AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

O potrzebie teatru. Antropolog w podróży cz. 2

Reżyser teatralny, historyk i teoretyk teatru. Profesor na Uniwersytecie Wrocławskim i w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej im. Ludwika Solskiego w Krakowie, absolwent Politechniki Wrocławskiej (1979) oraz Wydziału Reżyserii Dramatu krakowskiej PWST (1986). Publikuje m.in. w „Teatrze” i „Dialogu”.
A A A
Fot. Mirosław Kocur  

„1 września 1730 roku, pomiędzy godziną dziewiątą i dziesiątą wieczorem – zanotował Don Andrés Lorenzo Curbelo, proboszcz diecezji Yaiza i naoczny świadek wydarzeń – ziemia koło wsi Timanfaya nagle się otworzyła. Olbrzymia góra wyrosła już pierwszej nocy, a z jej szczytu wystrzeliły płomienie, które paliły się potem dziewiętnaście dni”.

Tak rozpoczął się niezwykły teatr przyrody. Erupcje trwały pięć i pół roku, aż lawę powstrzymała ostatecznie Matka Boska od Wulkanów (Virgen de los Volcanes). Najżyźniejsze tereny na wyspie Lanzarote zostały pokryte lawą i przemieniły się w skalne rumowisko. Rolnicy z przerażeniem oglądali ruchy ziemi pod swoimi domami. Na szczęście nikt nie zginął. Wszyscy zdążyli uciec. A Matce Boskiej od Wulkanów wystawili kapliczkę.

W roku 1974 cały obszar dotknięty kataklizmem otrzymał status Parku Narodowego. Cztery dekady później, tuż przed Bożym Narodzeniem 2013 roku, siedziałem w autobusie przeciskającym się wąskimi i krętymi drogami Parku Timanfaya i nie mogłem się nadziwić. Sobie. Bo bardzo drogo kosztowała ta wycieczka. Przewodnik w różowych spodniach wyjaśniał tymczasem, że drogi w parku zaprojektowano dla aut osobowych. Dlatego są takie wąskie i kręte. Turyści indywidualni przywlekli jednak ze świata organizmy i rośliny obce dla tego jałowego habitatu, co biologom zakłóciło obserwowanie narodzin życia na lawie. Władze zamknęły więc park dla aut osobowych. Narodziny życia trzeba teraz podziwiać spoza szczelnych szyb autokaru.

Przeciskaliśmy się więc ogromnym autobusem pomiędzy zastygłymi formacjami ciemnej lawy, a pan przewodnik zwracał nam uwagę na piękno tych formacji. Niekiedy autokar przystawał, byśmy mogli podziwiać pierwsze zwiastuny życia. „Za kilkaset tysięcy lat będzie tu las” – oznajmił przewodnik wesoło, wskazując na wątły kłębek szarawej trawki. Bardzo się wszyscy wzruszyliśmy tą trawką. Musieliśmy jednak pędzić dalej, bo do trawki zbliżał się kolejny autokar z turystami, tym razem dwupiętrowy. Płynna lawa spływając do morza, utworzyła naturalne zatoki i mosty. Pan przewodnik pokazał nam wiele takich atrakcji i wyjaśnił, że były ładne. Dwie godziny kluczyliśmy wielkim autobusem po księżycowym rumowisku. Z całej tej wyprawy najbardziej zapamiętałem akrobacje kierowcy, który mistrzowsko unikał zderzeń z zastygłą lawą. 

Głównym źródłem przeżyć duchowych na Lanzarote pozostaje więc pomysłowo przearanżowana i wykorzystana przyroda. César Manrique, autor pomysłu przemienienia wulkanicznego pustkowia w atrakcję turystyczną i główny projektant asfaltowych dróg, zaproponował też bardzo trafny symbol parku – El Diablo, figurkę radosnego diabełka z widłami i zygzakowatym ogonem. Na centralnym wzniesieniu zbudował parking i restaurację. Charakterystyczny diabełek zdobi tam każdą szybę, a potrawy podgrzewane są ekologicznie. Rożna ustawiono nad otworami w ziemi, z których bucha gorąco. Głęboko w dole wciąż płonie lawa jak w piekle. Mogliśmy do tych rożen podejść, a nawet podnieść ziemniaczka, żeby sprawdzić temperaturę. Przewodnik uprzedził nas jednak, żeby w tej restauracji raczej nie jeść, bo setki turystów biorą do ręki te ziemniaczki zanim wylądują w potrawach. Głodni ruszyliśmy więc do kolejnych atrakcji, które Manrique przygotował dla turystów.

César Manrique (1919-1992) – utalentowany malarz, rzeźbiarz i architekt – to geniusz marketingu i wizjoner. Swoją ojczyznę – niegościnną, wulkaniczną wyspę Lanzarote – zamienił w dzieło sztuki, a mieszkańców, jeszcze niedawno ledwo wiążących koniec z końcem, w coraz zamożniejszych artystów. Manrique wyodrębnił na wyspie enklawy ekologiczne, uznane przez UNESCO w 1993 roku za Rezerwat Biosferyczny, z czym oczywiście wiązało się wsparcie finansowe. Dzięki pieniądzom – najpierw od rządu w Madrycie, a potem od UNESCO – naukowcy mogli poszerzyć obserwacje także na starsze osady lawy, bo pierwsze erupcje wulkaniczne stworzyły Lanzarote przed milionami lat.

Jeżdżenie nowoczesnymi drogami po tej wulkanicznej wyspie to doświadczenie niezwykłe, przypomina wizytę na Marsie albo w domu wariatów. Płaski, księżycowy krajobraz z rzadka urozmaicają wulkaniczne stożki i białe plamy ludzkich osiedli. Wszystkie domy wyglądają podobnie: są białe. Można je wznosić tylko na wydzielonych terenach, żeby nie zakłócać biosferycznego rezerwatu. Płaskie dachy zbierają deszczówkę, przez wieki jedyne źródło pitnej wody na wyspie. Domy w najnowszych osiedlach, stawiane blisko siebie, są wręcz identyczne. Wiele z nich to pustostany, nie tylko z powodu kryzysu ekonomicznego nękającego Hiszpanię. W maju 2009 roku policja aresztowała dwudziestu lokalnych polityków i biznesmenów w związku z nielegalną zabudową terenów przybrzeżnych. Podobno UNESCO zagroziło nawet odebraniem Lanzarote statusu Rezerwatu Biosferycznego. Zresztą zamieszkałe osiedla na wyspie także wydają się puste. W ciągu dnia mieszkańcy nie spacerują po chodnikach. Można tam spotkać tylko turystów.

Z diabelskiego parku pojechaliśmy do regionu La Geria. Uprawia się tam winorośle w bardzo spektakularny, choć mało wydajny sposób. Każda pojedyncza roślina otoczona jest półkolistym murkiem, który podobno umożliwia efektywniejsze wykorzystanie opadów i rosy, a także chroni przed wiatrem. Takie uprawy są oczywiście kosztowne, a plony z nich niewielkie. Cały ten przemysł winiarski to tylko teatr dla turystów. Zawieziono nas na olbrzymi parking, pełen autobusów. Kiedy czekaliśmy w kolejce przed wejściem do sklepu, podziwiając murki wokół roślin, pan przewodnik zapewniał nas o unikalnym smaku lokalnego wina i podkreślał, że tylko tu możemy je zakupić. Dla zachęty każdy turysta otrzymywał dwie szklaneczki z próbkami trunków. Po zaliczeniu kilku kolejek życie na lawie nabierało kolorów.

Wesoło ruszyliśmy na północ wyspy, w kierunku jaskini Jameos del Aqua. Po drodze mijaliśmy urokliwe solanki. Dziś produkcja soli metodą tradycyjną nikomu się nie opłaca. Kilka solanek pozostawiono jednak jako dekoracje. Mają zachęcać turystów do kupowania kryształków soli w firmowych woreczkach za wielce wygórowane ceny.

W swoistym teatrze Lanzarote każdy żywy organizm ma przydzielone miejsce.Jameos del Aqua to pierwsza i najsławniejsza teatralizacja przyrody zaprojektowana przez Césara Manrique na Lanzarote już w roku 1960. W ogromnych nadbrzeżnych podziemiach wieki temu mieszkańcy wyspy chronili się przed piratami. Artysta bardzo pomysłowo przearanżował naturalny ciąg jaskiń w przestrzeń performatywną. Turyści, którzy wkraczają do pierwszej, olbrzymiej groty, mogą podziwiać wspaniałe widowisko, wykonywane przez turystów zmierzających ku wyjściu po drugiej stronie podziemnego jeziorka oświetlonego przez padające z góry promienie słońca. Z kolei osoby wspinające się po stopniach w kierunku wyjścia mogą się zachwycać odbiciami w jeziorku osób wchodzących właśnie do jaskini. Każdy jest w tej przestrzeni zarówno widzem, jak i performerem.    

W wyższej części sześciokilometrowego kompleksu podziemnych tuneli Manrique zaprojektował biały basen z niebieskim brzegiem. Biała plama w błękitnym obramowaniu stała się potem wizytówką artysty. Grotę o unikalnej akustyce, sąsiadującą z basenem, Manrique zamienił z kolei w olbrzymie audytorium. Podobno jeszcze niedawno można tam było posłuchać wspaniałych koncertów. Kilka lat temu ze skalnego sufitu oderwał się jednak kamień i wszelkie występy zostały wstrzymane. Turystów dopuszcza się tylko do górnych rzędów siedzeń. Głównym źródłem przeżyć duchowych na Lanzarote pozostaje więc pomysłowo przearanżowana i wykorzystana przyroda. Manrique efektownie wzmocnił działanie natury, ustawiając w wietrznych miejscach ogromne, ruchome rzeźby, na których podobno zaciekle grywa wiatr. Niestety w dzień naszego objazdu wyspę nawiedziła flauta.

Nad Jameos del Aqua góruje trzypiętrowe muzeum Casa de los Vulcanes. Białe, oczywiście. Można tam podziwiać skomplikowane urządzenia do badania wulkanów, a także studiować pradzieje ziemi na wielu, znakomicie pomyślanych, interaktywnych mapach. To centrum edukacji i jeden z najważniejszych w świecie ośrodków badań wulkanologicznych.

Potem odwiedziliśmy rejon Guatiza. Pan przewodnik oznajmił, że specjalnie dla nas przygotował coś wyjątkowego – wizytę w tajnej restauracji, gdzie za skromne dwa euro będziemy mogli zakosztować absolutnie nielegalnego, mocnego trunku z daktyli. Likier był naprawdę niezły. Niektórzy kupowali od razu po dwa. Choć wydało mi się, że owa „nielegalność” to kolejny, skuteczny chwyt teatru dla turystów. Kiedy odjeżdżaliśmy, do „tajnej” restauracji zbliżały się następne autobusy z turystami przemienionymi na chwilę w poszukiwaczy „nielegalnych” przygód.

Na koniec wylądowaliśmy w Ogrodzie Kaktusów. Manrique ukończył ten projekt dwa lata przed swoją tragiczną śmiercią w wypadku samochodowym. To jego ostatnie dzieło. Artysta przebudował dawne kamieniołomy w sanktuarium roślin. Dziś znajduje się tam ponad siedem tysięcy dwieście kaktusów, reprezentujących tysiąc sto różnych gatunków z Peru, Meksyku, Chile, Stanów Zjednoczonych, Kenii, Tanzanii, Madagaskaru, Maroka i Wysp Kanaryjskich. Sam ogród jest niewielki. Chodziłem więc po nim w kółko i podziwiałem widowiskowe efekty zachodzącego słońca.

W swoistym teatrze Lanzarote każdy żywy organizm ma przydzielone miejsce. Dla turystów Manrique przewidział trzy wydzielone getta z łatwym dostępem do Atlantyku. Tylko tam wolno budować hotele. Budynki nie mogą być zbyt wysokie, a ich architektura musi harmonizować ze środowiskiem. W uzasadnionych przypadkach Manrique zezwolił na pokrywanie fasad budowli kolorem jasnokawowym. Mieszkałem w jednym z takich kawowych hoteli w regionie Teguise.

Rzeźbiarska fasada hotelu rzeczywiście nieźle korespondowała z poszarpaną strukturą kamienistego brzegu. Architektura wnętrza była natomiast kuriozalna. Po obfitej kolacji wszyscy goście spotykali się w olbrzymim lobby. Popijaliśmy alkohol pod pretekstem oczekiwania na występy. W centrum dominował okrągły barek z trunkami obsługiwany przez bardzo sprawnych barmanów. Fotele i sofy wokół tego barku stały na ruchomej podłodze, która niezauważalnie krążyła wokół baru. Pierwszego dnia myślałem, że zwariowałem. Zajęty rozmową nie zauważyłem, że moje siedzenie przesunęło się na przeciwną stronę barku, a nie potrafiłem sobie przypomnieć, kiedy zmieniłem miejsce. Obroty podłogi przyspieszały wprawdzie działanie alkoholu, ale jeszcze skuteczniej utrudniały śledzenie występów na scence oddzielonej od barku sadzawką z rybami.

Do hotelu należał także ciąg okazałych basenów z lodowatą wodą, w tym jeden tzw. podgrzewany. Owo „podgrzewanie” było kategorią czysto marketingową, niektórzy ulegali jednak reklamowej perswazji i kąpali się w tym basenie. Ale krótko. Nieco dalej, za deptakiem, była plaża z jeszcze chłodniejszą, oceaniczną wodą. Tam też kilka osób dziarsko pływało. Robili to dłużej niż w basenie, bo więcej ludzi na nich patrzyło. Reszta gości pomiędzy posiłkami tkwiła nieruchomo na plastikowych leżakach. Trwaliśmy w błogim zachwyceniu.

Najstarszą znaną definicję teatru sformułował grecki sofista w V wieku przed Chrystusem. Gorgiasz z Leontinoi twierdził, że teatr to oszustwo i dlatego w teatrze ten, kto się oszukać pozwala, mądrzejszy jest od czujnego tropiciela prawdy. Grecki sofista przypomniał mi się podczas kluczenia autobusem wąskimi drogami diabelskiego parku wulkanicznego. Pan przewodnik informował mnie właśnie, że byłem jednym z dwóch i pół miliona turystów, którzy nawiedzili Lanzarote w roku 2013. Zostawiliśmy na wyspie niezłą kasę. Jak tu się nie zachwycać?

6-1-2014

galeria zdjęć Lanzarote, fot. Mirosław Kocur Lanzarote, fot. Mirosław Kocur Lanzarote, fot. Mirosław Kocur Lanzarote, fot. Mirosław Kocur ZOBACZ WIĘCEJ
 

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
siedem minus cztery jako liczbę: