Problematyczny rekwizyt albo o szachach w teatrze
Z mojego doświadczenia wynika, że jeżeli na teatralnej scenie pojawia się szachownica, to w jakiś przykro rozczarowujący sposób. Stoi gdzieś w kącie sceny z figurami leżącymi na chybił trafił w niezgodnej z zasadami pozycji, ustawionej przez inspicjenta. Podczas jednej ze scen aktor podchodzi do niej, patrzy, zastanawia się – nie wiadomo, czy nad partią, czy nad repliką w rozmowie, a najpewniej ani nad jednym, ani nad drugim. Innym razem bohaterowie dialogują, przestawiając figury, co ma dla nich tę zaletę, że nie muszą myśleć o tym, co robić z rękami – zawsze przyjemniej grać, mając do wykonania jakąś czynność. Ale ich partia jest absurdalna, bierki wędrują po polach według dowolnych reguł, wszystko jest udawane i bez sensu.
Piszę o tym, chociaż wiem, że większości osób temat może w ogóle nie obchodzić. Żeby przejąć się szachami, trzeba je choć trochę rozumieć, znać zasady, przyswoić logikę rozgrywki, mieć za sobą jakieś partie, łyknąć trochę kultury szachowej. Tymczasem królewska gra nie jest w tej chwili w Polsce szczególnie popularna, a już na pewno nie w środowisku teatralnym. Wyparta przez inne, przystępniejsze rozrywki, kojarzy się z matematyką, logiką, myśleniem analitycznym i innymi nieprzyjemnymi zjawiskami, które szanujący się humanista powinien obchodzić szerokim łukiem. Tak się niestety przyjęło uważać. Nie zawsze i nie wszędzie. Starsze pokolenie jeszcze zna zasady, jeszcze pamięta, jak się grało w długie wieczory sprzed epoki telewizji, jeszcze nie dziwi się, gdy u Mickiewicza znajdzie wersy:
Czy grając w szachy, gdy pierwszymi ściegi
Śmiertelna złowi króla twego matnia,
Pomyślisz sobie: tak stały szeregi,
Gdy się skończyła nasza gra ostatnia.
W dzieciństwie patrzyłem na przygarbionych nad figurami wujków i ciocie w wiejskim domu na Lubelszczyźnie, gdzie spędzałem wakacje. Tam się nauczyłem grać.
W kilku krajach na świecie pomimo ekspansji kina i gier komputerowych szachy przeżywają kolejną młodość. Rozkochali się w nich Norwegowie za sprawą swojego rodaka, Magnusa Carlsena, 29-letniego geniusza, który od 6 lat dzierży tytuł mistrza świata. W najbardziej na Zachód wysuniętym kraju Półwyspu Skandynawskiego wybuchła moda porównywalna z naszą małyszomanią. Szachy trafiły do szkolnego programu nauczania, w szachownice wyposażyły się puby i kawiarnie, a wielogodzinne partie szachowe transmitowane są przez publiczną telewizję w prime time'ie i zbierają rekordową widownię. Carslen stał się celebrytą występującym w telewizji i pojawiającym się na pierwszych stronach kolorowych czasopism. Podobna moda wybuchła wcześniej w Indach za sprawą poprzednika Carslena – hinduskiego arcymistrza Vishy Ananda, a w latach siedemdziesiątych w USA dzięki Bobbiemu Fisherowi, który w czasie zimnej wojny odebrał tytuł reprezentantowi ZSRR, Borisowi Spasskiemu. Kto wie, może i w Polsce coś się wydarzy? Polak, Jan Krzysztof Duda, dopiero co zajął drugie miejsce w prestiżowym turnieju Grand Prix w Hamburgu i awansował na 13 miejsce światowego rankingu. Ma raptem 21 lat. Zobaczymy.
Tym, dla których szachy są czymś pokrewnym grze w kości, chińczykowi czy karcianemu tysiącowi, trudno będzie zrozumieć, że kultura szachowa jest zjawiskiem równie bogatym i skomplikowanym jak, dajmy na to, muzyka. Gra pochodzi prawdopodobnie z Indii, liczy sobie co najmniej 1500 lat, a obecną formę przyjęła w nowożytnej Europie. Najstarszy znany zapis partii pochodzi z 1475 roku. W historii gry wyraźnie odróżniają się od siebie poszczególne epoki. Renesans i barok to okres rywalizacji agresywnej szkoły hiszpańskiej ze spokojniejszą szkołą włoską, czas, w którym szachowi mistrzowie byli awanturnikami grającymi na pieniądze, podróżującymi po starym kontynencie i szukającymi protekcji możnych. W XVIII wieku francuski szachista i kompozytor François Philidor, najwybitniejszy gracz tego okresu żyjący na dworze Ludwika XV, wydał L'analyse des Echecs (Analiza gry w szachy), w której w oświeceniowym duchu dokonał przewartościowania podstawowych szachowych dogmatów. W XIX wieku królował szachowy romantyzm spod znaku Amerykanina Paula Morphy'ego i Niemca Adolfa Anderssena, objawiający się wściekłymi atakami na króla, lekceważeniem własnych strat i przeświadczeniem, że nie liczy się tylko wynik partii, ale także jej styl. Pragmatyczny pozytywizm objawił się w postaci pierwszego oficjalnego mistrza świata, Wilhelma Steinitza, który szachy traktował jak dziedzinę nauki. Próbował odnaleźć obiektywne zasady, których przestrzeganie miało gwarantować sukces. Jego wielki przeciwnik, Rosjanin Michaił Czigorin, sprzeciwiał się takiemu punktowi widzenia. Dla niego szachy były przede wszystkim sztuką – formą ekspresji. Następca Steinizta, młodszy o pokolenie niemiecki Żyd Emanuel Lasker miał jeszcze inne podejście. Dla niego szachy były sportem, ich cel to po prostu pokonanie przeciwnika. Stąd, gdy Steinitz wierzył w dogmaty, a Czigorin ufał swojej intuicji, Lasker zmieniał swój charakter gry, dopasowując się do przeciwników i wprowadzając elementy blefu. „Magia”, „dym i lustra” – komentowano jego partie. Od 1886 roku, czasu w którym Steinitz został oficjalnie uznany za pierwszego mistrza świata w szachach, tytuł nosiło kolejno 16 osób. Garri Kasparow, 13 w tym panteonie, we wstępie do swojej książki Moi wielcy poprzednicy pisał: „Właśnie oni, owo elitarne grono szachowych supergwiazd, wnieśli do królewskiej gry najwięcej: dla zdobycia najwyższego tytułu należało pokonać najlepszego z najlepszych, odkryć coś nowego, przechytrzyć i zaskoczyć rutynowanych i utalentowanych konkurentów. […] Najwybitniejsi mistrzowie szachowi poszczególnych epok, wyraźnie reprezentowali walory środowisk i społeczeństw, w których żyli i działali. Wszelkie przemiany o charakterze kulturowym, politycznym i socjologicznym znalazły odbicie w ich stylu gry i nowatorskich ideach”.
Piszę o tym, żeby uświadomić osobom, które nie wiedzą, czym jest gambit, fianchetto ani struktura karlsbadzka, które nigdy nie słyszały o wariancie leningradzkim w obronie holenderskiej, które wiedzą, kim był Artur Rubinstein, ale już nie, kim był Akiba Rubinstein, które nie potrafią odczytać oznaczającego partię włoską zapisu 1 e4 e5 2 Sf3 Sc6 3 Gc4 Gc5, że ustawienie na scenie dowolnego układu figur i udawanie gry to zabieg porównywalny z waleniem bez opamiętania w klawiaturę fortepianu albo dorysowywaniem wąsów Mona Lizie. Ma sens, tylko jeśli jest świadomym wygłupem.
Hollywood zaakceptował już fakt, że jeśli na planie filmowym pojawia się szachownica, konieczny jest dobry szachista w roli konsultanta. Jak wszyscy pamiętają, trójka nieletnich czarodziejów, poszukująca kamienia filozoficznego w pierwszej części Harrego Pottera, musiała przejść serię prób. Jedną z nich było rozegranie partii szachów gigantycznymi, ożywionymi figurami. W powieści krótki opis rozgrywki jest naiwny, bierki ruszają się w niewłaściwy sposób, odpowiedzialny za partię Ron Weasley zachowuje się jak debiutant, a całość zdradza, że autorka kultowej serii na szachach po prostu się nie znała. Przy pracy nad ekranizacją wytwórnia Warner Bros zatrudniła Jeremyego Silmana, mistrza międzynarodowego i autora popularnych książek szachowych, który dookreślił wymyśloną przez Rowling rozgrywkę. Dzięki niemu partia w filmie zaczyna się efektowną obroną skandynawską, w której pierwsze bicie następuje już w drugim ruchu białych. Silman ustawił końcową pozycję w taki sposób, by poświęcenie Rona – który, dosiadając skoczka, daje się zbić białemu hetmanowi, było dobrym taktycznie ruchem prowadzącym do forsownego mata, a nie nawiną pułapką rodem z partii przedszkolaków. Chociaż na żadnym kadrze nie widać ustawienia wszystkich figur i widz nie jest w stanie dokładnie ocenić pozycji, to jednak Silman nadał scenie logiczniejszą niż w oryginale dramaturgię, co ulepszyło pomysł Rowling.
Piękną partię rozgrywa Sherlock Holmes z profesorem Moriartym w Grze cieni z Robertem Downeyem Jr. Otuleni w futra mężczyźni siedzą na zasypanym śniegiem tarasie, rozmawiając jednocześnie o trwającej właśnie partii oraz o swoim wielomiesięcznym pojedynku. Ich genialne umysły pracują równolegle, a przebieg wydarzeń na szachownicy współgra z tonem dyskusji. W końcówce zawodnicy odrywają wzrok od szachownicy, patrzą sobie w oczy, wypowiadając tylko ruchy bez przesuwania figur, z trudem hamując emocje. Wreszcie Holmes, niedbałym nagle głosem rzuca: „Goniec b8, odkryty szach, a mówiąc mniej delikatnie, mat”. Twórcy filmu wykorzystali historyczną partię rozegraną między Bentem Larsenem a Tigranem Petrosianem w Santa Monica w 1966 roku, rozpoczynającą się otwarciem znanym jako przyspieszony wariant smoczy.
Zagorzałym szachistą i silnym graczem był Stanley Kubrick, który przez kilka lat życia dorabiał sobie hazardowymi partiami w Central Parku. W Odysei kosmicznej 2001 znajduje się kilkudziesięciosekundowa scena, w której komputer pokładowy HAL 9000 gra z astronautą Frankiem Poolem. Komputer wykonuje ruchy bez zastanowienia i bez emocji, za to z morderczą skutecznością. Człowiek zastanawia się, waha, gra gorzej i szybko przegrywa. Scena wyraża strach przed niezrozumiałą inteligencją maszyny: obcą i przewyższającą człowieka. HAL to ucieleśnienie lęków o naszej detronizacji, o pojawieniu się istoty, której nie będziemy w stanie sprostać. Kiedy Kubrick kręcił swój film w roku 1968, komputery grały jeszcze w szachy na żenująco niskim poziomie i były ogrywane nawet przez początkujących graczy. Ale postęp był nieuchronny. W książkach szachowych z lat siedemdziesiątych można znaleźć jeszcze rozważania, czy możliwe będzie skonstruowanie komputera grającego w szachy z siłą arcymistrza. Powszechnie wątpiono w wizję, by stało się to w najbliższym czasie. Za graniczną datę przyjęło się uważać rok 1997, kiedy to Garry Kasparow uległ w składającym się z sześciu partii meczu komputerowi Deep Blue. Dzisiejsze programy komputerowe są jeszcze mocniejsze, osiągnęły nadludzki poziom rozwoju i żaden z czołowych graczy świata nie myśli nawet o oficjalnym meczu z maszyną. Nie miałoby to sensu.
W filmie Kubricka znajduje się drugie dno, o którym wielokrotnie pisano już w literaturze szachowej. Po złym ruchu Poole'a HAL twierdzi, że wygra w trzech ruchach i prezentuje matową kombinację. Astronauta kiwa głową i dziękuje za grę. Uważniejsza analiza zdradza jednak, że istniała możliwość dłuższej o kilka ruchów obrony. Kubrick musiał być tego świadomy. Błąd komputera uważa się za pierwszy, zakamuflowany sygnał usterki HAL-a – kluczowego zwrotu akcji w filmie.
W Siódmej pieczęci Bergmana rycerz Antonius Block rozgrywa partię szachów ze śmiercią. Stawką jest jego życie. Początkowo mężczyzna jest pewny siebie, wierzy w wygraną, swoją przeciwniczkę traktuje z wyższością. Ale z czasem sytuacja na szachownicy zmienia się. Optymizm zostaje zastąpiony realistyczną refleksją. Tego starcia nie da się wygrać. Z ruchu na ruch sytuacja rycerza staje się coraz gorsza. Ostatnią, desperacką próbą wymknięcia się nieuchronnemu jest przewrócenie figur na szachownicy. Ale i to jest daremne – śmierć pamięta układ bierek. W następnym ruchu rycerz dostanie mata.
Bergman stworzył obraz życia jako przegranej partii szachów. Każdy, kto trochę bardziej poświęcił się szachom, wie, jaką męką może być gra z silniejszym przeciwnikiem. Czujemy wtedy strach, poczucie bezsiły, paraliż. Naszym figurom, zepchniętym do defensywy, brakuje przestrzeni, coraz więcej ruchów jest wymuszonych, sieć wokół naszego króla zacieśnia się. Na sadomasochistyczną relację szachowych przeciwników zwracał uwagę Bobby Fisher: „Lubię ten moment, kiedy przełamuję ego rywala” – mówił. Chociaż rozegranej w filmie gry nie da się odtworzyć – prezentowane na różnych kadrach pozycje są słabo widoczne i zdają się pochodzić z różnych partii, to jednak Bergman dotknął czegoś esencjonalnego dla szachów, wydobywając rytm szachowego pojedynku i jego warstwę symboliczną. Inspirowany piętnastowiecznym malowidłem z kościoła w Täby, przedstawiającym śmierć grającą w szachy, obraz Bergmana ukazuje egzystencjalistyczną wizję świata. Bóg milczy, a ludzie cierpią i umierają. Sens tego jest przed nami ukryty. Chociaż wszystko na szachownicy jest jawne, to jednak nie jesteśmy w stanie wszystkiego policzyć i przewidzieć. Jesteśmy ograniczeni. Układ 32 figur na 64 polach przerasta nas. Przyszłość jest niepoznawalna, rezultaty naszych czynów są nie do odgadnięcia, nie ma niczego pewnego, niczego, na czym moglibyśmy się oprzeć. A jednak gramy dalej.
Jeżeli zdarza mi się rozmawiać już z kimś o szachach w teatrze, typową reakcją jest stwierdzenie „to nudne”. Gdy opowiadam o motywach szachowych w kinie, literaturze czy malarstwie, słyszę „to nie na scenę”. Naprawdę tak bardzo brakuje nam wyobraźni? Tak mało wierzymy w możliwości teatru? Stereotypy tak bardzo zaślepiły nasze sądy? Nie ma ciekawych form na ukazanie na scenie partii szachowej?
Szachy są rodzajem widowiska. Powojenne mecze szachowe długo rozgrywano na wielkich salach teatralnych. Ustawieni na scenie zawodnicy grali w skupieniu wobec milczącej kilkutysięcznej widowni. Choć etykieta nakazywała zachowanie ciszy, zawodnicy tacy jak Michaił Tal, ósmy mistrz świata, nazywany „czarodziejem z Rygi”, swoim ofensywnym stylem gry i spektakularnymi poświęceniami powodował wybuchy aplauzu. Swoje unikalne piękno posiadają szachowe turnieje. Gdy sędzia mówi: „Proszę zacząć”, i kilkadziesiąt dłoni w jednej chwili naciska przycisk szachowego zegara, trudno nie odczuć ekscytacji. Sam rytm wystukiwany przez stawianie figur i przełączanie zegarów na wielkiej turniejowej sali jest urzekający. Laicy często zarzucają szachom powolność. „Refleks szachisty” – jak często słyszałem to określenie? Rzeczywiście partia grana tempem klasycznym może trwać kilka godzin. Ale współczesne szachy to także blitze – kilkuminutowe partie, oraz bullety i ultrabullety – wynalazek dobry Internetu, w którym zawodnicy muszą wykonać wszystkie ruchy w ciągu kilkudziesięciu sekund, figury fruwają po szachownicy z prędkością naboi wypluwanych przez karabin maszynowy, a percepcja szachistów musi pracować na obrotach typowych raczej dla sportów kontaktowych. Innym popisowym numerem są gry rozgrywane „na ślepo”. Mistrz rozgrywa partię odwrócony tyłem do szachownicy. Musi pamiętać pozycję i nie pogubić się w liczeniu kombinacji. Niektórzy potrafią rozgrywać w ten sposób całe symultany, to znaczy pokazy gry jednoczesnej. Mieczysław Najdorf w São Paulo w 1947 roku rozegrał na ślepo 45 jednoczesnych partii!
Tradycją łączącą szachy z teatrem są pokazy żywych szachów. Rozrywka ta narodziła się na królewskich dworach i była krewną pałacowych przedstawień i maskarad. Na wielkiej szachownicy, ustawionej w zamkowej komnacie, na dziedzińcu czy w ogrodzie, wstępowali aktorzy w ozdobnych kostiumach. Partia mogła być wcześniej przygotowana albo rozgrywana na żywo. Widowisku towarzyszyła muzyka, czasem także i tekst. Ruchy figur mogły być oparte na tańcu, pantomimie, akrobatyce czy walkach scenicznych. Jerzy Giżycki w albumie Z szachami przez wieki i kraje zamieścił fotografie dwudziestowieczenych pokazów z włoskiego miasteczka Marostica, gdzie wykonawcy ubrani byli w renesansowe stroje, z Wiednia, gdzie przebrane za błaznów gońce jeździły na żywych osłach i zabawiały widownię żartami, z Helsinek, gdzie aktorzy nosili średniowieczne kolczugi, a zbite bierki wynoszone były na noszach. W wydanym przez Akademię Teatralną tomie Sienkiewicz i teatr znajduje się test Barbary Michalczyk Żywe szachy – Szwedzi pod Zamościem opisujący widowisko z czerwca 1939 roku, w którym w formie partii szachowej zainscenizowano polsko-szwedzką bitwę z udziałem postaci znanych z sienkiewiczowskiej Trylogii. Z kolei wspomniany już Jerzy Giżycki opisał monumentalne widowisko żywych szachów, które odbyło się w Austrii w 1898 roku: „pokazywano zwycięstwo księcia Eugeniusza nad wojskami tureckimi w bitwie pod Zentą (1697). Każdą figurę tworzyła cała grupa postaci. W walce brało udział trzystu czterdziestu ludzi i szesnaście koni”. Szachownica rozpościerała się na błoniu oznaczonym w żółte i czarne kwadraty. Rozgrywkom towarzyszyła muzyka w wykonaniu kilkudziesięcioosobowej orkiestry”.
Jaką literaturą miałby posiłkować się teatr, który przez szachy chciałby opowiedzieć coś o świecie? Najsłynniejszą teatralną partią szachów jest pewnie rozgrywka z pierwszej sceny piątego aktu Szekspirowskiej Burzy, w której Miranda zarzuca Ferdynandowi: „Zda mi się panie, że mnie oszukujesz”. Młodszy od Szekspira elżbietański dramatopisarz Thomas Middleton napisał nieprzetłumaczoną chyba na polski sztukę A game at chess, wystawioną w teatrze Globe w 1624 roku. Fabuła opowiada o przebiegu rozgrywki szachowej, bohaterami są figury, tekst stanowił jednak rodzaj satyry politycznej, odnoszącej się do konfliktu brytyjsko-hiszpańskiego. Sztuka odniosła niebywały sukces komercyjny, została jednak zdjęta przez cenzurę. Na motywach szachowych oparty jest balet Szach i mat Arthura Blissa, wystawiony w 1937 roku z okazji wystawy światowej w Paryżu przez londyński zespół Sadler's Wells Theatre. Dzieło opowiada o partii szachów granej pomiędzy miłością i śmiercią. Chociaż śmierć ostatecznie zwycięża, miłość od nowa ustawia figury na szachownicy, udowadniając, że życie jest cykliczne, a triumf śmierci nieostateczny. Pewną popularność zyskał musical Chess Tima Rice'a, autora między innymi Jesus Christ Superstar, opowiadający o zimnowojennej walce dwóch fikcyjnych mistrzów szachowych – Amerykanina i przedstawiciela Związku Radzieckiego. Kryminalne historie powiązane z szachami opowiada poczytny hiszpański autor Arturo Perez-Reverte w swoich powieściach Szachownica flamandzka oraz Mężczyna, który tańczył tango. Drugim z tych tekstów zainteresował się Teatr Muzyczny w Łodzi, premiera miała się odbyć w tym sezonie, została jednak odwołana. Scenicznym zapisem partii szachów rozegranej przez Siegberta Tarrascha na turnieju w Hastings w 1985 roku jest niewystawiona nigdy symboliczna sztuka Karola Irzykowskiego Zwycięstwo. Szachy były wielką namiętnością tego krytyka i głównego oponenta Witkacego. W podobnej formule co w Zwycięstwie rozgrywają się wydarzenia w słynnej kontynuacji przygód Alicji Lewisa Carolla Alicja po drugiej stronie lustra. Powieść jest fabularnym rozwiązaniem zadania szachowego, w którym będąca białym pionkiem Alicja doprowadza do zwycięstwa w jedenastu ruchach. Każde jej posunięcie odpowiada jednemu rozdziałowi książki.
Swój szachowy utwór napisał także Stefan Zweig. Jego Nowela szachowa to historia więzionego przez hitlerowców austriackiego przedsiębiorcy, który brał udział w ukrywaniu majątku rodziny cesarskiej tuż przed Anschlussem. Mężczyzna jest przetrzymywany w hotelu w dobrych warunkach, cierpi jednak na straszliwą nudę. Przez długie tygodnie z nikim się nie widuje, nie dostaje wiadomości ze świata, nie ma żadnych rozrywek. Bezczynność doprowadza go do rozpaczy. Nieoczekiwanie podczas przesłuchania udaje mu się ukraść należącą do jednego z żołnierzy książkę. Okazuje się, że dziełem tym jest zbiór zapisu partii szachowych. Niedysponujący szachownicą mężczyzna czyta zapisane w notacji algebraicznej partie, uczy się ich na pamięć, w końcu ćwiczy się na tyle, by móc rozgrywać własne partie w wyobraźni. Odtąd każdą chwilę spędza na grze z samym sobą. Nowa pasja wpędza go w obłęd, jednocześnie wybawiając go od oprawców. Gestapowcy uznają więźnia za pomylonego i wypuszczają go na wolność z nakazem natychmiastowego opuszczenia Rzeszy. Akcja przenosi się następnie na prom płynący do Ameryki Południowej. Nasz bohater spotyka tam udającego się na turniej aktualnego mistrza świata w szachach. Austriak gra z nim partię i nieoczekiwanie wygrywa. Podczas rewanżu zaczynają dawać o sobie znać jego zaburzenia psychiczne. Czekając na ruchy przeciwnika, gracz zaczyna rozgrywać w myśli kolejne partie, nie wiedząc już, która z nich jest rzeczywista. W trosce o swoje zdrowie mężczyzna wstaje od szachownicy i postanawia nigdy już nie wracać do 64 pól. Opowiadanie to pod tytułem Szach królowi wystawił w teatrze telewizji Krzysztof Kieślowski w 1972 roku.
Chyba najważniejszym dla mnie tekstem szachowym jest Obrona Łużyna, krótka powieść Vladimira Nabokova z 1930 roku. Powszechnie mówi się o zamiłowaniu pisarza do motyli, rzadziej o jego równie silnej pasji – szachach. Pisarz był dobrym graczem oraz autorem publikowanych zadań szachowych. Grywał regularnie ze swoim ojcem i z żoną. Szachy były tematem jego młodzieńczych wierszy. Obrona Łużyna to dzieje genialnego szachowego dziecka wpisane w historię XX wieku. Młody Łużyn nieśmiały, niezaradny i nieradzący sobie z relacjami międzyludzkimi w szachach odnajduje przestrzeń wolności. Jeżdżąc po świecie od turnieju do turnieju, pokonuje kolejnych rywali, coraz bardziej tracąc zainteresowanie realnym światem. Zapadając się w gąszcz szachowej abstrakcji, nie zauważa niemal rewolucji, która odcina go od ojczystej Rosji, śmierci ojca, romansu, który nieoczekiwanie mu się przydarzył. Rywalizując z włoskim szachistą o nazwisku Turati – twórcą nowego, groźnego otwarcia, przygotowuje swoją odpowiedź, tytułową „obronę Łużyna”. Powieść Nabokova jest rzadkim przypadkiem artystycznego sukcesu dzieła, które stworzyć mógł jedynie utalentowany literat i doświadczony szachista. Opisy partii są emocjonujące i poetyckie, postaci pełnokrwiste, obraz środowiska szachowego dwudziestolecia międzywojennego wyrazisty i inspirujący. Główny temat powieści, podobnie jak u Zweiga, to cienka granica oddzielająca geniusz od szaleństwa. W labiryncie analiz i nieustających kalkulacji można się zatracić. Dzisiaj czołowi szachiści świata są pod opieką lekarzy i psychologów. Carlsen pomiędzy treningami medytuje i gra w piłkę nożną. Dawniej szachiści pozostawieni byli sami sobie. Kłopoty psychiczne mieli chociażby Steinitz czy Fischer, a także najmocniejszy w historii polski szachista i jeden z pierwowzorów postaci Łużyna, Akiba Rubinstein, Żyd z Podlasia, który w 1912 roku wygrał pięć wielkich międzynarodowych turniejów z rzędu. Powieść była ekranizowana, w głównego bohatera wcielił się John Turturro, film nie był jednak niestety ani wierny powieści, ani szczególnie udany.
Ciekaw jestem, czy uda mi się zobaczyć kiedyś dobry spektakl z uczciwie potraktowanym motywem szachów. Podejście wielkich wytwórni filmowych, które nawet dla pojedynczego epizodu z wykorzystaniem królewskiej gry zatrudniają konsultantów, wydaje mi się być godne naśladowania. Nie chodzi tylko o szachy, raczej o podejście do twórczości. Można lubić albo nie popkulturowe produkcje zza oceanu, trudno jednak zaprzeczyć, że charakteryzują się one rzemieślniczą rzetelnością. Zbyt duże pieniądze są wkładane w kolejne produkcje, by można było sobie pozwolić na odpuszczenie czegoś. Chociaż u nas ani w filmie, ani w teatrze nie ma takich budżetów, to jednak moglibyśmy życzyć sobie podobnej drobiazgowości. A póki co do kin weszła Ukryta gra w reżyserii Łukasza Kośmickiego, film, w którym Bill Pullman gra w szachy w Pałacu Kultury, wplątując się w zimnowojenną aferę szpiegowską z wojną nuklearną w tle. Jeszcze nie widziałem, ale podobno fajny dreszczowiec.
22-11-2019
When thinking about chess in the theater, it reminds me of how games can play a crucial role in cognitive development. Just like a challenging chess match, math games on platforms like mathplayground offer engaging ways to sharpen strategic thinking and problem-solving skills. It's fascinating to see how different types of games, whether on stage or online, contribute to mental agility and creativity.