AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

K/367: Figliki przed i posezonowe

Jan Frycz  

Rok temu ta cykliczna rubryka w coraz mniej cyklicznym Kołonotatniku nazywała się jeszcze „witoldziki powakacyjne”, ale tym razem przestraszyliśmy się pozwów z kręgów zbliżonych do Urzędu Marszałkowskiego Województwa Małopolskiego i „Gazety Wyborczej”. W końcu wiele poważnych osób sprawujących istotne funkcje samorządowe (Witold Kozłowski) i środowiskowe (Witold Mrozek) mogłoby się obrazić i wejść na drogę sądową za niewinną i absolutnie przypadkową zbieżność stworzonego przeze mnie terminu teatralno-literackiego z ich hosanną imieninową. Chuchajmy na zimne, bo ludzie teraz przed wyborami jacyś tacy łatwoobrażalscy i bardzo wyrywni, i zostańmy przy tradycyjnym nazewnictwie: „figliki”. Przedstawiamy Państwu kilka absurdalnych drobiazgów wychwyconych w polskim teatrze i okolicach tuż przed wakacjami, na wakacjach i niestety po. Teatr, jak wiemy, składa się z dużych spraw, wielkich spektakli i paru małych kompromitacji logicznych.

Figlik z wyższych sfer
We wrześniu 2022 roku Dominika Kulczyk wystawiła na sprzedaż luksusowy dziewięćdziesięciometrowy jacht. Nazywa się Pheonix 2. Cena wywoławcza: 129 milionów euro. Do końca wakacji 2023 roku nie pojawiły się żadne informacje na temat ewentualnego nabywcy, prasa donosiła, że sam jacht został zaobserwowany w chorwackim Zadarze, ale chyba widać światełko w tunelu, do transakcji najpewniej dojdzie, a wnioskujemy to z tego, że Dominika Kulczyk już zagospodarowała ewentualne zyski. 26 lipca współdziedziczka fortuny zadeklarowała chęć zakupu Festiwalu Malta od zarządzającej nim Fundacji i „w porozumieniu z nadzorcą sądowym, który prowadzi proces sprzedaży praw do festiwalu w ramach postępowania restrukturyzacyjnego”. Jak się dowiadujemy, w pakiecie znalazł się także były dyrektor Malty, Michał Merczyński, bez którego Dominika Kulczyk nie wyobraża sobie organizacji festiwalu. 30 lat marzyliśmy, żeby polski biznes wreszcie zaczął przejmować się kulturą i w końcu coś przejął na własność. Żmudnie pracowaliśmy nad Januszem Palikotem, ale w porównaniu z zasobami i rozmachem Kulczyk to jednak był detalista. Dominika Kulczyk po prostu wyjęła drobne z portfela i zakończyła poznańską epopeję ratowania zasłużonego i niestety zadłużonego festiwalu, który fundacja chciała sprzedać miastu, ale miasto nie chciało kupić. Już zaczynały się w Poznaniu rytualne skoki do gardeł, bo festiwal fajny, ale nie za bardzo, bo niby ważny, ale kiedyś ważniejszy, bo nadal dobry, ale zbyt drogi, a tu nagle taki coup de théâtre. Środowiskowe przywalanie Malcie i Merczyńskiemu skończyło się, jak nożem uciął. Jakby Kulczyk kupiła nie tylko Maltę, ale i wszystko, co się o Malcie w Poznaniu mówi.  

Mam nadzieję, że to nie koniec dobrych wiadomości z pogranicza biznesu i sztuki. Skoro w Kulczyk Investments sprzedaż zawsze wyprzedza zakup, te analogie są znamienne, zastrzygłem uszami na wiadomość, że 8 września Sebastian Kulczyk sprzedał udziały w Autostradzie Wielkopolskiej A2 za około 3 miliardy złotych. Co można kupić za 3 miliardy albo za jakiś odprysk tej sumy? Poznański Teatr Polski z Maciejem Nowakiem w środku? Jeszcze niezbudowany gmach Teatru Muzycznego na zbiegu ulic Skośnej i Święty Marcin? Jakby co – Kołonotatnik odstąpię niedrogo.

My, Polacy, bardzo lubimy kupować, ale każdy marzy, żeby się naprawdę dobrze sprzedać.

Figlik z lustrem
Z Poznania przenosimy się do Warszawy. Są takie wywiady, które rozkręcają się powoli i nawet jak już się rozkręcą, to nie sposób zapomnieć poziomu, na jaki weszła rozbiegówka. Był niedawno taki trend w wolnych mediach, żeby rozmawiać o słabościach artystów polskich, ich ranach psychicznych i poważnych uzależnieniach, w jakie wpadli. Artyści zwierzali się z tajemnic ciała, próbowali pokazywać czytelnikom drogi ocalenia, mówić o marszu przez piekło w generalnie optymistycznym tonie. Bo przecież wyszli z nałogu, ocaleli. Skoro mnie się udało, wy też próbujcie. Ze wszystkich spowiedzi ludzi teatru, jakie przeczytałem w tym cyklu, największe wrażenie zrobiła na mnie rozmowa Dawida Dudko z Janem Fryczem (Powiedziałem sobie, mam problem, poszedłem na terapię, Onet Premium z 19 lipca 2023 roku). Powtarzam – rozmowa wypadła świetnie, zwróciłem jednak uwagę nie tyle na poziom przygotowania Dawida Dudko, bo nie mam dziennikarzowi nic do zarzucenia w tym względzie (fajny autor, dobry krytyk), ile na maestrię Jana Frycza przejmującego dyskretnie kontrolę nad całą rozmową.

Otóż Jan Frycz już na początku zastosował wobec Dawida Dudko kilka tricków rozpraszających, opisanych przed laty w książce Sposób na Alcybiadesa Edmunda Niziurskiego. Celem owej tajnej metody, „sposobu”, było, jak pamiętamy, generalne rozproszenie profa, podrzucenie mu przynęty w celu doprowadzenia do totalnego werbalnego dryfu wykluczającego skutecznie jakiekolwiek spontaniczne odpytywanie klasy. Jan Frycz musiał w młodości przeczytać dzieło Niziurskiego dokładnie i wyciągnąć z niego dalekosiężne wnioski. Zacytujmy sam początek wywiadu z Onetu, a zobaczcie Państwo, że rzucona wirtuozersko Dawidowi Dudko atrakcyjna przynęta posiada oczywiście w sobie skrytobójczy haczyk. Kto zaczyna rozmowę dla Onetu? Myślicie, że dziennikarz? To źle myślicie:

Frycz: Pan już to nagrywa?
Dudko: Tak, ale będzie pan wszystko autoryzował.
Frycz: Wierzę, że nie zrobi mi pan krzywdy.
Dudko: Taka wiara to już całkiem miły początek.
Frycz: Wie pan, jestem teraz w okresie wyciszenia. Pewnie gdyby nie moja żona, której intuicja mnie nie zawodzi, nie namówiłby mnie pan na to spotkanie. Tyle złych rzeczy dzieje się naokoło, że kompletnie mnie to dezorientuje, bardziej się wycofuję, niż, jak to mówią, aktywizuję.
Dudko: Nie wkurza się pan?
Frycz: Wkurzają mnie szczotki do WC, okropnie. A odpowiadając serio – myślę, że wkurza mnie to samo, co pana.
Dudko: Mnie wkurza, kiedy nie ma szczotki do WC lub gdy ludzie nie chcą z niej korzystać.

Na tym zakończmy pierwszy cytat. Jan Frycz bez chwili zawahania przejmuje inicjatywę wywiadowczą i już na wstępie serwuje Dawidowi Dudko komplement: „wierzę, że nie zrobi mi pan krzywdy”, czyli deklaruje, że na pierwszy rzut jego oka Dawid Dudko wygląda na dobrego człowieka. Dobrzy ludzie robią dobre wywiady, bo kieruje nimi samo dobro – brzmi wstępne założenie wabikowe Frycza, wirtuozersko podrzucone dziennikarzowi. I Dudko już jest kupiony, już po sercu rozlała mu się miła błogość. Obdarzono go wielkim zaufaniem, bo wielki polski aktor złożył swe życie i prawdę o tym życiu w jego ręce. Dziennikarz stara się więc skupić w rozmowie nie na wydobyciu z Frycza jego największych tajemnic, tylko na zadeklarowanym niezrobieniu mu krzywdy. To znaczy wie, że lepiej dla wywiadu byłoby te tajemnice znaleźć, ale z drugiej strony, skoro Jan Frycz prosi, Jan Frycz w Dawida Dudko wierzy… to usłuchać trzeba. Wielki strateg Frycz działa jednak dalej, kusi i mąci, nie wystarcza mu rozmiękczenie zawodowej ostrości dziennikarza, Frycz akcentuje więc własną słabość, brak rozeznania w trudnej sztuce rozmowy („jestem teraz w okresie wyciszenia”) i naiwną strategię polegania na opiniach innych ludzi, którzy opiekują się Fryczem w tej lub innej sytuacji („… gdyby nie moja żona, której intuicja nigdy nie zawodzi…”). To nie jest jeszcze klasyczna przynęta, na razie Frycz – pozostańmy przy wędkarskiej poetyce – wygładza taflę wody, żeby zobaczyć, jaka ryba pływa w akwenie. Kiedy już ją zobaczył, rzuca właściwego robaka, to jest przynętę, z haczykiem w środku: „wkurzają mnie szczotki do WC…” – mówi od niechcenia. Jak to? – myślę sobie w czytelniczej panice, wielki polski aktor, król narodowej sceny i awangardowego planu filmowego w poważnym wywiadzie posługuje się metaforą WC, schodzi beztrosko na ten poziom skojarzeń? Ale czemu? Jak? Po co? Żeby przybliżyć świat wielkiej sztuki do naszej codzienności? A może mówi wprost, choć trochę na bok: „Ty, przyjacielu Dudko, jesteś taki jak ja, bo do WC też chodzisz i musisz wiedzieć, o czym mówię”. I Dudko wie, bo jak my wszyscy do WC chodzi, aluzję zrozumiał i haczyk połknął: „Mnie wkurza – ripostuje – kiedy nie ma szczotki do WC lub gdy ludzie nie chcą z niej korzystać”. Dziennikarz Onetu mówi to, co tylko Jan Frycz mógłby powiedzieć, zwłaszcza prywatnie, off the record, ale nie, nie powiedział, Frycz tylko wpuścił Dudko w uliczkę, zasugerował mistrzowsko absurdalną szczotkową asocjacją, nie powiedział, nie musiał, bo dokończył za niego Dawid Dudko. I tym samym wypłynął na nieznane wody wywiadu i kulturalnej rozmowy. I jest tak, że już nie Dudko pyta Frycza, tylko Frycz robi wywiad z Dudko. Przyznajmy to szczerze – nie tylko pan Dawid się na ten twist Frycza złapał, ja też bym taką przynętę połknął. I nie takie rzeczy Janowi Fryczowi i wszystkim czytelnikom Onetu o narodowych toaletach bym opowiedział, ale stokroć gorsze. Dawid Dudko przynajmniej próbował wrócić do roli prowadzącego rozmowę o alkoholizmie. Czytajmy dalej:

Dudko: „Musisz trochę poczekać, swoje przeżyć, trochę dopić, by to wszystko zestroiło się w jedną całość”. Pamięta pan, kto to powiedział?
Frycz: Adam Hanuszkiewicz?
Dudko: Tak jest. Ma pan poczucie, że się „zestroiło”?
Frycz: Dopiłem, to na pewno, ale nie wyszło mi to na zdrowie. Twórczość ma w sobie coś, co nazwałbym paktem z diabłem, nie sądzi pan?
Dudko: Nie wiem, występowałem w teatrze czysto amatorsko. Porzuciłem plany aktorskie i nie żałuję.
Frycz: To jak pan się wyładowuje? Jak pan pożytkuje swą życiową energię i libido, poza seksem?
Dudko: Myślę, że seks jest nie do zastąpienia.
Frycz: Polecam skok ze spadochronem, papieros po smakuje wyjątkowo. Chociaż teraz, jak pan widzi, rzuciłem. Palę elektroniczne, to ponoć mniejsze zło.

Strategia wprowadzania dziennikarza w dryf polega – w mistrzowskim wykonaniu Jana Frycza – na zarzuceniu przynęty, oczekiwaniu aż ryba Dudko połknie haczyk, następnie wielki polski aktor zaczyna tę rybę przesłuchiwać. Niby wie, że ryby głosu nie mają, ale jednak zadaje rybie Dudko podchwytliwe pytania i okazuje się, że ryba Dudko mówi wyjątkowo ochoczo. Sama z siebie. Dziennikarska złota rybka spełnia życzenia rybaka. Bo chodzi o to, żeby intymne i ochocze wypowiedzi Dawida Dudko zasłoniły wyznania Jana Frycza o jego uzależnieniu. Aktor tworzy z dziennikarza tymczasowe lustro, rozmywa rangę swoich nałogów, namawiając Dawida Dudko do wyliczania własnych traum i uzależnień. Jeszcze wywiad dobrze nie wystartował, a Jan Frycz już wie, my, czytelnicy, też, że Dawida Dudko trawi lęk przed korzystaniem z publicznych toalet, że udzielał się w spektaklach amatorskich, ale dawno już porzucił plany zrobienia kariery aktorskiej, że nie uprawia żadnych sportów, nie skacze ze spadochronem, nie rozładowuje życiowej energii w żaden inny sposób poza seksem. W tym momencie odkładamy wywiad Jana Frycza z Dawidem Dudko z przekonaniem, że skoro Jan Frycz jest byłym alkoholikiem, to Dawid Dudko jest aktywnym seksoholikiem („Myślę, że seks jest nie do zastąpienia”). I właściwie nie wiadomo, komu bardziej współczuć.

Figlik poznański drugi
Nie było drugiego tak zabawnego konkursu dyrektorskiego jak konkurs na dyrektora Teatru Polskiego w Poznaniu. Teatrem przez ostatnie dwie kadencje zarządzał duet Marcin Kowalski-Maciej Nowak. Najnowsze sezony to ich bezprzykładny sukces repertuarowy: premiery Kleczewskiej, Minkowskiej, Skrzywanka! Wydawało się, że panowie zostaną w mieście na lata, że powodzenie teatru, nagrody, festiwale oznaczają spokój w pracy i zadowolenie załogi. A tu nagle „bum”: Nowak startuje na szefa TR Warszawa bez poinformowania Kowalskiego i zespołu! Może chciał spróbować czegoś nowego, zmęczył się Poznaniem, może pragnął wywrzeć presję na prezydencie Jaśkowiaku, aby przedłużył mu misję dyrektorską, sypnął pieniędzmi na teatr? Efekt tej akcji był taki, że Nowak przegrał z kretesem w Warszawie, a w Poznaniu obraził się na niego zespół, drugi dyrektor i miasto. Organizator rozpisał konkurs. Do konkursu stanęli obaj dyrektorzy, ale w dwóch różnych tandemach. Z Marcinem Kowalskim startował Piotr Ratajczak, program Macieja Nowaka firmowała Zuzanna Głowacka. Miał nadzieję na dyrekcję również Cezary Iber. I Julia Szmyt-Krych. Przesłuchania przed komisją. Cztery głosy dostaje Kowalski, dwa czarny koń w postaci reżyserki Uli Kijak, Nowak z Głowacką przepadają. Jednak nikt nie ma ustawowej większości pięciu głosów. Komisja konkursowa wysyła dwa nazwiska kandydatów z największym poparciem, czyli powtórzmy: Kowalski 4 głosy, Kijak 2 głosy, żeby sobie prezydent wybrał, kogo chce na dyrektora. I choć Kowalski ma dwa razy więcej głosów niż Kijak, choć od zwycięstwa dzieli go ledwie jeden, Jaśkowiak nie podejmuje decyzji. 1 lipca dotąd podzielony zespół Teatru Polskiego odczytuje list z żądaniem pozostawienia obu dyrektorów na stanowiskach: Kowalski nadal powinien być naczelnym, Nowak – artystycznym. Zespół żąda resetu. Doniesienia z rozmów na linii Kowalski-Nowak zmieniają się jak w kalejdoskopie. Kowalski będzie pracował z Nowakiem. Nowak jednak nie będzie pracował z Kowalskim. A może będzie. Kowalski się nie zgadza. Kowalski się zgadza. Nowak nie chce. Nowak chce. Kowalski-Nowak. Nowak-Kowalski. Będą razem. Nie będą. Będą. Osobno tak. Razem nie. Nie razem, ale osobno. Nowak-Kowalski. Kowalski-Nowak. Czas mija. Kończy się kadencja Kowalskiego jako dyrektora naczelnego. Kto przygotuje nowy sezon? Wreszcie w te negocjacje wcina się miasto i ogłasza: konkurs będzie jeszcze w tym roku, nam się nie spieszy. Teatrem Polskim w Poznaniu pokieruje Marcin Kowalski jako p.o. dyrektora, artystycznym nadal, czyli do czasu rozstrzygnięcia drugiego konkursu, będzie Maciej Nowak. Mogła to by być ucieszna opowieść o tym, jak zmienić wszystko i nie zmienić niczego w pewnym dobrze prosperującym teatrze, albo cyniczny poradnik, jak w proteście i w walce o imponderabilia wywrócić stolik szachowy podczas gry, a potem mozolnie układać figury z pamięci, żeby wrócić do starego dobrego ustawienia. Ale nie będzie. Zamiast nowego otwarcia w Polskim albo polityki kontynuacji mamy zwykły chaos. Straty wizerunkowe wszystkich biorących udział w konkursie – bo przecież Nowak wypadł nawet poza podium, zwolenniczka rewolucji, Ula Kijak, została spalona, Kowalski mimo matematycznej przewagi w głosach nad innymi kandydatami nie dostał wsparcia na ostatnim etapie, co musi być rozumiane jako brak votum zaufania od prezydenta. Suma summarum lewicowo-liberalny prezydent Poznania wykonał w podlegającej mu instytucji coś, co zwykle wykonuje PiS w swoich teatrach. Posiał zamęt i niepewność, rozregulował dobrze funkcjonujący dotąd mechanizm. Nie wiadomo, ani kto będzie nowym dyrektorem, ani jaka siła środowiskowa przejmie teatr, ani tym bardziej w którą stronę repertuarową pójdzie teatr. Co zrobią przegrani w pierwszym konkursie? Czy wystartują ponownie? Jeśli tak, to z jaką ofertą? Przecież nie mamy nawet pojęcia, czy dla Jaśkowiaka Teatr Polski był dotąd za bardzo czy za mało progresywny? Dwa najlepiej przyjęte programy z konkursu stanowiły próbę stonowania nieco programu Nowaka (Kowalski) albo chciały być zwrotem ku dalszej rewolucji (Kijak). Widać Jaśkowiak szuka trzeciej drogi i póki co w tym szukaniu wszyscy przegrywają. Nieudolność konkursowa Jaśkowiaka i jego urzędników zaczyna zasłaniać nieudolności PiS-u, wzmacnia symetryczną narrację, że niezależnie od tego, kto rządzi, prawa czy lewa strona, środek czy konserwa, urzędnicy nie rozumieją teatru. Urzędnicy są przeciwko artystom.

20-09-2023

Komentarze w tym artykule są wyłączone