Kandydaci
„Więc to dziś?! To nie do pojęcia!” – wołał któryś z podchorążych w chwili wybuchu narodowego powstania w Nocy listopadowej Wyspiańskiego.
W chwili, kiedy czytacie te słowa, czterej kandydaci na nowego dyrektora Instytutu Teatralnego są w trakcie albo już po przesłuchaniach przed ministerialną komisją. Nie znam ich programów, oceniam szanse konkretnych ludzi. Bo nie wierzę, że w takim wyścigu program jest ważniejszy niż człowiek, który gwarantuje jego realizację.
Kiedy ni z tego, ni z owego miłościwie nam panujący minister Zdrojewski złożył parasol ochronny nad dyrektorem Maciejem Nowakiem, przynajmniej część środowiska wydała z siebie westchnienie ulgi. W powietrzu od jakiegoś czasu wisiała rewolta porównywalna z tamtą przeciwko znienawidzonemu Księciu Konstantemu, którą najwyższy urzędnik bezbłędnie wyczuł i uprzedził wypadki. Powstanie antynowakowe nie wybuchło. A obrona dotychczasowego dyrektora w wykonaniu popierających go artystów i krytyków wypadła moim zdaniem mało przekonująco. Bo skoro rok temu żądaliśmy przejrzystych kryteriów, to czemu teraz nie zgadzamy się na ten konkurs? Nie ma stanowisk dożywotnich, dziesięć lat, jakie Nowak dostał na prowadzenie projektu i wdrażanie swojej wizji, to naprawdę sporo. I myślę, że jego odejście nie zostało wymuszone przez jeden konkretny błąd czy złą ocenę działalności Instytutu stworzonego przez Nowaka. Przeważył raczej narastający sprzeciw wobec stylu jego dyrektorowania, nadobecności w życiu teatralnym. Bo dyrektor akurat tej instytucji nie może być stroną w teatralnym sporze, nie powinien zajmować się bieżącą krytyką teatralną, powinien godzić artystów, a nie jątrzyć.
Nie wiem, dlaczego do konkursu na szefa Instytutu nie stanęli: Joanna Krakowska, Dariusz Kosiński, Jacek Kopciński, Tadeusz Kornaś, Grzegorz Niziołek, Wojciech Majcherek, Jacek Sieradzki, Jacek Wakar… Czy zadecydowała lojalność wobec Nowaka, czy pośpiech w rozpisaniu konkursu niepozwalający na odpowiedzialne przygotowanie programu zmian i kontynuacji… A może przesadzamy z szumem wokół tego konkursu? Może to stanowisko wcale nie jest tak atrakcyjne, nie daje żadnej władzy nad polskim teatrem?
Zamiast nich w finale znaleźli się: Dorota Buchwald, Adam Sroka, Roman Pawłowski i Mirosław Rzońca.
Zaskoczyła mnie kandydatura Adama Sroki. Jakby to powiedzieć… Bardzo chciałbym, żeby Adam Sroka poprowadził znów jakąś scenę teatralną, ale Instytut Teatralny to niekoniecznie dobre miejsce dla artysty, wciąż chyba jeszcze czynnego reżysera teatralnego. Pisanie ciekawych dramatów i doświadczenie w prowadzeniu dwóch prowincjonalnych teatrów to jeszcze nie rekomendacje do tej funkcji. Nie wiem, jak postrzega dziś polski teatr Adam Sroka, co widać z ławki rezerwowych, ale nie chciałbym, żeby wajcha ideologiczna przesunęła się teraz w Instytucie dramatycznie w drugą stronę. Każdy artysta, który nie robi tego, co umie najlepiej, który nie wiedzieć czemu znalazł się na aucie, musi być w jakimś stopniu sfrustrowany i zły na teatr, który wygrał. Nie chciałbym, żeby Sroka odkręcał wszystko, co zaprogramował Nowak. Jeśli tak ma wyglądać emerytura ciekawego niegdyś reżysera, to ja się nie zgadzam.
Bo o co tak naprawdę chodziło w tej niewybuchłej w końcu rebelii przeciwko Nowakowi? O obiektywne zarządzanie pamięcią teatru i sprawiedliwe traktowanie wszystkich uczestników życia teatralnego. Trudno znaleźć jakieś merytoryczne zastrzeżenia wobec kandydatury Romana Pawłowskiego. Szefuje kilku festiwalom, od lat jest zaangażowany w promocję nowej dramaturgii, zajmował się naukowo dziejami cenzury w polskim teatrze. Sądzę jednak, że Pawłowski następcą Nowaka nie zostanie. Były recenzent teatralny „Gazety Wyborczej” ma bowiem w środowisku ogromny elektorat negatywny. Nie zapomniano mu polityki repertuarowej, jaką uprawiał na łamach tego dziennika pod koniec lat 90. i na początku nowego stulecia, przywarło do niego odium nieobiektywności, radykalizmu, rozgrywania własnych interesów. No i to wieloletnie dręczenie Jerzego Grzegorzewskiego… Pawłowski był krytykiem o wyrazistych poglądach politycznych i estetycznych, walczył o nowe, popierał swoich, drwił z nielubianych twórców. Teatr takie rzeczy pamięta. I nigdy nie uzna go za kandydata, który po Nowaku może pogodzić zwaśnione strony, wprowadzi nowe zasady, będzie sprawiedliwy, a nie stronniczy. Pawłowski stara się od jakiegoś czasu przejść na drugą stronę – startował w konkursie na dyrektora białostockiego teatru, jest dramaturgiem w projekcie „Jeżyce Story” w Teatrze Nowym w Poznaniu. Ale przecież człowiek się nie zmienił. Pamiętam, że wmurowało mnie w ziemię, kiedy niedawno przeczytałem jego tekst o pierwszym sezonie dyrekcji Słobodzianka w Dramatycznym. Bardzo dobry, trafny, ostry tekst, pod którym można by się było nawet podpisać, tyle że Pawłowski był ostatnim człowiekiem, który mógł coś takiego opublikować. Atakował przecież swojego dawnego mentora i współpracownika, człowieka, z którym przez półtorej dekady prowadził najróżniejsze projekty. Rozumiem, że drogi obu panów się rozeszły, ale to jeszcze nie powód, by wbijać Brutusowy sztylet w leżącego. Oczywiście konkurs na szefa Instytutu to nie wybory Miss Piękności i Moralności, ale po erze Nowaka oczekujemy jednak czystych reguł gry. Bo o co tak naprawdę chodziło w tej niewybuchłej w końcu rebelii przeciwko Nowakowi? O obiektywne zarządzanie pamięcią teatru i sprawiedliwe traktowanie wszystkich uczestników życia teatralnego. Równowagę w prezentowaniu obecnych na polskich scenach nurtów stylistycznych i ideowych, wyważanie opinii. Nieużywanie Instytutu do autopromocji. Czy Pawłowski gwarantuje tę zmianę?
I jest jeszcze Mirosław Rzońca. Bliżej nieznany mi kandydat stanowi jednak piękny dowód na siłę polskiej demokracji, pokazuje, jaką niesłychaną zdobyczą obywatelską są konkursy otwarte. Umiemy korzystać z biernego prawa wyborczego i poruszamy się swobodnie na wolnym rynku ofert. Każdy może marzyć i każdy może kandydować. Jeśli tylko spełnia wymogi.
Dorota Buchwald nasłuchała się już komplementów pod swoim adresem od bodaj wszystkich komentatorów życia teatralnego. Rzeczywiście – jej kandydatura wygląda na najbardziej racjonalną ze wszystkich. Dyrektorem zostałaby osoba niekonfliktowa, związana z dotychczasowym zespołem Instytutu, potrafiąca działać na drugim planie. Podejrzewam, że ewentualny wybór Doroty Buchwald zaakceptują wszyscy środowiskowi gracze i wszystkie opcje światopoglądowe. Mnie też podoba się myśl, by Książę Konstanty był w nowym rozdaniu – kobietą.
28-10-2013