AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

K/362: W Szwajcarii

Krystian Lupa, fot. Natalia Kabanow  

1.
Polskie środowisko teatralne żyje sprawą odwołanej premiery Krystiana Lupy w Genewie. Bardzo dziwi mnie skala napięć, jakie wywołało to w sumie przykre (dla wszystkich zaangażowanych stron) zdarzenie choć wcale nie unikalne. I nie bardzo wiem, nad czym tu deliberować przez trzy bite tygodnie. Konflikty na linii teatr-artysta są wpisane w specyfikę funkcjonowania tej instytucji. Nawet jeśli obwarujemy pracę nad przedstawieniem milionem zapisów o bezpieczeństwie i higienie wzajemnych relacji, zawsze będą się zdarzać nieporozumienia i przypadki graniczne. Niekoniecznie z powodu permanentnego mobbingu, seksualnych przekroczeń, toksycznej osobowości jakiegoś twórcy. Jakiś aktor z hukiem rzuci rolą, jakaś reżyserka obrazi się i wyjedzie, jakiś dyrektor podejmie decyzję o przerwaniu prób, bo dzieło nie rokuje, powie: „proszę pana, nie na to się umawialiśmy”. W Genewie Krystian Lupa skonfliktował się z zespołem technicznym teatru La Comédie podczas pracy nad spektaklem Les Émigrants według prozy Sebalda znanej u nas pod tytułem Wyjechali. Oni nie rozumieli jego działań na próbach, on żądał od nich tego, do czego nie byli przyzwyczajeni, co łamało zadaniowy schemat ich zawodu. W końcu czara wzajemnych pretensji się przelała, technicy pozbierali w raporcie wszystkie trudne sytuacje, opisali rzeczy, których byli świadkami, a które ich nie dotyczyły, ale przecież pasowały do wizerunku walki z przemocowym reżyserem. Dyrekcja genewskiego teatru po zapoznaniu się z tym materiałem, zdecydowała się posłuchać głosu załogi i na ich życzenie anulować premierę o budżecie prawie miliona franków szwajcarskich. Jest wina, jest kara. Skoro się nie lubimy, rozejdźmy się zawczasu, nie generując jeszcze gorszych sytuacji. Kosztami odwołania spektaklu nie obciążono reżysera, nie zgłoszono do szwajcarskiej prokuratury żadnego wniosku o śledztwo w sprawie na przykład gróźb karalnych pod adresem kogokolwiek. Skoro teatr stać na stratę miliona franków, jeśli jest w stanie przedłożyć dobrostan personelu technicznego nad gorycz zespołu aktorskiego, któremu mimo włożonego wysiłku i zadowolenia ze spotkania z Lupą odmówiono prawa do premiery, to co my mamy do gadania? Nie chcę powiedzieć, że to, co zdarzyło się w Szwajcarii, zostaje w Szwajcarii, ale nie mogę oprzeć się wrażeniu, że w używamy tej sprawy do zupełnie innej dyskusji. Ta, która się obecnie toczy, jest dyskusją pomimo szwajcarskich wypadków, Szwajcaria służy tu tylko jako pretekst. Nagle wszyscy w tym kraju znamy się na teatrze, wiemy, czego nie wolno na próbach, mamy swoje zdanie na temat Lupy, żądamy zmiany paradygmatu o roli artysty-lidera we wspólnotach twórczych. Zawsze byłem zwolennikiem zasady eksperckiej – niech w jakiejś sprawie wypowiadają się ludzie, których dotyka ona bezpośrednio. Niestety w Polsce, trwa właśnie typowa wolna amerykanka – wskazano publicznego wroga, więc każdy w niego wali, czym popadnie, otworzono Hyde Park, więc krzyczmy ile sił.

W sprawie Lupy w Szwajcarii, Lupy w teatrze polskim głos zdążyli zabrać już dosłownie wszyscy, którzy rozróżniają klawiaturę komputera od ceraty w kratkę rozpostartej na kuchennym na stole. Musieliśmy, niestety, wysłuchać pełnych ukrytej satysfakcji z upadku reżysera komentarzy aspirującej twórczyni Agnieszki Jakimiak i weteranki sceny Joanny Szczepkowskiej, od czasu słynnego antykrystianowego performansu z gołą pupą po spektaklu Simone Weil medialnej przewodniczki po ekscesach Lupy. Pisali o sprawie filozof Tomasz Stawiszyński i młot na celebrytów Karolina Korwin Piotrowska. Kompletnie nie miałem pojęcia, że swój wyrazisty pogląd na przemocowy teatr Lupy ma historyk sztuki i osobisty fotograf Wita Stwosza Andrzej Nowakowski. Sprawa obeszła także Krzysztofa Vargę w „Newsweeku” i oczywiście Sylwię Krasnodębską z „Gazety Polskiej”. Kilkukrotnie pochylał się nad tą aferą Witold Mrozek z „Gazety Wyborczej”. I wiele, wiele innych osób, o których istnieniu nie miałem dotąd pojęcia, a teraz tak trudno mi o nich zapomnieć. Należy oczywiście rozróżnić tych, którzy relacjonowali przebieg wypadków w teatrze w Genewie jak Teresa Węgrzyn i mieli swój negatywny stosunek do reżysera, trzymając od początku stronę skrzywdzonych i poniżonych, od tych, którzy nie wiadomo dlaczego zapominali o starym przysłowiu, o tym co wolno wojewodzie, a co wolno innym, i porównywali swoje doświadczenie w podpisywaniu umów o dzieło z niemieckojęzycznymi teatrami, jak Wojtek Klemm, z gwiazdorskimi kontraktami Lupy o bliżej nieznanej zawartości. Inną rolę miały do spełnienia osoby, które robiły kwerendy w europejskiej prasie na temat Lupy i Le Comédie, pisały o reakcji Festiwalu w Awinionie, a inną uzurpowali sobie oczywiście krajowi komentatorzy i internetowe trolle, przeróżni prześmiewczy watażkowie i równościowe jaczejki.  

2.
Tak. Od Lupy w sieci nie dało się uciec. Internet dosłownie eksplodował. Nie wiedziałem, że szwajcarskie związki zawodowe pracowników technicznych teatru mają w Polsce tylu członków-sympatyków, powtarzających bezkrytycznie ich opinie i ustalenia. Nie wiedziałem, że aż tak zależy nam na chronionym wieloma zabezpieczeniami prawnymi dobrostanie pracowników bogatego teatru, prowadzonego przez kompetentną dyrekcję w bardzo, bardzo zasobnym kraju i zgodnie z obowiązującym tam superprecyzyjnymi przepisami dotyczącymi kwestii zatrudniania obcokrajowców, wydawania pieniędzy podatnika, negocjowania kwestii spornych w instytucji.

Ironizuję na całego, bo przecież tajemnicą poliszynela jest, że mamy głęboko w … wiadomo w czym… wrażliwość szwajcarskich fachowców. Rodzimy vox populi skupia się aktualnie na tym, żeby w tym wiadomo czym znalazł się także Krystian Lupa i już do końca swoich dni nie mógł trafić do wyjścia.  

Szwajcarska klęska Lupy stała się w naszym kraju pretekstem do powrotu rozważań o końcu epoki mistrzów. Lupa jest już ostatnim przykładem tej formacji. Dinozaurem, Matuzalemem i megadziadersem. Dla pokolenia, które na niego poluje, nie ważne są jego dzieła, a kultura osobista, nie myśli, którymi się z nami dzieli, a nadużycia etyczne. Lupa trafił do wora z napisem „Zły człowiek”. I teraz wszyscy ścigają się w tropieniu i nazywaniu zła, które wytworzył wokół siebie. Stoi za tym przyporządkowaniem głęboko dyskusyjna teza, że w sztuce dobrzy ludzie tworzą tylko rzeczy dobre i piękne, a źli ludzie odpowiadają za wszystkie te złe i nieudane. Otóż nie tylko z mojego doświadczenia wynika, że nie jest to takie oczywiste i często obcujemy z przykładami wielkich dzieł sztuki stworzonymi przez nie do końca doskonałych ludzi. Tak, zaliczyłbym Krystiana Lupę nieco na wyrost do tej trzeciej kategorii, ale przez myśl by mi nie przeszło, aby z tego powodu wymazywać go nie tylko z historii polskiego teatru, ale co gorsza z jego współczesności. Bo może się okazać, że wymazanie było dość pochopne i dokonało się na podstawie błędnych przesłanek, że może pełne zła dzieło złego człowieka jednak prowadzi jakiegoś odbiorcę ku dobru. Krystian Lupa drażni moralnie wzmożone polskie społeczeństwo i nową generację twórców tym, że długie lata było mu w polskim teatrze wolno dosłownie wszystko, miał pozycję niepodważalnego autorytetu, guru, proroka i pomazańca. Dyktował swoje warunki pracy, podporządkowywał całe zespoły swej jednostkowej woli. Dostawał wielkie budżety, lukratywne kontrakty, grymasił, gwiazdorzył, terroryzował w imię spełnienia na scenie epokowego dzieła. Prestiż rodził prestiż. Podejrzewam, że najpierw drwina, a potem nienawiść w stosunku do Lupy bierze się nie tyle z niezgody na jego uprzywilejowaną pozycję, co ze złości, że na szczycie jest miejsce tylko na jedną osobę. Ten, który tam siedzi, ma wszystko – podziw widzów, teksty krytyki, carte blanche we wszystkich teatrach, które zamarzą o współpracy z geniuszem. Jest to miejsce dla wielu nieosiągalne, zwłaszcza dla tych, którzy nie szukają w teatrze tego, co nieznane i niepojęte, dla środowisk polegających na towarzyskiej samopomocy zarobkowej, dla tych, dla których wysiłek na próbach i samo hasło „przekroczenie” działają jak płachta na byka. Lupy nikt nie wsadził na ten szczyt, on sam się tam wdrapał i utrzymuje od prawie 40 lat. Z perspektywy czasowej gniewnych trzydziestoletnich – krytyków, aktorów, reżyserów atakujących Lupę za nieprzystawalność do obecnych czasów – Lupa był zawsze. Najwyższy czas, by przestał być tym jedynym – nie tyle posunął się, zaprosił innych, co zniknął, przestał rzucać cień, zmuszać do porównań. Było ostatnio takie przedstawienie w Narodowym Starym Teatrze – Wymazywanie Klaudii Hartung-Wójciak z wiekopomną dramaturgią krytyka Witolda Mrozka. Przed premierą młodzi twórcy rzucali wyzwanie Lupie i jego słynnemu przedstawieniu z warszawskiego Dramatycznego: że trzeba się nieco porozpychać, myśleć AntyLupa, znaleźć innego Bernharda niż ten reżysera Kalkwerku. Pamiętam dzieło Lupy, obejrzałem żarcik sceniczny Hartung-Wójciak i Mrozka, i jakoś tak mi się smutno zrobiło, że z jednej z największych powieści XX wieku, po jednym z najmądrzejszych przedstawień polskiego teatru o pamięci i winie, wyparciu i zadośćuczynieniu, młody teatr jest w stanie wyrzucić z siebie jakiś żałosny collage, mizerny intelektualnie mix strzępów i dygresji. Więc z jednej strony mamy arcydzieło, a z drugiej excusez le mot zwykły sceniczny „bzdet”. Gdyby nie było Lupy, jego głębi i szaleństwa, analizy i ekstazy, być może ten krakowski „bzdet” oglądałbym w poczuciu, że obcuję z bezpretensjonalną zabawą towarzyską grupki przemiłych osób przybyłych do Starego akurat spoza Krakowa. Tymczasem zdarzył się w polskim teatrze Lupa i to wszystko zmienia. Jeśli go nie będzie, jeśli go „wymażemy”, zniknie skala porównawcza, nagle to, co teraz jest małe i nieważne, być może wyda się większe i istotniejsze. Wkurzenie na Lupę jest wkurzeniem klasowym na uprzywilejowanie jednego artysty i nienawiścią go kogoś, kto nie pasuje do współczesnych wartości. Łamie nową etykę, dalej pracuje po staremu. Nie wchodzi w polemiki z rewolucją. Więc Lupa jako reprezentant ancien regime musi odejść, zostać zlikwidowany. Szuka się pretekstu do tego aktu detronizacji, co udowadnia nasza reakcja na awanturę szwajcarską. Temperatura większości wypowiedzi o Lupie jest tak gorąca, że nie wiem, co mogło by ją schłodzić. Dożywotni zakaz reżyserowania dla Lupy? Obóz reedukacji? Zapis cenzorski i damnatio memoriae dla ciemiężyciela dusz i ciał polskich? Rozstrzelanie artysty? W wielu wypowiedziach pobrzmiewa przecież taki ton. Dość Lupy! Koniec z Lupą. Nigdy więcej! Zauważcie, że są to postulaty wypowiadane nie przeciwko artyście w wielu lat pięćdziesięciu, tylko w stronę reżysera dobiegającego osiemdziesiątki. Ile Lupa zrobi jeszcze przedstawień, ile zdąży? Niech was żywotność i forma intelektualna reżysera nie zmylą, przecież to już jest czas na pożegnania i podsumowania, a nie starcia z młodszym pokoleniem. Może lepiej Lupę przeczekać niż obalać? Nie wiem, czy świat bez ostatnich 5-6 filmów skancelowanego Woody Allena jest lepszym miejscem niż był. Zastosowanie cancel culture wobec Lupy, bo krzyknął na szwajcarskiego technicznego, bo ochrzanił publicznie własną tłumaczkę, bo monologował na próbie bez końca, to chyba jednak działanie na wyrost.

3.
Krystian Lupa jest dziś dla polskiego teatru tym, czym jest stary aligator w zoo. Leży sobie w boksie za szklaną szybą i nie bardzo wiadomo, co z nim zrobić. Owszem, kiedyś kogoś tam zjadł, odgryzł łapkę dziecku, które chciało go pogłaskać, postraszył ekipę klownów, która używała go do występów. Ale jednak ludzie przychodzą właśnie dla niego. Młodzi pracownicy zoo twierdzą, że nie będą karmić drania, że trzeba go odstrzelić. Ale jak to, zabić takie piękne i zasłużone zwierzę, wołają jego obrońcy, wszak on pamięta jeszcze czasy Bolesława Bieruta i cyrku Zalewski, to nie aligator, to pomnik przyrody. I tak się kłócimy o Lupę jak o tego aligatora. Głupi widz pójdzie sobie po nim poskakać, nie wyobrażając sobie zagrożenia, mądry będzie patrzył przez szybę na jego stare mądre oczy.

Wydaje się, że domniemane i przeszłe przewiny reżysera w Polsce są większe niż rzeczywiste błędy, które popełnił teraz w Szwajcarii. Wrzawa we francuskojęzycznej prasie, odwołanie zaproszenia dla Les Émigrants przez festiwal w Awinionie to nic w porównaniu z ceną, jaką płaci reżyser w polskich mediach. Bo tam, we Francji i Szwajcarii, analizuje się tylko wypadek w La Comédie, a polski komentariat leci po całości dorobku i kariery Lupy. Niedawni sojusznicy i pracodawcy milczą albo odsyłają skargi pod inny adres. A przecież większość imperialnych przekroczeń, które teraz zarzuca się Lupie, nie byłaby możliwa bez przyzwolenia teatrów, w których pracował. Ktoś mu na ten imperializm pozwalał, nie zapisywał odpowiednich punktów w umowach, nie nadzorował pracy zakontraktowanego reżysera, nie dbał o pracowników pozostawionych sam na sam z aligatorem. Dziwnie brzmią oskarżenia o wyzysk pracowników technicznych Teatru Powszechnego współpracujących z Lupą przy spektaklu Capri, jakie wybrzmiały w prasie. Przecież to nie są donosy na Lupę, to są donosy na progresywny Teatr Powszechny i jego kierownictwo. Aligator w dobrym zoo z bezpiecznym terrarium porusza się tylko od szyby do szyby, jeśli w miejscu prezentacji aligatora teatr nie przewiduje istnienia szyb, mamy to, co mamy. Żądając wymazania Krystiana Lupy za jego wszystkie winy, żądajmy jednocześnie rozliczenia wszystkich tych, którzy niedostatecznie nadzorowali jego pracę, niedostatecznie rozgraniczali prywatne od publicznego w umowach. Z aligatorem jest tak, że jak mu dasz palec, to capnie rękę po łokieć. Aligator nie zmieni swojego charakteru, aligatora nie da się wychować, aligatora trzeba pilnować. Albo przerobić na gustowne buciki, co aktualnie chyba się dzieje, jeśli zaufamy do końca tej alegorii z Krystianem Lupą jako krwiożerczą bestią.

4.
Krystian Lupa od lat był na celowniku rewolucji młodego teatru. Z najbardziej cenionego na świecie polskiego twórcy stał się dla nowszych generacji twórców i widzów hochsztaplerem i manipulatorem skupiającym w sobie wszystkie grzechy rodzimych wielkich inscenizatorów. Młody teatr nie chce takich wzorców, odrzuca estetykę teatru mistrzów i jest o krok od prawdziwego ojcobójstwa. Jak pamiętamy, pokolenie Jarzyny i Warlikowskiego zostało przez Piotra Gruszczyńskiego nazwane „ojcobójcami” za symboliczne odrzucenie tradycji polskiego teatru, nieidącego z duchem czasu repertuaru romantycznego, awangardowego i postabsurdystycznego, za negowanie dotychczasowych obywatelskich i politycznych postaw reżyserów.

Teraz nie ma już mowy o żadnym symbolizmie. Krystian Lupa, który był estetycznym i moralnym sojusznikiem tamtej generacji, ma być zabity dosłownie jako twórca, potępiony i odsunięty od pracy, wymazany z historii teatru razem z wszystkimi jego arcydziełami. Najlepiej, żeby szybko umarł i nie przeszkadzał, nie zajmował miejsca w teatrze ludziom prawym i światłym. Poczytajcie sobie na spokojnie wszystkie facebookowe i medialne antylupiczne wypowiedzi. Przecież taki jest ich ukryty przekaz! Nie sądziłem, że doczekam czasów, w których pełzający lincz będzie publicznie akceptowany i oklaskiwany. Każdy dorzuca kamyczek w pozornie słusznej dyskusji o Lupie. Każdy głupi, agresywny, rozliczający głos. Nie wyobrażałem sobie sytuacji, w której lewicowy polski teatr niszczy z premedytacją zdrowie, życie i dorobek osiemdziesięcioletniego geja-artysty. Co z tego, że z innych powodów niż tożsamościowe. Trupy publiczne są bardzo podobne do siebie.

Krytykowałem i śmiałem się z wielu wypowiedzi i póz artystycznych Lupy, na długo zanim to było modne. Szanowałem go, ale z daleka. Zaczepiałem, kiedy przekraczał granicę pretensjonalności. Ale wtedy byłem sam przeciwko Lupie i obrońcom jego czci. Teraz Lupa jest sam, napiętnowany, wyszydzany i wykluczany. I jest to najlepszy powód, żeby akurat teraz go bronić. A przynajmniej pokazać niefajność tego ataku. Oczywiście Krystian Lupa nie jest niewiniątkiem, wiele jego sukcesów ma piwnice pełne szkieletów. Znajdźcie tylko do nich ukryte drzwi i te sprawy roztrząsajcie, szukajcie świadków, zeznań, oskarżeń, pokazujcie ludzi połamanych przez teatr, także teatr Lupy, i rozważajcie koszty uprawiania sztuki. Naprawianie dawnych grzechów przez nakładanie artyście knebla w teraźniejszości jest słabą strategię naprawczą.

Oglądana z boku internetowa nagonka na Lupę niewiele różni się od najpierw sterowanych, a potem spontanicznych nagonek prasowych z czasów PRL. Jest tak samo stadna, bezrefleksyjna, obrzydliwa, luźno nieosadzona w materiale dowodowym. Nie brzydzi mnie wizerunek Lupy, jaki się z niej wyłania, brzydzi mnie sam mechanizm obrzydzania człowieka. Kiedyś badacze teatru opiszą ten okres jako czas pogwałceń praw człowieka do obrony swojego imienia, odrębności swojej sztuki, możliwości popełniania błędów. Wolności tworzenia wreszcie. Mówiąc wprost – hejt lewicowy nie różni się niczym od hejtu prawicowego, stan urażenia jest ten sam, inne oczywiście argumenty, ale środki są takie same, a ostatnio nawet cele wybierane są wspólnie. Równolegle. Cóż, stara teoria Moniki Strzępki o końcówkach podkówki, na których blisko siebie znajdują się jakże odległe ideowo PiS i lewica, nacjonalistyczno-religijny komentariat z komentariatem tożsamościowo-równościowym, zyskuje nowe, frapujące wcielenie. Nie mówię, że nikt nie ma prawa do takich współbrzmień i zbliżeń, mówię tylko, że one istnieją i z praktycznego punktu widzenia zaczyna nam być wszystko jedno, kto gnoi ludzi teatru dziś – prawicowa czy lewicowa cenzura.

5.
Pretekstem do obalania Lupy jako żywego pomnika jest ten nieszczęsny szwajcarski epizod. Fakty są niepodważalne: elektroakustycy La Comédie nie podjęli współpracy z polskim reżyserem, czuli się przez niego zmuszani do zachowań im obcych, czyli przyjęcia odpowiedzialności za spektakl, uruchomienia artysty w sobie, reagowania na aktualny przebieg emocjonalny spektaklu, a nie tylko realizowanie wytycznych z ridera. Mieli do tego prawo. Nie tylko zgodnie z tradycją i przepisami obowiązującymi w szwajcarskich teatrach. Pewnie patrzyli na Lupę jak na oszalałego starego dziada z dzikiego kraju, który monologuje, zamiast prowadzić próby, żąda archaicznych metod pracy. Powtarzam – mieli prawo tak patrzeć, mieli prawo się z niego śmiać. Ale moim zdaniem to prawo kończy się w momencie, kiedy istnieje wspólny interes dla wszystkich ludzi pracujących w teatrze – doprowadzenie do premiery.

Szwajcarskie osoby pokrzywdzone w sporze z Lupą, nazywane u nas ofiarami przemocy despotycznego reżysera, nie są bezbronne. Tam nie zatrudnia się na stanowiskach technicznych dwudziestolatków na śmieciówkach. Technicy szwajcarscy są chronieni prawem, regulaminami teatralnym, zrzeszają się w związkach zawodowych. Za ofiarami Lupy ujęły się właśnie one, związki, podobno po dziesięciogodzinnej naradzie związkowi reprezentanci załogi pomocniczej zarekomendowali dyrekcji teatru rezygnację z premiery. Lupa musiał publikować wyjaśnienia i przeprosiny, wyjechał w niesławie z Genewy, roztrząsa się jego sprawę w europejskich mediach, część zakontraktowanych premier zostanie anulowana. Teatr z Genewy ukarał także sam siebie. Dyrekcja zaakceptowała stratę miliona franków szwajcarskich wydanych na produkcję i brak zarobku z eksploatacji przedstawienia. Widocznie w Genewie inaczej patrzy się na spektakularne marnotrawstwo środków. Czyli chyba mogli sobie na to pozwolić. Zazdroszczę w imieniu wszystkich polskich teatrów publicznych i prywatnych. Techniczni z La Comédie są moralnymi zwycięzcami, przynajmniej w Polsce podziwia się ich za odwagę i nieustępliwość, zrobili strasznemu dziadowi to, na co w Polsce nikt się nie poważył.

Kto jeszcze został ukarany? Ano aktorzy z obsady Lupy. Pracowali tyle, co reżyser, nie słyszano o ich konflikcie z Lupą, zrobili, czego żądał, mają gotowe role, których chyba nigdy nie zagrają. Stracili, a są niewinni. Nie wiem, dlaczego ich los nikogo w Polsce nie obchodzi. To przecież straszna sprawa – nie pokazać światu efektów swojej pracy. Kto jest winien ich krzywdy? Lupa? Dyrekcja? Koledzy z działu technicznego? Wszyscy naraz. Gdyby komukolwiek zależało na ich dobrostanie, wyrzucono by tylko Lupę, zmieniono ekipę techniczną i eksploatowano gotowy spektakl. Czy doszłoby wtedy do jakiegoś przekroczenia etycznego? Nie sądzę. Dlaczego za konflikt Lupy z technicznymi płacą aktorzy? Niestety, ich perspektywa nie jest obecna w toczącej się w Polsce dyskusji. A to przecież aktorzy ponoszą zawsze ciężar nieudanego procesu twórczego – klapy na premierze, pustek na widowni, złej famy o przedstawieniu. Firmują swoimi twarzami to, co najlepsze i najgorsze w teatrze, oddają swoje ciała w procesie pracy. Ich dobro powinien mieć na uwadze tak samo reżyser, dyrektor, jak i pracownik techniczny. Technik jest skryty w mroku podczas spektaklu, aktor wystawia się pod pręgierz osądu publiczności. Technik może wyjść anonimowy na miasto po skandalu na premierze, aktor – nie. Jeśli interes pracownika technicznego jest stawiany ponad dyskomfort aktora, to nie mamy tu do czynienia z równością w instytucji, z demokracją procesu artystycznego, tylko z terrorem z pozycji władzy. Powiedzmy coś Marksem – pracownicy techniczni posiedli w La Comédie środki produkcji, mieli uprzywilejowaną pozycję w procesie powstawania dzieła i w momencie kryzysu, ataku na jednego z nich. Zbuntowali się nie tylko przeciwko Lupie, obrócili się również przeciwko interesowi aktorów i wysadzili w powietrze cel teatru jako instytucji. Może powinien cieszyć się teraz profesor Dariusz Kosiński postulujący w pandemii przewartościowanie modelu pracy w teatrze, postawienie procesu prób wyżej niż ich efektu w postaci arcydzieła. Owszem, w Szwajcarii proces się odbył, arcydzieło nie ujrzało światła dziennego. Rachunki zapłacono. Widz – podatnik i klient – nie zobaczył nic. Obszedł się smakiem. Witajcie w równościowym teatrze XXI wieku.    

6.
W swoich oświadczeniach pracownicy techniczni ze Szwajcarii zarzucali Lupie, że monologował przez dziewięćdziesiąt procent czasu na próbach. I było to dla nich nieakceptowalne. Cóż, mnie też to się wydaje nieracjonalne, ale kilkadziesiąt legendarnych spektakli Lupy z przeszłości pokazuje jednak, że ta metoda działała. Dziś ktoś z tego drwi i mówi, że tak nie wolno. Że pracuje się inaczej. Ze to marnowanie energii i czasu. Skoro jednak dyrekcja teatru mogła w kontrakcie zapisać Lupie inny styl prób i nie zapisała, współpracownik, widz, krytyk muszą to zaakceptować, choćby mieli inne poglądy na temat jego efektywności. Można było co najwyżej nie wziąć w procesie udziału, odejść z projektu. Zawsze mamy taką wolność, nie wydaje mi się, żeby przepisy teatru szwajcarskiego nie dawały w tym względzie pola manewru pracownikowi. Polscy komentatorzy jakby nie zauważyli tego dyktatu pionu technicznego. Pracujcie tylko tak, jak nam się wydaje, że trzeba pracować, inaczej zerwiemy przedstawienie! Posłużę się więc znamienną analogią: w tej chwili w polskim teatrze modne są zajęcia z jogi podczas prób, wspólne oglądanie filmów przez reżyserów i aktorów, przychodzenie na próby bez scenariusza, bo kolektyw twórczy liczy na grupowe improwizacje. A co będzie, jak zespół techniczny z Genewy znajdzie gdzieś w Polsce swoich naśladowców i oprotestuje jogę, filmy, pisanie na scenie? Zmienicie styl pracy i przyjdziecie na próby z egzemplarzem reżyserskim, zrobicie solidne dwadzieścia prób stolikowych? Czy wtedy będziemy mieli do czynienia z przemocą systemu wobec artysty, czy raczej z walką z przemocą, jaką artysta wywiera na pion techniczny i aktorów?

Naprawdę doceniam słuchanie głosu załogi, aktorów, pracowników technicznych i administracji, ale ogon nie może merdać psem. Są zawody drugiej linii, których wielkość polega właśnie na byciu w drugiej linii, na pomocy, współpracy, reagowaniu na pierwszy plan, a nie na dyktowaniu artystom warunków pracy. Na miejscu szwajcarskich technicznych po prostu ustąpiłbym miejsca kolegom, którzy chcieliby pracować z Lupą, albo zorganizowałbym strajk, otworzył pole do negocjacji. Zażądał: „Lupa nie, spektakl tak”. Odwołanie gotowego spektaklu to zawsze opcja atomowa. Poszkodowani są wtedy aktorzy i widzowie. Bardzo rzadko reżyser – on na swoje honorarium już wszak zapracował.

Czy naprawdę wszystko wiemy o awanturze genewskiej? Skąd ta pewność, że adwersarz/adwersarze Lupy to bidule, ofiary i wrażliwcy? Spotkałem różnych elektroakustyków. Na spektaklach siadam często blisko konsolet. Najczęściej byli to ludzie wspaniali. Genialni w swoim fachu. Widziałem ostatnio na toruńskim pokazie spektaklu Libera Z naszymi umarłymi chłopaka, który na stojąco, napięty i w euforii prowadził genialnie światłem i dźwiękiem kielecki zespół. Jak on to przeżywał, jak tańczył przy maszynie, jak reagował! To był jego spektakl, tak samo jak aktorów i Libera, jak dyrekcji teatru. Dawno temu w innym teatrze widziałem elektroakustyka, który jadł podczas spektaklu kanapkę, grał na telefonie, przysypiał zdegustowany poziomem widowiska, ociężale wciskał guziki, wertował z niechęcią i nienawiścią rider. Z którym z tych panów chcielibyście współpracować? Któremu zaufalibyście jako reżyserzy i aktorzy? W świetle prawa pracowniczego obaj są równi, obaj wykonują swoje zadania bez zarzutu. Obaj mają prawo być w teatrze. Skąd wiemy, który z nich starł się z Lupą w Genewie? Ja nie wiem. W rozmowie z Magdą Piekarską tłumaczka Krystiana Lupy, Agnieszka Zgieb, wyraźnie zaświadcza, że Lupa trafił w La Comédie na współpracownika z tej drugiej grupy.

Słuchanie głosu wszystkich pracowników jest potrzebą chwili, ale nie zawsze idzie ręka w rękę z interesem teatru. Przykład z ostatnich dni. Jeden z polskich festiwali chciał pokazać nowy niemiecki spektakl Eweliny Marciniak. Dyrekcja teatru chciała przyjechać, aktorzy chcieli, reżyserka robiła wszystko, żeby się udało, jedynie ekipa techniczna miała wątpliwości. I po naradzie przegłosowała, że w wakacje jednak są wakacje, a oni w wakacje nie pracują, nigdzie, do żadnej Polski nie jadą. Honoraria, które by otrzymali za wyjazd, nie są warte takich wyrzeczeń, zaburzeń w rodzinnym grafiku. I co? Spektakl nie przyjedzie do Polski. Wszystko odbyło się zgodnie z prawem i obyczajem. Ale mam teraz pytanie: zgoda, techniczni zdecydowali jak zadecydowali, ale czy na pewno byli fair wobec reszty pracowników instytucji? Czy na pewno nie działali na jej szkodę? Rozczarowali resztę współpracowników, zachowali się kastowo i egoistycznie. Prawo do urlopu to jedno, elastyczność wobec pragnień innych to drugie.

Czym ten przykład różni się od sprawy szwajcarskiej? Czy niemieccy pracownicy pionu technicznego powstrzymali wakacyjną przemoc systemową dyrekcji teatru, reżyserki i festiwalu? Zwolennicy opcji genewskiej zgodnie z logiką muszą przyznać, że tak.

Lincz na Krystianie Lupie bardzo przypomina w swoim przebiegu hejt wobec Krystyny Jandy za zaszczepienie zespołu w pandemii poza kolejką, atak na Jerzego Stuhra po spowodowaniu przez niego w Krakowie kolizji samochodowej. Jeden błąd, złamanie dobrego obyczaju skutkuje wybuchem społecznego gniewu, ostracyzmem, zanegowaniem całej drogi twórczej oskarżonego w Internecie artysty. Nie ważne, czy przeprosi, czy poniesie karę, czy zastosuje się do procedur naprawczych, ważne, że można przez jakiś czas i do spodu bezkarnie, w świętym oburzeniu zdemaskować drugiego człowieka, który ma tego pecha, że stoi wyżej w hierarchii społecznej niż my. Jest artystą, odniósł sukces, słuchają go i podziwiają inni ludzie. Lupę można dopaść z wielu powodów: artystycznych, pokoleniowych, klasowych, ekonomicznych, autorytarnych. I to właśnie się dzieje. Tylko że to nie jest rewolucja przeciwko wszechmocnym i nietykalnym, to zwykła brutalna jatka.

Jedną z pierwszych teatralnych premier reżysera Kalkwerku była Mrożkowa Rzeźnia. Nomen omen. To, co jest na początku, zwykle odzywa się czkawką u końca. Nie chciałbym, żeby medialny spektakl, który rozgrywa się teraz wokół niego, był ostatnim spektaklem Krystiana Lupy. Żeby ta internetowa „rzeźnia” zyskała formę symbolicznej klamry jego życia i twórczości.

On nie zasłużył na światłość, on zasłużył na spokój.

28-06-2023

Komentarze w tym artykule są wyłączone