PS do K/214
Spóźnieni - ale jednak - bohaterowie
Sytuacja w polskim teatrze jest tak dynamiczna, że trzeba pisać erraty właściwie do ledwo co ukończonego artykułu. Tekst, który przeczytaliście jako 214 odcinek Kołonotatnika, powstał w nocy z soboty na niedzielę i był zapisem stanu wiedzy na temat awantury rzeszowskiej po trzech dniach od jej wybuchu. Nie jest jednak tekstem przeterminowanym, myślę, że nazywa po prostu rzeczy, o których zawsze trzeba pamiętać w relacjach ludzie władzy – ludzie sztuki. Pisałem go w chwili, kiedy znaliśmy już stanowisko prezydenta Tadeusza Ferenca, frapujące pod względem prawnym i logicznym eksklamacje jego rzecznika, obserwowaliśmy desperacką walkę twórców o uratowanie zagrożonego cenzurą spektaklu. Od zeszłotygodniowego czwartku wieczorem do godzin południowych w ostatni poniedziałek dyrekcja Teatru Maska milczała, zostawiając na polu bitwy z urzędnikami reżysera i dramatopisarza oraz lokalnych i stołecznych dziennikarzy. W poniedziałek 25 lutego zwołano jednak konferencję prasową i upubliczniono stanowisko Moniki Szeli i Jacka Popławskiego o woli kontynuowania prac nad premierą i ich sprzeciwie wobec prezydenckiego zakazu. Dyrektor Szela wróciła z urlopu, spotkała się z prezydentem, dyrektor Popławski wyszedł z cienia. Przypominam: stało się to cztery dni po przekazaniu przez nich zespołowi twórców „decyzji” prezydenta i pozostawieniu nas z tą wstrząsającą wiadomością. Cztery dni zwłoki to dużo, bo przez cztery dni zdążyliśmy pomyśleć bardzo brzydko o tym, co się w Polsce dzieje, jak bardzo boją się artyści i dlaczego dyrekcja Maski nie wypełnia swoich ustawowych i honorowych obowiązków wobec artystów, których wolności i bezpieczeństwa twórczego ma chronić. Przypomnijmy zdarzenia z przeszłości – na wezwania ministra Glińskiego do odwołania wrocławskiej premiery Śmierci i dziewczyny dyrektor Krzysztof Mieszkowski reagował błyskawicznie odmową i drwiną, tak samo zachowała się dyrekcja Teatru Powszechnego i ratusz warszawski w sprawie Klątwy Olivera Frljicia. Odpowiedź była jednoznaczna: no pasarán! W Polsce nie ma cenzury.
Czterodniowe milczenie pary dyrektorskiej z Maski było wymowne i niestety przerażające. Pachniało gestem Piłata i przyzwoleniem na wtrącanie się urzędników, Kościoła i polityków w proces twórczy i wymowę dzieła sztuki. Na szczęście zostało ono w końcu przerwane słuszną i potrzebną deklaracją. Więc z drugiej strony – te feralne cztery dni to być może był czas konieczny, czas na refleksję ludzi teatru, co się właściwie wydarzyło, jakie konsekwencje będzie miała ich decyzja. Dyrekcja potrzebowała czasu, by zdecydować, co robić i my go potrzebowaliśmy, żeby zrozumieć, czym grozi jej bierność i jej uległość. Cieszę się więc z tego spóźnionego, bo spóźnionego, ale jednak odważnego gestu, tłumaczę go sobie tak, że niektórym dyrektorom dojrzewanie do niezależności i odwagi zabiera więcej czasu niż innym. Ostatecznie i tak najważniejszy jest akt finalny. Zapowiedzi są optymistyczne: będzie premiera, żadnych zmian w scenariuszu, spektakl pojedzie na Nowe Epifanie. Być może upublicznienie cenzorskich zakusów prezydenta Rzeszowa, poparcie środowiska dla teatru i realizatorów zaważyło na decyzji dyrekcji. Łatwiej jest przecież być odważnym nie w pojedynkę, tylko „wespół w zespół”.
Póki co wielkim przegranym awantury rzeszowskiej jest „lewicowy” prezydent Tadeusz Ferenc i w dalszej perspektywie – krytycy polityki ministerstwa i generalnie polskiej prawicy wobec teatrów. Zachowanie Ferenca daje potężny argument Piotrowi Glińskiemu i Wandzie Zwinogrodzkiej. „Widzicie – mogą teraz zawołać – nie jesteśmy tacy źli, my lub ludzie z naszego kręgu ten spektakl puściliby, to wasza liberalno-lewicowa strona chciała go cenzurować. Koalicja Europejska cenzuruje! Po prostu władza musi pokazywać, że ma władzę. Każda władza. Nie tylko nasza. Tendencje do cenzurowania sztuki istnieją po każdej stronie politycznego i światopoglądowego sporu. Symetria, misie, symetria”.
Niby na zdrowy rozum jest to nieprawda, ale prezydent Ferenc udowodnił, że chyba coś jest na rzeczy. Przypomniał niechcący, że za upadek wrocławskiego Teatru Polskiego odpowiada jednak PO z PSL-em, Gliński tylko cementował tkankę rakową. Nie wiem, jakie konsekwencje wobec niepokornej dyrekcji Maski wyciągnie teraz rzeszowski magistrat, może skończy się to konkursem po zakończeniu kadencji, może będą jakieś skryte nękania, cięcia budżetowe, kontrole księgowe albo zaniepokojony stratami wizerunkowymi prezydent machnie w końcu ręką na to „nieposłuszeństwo” Szeli i Popławskiego i nie będzie wracał do sprawy. Jakkolwiek by nie było, będziemy bronić dyrekcji Maski w tym sporze z władzą.
Wolałbym, żeby tych czterech strasznych dni nie było – żeby dyrekcja Maski od razu w piątek powiedziała na konferencji to, co powiedziała w poniedziałek, żeby Passini i Pałyga nie zapraszali urzędników na próby z obyczajową i religijną kontrolą i żebyśmy teraz nie wyskakiwali (piję tu do Witolda Mrozka) z owacją bohaterską dla dyrektorów, którzy po prostu zrobili w końcu to, co powinni zrobić na samym początku. Spóźnieni bohaterowie są, i owszem, bohaterami tyle że – jakby to powiedzieć – z lekkim felerem. Bo ktoś złośliwy mógłby mruknąć, że spóźniony bohater to taki bohater, który zdążył się zorientować, że właściwie nie ma się już czego bać.
27-02-2019
Zobacz też K/215: Cenzura