AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Kołonotatnik 24: Różności albo Tajemnica 9 października

Milczenie SImone, czytanie sceniczne w Teatrze Polskim w Poznaniu,
fot. Marek Zakrzewski  

1.
Są takie czwartki, które przychodzą po środzie. I nie można za cholerę zrozumieć, po co są i dla kogo. Było tak: jako że 10 października, czyli w najbliższy w piątek, w godzinach popołudniowych mam się zameldować na festiwalu Bamberka w Gorzowie Wielkopolskim, zacząłem zawczasu wyznaczać trasę i mierzyć czas dojazdu. Ktokolwiek choć raz korzystał z usług PKP, ten wie, że jest to tak zwana wyższa matematyka. Jak by nie liczyć, z Krakowa wychodzi ponad 9 godzin w podróży, z minimum dwoma przesiadkami. Jeśli wyjechałbym dopiero w piątek rano, nie ma siły – nie dotrę na czas. Nocna podróż? Sypialny za drogi, a perspektywa przymusowego słuchania w kuszetce koncertu pięcioosobowej grupy The Snoring Strangers zdecydowanie nie wchodzi w grę. Może więc rozłożyć podróż na dwa etapy? Wyjechać już 9 października na przykład do Poznania, Wrocławia, Bydgoszczy, nadrobić coś ze spektaklowych zaległości w tamtejszych teatrach, przenocować w hotelu, a rano na świeżo, raptem w 4 godziny, dotrzeć na południe do Gorzowa z przesiadką jak zawsze w Krzyżu?

Tak. Poznań wydawał się opcją optymalną. Zacząłem przeglądać repertuary. Jakież było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że zarówno w placówce zaprzyjaźnionego dyrektora Szkotaka, jak i w instytucji równie zaprzyjaźnionego dyrektora Kruszczyńskiego nie przewidziano tego dnia żadnego przedstawienia. Jak to? W czwartek nie grają? Tuż przed weekendem? W październiku!? Nie wierzyłem własnym oczom. Ano nie grają. Dla porządku sprawdziłem jeszcze Teatr Muzyczny – też nie gra (10 X, czyli w imieniny miesiąca, mają premierę musicalu, pewnie 9 X jest trzecia generalna). Zerknąłem na Teatr Animacji: no pracują, ale spektakl o 12 rano. W operze na afiszu widowisko podpisane przez Kruszczyńskiego, ale za stare, sprzed 4 lat. Skąd ta posucha w Poznaniu? I cóż to za feralna data – 9 października? Hmm… – przemyśliwałem gorączkowo. Najpierw naszło mnie podejrzenie, że tego dnia jest mecz z Niemcami w ramach eliminacji do Euro 2016, w związku z czym poznańskie teatry poszły załodze i widzom na rękę, umożliwiając im bezstresowe oglądanie piłkarskiego spotkania poza miejscem pracy. Dowiedzieć się w teatralnym bufecie albo na widowni, że po kwadransie gry jest 7:0, ale nie dla nas, to nie to samo, co przeżyć to indywidualnie przed ekranem TV. Choćby dlatego, że jakoś głupio tak krzyknąć ze sceny albo z 6. rzędu: „Jezus Maria, ja wiedziałem, że tak będzie!”. Każda dyrekcja to rozumie lub rozumieć powinna, lepiej nie prowokować kibiców w Poznaniu i zawczasu odwołać i tak zagrożony niską frekwencją spektakl. Po szybkim sprawdzeniu terminów okazało się, że mecz będzie jednak 11 X, w sobotę. Nawet przy założeniu, że w Poznaniu mieszkają sami najzagorzalsi kibice polskiej reprezentacji, nie zasiądą przecież przed telewizorami dwa dni wcześniej! Piłka odpada.

Może w tym czasie mają w Poznaniu jakieś lokalne święto? Może powstanie wielkopolskie zaczęło się jednak parę miesięcy wcześniej? Przeczesałem Internet. Guzik. 9 października będzie Światowym Dniem Poczty i Znaczka Pocztowego. Nie wierzę, że poznańskie teatry akurat piszą tego dnia listy w ramach akcji Amnesty International, a zbierający unikatowe znaczki aktorzy chwalą się przed sobą nawzajem swoimi cennymi klaserami. 9 X. Imieniny Arnolda, Dionizego, Aarona, Bogodara, Gintera, Przedpełka, Sary i Sybilli. Nie sądzę, by zespoły teatrów Polskiego i Nowego miały zbyt wielu przyjaciół o tych imionach. Toteż hipoteza o zaplanowanym z premedytacją przez obie dyrekcje, aktorów i pracowników technicznych wspólnym „pójściu w długą” na jakiejś teatralnej domówce okazała się kolejnym fałszywym tropem.

Skoro nie potrafię wyjaśnić zagadki martwej ciszy w Poznaniu, trzeba jechać do innego miasta – decyduję. I znów Internet, przeglądam repertuary. Bydgoszcz – nic nie grają, odsypiają jeszcze Festiwal Prapremier. Zaczyna się robić nerwowo, sprawdzam Wrocław: Teatr Polski odpoczywa, Teatr Współczesny wsadził złośliwie na afisz Tajemniczy ogród. Może Opole? Afisz pusty, teatr w rozjazdach. Z rozpędu sprawdzam jeszcze Gdańsk i Warszawę. W Gdańsku nic, w Warszawie też posucha, ale gra Studio, bo u Glińskiej zawsze grają, nawet w poniedziałki, Warlikowski na czwartkowy wieczór wymyślił Kabaret Warszawski na Wale Miedzeszyńskim, czyli już pod Radomiem albo w Brześciu białoruskim. Zastrzelić się można. Nabieram podejrzeń co do istnienia ogólnokrajowego spisku dyrektorów scen polskich Ściany Zachodniej. Nazwijmy go Ruchem 9 października. Najprawdopodobniej działają w nim Paweł Szkotak, Piotr Kruszczyński, Tomasz Konina, Krzysztof Mieszkowski, Paweł Wodziński. Powstrzymując się od pracy tego dnia, zbierają się w miejskich katakumbach i czczą jakąś tajną rocznicę. Może upadek meteorytu Peekskill w stanie Nowy Jork (rok 1992)? Może Nobla dla Miłosza (1980)? Drugą rocznicę ogłoszenia przez czeskiego bramkarza hokejowego Dominika Haszka definitywnego zakończenia kariery sportowej? Urodziny Cwojdzińskiego, Osieckiej, Różewicza lub Kreczmara? Albo – tu już ocieramy się o science fiction – sześćdziesięciolecie ciągle jeszcze urzędującego prezydenta Katowic Piotra Uszoka.

Do tej pory najbardziej czytelnym przejawem działalności spiskowej dyrektorów scen polskich wymierzonej w widzów i w polską krytykę teatralną była tendencja do organizowania premier tego samego dnia w różnych, najczęściej bardzo oddalonych od siebie polskich miastach. Krytyk stawał przed hamletycznym, nierozwiązywalnym dylematem: co obejrzeć najpierw, gdzie pojechać od razu, a komu odmówić? Dziś na niektórych scenach pozostaje mu tylko wybór między spektaklem niegranym a przedstawieniem nieumieszczonym na afiszu. Może Ruch 9 X chciał w ten sposób – bez ogłaszania manifestów i robienia zadymy w prasie – zwrócić uwagę na kłopoty finansowe polskich teatrów? Jego członkom założycielom bezpłatnie odstąpię slogan reklamowy: „Teatr jest po to, żeby grać, ale nie dziewiątego października!”.

2.
Skoro o Poznaniu mowa. Z ostatnich Metafor Rzeczywistości zostały mi w głowie sceny i role, których nie będzie w żadnym przedstawieniu. Okrucieństwo teatralnych konkursów na scenariusz, na szkic spektaklu polega na tym, że zwycięzca i jego team zgarniają najczęściej całą pulę. W przegranych, także o włos, aktorach, reżyserach, autorach siedzą potem ziarna możliwych realizacji. Prawie gotowe postaci, intuicyjnie rozwiązane zagadki tekstu, podpowiedzi przestrzeni – po nic. Co na przykład z robić z takim monologiem Piotra B. Dąbrowskiego, w którym aktor wykrzyczał (?), przeczytał (?), zagrał (?), trochę z głowy, trochę z egzemplarza desperację cwanego impresario uwolnionej z piwnicy Nataschy Kampusch? Sztuka Piotra Domalewskiego (zbieżność nazwiska i imienia ze znanym aktorem nieprzypadkowa) miała dwa naprawdę mocne momenty. Lament rodziców Nataschy, robiących jej awanturę za to, że nie są sławni i bogaci, a ona teraz tak, proszących ją o pieniądze, uwagę i kontakty. I właśnie ów wspomniany wyżej wrzask poirytowanego agenta, który wie, jak działa telewizja, wie, czego oczekują dziennikarze, chce dać Nataschy dobrze zarobić. Pierwszy raz widziałem Dąbrowskiego na takim gazie, jakby w tej roli wyrzucił na śmietnik całe swoje emploi dyskretnego amanta. W monologu agenta nie było czuć cynizmu i zakłamania, Dąbrowski czytał (?), grał (?) czyste, niezachwiane racje moralne: dawał swojemu bohaterowi pewność, że czyni dobrze, naprawia świat, tłumaczy jego reguły. Szkoda, że wraz z tamtym wieczorem w Poznaniu ta postać zniknęła. Siedzi pewnie już tylko w mojej pamięci. I może gdzieś u Dąbrowskiego. Ale pewności nie mam.

I druga podobna determinacja. W Milczeniu Simone Agaty Biziuk, opowiadającej o kobiecym pragnieniu bycia wszystkim dla mężczyzny: obiektem seksualnym i dziełem sztuki, sprzętem domowym i przedmiotem badań. Bizuik przejęła sporo reżyserskich chwytów od Eweliny Marciniak, a może teraz kobiety w teatrze tak inscenizują: ostro, brutalnie, totalnie. Z aktorem wyciśniętym i wykorzystanym do cna. To nie był nawet szkic do spektaklu, to był gotowy spektakl, prowadzony nieco obok tekstu, poszerzający intencje autora, dodający do scenariusza dwie męskie postaci. Młoda aktorka Agnieszka Findysz grała Simone bez wieku, ale nie poza płcią. Szamotała się jak dzikie zwierzątko, pełzała, szarpała z partnerem, upokarzana, zmaltretowana, z każda sceną brudniejsza, ale wciąż z potencjałem na mścicielkę. Zastanawiałem się, czy to jest spowiedź, test czy projekcja, jak bardzo wysapana i wycharczana do mikrofonu złość i bezradność aktorki i reżyserki jest ich prywatną złością i bezradnością? Gwałcona, wykorzystywana Simone miała w pewnym momencie chwilę oddechu, jakby wizję lepszego związku, innego wariantu życia i miłości. I wtedy w przestrzeń gry wchodził tancerz. Brał Simone tak samo jak jej własny mężczyzna, też była dla niego tylko seksem. To na czym polega różnica, czemu to było dobre, a tamto złe? Z perspektywy Simone była to zmiana fundamentalna. Bo ten drugi raz, z tancerzem, był z wyboru, nie z uzależnienia. Stanowił poprawiony obraz jedynej miłosnej roli, jaką znała bohaterka. Było tak samo, ale to ona chciała, by było tak samo.

Nie będzie z tego przedstawienia. Nie zobaczycie Simone Findysz. Teatr wyłania się z papieru i nicości, by zaraz do nich powrócić. Zapisuję tych parę zdań o niedokończonych przedstawieniach, zarysach kierunków poszukiwań aktorów z pełną świadomością, że odtwarzam coś, co nie było i może nie powinno być skończone.

3.
Czytam po raz drugi w „Dialogu” Waszą Wysokość Anny Wakulik, najkrócej mówiąc sztukę o polskim himalaizmie. Jest w niej jednak typowy dla polskiej dramaturgii ostatnich lat poboczny wątek hieny telewizyjnej. Cynicznego redaktorka, który popełni każde świństwo dla dobra filmu, programu, kanału. Żeby tylko mieć to na taśmie, zrobić coś przed innymi, sprzedać, nakłamać obrazem i komentarzem, zyskać sławę i zapracować sobie na zazdrość kolegów.

I tak sobie myślę, że nie ma chyba w polskim dramacie postaci pracownika TVP, człowieka kryształowo uczciwego, pobożnego, skromnego, stawiającego etykę zawodową ponad oczekiwania redaktora zamawiającego i fochy księgowej z firmy zewnętrznej. Pewnie to przeszło jeszcze z kina moralnego niepokoju, pewnie jest odblaskiem bohaterów hollywoodzkich, pewnie wynika z osobistych doświadczeń dramatopisarzy. Telewizja i słynne pytanie „Unde malum”? Dziwnie to zabrzmi w tym kontekście, ale po kilku latach okazjonalnej współpracy z TVP muszę wyznać, co następuję: nigdy, przenigdy i nigdzie nie spotkałem tylu dobrych i sympatycznych ludzi na jeden metr kwadratowy. Wydawcy, operatorzy, dźwiękowcy, montażyści, kierownicy planu, panie i pan od make upu, dyrektorzy anten, dziewczyny z newsroomu, dziewczyny z garderoby, egzaminatorzy na kartę ekranową, portierzy, bufetowe… Przewijają się teraz przez moją pamięć jak jedna wielka lawina dobra. Chuchali na człowieka, dopieszczali, dokarmiali, przebierali, doradzali, donosili informacje. Jak to się mówiło: kupa ludzi pracuje bez wytchnienia nad twoją kompromitacją na wizji. Nikt na mnie nie krzyczał, nikt nie wyśmiewał, pełna tolerancja i miłość. Żadnych intryg, kar finansowych, ostracyzmu, rytualnego ochrzanu. Pełna ochrona. Telewizję pamiętam jako promieniowanie dobra, zapach przygody, przyczółek galopującej i zbawiennej improwizacji . Skąd w takim razie biorą się ci źli ludzie z telewizji w polskiej dramaturgii współczesnej? Może na tle powszechnej miłości, akceptacji i rozumienia bliźnich jedna samotna czarna owca jest tak doskonale widoczna, że od razu trafi na afisz, zostaje sportretowana w sztuce? A może zło działa tu, w telewizji, inaczej, jest zaskakującą wypadkową najczystszych intencji, profesjonalizmu i utylitaryzmu, drobną pomyłką ducha solidarności zawodowej? Skoro wszyscy chcą dobrze, dają osobisty i obywatelski przykład niezwykłej odpowiedzialności za drugich i bezgranicznej miłości wobec tej wyjątkowej, bo misyjnej profesji, czasem zdarza się, musi się zdarzać, że zbyt wiele dobra daje w efekcie zło. Plus na jeden pstryk zmienia się w minus. Trochę wierzę, a trochę nie wierzę w to, co napisałem, ale Annie Wakulik i kilku innym autorom sztuk ze złymi i sztampowymi bohaterami z telewizji przydałaby się taka zmiana optyki. Próba sportretowania zła mass mediów przez wszechogarniające dobro intencji i czynów. Telewizji nie robią źli ludzie, telewizja nie produkuje zła. Zła telewizja jest zła, a dobra – dobra! Nieco zmodyfikowałem tu tezę Erica Bentleya o dobrej i złej propagandzie, ale niech zostanie mi to wybaczone.

4.
W TVP Kultura bardzo ciekawe wydanie Hali odlotów o Powstaniu Warszawskim i filmie Miasto 44. Przy stole Ołdakowski, Kwieciński, Wichłacz, Cegielski, Janowska, Zachwatowicz, Libera, Graff i Herbich. Zachwatowicz przejmująco opowiada o swoich, nastoletniej łączniczki, sierpniowych emocjach, o tym, jak ewakuujący ją z miasta ojciec ochrzaniał ją za jej entuzjazm, chwilowe poczucie, że warto było. Anna Herbich, wnuczka oficera, który zamiast na barykady wyprowadził swoich nastoletnich podkomendnych do podwarszawskiego lasu i tym samym ocalił im życie, prezentuje swoją książkę Dziewczyny z Powstania, zapis rozmów z żołnierkami AK i zwykłymi warszawiankami, które przeżyły zagładę miasta. Zanosi się, że zaproszeni goście rozjadą film Komasy za popkulturowanie mitu, że dostanie się Ołdakowskiemu za całokształt, czyli za ideę i realizację idei muzeum Powstania. Chmura burzowa nadciąga. Wystraszony producent Kwieciński mówi o intencjach reżysera, ale przerywa mu cięcie montażowe, wystraszony dyrektor Ołdakowski tłumaczy się, że wcale nie wmawia wycieczkom szkolnym, że wygraliśmy Powstanie, bo… (cięcie montażowe). I wtedy następuje znamienny coup de theatre. Libera mimochodem krytykuje leżącą na blacie kiczowatą okładkę książki Herbich, tylko okładkę, bo zawartości nie zna, do jego głosu ochoczo dołącza Graff, która rzuca również mimochodem, że to słaba, sztampowa pozycja. Zaskoczona Herbich próbuje dociekać powodów tak ostrej oceny: „Ale dlaczego pani tak uważa?”. Nie dowiemy się, co było dalej, jak broniła się Herbich, jak argumentowała Graff. Nie ma czasu na dygresje, przecież gadamy o filmie Komasy. Cięcie montażowe. Puenta dyskusji – film fajny, bo okrutny i ironiczny. Wiadomość podprogowa: wydana przez Znak książka Herbich – do dupy. Ołdakowski odetchnął, Kwieciński ocalał, Herbich trafiona rykoszetem. Naprawdę tak miało być? Współczuję autorce. Bo to trochę tak jakby dostać zaproszenie na degustację sushi, a w połowie kolacji samemu zostać zjedzonym.

5.
Różne mamy plany na starość. Znam dyrektora teatru, który chce przed emeryturą prowadzić festiwal uliczny w jakimś cichym kurorcie, znam krytyka, który marzył o malutkim teatrzyku w jeszcze mniejszym mieście. Postanowiłem nic nie planować. Ale chciałbym dożyć chwili, kiedy w Warszawie lub Krakowie otworzy swoje podwoje (rym zamierzony) pierwszy Polski Teatr Kynologiczny. „Teatr żyje tyle co pies – dziesięć lat” – mawiał profesor Bohdan Korzeniewski i taki napis będzie widniał na frontonie. O co chodzi? Jeszcze w połowie dziewiętnastego wieku, zanim na dobre usadzono widzów z parteru, wielu teatromanów wybierało się na przedstawienia ze swoimi czworonogami. Bywało, że psy gryzły się ze sobą między nogami publiczności. W najmniej oczekiwanym momencie sztuki na sali rozlegało się nagle głośne ujadanie. Zakazano psom wchodzenia na widownię, a dopuszczono na scenę. Widzieliście malutkiego kundelka Tomka Rodowicza w spektaklu Sczeźli!? Passini przebrał postgardzienickiego aktora w skafander kosmonauty i kazał czytać manifesty Kantora (rym przypadkowy) z okresu pracy nad przedstawieniem Niech sczezną artyści. U stóp Rodowicza, pod stolikiem, miał swoje legowisko na ulubionym kocyku jego pies-przyjaciel. Jeszcze dwa lata temu pamiętałem, jak miał na imię, teraz już nie. A pudel czarny jak smoła z Fausta Jarockiego? A charty z Fedry Kleczewskiej? A ten basset czy ratlerek, który kradł uwagę widzów w finale widowiska Człowiek, który kłamał albo Heiner Müller Leszka Bzdyla i Dada von Bzdülöw, wpuszczony bodaj w chwili, gdy reszta aktorów tancerzy przybierała pozy apostołów z Ostatniej Wieczerzy? „Obyś grał z dziećmi i psami!” – powiada stara teatralna klątwa. Bo pies kradnie uwagę i miłość. Zmusza, żeby na niego patrzeć. Po co patrzeć na ludzi, skoro na scenie jest pies i nie wiemy, co zrobi?

Agnieszka Olsten poszła jeszcze krok dalej. We wrocławskiej Kotlinie przygotowanej na podstawie książki Olgi Tokarczuk Prowadź swój pług przez kości umarłych wpuściła na scenę na pierwsze pół godziny trzy albo dwa psy. Myszkowały po przestrzeni, próbowały wywąchać nas na widowni, wchodziły w dziwne relacje ze sobą. Raz nawet podobno zaczęły kopulować. Patrzyliśmy na te zwierzęta jak zahipnotyzowani. Powoli czuliśmy to, co one – ich niepokój, ich zaciekawienie, co będzie dalej. Olsten kazała nam spojrzeć na świat Tokarczuk albo szerzej na nasz świat z psiej perspektywy. To był klucz do pracy światła w spektaklu, klucz do montażu scen, do ujęcia ludzkich charakterów i intrygi. To nie pies opowiadał historię zemsty na myśliwych, ale pies na nią patrzył, także nasz wewnętrzny pies.

Chciałbym, żeby psy na scenie doczekały się swojej teatralnej monografii. Niech powstanie książka o psach-aktorach, pełna ich zdjęć, zapomnianych imion, opisów gry i umiejętności. Jak gra pies, a jak grałby kot, gdyby zdecydowano się wprowadzić kota na scenę? Zygmunt Hübner pisał o jednym, w sztuce Rolfa Hochhutha o samobójstwie Hemingwaya, ale podobno podczas węgierskiej prapremiery był to kot sztuczny. Czym różni się aktorstwo psa od powiedzmy aktorstwa konia? Jak reagujemy na psa, a jak na konia w przestrzeni gry? Barba pisał o najcudowniejszym efekcie teatralnym swego życia: jako siedmiolatek zobaczył białego konia, który wszedł na scenę. Klata opisałby swój pomysł z H., w którym ducha ojca Hamleta grał husarz przejeżdżający w galopie na białym koniu przez ruiny Stoczni Gdańskiej. Ja mógłbym opowiedzieć o starej kobyle trzymanej za uzdę przez chłopa, a może Cygana, w Carmina burana Staniewskiego i Gardzienic. Kiedy grali w Krakowie w Hali Sokoła, koń zestresowany otaczającym go tłumem widzów w foyer zrobił kupę. A może lepsza byłaby opowieść o koniu z Guliwera Sylviu Purcărete, do którego w jednej ze scen szeptała po rumuńsku piękna aktorka. Ale miało być o psach. Woltyżerka – u kolegi, pokój obok.

Konie w teatrze są do podziwiania. A psy? Psy za nas myślą i patrzą. Dlatego w przyszłości ten pierwszy Polski Teatr Kynologiczny będzie miejscem, gdzie wszystkie te miejskie pańcie od ukochanych czworonogów będą mogły znów przyjść z nimi do teatru. Nikomu nie będzie przeszkadzało skomlenie i szczekanie. Bilet będzie pachniał kiełbasą. Repertuar Teatru Kynologicznego? Proszę bardzo.

Pies, kobieta, mężczyzna Berg. Drugie zabicie psa Hłaski. Psie serce Bułhakowa. Jak zjadłem psa Griszkowca. Barbelo, o psach i dzieciach Srbljanović. Historia o Miłosiernej, czyli Testament psa Suassuny. Nie zabraknie i adaptacji filmowych: 101 dalmatyńczyków, Zakochany kundel. Przygody psa Cywila, Psy wojny, no i oczywiście Psy-choza.

Mam nadzieję, że znany i lubiany w Krakowie polityk Prawa i Sprawiedliwości Ryszard Terlecki wesprze moją inicjatywę. W latach siedemdziesiątych, gdy był jedną z prominentnych postaci ruchu hippisowskiego, nosił przecież dumny pseudonim – PIES.

6.
Słynne pomyłki. Dziś część pierwsza. Powiadają, że w drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych do Gustawa Holoubka, podówczas dyrektora warszawskiego Teatru Ateneum, przyszedł młody student wiedzy o teatrze Tomasz Konina i zaczął gorąco namawiać wielkiego aktora do wystawienia Wujaszka Wani. Ku zdumieniu wszystkich świadków i konsternacji środowiska teatralnego Holoubek zgodził się powierzyć młodzikowi reżyserię. W teatrze do samej premiery, a zwłaszcza już po, podejrzewano, że Konina pomylił się Holoubkowi z Jarzyną.

7.
Ogłoszenia drobne:
AAAby znacząco poprawić sobie samopoczucie, odkupię pilnie żarcik zawodowy lub wypożyczę zjadliwą środowiskową ripostę na temat pana Piotra Wyszomirskiego, opiniotwórczego krytyka związanego z trójmiejską „Gazetą Świętojańską”. Owszem, mam parę swoich, ale jakieś takie – czerstwe…

8-10-2014

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
dwa plus trzy jako liczbę:
komentarze (7)
  • Użytkownik niezalogowany Zenek
    Zenek 2014-10-13   18:56:58
    Cytuj

    To ja panu ŁD sprawdziłem, co było 9 października w łódzkich teatrach: - T. Nowy - Doktor Dolittle i przyjaciele - dobrze znany, bo zatrudniający ŁD przy festiwalu sztuk przyjemnych T. Powszechny - PRAWDA (miniony sezon) - T. im. Jaracza - KARAMAZOW (miniony sezon) - T. Pinokio - Wszystko się rusza Chyba żadnego z nich ŁD nie widział. Była szansa.

  • Użytkownik niezalogowany Dz
    Dz 2014-10-11   17:52:54
    Cytuj

    Zenek sie pies nazywał.

  • Użytkownik niezalogowany jkz
    jkz 2014-10-10   07:18:32
    Cytuj

    Uwaga, Łukaszku, zaczynasz pleść. Najwyraźniej nie mając NIC do powiedzenia wyrabiasz wierszówkę. Po co Ci to?

  • Użytkownik niezalogowany Joanna Ostrowska
    Joanna Ostrowska 2014-10-09   16:58:48
    Cytuj

    Panie Łukaszu Szanowny! Dziś w Poznaniu jest premiera Polskiego Teatru Tańca. Kolejnym razem służę pomocą w poszukiwaniach. Pozdrawiam

  • Użytkownik niezalogowany Piotr Wyszomirski
    Piotr Wyszomirski 2014-10-08   18:28:26
    Cytuj

    Panie Łukaszu - chętnie panu sprzedam z pół tuzina dowcipów na mój temat, bo zależy mi na lekkości i celności uderzenia. Puszczę hurtem, ceny trójmiejskie, a nie warszawskie, więc jak znalazł. Mogę dorzucić jakieś gifty albo zrobimy jakiś większy trade, co?

  • Użytkownik niezalogowany Belferka
    Belferka 2014-10-08   18:09:10
    Cytuj

    Przepraszam, ale jednak powinno być Bohdan KorzeniEwski, nie KorzeniOwski. I cytat brzmi: Teatr żyje TYLE, CO pies, a nie JAK pies.

  • Użytkownik niezalogowany Dzień dobry, Panie Łukaszu, Dzień dobry!
    Dzień dobry, Panie Łukaszu, Dzień dobry! 2014-10-08   13:59:22
    Cytuj

    Nie wiem co Pan w tym Gdańsku sprawdzał, ale Wybrzeża chyba nie. Nawet rozumiem, bo już kiedyś Pan tu pisał, że Wybrzeże nie wyspecjalizowało się w "spektaklach drapieżnych, rewolucyjnych, ryzykownych także.... ", więc pewnie nawet Pan do nas nie zajrzał, to znaczy na naszą stronę Pan nie zajrzał, bo tam jednak w naszym repertuarze by Pan mógł znaleźć na tego 9 października i Marię Stuart Adama Nalepy na Dużej Scenie, i Akt równoległy Jarka Tunidajskiego w Malarni i Baśnie z mchu i liszaja Leszka Bzdyla w Czenej Sali... I chociaż rozumiem... z pozoru nie drapieżne... nie rewolucyjne... nie ryzykowne.... to jednak gramy i oczywiście zapraszamy... i sie kłaniam Cezary Niedziółka