Kołonotatnik 72: Chłopiec, który nie przeżył
Musieliście widzieć tę fotografię. Nawet jeśli instynktownie baliście się na nią spojrzeć, w końcu i tak obejrzeliście. To ona przyszła do was.
Na pierwszy rzut oka wygląda jak zwykłe zdjęcie typu „pamiątka z wakacji”. Plaża, delikatnie rozkołysane morze obmywa kołderką z piany dziecko leżące na piasku. Tylko że ono jakoś tak dziwnie, nienaturalnie leży. W niewłaściwym kierunku, bo z głową w stronę wody, z rękami wykręconymi wzdłuż ciała, wypiętą małą, śmieszną pupą. Dzieci tak czasem zasypiają po południu. W ubraniu i butach, z buzią wciśniętą w poduszkę lub materac, zmęczone zabawą padają jak ścięte. I właśnie to sobie myślimy w pierwszej chwili, patrząc na tę fotografię: jakiś chłopiec biegał po plaży, budował zamki z piasku, rzucał kamykami do wody, potem zasnął zmęczony, a teraz przypływ zbliżył się do jego twarzy, fale już dotykają czarnej kępki włosów na głowie, zaraz ten chłopiec się obudzi albo rodzic, który zrobił to zdjęcie (czekał do samego końca by mieć rewelacyjne ujęcie) za sekundę pobiegnie mu na ratunek. Chłopiec ma na sobie czarne tenisówki, czerwony T-shirt i niebieskie dżinsy za kolano. Morze jest niebieskie, piana biała, piasek żółty.
Zdjęcie zrobiono w Bodrum, najpopularniejszym bodaj tureckim kurorcie. Chłopiec nazywa się Aylan Kurdi. I nie żyje. Utonął, tak jak jego pięcioletni brat Galip i mama Rehan. Pochodzili z syryjskiego miasta Kobane, byli Kurdami, uciekli przed ISIS do Turcji, ojcu chłopca islamiści wyrwali na torturach wszystkie zęby. Nie dostali kanadyjskiej wizy. Ojciec zdecydował się zapłacić przemytnikom i dopłynąć na grecką wyspę Kos, a potem jak wszyscy ruszyć z falą uchodźców do Niemiec i dalej do rodziny w Ameryce.
Tego dnia dano im atrapy kamizelek ratunkowych, czternaście osób wsiadło do małej łódki albo pontonu i wypłynęli. Przyszła wielka fala, sternik wyskoczył i zaczął płynąć do brzegu. Uchodźcy po wywróceniu łódki tonęli jeden po drugim. Ocalał tylko ojciec Aylana i opowiedział, jak było. Jak musiał wypuścić z objęć młodszego syna, żeby ratować starszego. Jak po kolei patrzył na ich śmierć.
Znam tę cieśninę, jak pewnie połowa europejskich turystów przepłynąłem ją kilka razy w różnych miesiącach, raz w sierpniu, raz we wrześniu, w październiku nawet. Prom pokonuje trasę Bodrum–Kos w niecałą godzinę, ale na przełomie sierpnia i września żegluga przestaje być komfortowa. Wieją silne wiatry, na środku cieśniny tworzą się ogromne fale. Prom huśta się po nich, dzieci pod pokładem wymiotują i płaczą. Turyści z lękiem patrzą na żywioł za szybą. Ci, którzy wychodzą na zewnątrz, są po kilkunastu minutach mokrzy od rozbryzgującej się o burtę morskiej wody. Płynąć teraz, we wrześniu, małą łódką z Bodrum do Kos z małymi dziećmi jest samobójstwem. A jednak oni popłynęli. Byli z Syrii, Kobane nie leży nad morzem. Nie wiedzieli, co ich czeka. Przecież przy dobrej pogodzie widać z Bodrum wybrzeże greckiej wyspy.
Na innym, równie wstrząsającym zdjęciu fotoreporter uchwycił dramatyczną scenę, która rozegrała się chwilę potem nad ciałem Aylana. Turecki żandarm, odwrócony do nas plecami, nakłada chyba jednorazowe rękawiczki na ręce. Malutkie ciałko leży u jego stóp. A on – olbrzym – jakby nie wiedział, jak podnieść z ziemi tę dziwną lalkę wielkości dziecka. A potem – na jeszcze jednym z kadrów – niesie ją dalej na brzeg, tak jak się niesie śpiącego synka do sypialni.
Ta fotografia wstrząsnęła opinią publiczną w Europie. Zastanawiam się dlaczego. Przecież nie ona pierwsza pokazała śmierć dziecka.
Aylan ze zdjęcia na plaży w Bodrum wygląda, jakby nadal żył. A raczej wcale nie wygląda, jakby nie żył. I może dlatego ten widok jest tak trudny do oswojenia. Fotografowi udało się uchwycić granicę między złudzeniem istnienia a pozorem śmierci. Możemy się oszukiwać, że chłopiec ze zdjęcia tylko udaje, że nie żyje. I jednocześnie sfotografowana śmierć nadal perfidnie podszywa się pod symptomy życia. Już po pogrzebie ojciec Aylana udostępnił jego prawdziwe, naprawdę ostatnie zdjęcie, zrobione telefonem komórkowym chyba w dniu wypłynięcia na Kos. W tej samej czerwonej koszulce i w tych samych niebieskich dżinsach Aylan Kurdi kopie wielką piłkę futbolową i uśmiecha się do nas. Na tamtym zdjęciu z plaży w Bodrum twarzy Aylana już nie widać, jest skryta w piasku, nawet fotograf nie chciał złamać tabu śmierci dziecka i podejść bliżej, zajrzeć obiektywem w zamknięte oczy, zapisać cyfrowo grymas jego twarzy. Tego już na pewno nie wolno było zrobić. Nie wolno. Tylko że teraz my wpatrujemy się desperacko w te kilka wcześniejszych zdjęć małego Kurda i szukamy w nich wieszczych znaków, przeczuć śmierci zapisanych w uśmiechu, w oczach, symbolice stroju i sytuacji. Nie ma ich. Nigdy nie ma. Aylan i jego brat Galip, który nie stał się symbolem, bo morze wyrzuciło go na brzeg gdzie indziej, poza zasięgiem aparatu fotoreportera, patrzą radośnie z rodzinnych zdjęć, tylko ich czarne oczy są jak cztery smutne i zagadkowe studnie.
Dzieci z południa są piękne. Piękne dzieci przecież nie umierają. Jeśli umierają lub znikają jak mała Madeleine, opinia publiczna jest poruszona. Łamią się najtwardsze serca, pękają mury uprzedzeń. Piękno nie zasługuje na śmierć. A jeśli już, to ma to być śmierć piękna, estetyczna, pozbawiona śmiertelnych cech: rozkładu, rozpadu, bezformia. Wiemy, że chłopiec ze zdjęcia utonął, ale nie widzimy ciała, widzimy lalkę. I może to tłumaczy karierę zdjęcia z ciałem Aylana. A może zadecydowały te soczyste, wakacyjne kolory. Czerwona koszulka, niebieskie dżinsy, żółty piasek, biel piany… W końcu jeździmy na południe w poszukiwaniu prawdziwych kolorów. I teraz przebrana jest w nie Śmierć.
*
Parę dni po opublikowaniu przez światowe agencje tej fotografii Palestyńczycy na plaży w Gazie wyrzeźbili z piasku gigantycznego Aylana w jego pośmiertnej pozie. Piaskową figurę leżącego dziecka przebrano w czerwoną koszulkę i dżinsy. I teraz na innym zdjęciu obok tego śpiącego olbrzyma stoją rządkiem od największego do najmniejszego inne małe dzieci. Wielki Aylan leży jak sfinks, który schował głowę w piasek, żeby już dłużej nie oglądać świata, w którym toną dzieci. Jak długo będziemy pamiętać o Aylanie? Ile przetrwa ta piaskowa rzeźba, zanim pochłonie ją morze i rozniesie wiatr? Trzy dni? Tydzień? Do końca wakacji? Może już jej nie ma, zniknęła zaraz po tym jak kolejny fotoreporter zrobił jeszcze jedno „rewelacyjne” zdjęcie.
*
Fotografia jako przebudzenie.
Żeby obudzić sumienia, trzeba sfotografować nieuchwytne i niemożliwe. Jak płacz i zdziwienie nagiej, płonącej żywym ogniem dziewczynki z My Lai, biegnącej przez szpaler roześmianych amerykańskich żołnierzy. Po opublikowaniu tego zdjęcia wojna w Wietnamie nie była już taka sama. Co zmieni kadr z ciałem Aylana? Czy zostanie z nami na zawsze, jak obraz samotnego Chińczyka z siatkami pełnymi zakupów w rękach, zatrzymującego w geście szaleństwa lub w przypływie wariackiej odwagi kolumnę czołgów na palcu Tian’anmen?
Co można zrobić z tym zdjęciem? Patrzymy na nie i pragniemy, żeby uchwycone na nim dziecko żyło. To pragnienie jest silne, bardzo silne, ale nie jest potężniejsze niż śmierć. Nie można ożywić Aylana, można ożywić zdjęcie, które przedstawia jego śmierć. W Maroku na plaży w Rabacie pojawiła się grupa rekonstrukcyjna. Trzydzieści osób, artystów, aktywistów i performerów pod kierunkiem Latify Ahrar weszło między leżaki i turystów i położyło się na piasku. Zastygli w pozie utopionego Aylana. Wszyscy mieli na sobie czerwone koszulki i krótkie dżinsy za kolano. Ten happening mógł się nawet nazywać jak sztuka braci Presniakowów: Udając ofiarę. Wokół renaktorów zebrał się tłum gapiów i fotografów. Kolejne obiegające Internet i agencje prasowe zdjęcia pokazują twarze ubranych w kostiumy kąpielowe dzieci, które patrzą na dorosłych odgrywających umarłe dziecko. Jakaś dziewczynka ciągnięta przez mamę za rękę, w jasnej sukieneczce i zabawką w dłoni odwraca głowę i patrzy na aktora w czerwonej koszulce, leżącego u jej stóp. Jej twarz jest pełna zdumienia: co to za zabawa? Co by to miało znaczyć? Po co dorośli tak robią? Nie wiem, jak zareagowałaby tamta dziewczynka, gdyby mama nie odciągnęła jej z tego miejsca. Też położyłaby się na piasku? Czy może starała ze wszystkich sił obudzić aktora w czerwonej koszulce? Obudź się, otwórz oczy! Kiedy widzę jej okrągłe, wytrzeszczone oczy jeszcze mocniej, wbrew wszystkiemu, wierzę, że Aylan z tamtego pierwszego zdjęcia tylko bawi się w śmierć. Zaraz wstanie i powie do biegnącego ku niemu przerażonego ojca: „Tato, nie martw się, ja tylko udawałem”.
*
Ojciec Aylana powiedział, że jego życie się skończyło, że nie ma już żadnego celu, nie chce już jechać na Zachód, zaciągnie się do kurdyjskich oddziałów, będzie walczył z islamistami w Syrii. Zawiózł ciała chłopca, jego matki i brata z powrotem do Kobane i tam pochował. Ten pogrzeb też sfotografowano. Jak i rozpacz siostry pana Kurdiego, mieszkającej w Kanadzie, która przysłała im pieniądze na opłacenie przemytników. Aylan został owinięty w biały całun i złożony w ziemi. Ale dla nas spoczywa jakby w dwóch miejscach. W Kobane i na plaży w Bodrum.
Bodrum to starożytny Halikarnas. Miasto, w którym zaczęła się Historia, to znaczy urodził się Ojciec Historii. Ryszard Kapuściński, pisząc swoje Podróże z Herodotem, wymyślił całkowicie anachroniczny, a jednak symboliczny, bo osobisty obraz: mały Herodot w szkolnej ławie pod surowym okiem pedagoga ciągnie dziewczynki za warkocze, rzuca kamyczkami w dokazujących jak on kolegów. Nie ma pojęcia, że kiedyś wyruszy poza granice znanego świata, na Zachód, Północ, Wschód i Południe. Dotrze do ziemi Scytów, na Sycylię, do Egiptu i Babilonii. Na razie cały jego świat to dom, szkoła, miejska plaża, teatr w Halikarnasie. I tylko podróże do tych najbliższych miejsc mają jakikolwiek sens. Inne zostawmy dorosłym. Herodot miał szczęście, Kapuściński miał szczęście. Wyruszyli ku nowym, nieznanym morzom i lądom jako dorośli. Aylan nie zdążył być dorosłym. A i tak przeżył i zobaczył o wiele więcej, niż powinno przeżyć i zobaczyć trzyletnie dziecko. Stał się częścią Historii, a kto wie, może i zmienił jej bieg. O wiele ważniejsze od tego, czemu Aylan umarł i jak umarł, jest to, co teraz z tą śmiercią robimy, jak na nią patrzymy, co w niej widzimy. Aylan zaczął dziwną pośmiertną podróż przez mass media. Nie wiem, czy to jest etyczne. Ale chciałbym, żeby prowadziło do czegoś dobrego.
*
Czerwona koszulka, niebieskie dżinsy, biała piana fal i żółty piasek. Martwe dziecko na plaży. Nowe kolory śmierci, żałoby, bezradności Zachodu. Cały świat zna to zdjęcie. Ogląda je i nie może zrozumieć, co naprawdę przedstawia. Nawet jeśli się nie rozumie, to i tak nie można zignorować tego obrazu. Chyba że w Polsce… Adam Bielan, kandydat Zjednoczonej Prawicy na senatora w okręgu radomskim, palnął we wtorkowej Kropce nad i, że tam na tej plaży w Bodrum utonęła chyba jakaś syryjska dziewczynka. Nie pamiętał nazwiska dziecka. Nie znał tej historii i nie zawstydził się, że nie zna. Bagatelizował znaczenie wstrząsu, jaki nami targnął za sprawą tego jednego zdjęcia.
Gdzie pan był przez ostatni tydzień? Co Pan czytał? Czy jak wszyscy przeklęci polscy neoizolacjoniści ma pan gdzieś ludzkie cierpienie? Czy też chce Pan jak koledzy z koalicji ratować z tłumu uchodźców tylko chrześcijan?
To był chłopiec. Miał na imię Aylan. Narodowość: dziecko. Wyznanie: piłka nożna i lody.
9-09-2015
jkz, odniosłam się do fragmentu, który mnie uderzył, bo jest półprawdą. Odwołuję się do informacji, które z łatwością można znaleźć w internecie, nie rozumiem więc nawoływania do "odnoszenia się do faktów". Właśnie to robię. To jedyny aspekt, na który chciałam zwrócić uwagę trolla. Nie mam zamiaru się zagłębiać w dalsze dyskusje światopoglądowe. Wystarczy mi ta porcja internetowego jadu, która wylewa się z każdego innego zakątka internetu.
Rokoko, a może byś się odniósł / odniosła do tego, co napisał troll, czyli faktów, a nie tylko uprawiał (ła) lewacki szanta moralny i gadkę nie na temat? Bo Drewniaka podsumował Bóg...
trollu, a wiesz że te nowe zęby chciał sobie wstawić po tym, jak wyrwano mu je na torturach? On tylko chciał oszczędzić swojej rodzinie takiego samego piekła, jakie sam przeszedł. Jeśli to nie był wystarczający bodziec do ucieczki, to nie wiem, co miałoby nim być.
Ciało chłopca morze wyrzuciło zupełnie gdzie indziej. W innym miejscu plaży. Chłopczyk został stamtąd zabrany w miejsce, w którym wykonano zdjęcie. Po co zwłoki dziecka zostały przeniesione? Żeby można było pstryknąć aparatem, uwiecznić smutny obraz. Żeby wszystko lepiej się prezentowało! czytamy na portalu blastingnews.com. Zdjęcie zostało nazwane przez dziennikarza amerykańskiego Spectatora „moralną pornografią”. Równie przerażające jest to, że ojciec chłopca płynął do Grecji, nie dlatego, że uciekał przed wojną. Liczył, że w Unii Europejskiej wstawią mu za darmo nowe zęby… Ciocia chłopca opowiadała o przyczynach dramatu rodziny w telewizji Sky News. Powiedziała, że Abdullah Kurdi chciał wstawić sobie zęby, nie miał jednak na to pieniędzy. Rodzina wymyśliła, że jeśli Abdullah dostanie się na teren Unii Europejskiej, to bez większych problemów wstawi sobie nowe zęby. Uchodźcy przyjmowani przez państwa UE mogą liczyć nie tylko na zasiłki, lecz także i na pełną opiekę medyczną.
AAA Kupię mieszkanie na Krzykach. Z widną kuchnią, ale może też być bez okna.
Łukasz Drewniak osiąga nowy pułap kiczu, tym razem wrażliwościowy, słuszny kicz, że aż nie wiadomo, co powiedzieć. Ale tyle dobrze, że nie pisze o teatrze. Skoro tak jest czuły na ludzką krzywdę, to zapraszam do rachunku sumienia.