AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

K/370: Sprawa Moniki S.

fot. materiał Teatru Dramatycznego  

Trudno dziś rozmawiać o czymś innym niż o Teatrze Dramatycznym i Monice Strzępce. Wracam do tego tematu, choć pewnie, jak wiele innych osób, wolałbym pokłócić się o jakąś nową premierę. Naprawdę nikt się nie cieszy z upadku Strzępki ani kompromitacji radykalnych metod uprawiania teatru wdrażanych przez Kobiecy Kolektyw. Wydaje mi się jednak, że trzeba zebrać kilka wniosków płynących z tej przykrej awantury, diagnoz rozproszonych po różnych wypowiedziach, wzmocnić kontekst i zobaczyć, co dalej.

Zespół
Gwałtowne reakcje środowiska teatralnego i internetowego komentariatu na traktowanie pracowników Teatru Dramatycznego przez Kobiecy Kolektyw potwierdzają, że w polskim modelu teatralnym zespół aktorski jest ciągle świętością. Kto się na niego zamachnie, kto będzie dokonywał tak zwanych zwolnień grupowych (nawet w imię reform i poprawy jakości artystycznej teatru) naraża się na zmasowaną i słuszną krytykę. Bo ludzi żal. Artystów na dorobku, młodych po szkołach teatralnych, postaci z drugiego planu, aktorów-seniorów. Przywykliśmy, żeby im systemowo pomagać, chronić ich, zapewniać miękkie lądowanie w razie czego. Nie dlatego, że artyście należą się jakieś specjalne prawa pracownicze, że trudno jest zmierzyć talent (ten ma większy, więc zostaje, ten mniejszy – won!), ale dlatego, że artysta posiada tę samą godność, co inni zatrudnieni pracownicy zagrożeni utratą etatu. Tak, dobrze słyszeliście, mówię o godności. Zwolnienie jednego aktora uderza w jego osobistą godność, zaburza jego pewność siebie, psychiczny dobrostan. Zwolnienie naraz kilkunastu aktorów niweczy z kolei godność grupową – poczucie wspólnoty, sensu pracy w zespole, wartości artystycznej, jaką ten zespół wytwarza. W sztuce każda weryfikacja przydatności zawodowej jest jeszcze bardziej bolesna niż w innych dziedzinach. No i rynek jest jakby mniejszy, konkurencja ostrzejsza, szans na zaistnienie, zakotwiczenie się niebywale mało. Polski teatr jest zbudowany na etatach – czyli na minimalnym bezpieczeństwie socjalnym i przypisaniu do miejsca, bo aktor z chwilą przyjęcia na etat wiąże się z miastem, z budynkiem, z grupą pracujących tam od lat ludzi. To ludzie teatru tworzą miejsca teatralne, to w ludziach jest pamięć teatru. Teorii dowodzących, że stabilizacja sprzyja twórczości, jest chyba tyle samo, co tez o zbawienności zmiany, walki o byt, poszukiwania pracy. W chwili, kiedy dyrekcja oznajmia, że nie potrzebuje artysty, artysta zmienia się nagle z artysty w osobę z kredytami do spłacenia i rodziną na utrzymaniu albo w singla/singielkę w wynajętym pokoju. Czuje się skrzywdzony, zdradzony, użyty, niepotrzebny, nieistotny. Nikt nie chciałby się znaleźć w takiej sytuacji, nawet ludzie z mojego pokolenia, którzy wybrali freelancerkę do śmierci. I teraz, jak ja, mają w oczach tylko strach.

Tyle się mówiło w pandemii i po pandemii o solidarności z ludźmi teatru, którzy nie grali, wpadli w depresję, zbiednieli. Byli głodni kontaktu, drugiego człowieka i potrzebowali poczucia bezpieczeństwa. Teatry ścigały się w akcjach pomocowych, zapomogach, szły na rękę tym najmniej przystosowanym do sytuacji bessy. Wyglądało na to, że nauczyliśmy się minimalizować takie psychiczne zagrożenia, dbać o solidarność w teatrze. Broniliśmy zespołów zagrożonych zmianą lubianego dyrektora, ostrzegaliśmy przed presją ekonomiczną organizatorów, reagowaliśmy na cenzurę obyczajową i światopoglądową. Kobiecy Kolektyw przychodzący do Dramatycznego miał być najczulszym z najczulszych opiekunów artystycznych zbiorowości. Jak wynika z doniesień z wnętrza zespołu, zapisanych w relacjach i reportażach internetowych, zamiast opieki na plac Defilad weszło zagrożenie, niezrozumiałe rytuały, ekscentryczny styl bycia i zarządzania. A w końcu zwolnienia grupowe, wypychanie ludzi z teatru, nieformalne naciski i ujednolicanie światopoglądu. Nie wierzę, że – jak twierdzi Strzępka – zwalnianym z Dramatycznego osobom objawia się jakaś świetlista droga do sukcesu. Nie. Czuli i chyba wciąż czują stres, lęk, upokorzenie, traumę. Te emocje wylewają się z mediów społecznościowych. Jakby wszyscy nagle zrozumieli, o czym jest najsmutniejsza piosenka świata autorstwa Sixto Rodrigueza z filmu Searching for Sugar Man, która nie może mi wyjść z głowy: Cause (I lost my job two weeks before Christmas). I nie wymarzą tego nawet najwspanialsze wykłady z etyki organizowane w Teatrze Dramatycznym. Furia, jaką wywołały wypowiedzi Moniki Strzępki, bierze się z tego, że nikt z nas przenigdy nie chciałby być zwolniony z pracy. Ani tym bardziej zwolniony z powodu światopoglądu, predyspozycji charakterologicznych czy orientacji seksualnej. I już na pewno nie chcielibyśmy być zwalniani przez Monikę Strzępkę w stylu opisywanym w relacjach aktorek i aktorów.

Sygnalistki
Oburzenie stylem zarządzania zasobami ludzkimi charakterystycznym dla Kobiecego Kolektywu w Teatrze Dramatycznym nie spełnia wymogów klasycznego polowania na czarownice w celu późniejszego ich spalenia na stosie. Nie jest kontratakiem patriarchalnego imperium, bo przecież najważniejsze wypowiedzi przeciwko błędom i wypaczeniom Strzępki firmowały kobiety: zaczęło się od wywiadu Magdaleny Rigamonti, potem był tekst Krystyny Romanowskiej w Onecie, zwróciłem uwagę na mocne polemiki Zuzanny Piwowar, Magdy Piekarskiej, Wiktorii Tabak, Anety Kyzioł i oczywiście Joanny Szczepkowskiej, wskazujące na empatyczną i urzędniczą kompromitację szefowej Teatru Dramatycznego. „O jeden obóz z gongami za dużo” – powiedziała o zachowaniu Strzępki zwolniona przez nią młoda aktorka, Karolina Charkiewicz, i jak dla mnie jest to fraza sezonu, której Charkiewicz zazdroszczę i lękam się, że już się od tego określenia Strzępka nie odklei, jak niegdyś Krzysztof Garbaczewski od „Barona Chaosu”. Niestety, wydaje mi się, że nie jest do zdanie, z którym na sztandarach chciałaby Strzępka przejść do historii.

Smoczyce
Lewicowe i kobiece głosy krytyczne musiały być dla Kolektywu szczególnie bolesne. Bo od tej pory Strzępka i jej ekipa straciły mandat do mówienia w imieniu innych artystek. I po części w imieniu widzek. W debacie internetowej zadano im wiele niewygodnych pytań o codzienność teatralną, relacje z pracownikami, stosowanie się do przepisów, profesjonalizm administracyjny. I jak dotąd wszystkie te pytania zostały bez odpowiedzi. Kolektyw od czasu rozmowy dyrektorki z Rigamonti milczy. Może poradzono im przeczekać burzę. Internet tak samo szybko się czymś podnieca, jak zapomina. A może dziewczyny z Dramatycznego zrozumiały, że w oka mgnieniu one, ideowe reformatorki, same stały się częścią aparatu przemocy i wyzysku. Zapomniały o empatii. I być może do momentu reakcji na wywiad Strzępki w ogóle sobie tego nie uświadamiały. „Kto walczy ze smokiem, sam staje się smokiem” – przestrzegał Fryderyk Nietsche i cytuję go w tym miejscu z niejakim lękiem, bo wiem, że to nie jest autor, na którego członkinie Kolektywu zwykły się powoływać.

Zjednoczenie ponad podziałami
W krytyce Teatru Dramatycznego zjednoczyły się, o dziwo, polska lewica i prawica. Ta światopoglądowa i ta tylko teatralna. Zwykle skłócone ze sobą portale mogłyby się teraz powymieniać tekstami o Strzępce i nikt nie zauważyłby różnicy. Jeszcze niedawno z okazji akcji wojewody Radziwiłła z zawieszeniem Moniki Strzępki prawica niszczyła ją osobiście i teatr od strony obyczajowej, zarzucała niszczenie teatru i kalanie idei sztuki narodowej. Lewica wyśmiewała argumentację wojewody, ustawiała konflikt o konkurs i dyrekcję w Dramatycznym w kategoriach walki politycznej i światopoglądowej. A teraz obie strony przytaczają te same socjalne i etyczne argumenty, słuchają wyrzuconych aktorów, cytują co smakowitsze bon-moty i dziwactwa dyrekcyjne. Jest to zaiste wielki triumf Kobiecego Kolektywu w ramach polityki miłości i zaprowadzania sprawiedliwości społecznej. Wszyscy od Piotra Zaremby po Zuzannę Piwowar zgadzamy się, gdzie chwilowo jest zło w polskim teatrze. Może dlatego, że ściema jest wybaczalna, jest elementem gry o władzę w sztuce, ale gnojenie ludzi w każdych okolicznościach pozostanie gnojeniem ludzi, czyli przemocą.

Kapitulacja związków
Na sprawę Dramatycznego właściwie i szybko zareagowali dziennikarze i krytycy teatralni, zareagowali internauci, widzowie i aktorzy. Milczały gildie i stowarzyszenia dyrektorów scen polskich. Kompletnie zawiodły wszystkie związki zawodowe zrzeszające aktorów, bo powinny zacząć działać wcześniej, kiedy jeszcze etaty były do uratowania, kiedy ludzie z Dramatycznego nie znaleźli się jeszcze na bruku, a zespół nie uległ dezintegracji. Złe praktyki Strzępki zostały nagłośnione w kilku jednostkowych aktach desperacji, a przecież można było im przeciwdziałać w ramach negocjacji związki-dyrekcja. Gdybym był szefem ZASP lub tego drugiego związku, którego nie lubię, więc nie wymienię z nazwy, broniłbym nie tylko płacących składki członków mojej organizacji, ale także wszystkich osób wykonujących aktorską profesję. Związki powinny przecież reagować od razu, gasić pożary, zanim wybuchły, ostrzegać dyrekcję, słać skargi i zapytania do organizatora, czy ma wiedzę na temat tego, co się dzieje w teatrze, uświadamiać aktorów co do ich praw, podpowiadać strategię. Pośredniczyć. Uspokajać. Walczyć o każdego człowieka – nie tylko ze sceny, ale i z administracji. Gównoburze w internetach to nie jest żadna systemowa obrona pracowników. Co, Drodzy Państwo, zrozumieliśmy z przedwakacyjnej afery w Szwajcarii? Niektórzy z nas tylko to, że Krystian Lupa jest niepoprawnym przemocowcem, a ja – że związki to potęga, związki zawodowe pracowników technicznych nawet nie w sojuszu ze związkami aktorskimi, tylko solo mają taką siłę, że mogą nie dopuścić do premiery, wyrzucić dyrektora, zmienić repertuar teatru. Wystarczy, że ktoś poczuje się źle i pójdzie na skargę. W Szwajcarii Lupa nakrzyczał na jednego człowieka i stracił premierę, bo zareagowały związki. W Teatrze Dramatycznym zwolniono 28 osób w jednym sezonie i aż do końca października 2023 roku nikt z działaczy związkowych i aktywistów od praw obywatelskich i pracowniczych nie zareagował na czas. Być może Krzysztof Szuster woli opowiadać anegdotki na festiwalach, a Alina Czyżewska wybrała piękne milczenie.

Bez happy endu
Tu nie będzie happy endu – zwolnieni pracownicy Teatru Dramatycznego nie odzyskają etatów ani nie otrzymają zadośćuczynienia. Tego procesu zwalniania i przeformatowywania warszawskiej sceny nie da się już zatrzymać. Strzępka nie poda się do dymisji i nie zostanie zwolniona dyscyplinarnie przez organizatora, bo los jej i Aldony Machnowskiej-Góry został już powiązany na dobre i złe. Krok wstecz byłby dla pani Aldony przyznaniem się do konkursowej fuszerki. Wiceprezydentka przecież co rusz powoływała się na to, że w swoich działaniach kieruje się wyłącznie dobrem zespołów, a tu masz – zwolnienia grupowe czy jak chcą inni – pracownicze czystki w Dramatycznym, oczku w głowie Ratusza. Przecież Strzępka wygrała konkurs, bo – zdaniem Machnowskiej-Góry – „zaproponowała wizję kontynuacji modelu Słobodzianka” i teatru środka. Trudno teraz, w czasie „restrukturyzacji” i postępującego sekciarstwa w zespole, obronić tę tezę. Nie wierzę też, że Strzępka przyzna się do błędu, zawoła do byłych pracowników: „Wróćcie, kochani, na etaty, pomyliłam się, przepraszam, już nie będę!” Sądząc z listu poparcia dla dyrekcji, modelu pracy i trwającej restrukturyzacji, który wyszedł z wnętrza Teatru Dramatycznego i został podpisany przez 20 aktorów, w tym szóstkę przyjętą już po pierwszej fali zwolnień, trzon nowej ekipy już jest. Dokonało się. Zmiany są nieodwracalne. Nawet jeśli wyrzuceni aktorzy i pracownicy innych pionów w Teatrze Dramatycznym są teraz moralnymi zwycięzcami sporu, organizator nie zwolni Strzępki po tej burzy medialnej, nie przywróci do teatru Słobodzianka, ani nie zażąda pozostania przy repertuarowym eklektyzmie. Nawet jeśli Strzępka i Kolektyw podałyby się z jakiegokolwiek powodu do dymisji albo gdyby nie dano im prolongaty w postaci drugiej kadencji, Teatr Dramatyczny będzie już zupełnie nowym teatrem, tworzonym przez nowych ludzi i ocaleńców z dawnego zespołu.

Oblężona twierdza
Rozmowa o nowych porządkach w Teatrze Dramatycznym trwa już kolejny tydzień. I końca nie widać. Chyba że takim symbolicznym końcem będzie grudniowa premiera Heks Agnieszki Szpili w reżyserii Moniki Strzępki. Klęska tego spektaklu potwierdziłaby wszystkie najgorsze przeczucia i zarzuty adwersarzy dyrektorki. Przypuszczam, że w tej chwili obsada spektaklu czuje się jak w oblężonej twierdzy. Strzępka albo reżyseruje przytłoczona lawiną oskarżeń, jaką wywołała, albo przeciwnie, ma w sobie zbawienny wkurw, chce pokazać, że to ona ma rację i tylko źli ludzie rzucają jej kłody pod nogi. Z takiej wściekłości, osaczenia, pretensji do świata czasem rodzą się bardzo dobre spektakle. Ale uwaga – nawet jeśli powstanie arcydzieło, nie przysłoni to strat wizerunkowych, jakie poniósł teatr, Kobiecy Kolektyw i osobiście dyrektorka sceny przy placu Defilad. Narracja dotycząca kobiecej rewolucji w Dramatycznym musi zostać znacząco skorygowana. Bo może wróg nie jest tam, gdzie go Strzępka upatrywała. Może wróg jest wewnątrz niej samej, w głowie i ciele, w przyjętej strategii działania. W nieuświadomionej do końca zemście, która nią steruje. W nienawiści do przeciwników, obserwatorów i niedawnych sojuszników. Nie sądzę, by z powodu tego, co się wydarzyło, czuła wstyd ona lub ktokolwiek z milczącego Kolektywu. W takich sytuacjach idzie się zwykle w zaparte. Świat jest zły, my chcemy dobrze.

15-11-2023

Komentarze w tym artykule są wyłączone