AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Wszystkoświętno-zaduszkowe rozważania o karnawale

Profesor Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, doktor habilitowany. Teatrolog, kulturoznawca, performatyk, kierownik Zakładu Performatyki Instytutu Kulturoznawstwa UAM. Autor, redaktor, współredaktor książek z zakresu historii teatru i teatru współczesnego, twórca wielu artykułów opublikowanych w Polsce (m.in. w „Teatrze” i „Dialogu”), a także za granicą.
A A A
Turbo Cacahučte, Pogrzeb mamusi  

Późnopaździernikowy i wczesnolitopadowy nastrój, naznaczony podłą, jesienną pogodą, wzmocniony coraz bardziej panicznymi wieściami o rozwoju epidemii, skłania do smętnych rozważań halloweenowo-wszystkoświętno-zaduszkowo-dziadowo-koronawirusowych. Nie dajmy się im jednak pożreć, póki my żyjemy!

Postanowiłem wobec tego przypomnieć Państwu pewien teatralny eksces, do którego doszło już (cholera!) bardzo dawno temu, bo w roku 1994, podczas rozkwitającego wówczas festiwalu Malta. Eksces ów miał bardzo mocno do czynienia ze śmiercią, dlatego mi się od razu skojarzył ze wspomnianym wyżej nastrojem h-w-z-d-k, a jednocześnie przezwyciężał strach przed Kostuchą, nawiązując bardzo wprost, brawurowo i wręcz bezczelnie do szaleństw tudzież prowokacji saturnaliowo-karnawałowych.

Rzecz była dziełem francuskiej grupy, która nadała sobie prześmiewczą nazwę Turbo Cacahuète (Turbo Fistaszek). Ekipa ta była już dobrze znana maltańskiej publiczności, bowiem zapadły nam dość mocno w pamięć jej „niewinne” ekscesy natury gastronomiczno-anatomicznej, jakie miały miejsce podczas ceremonii otwarcia festiwalu w foyer Teatru Nowego (francuscy artyści nazwali tę akcję L’inauguration bidon, czyli Prześmiewcza inauguracja). Z owych ekscesów zapamiętałem dwa najbardziej szokujące: 1) prawie całkiem nagi artysta w laurowych wieńcach opasujących mu głowę i talię rozlewał gościom wino do kieliszków z fallicznego kraniku umieszczonego w okolicach przyrodzenia, które osłonięte było dość prowizorycznie wawrzynem i kiściami winogron; 2) inny artysta, (zapewne) całkiem nagi, leżący na brzuchu, miał całe ciało pokryte… wędlinami, które można było zbierać bezpośrednio z jego skóry, tyle że raczej niewskazane było nakłuwanie ich widelcem.

Z kolei nazwa drugiej, tym razem plenerowej serii ekscesów urządzonych przez ekipę turbo-fistaszków była jednocześnie banalna tudzież intrygująca: L’enterrement de maman, czyli Pogrzeb mamusi. Obejrzałem te niewiarygodne wydarzenia (a raczej uczestniczyłem w nich jako widz-ko-partycypant) w okolicach Starego Rynku. Było to już drugie rozpętanie tej akcji (bo trudno tu mówić grzecznie i porządnie o „prezentacji spektaklu”), jako że poprzedniego dnia odbyła się ona w okolicy spożywczego „samu” na osiedlu Kosmonautów, położonym w zespole blokowisk o wdzięcznej nazwie Winogrady. Ta osiedlowa, „prowincjonalna”, wersja Pogrzebu mamusi zorganizowana została zgodnie z wolą francuskich artystek i artystów, którzy zażyczyli sobie, że będą grasować i prowokować w całkiem normalnym, banalnym, nieturystycznym miejscu.  

Wieści, jakie doszły do festiwalowej publiczności z Winograd, były powalające: Francuzi ponoć weszli z trumną do sklepu mięsnego, skąd zostali przepędzeni przez personel uzbrojony w rzeźnickie noże i tasaki! Z opublikowanych później zdjęć – bo oczywiście fotoreporterzy nie przepuścili takiej okazji i towarzyszyli turbo-fistaszkom w ich winogradzkich ekscesach – wynikało jednak, że załoga sklepu nie była uzbrojona, a cały incydent, choć szokujący i sensacyjny, przebiegł raczej w pokojowej, a nawet ciut prześmiewczej atmosferze.

Z trumną do sklepu?! Ta wieść wystarczyła, żeby cała festiwalowa publiczność – ta krytyczno-wytrawna i ta nastawiona czysto ludycznie – zgromadziła się w dużej liczbie na Starym Rynku wczesnym popołudniem, w jeden z pierwszych dni lipca 1994 roku, w oczekiwaniu na kolejne wykroczenia, wybryki, wyskoki, naruszenia i skandale. I się zaczęło!

Ekipa ubranych na czarno francuskich żałobników składała się z: 1) poruszającego się na wózku inwalidzkim dziadka oraz babci nie dość że kroczącej o własnych siłach, to jeszcze pchającej wózek męża (oboje wyglądali podejrzanie młodo, cechą charakterystyczną dziadka były wystające „po króliczemu” górne siekacze); 2) dwóch synów niosących na swych ramionach przód brązowej, porządnie wyglądającej trumny; 3) dwóch innych mężczyzn, zapewne pracowników firmy pogrzebowej, dźwigających tył trumny. I wreszcie 4) żony jednego z synów – postaci, która najbardziej przyciągała uwagę, jako że zachowywała się w sposób wyzywająco-wyuzdany, prowokując erotycznie wielu mężczyzn spotykanych na drodze konduktu. Prowokacjom owym sprzyjały: spódniczka bardzo mini-mini, pończochy-kabaretki, no i spory dekolt. Natomiast jeśli chodzi o kolor odzienia, to trzeba przyznać, że cały ubiór wyuzdanej żałobnicy był comme il faut – czarny jak noc.

Nie chcąc się wdawać w szczegóły, opiszę większość ekscesów, jakie złożyły się na drugi poznański Pogrzeb mamusi, w krótkich, żołnierskich punktach:

1) zejście skąpo odzianej synowej po drabinie z okna na drugim piętrze kamienicy położonej na Starym Rynku;
2) erotyczne prowokowanie przez tę niewiastę paru mężczyzn z gęstniejącego pod drabiną tłumu, zakończone karczemną awanturą z mężem, szwagrem, dziadkiem i babcią (francuskie ostre „mięso” używane tu było nader obficie);
3) wepchnięcie trumny do dorożki w celu przewiezienia jej na cmentarz, zakończone gorącym sprzeciwem dorożkarza i usunięciem trumny z jego pojazdu;
4) podjęta przez szwagra próba usunięcia małej flagi z napisem „Barbie” wiszącej nad wejściem do położonego przy ulicy Szkolnej sklepu „Wszystko dla dziecka”, zakończona szarpaniną z ekspedientem oraz seksualnymi prowokacjami synowej wobec tego ostatniego (m. in. odsłonięcie biustu), które szybko załagodziły konflikt;
5) umieszczenie trumny na dachu parkującego nieopodal „malucha”, zakończone bardzo ekspresyjnie wyrażoną przez jego kierowcę odmową przewiezienia trumny na cmentarz. Kłótnię skończyła tradycyjnie synowa, zawstydzając biednego mężczyznę nachalnymi awansami;
6) usiłowanie wepchnięcia trumny przez parterowe otwarte okno do szpitala im. Józefa Strusia. Ubrani w szlafroki pacjenci z parteru bohatersko obronili wnętrze tej placówki przed inwazją złowrogiego rekwizytu. Ciekawe jest natomiast, że pacjenci obserwujący tę scenę z okien pierwszego piętra wydawali się szczerze rozbawieni całą sytuacją;
7) negocjacje z jednym z taksówkarzy stojących na postoju przy ulicy Szkolnej, zakończone niecierpliwą interwencją dziadka zarzucającego potomstwu nadmierną rozrzutność. (À propos: nie muszę dodawać, jaki rodzaj „wynagrodzenia” proponowała kierowcy rozpustna synowa);
8) podjęta przez nielubiącego wszelkich flag i chorągwi szwagra próba usunięcia flagi związku zawodowego „Solidarność” z portierni szpitala im. Strusia położonego przy ulicy Podgórnej (służba zdrowia akurat miała pogotowie strajkowe);
9) „szybki numerek” (szybki, acz „legalny”, małżeński) wykonany przez syna i synową w plenerze, na skwerku przy zbiegu ulic Podgórnej i Święty Marcin (dziś już tego skwerku nie ma, stoi tam wystawna budowla o bombastycznej nazwie Don Prestige Residence). Niestety, nie byłem w stanie się dopchać odpowiednio blisko całej sceny, by stwierdzić, czy „numerek” był autentyczny, czy nie, zakładam jednak, że – mimo wszystko – to drugie. W każdym razie trumna spoczywała wówczas na ziemi, a babcia, dziadek, szwagier i żałobnicy spokojnie czekali aż chutliwa para nacieszy się sobą;
10) wtargnięcie synowej do sklepu Jaxa Pol z armaturą łazienkową przy ulicy Podgórnej i skorzystanie z jednego spośród licznych zgromadzonych tam, lśniących nowością klozetów. Tutaj byłem na tyle blisko, żeby stwierdzić, iż skorzystanie owo było udawane. Ale zdjęcie majtek – już nie. Panika wywołana w sklepie tym bezczelnym aktem jest nie do opisania. (Dodajmy, że oczywiście ten właśnie fragment Pogrzebu mamusi został najdokładniej obfotografowany przez liczne grono biegnących za żałobnikami fotoreporterów);
11) usiłowanie ostatecznego zwieńczenia funeralnego marszu autentycznym pochówkiem trumny z mamusią w wykopie na placu Wolności, przy fontannie, zakończone ostrą szarpaniną z broniącym wykopu, przerażonym robotnikiem. Dziadek został na czas tej próby umieszczony ze swym wózkiem na środku fontanny;
12) nieudana próba wejścia z trumną do tramwaju numer 9, po której nastąpiła druga, tym razem udana próba wepchnięcia się całej rodzinki z żałobnikami tudzież z trumną do tramwaju numer 13. Próbie tej towarzyszyły zachęcające okrzyki pasażerów, że tak, że to właściwy tramwaj, bo ma pętlę przy cmentarzu na Junikowie.

Dodam na koniec, że niemal wszystkie te bluźniercze akty odbywały się w akompaniamencie wycia klaksonów i pomstowań kierowców oraz pieszych, przyblokowanych przez wielki, z każdą minutą gęstniejący tłum.

W krótkiej analizie tej akcji, jaką zamieściłem w 1994 roku, w dwumiesięczniku „Opcje”, a potem przedrukowałem w książce To się czasem zdarza, skupiłem się na relacji fikcja-rzeczywistość, które to porządki nieustannie, fascynująco przeplatały się przez cały czas trwania Pogrzebu mamusi. Dziś, w okresie zaduszkowo-dziadowo-covidowym, wypadałoby się jednak zastanowić przede wszystkim nad radykalnym, karnawałowym z ducha naruszaniem majestatu śmierci przez bezczelną grupę francuskich komediantek i komediantów. Zaglądam w związku z tym do świetnego opracowania wszelkich problemów związanych z karnawałem, czyli do książki Wojciecha Dudzika Karnawały w kulturze i wyciągam stamtąd „gorące kartofle” istotnych pytań:

1) czy francuska prowokacja, dokonana w Polsce, w czwartym roku tzw. „transformacji ustrojowej”, służyła w ostatecznym rachunku stabilizacji porządku społecznego, czy kryła w sobie żywy potencjał konkretnych zmian?
2) jednym słowem: czy także my – Polki i Polacy z Poznania – odważymy się kiedyś pójść w ślady turbo-fistaszkowych ekscesów i zdobędziemy się na ten rodzaj bezczelnej dzikości, której w normalnym życiu nawet nie bylibyśmy sobie w stanie wyobrazić? (Pytanie jakże aktualne akurat dziś.)
3) w jakim stopniu ujawnił się represyjny charakter naszej kultury, wyrażany w gwałtownych reakcjach ludzi na działania Francuzów? (Nawiasem mówiąc, ci ostatni byli zachwyceni tymiż reakcjami, twierdząc, że u nas ludzi jeszcze coś może autentycznie poruszyć, bo we Francji…).

Można tu jeszcze przytoczyć kilka sformułowań zaczerpniętych z książki Dudzika, a konkretnie z rozdziału Świat na opak: jaki to wszystko ma sens?, na przykład „wentyl bezpieczeństwa”, „wydobywanie na jaw tego, co podlega codziennej tabuizacji”, „autoryzowana transgresja”, „zinstytucjonalizowana rebelia”, „akt zawieszenia hierarchii i praw”, „przedrzeźnianie kultury oficjalnej”, „druga strona wszystkich rzeczy”, a na koniec zacytować samego Umberto Eco, który stwierdził, że „karnawalizacja może stać się rewolucją”.

I proszę bardzo: rozważania o ulicznej akcji sprzed ponad ćwierćwiecza oraz teoretyczne dywagacje na temat karnawału przybliżyły nas nagle do samego sedna dnia dzisiejszego!

Mógłbym właściwie zakończyć ten tekst ewidentnie zamykającą go konstatacją z poprzedniego akapitu, ale mam jeszcze, niestety, do opowiedzenia ciąg dalszy historii związanej z prowokacją Francuzów. Bowiem odgłosy tego ekscesu dotarły oczywiście do polityków i publicystów chrześcijańsko-narodowo-prawicowych, którzy wszczęli alarm, protestując przeciw municypalnemu sponsorowaniu festiwalu Malta, lansującego takie bezeceństwa. Jeden z owych polemistów stwierdził nawet, że skoro jako obywatel i podatnik jest przymuszany do finansowania takich przedsięwzięć, to czuje się jak obywatel PRL, z którego podatków łożono na festiwale piosenki radzieckiej i żołnierskiej.

Będąc w 1994 roku rzecznikiem prasowym festiwalu, poczułem się zobowiązany do odpowiedzi na te insynuacje, podkreślając, że: 1) w PRL polemista ów nie miałby żadnych szans na ogłoszenie swego protestu w żadnej oficjalnej, „pierwszoobiegowej” prasie, radiu czy telewizji; 2) w wolnej Polsce ma jeszcze jedno skuteczne i ostateczne narzędzie: swój głos w wyborach. Aktualne władze Poznania popierają Maltę, lecz on może wybrać takie, które tego festiwalu nie popierają i będzie miał spokój.

Jak widać, nieopatrznie wywoływałem wilka z lasu, ale to był rok 1994 i demokracja wydawała mi się jeszcze takim cudownie poręcznym i skutecznym narzędziem… Wyobrażałem sobie, że przecież ponad setka tysięcy ludzi uczestniczących w performansach Malty’94 stanowi jednak jakiś konkretny argument, nawet jeśli kiedyś, powiedzmy po dwudziestu latach, zostanie być może zdegradowana do rangi wyborczej mniejszości.

Na koniec puenta, która dowodzi, że w początkowym okresie „transformacji ustrojowej”, w Poznaniu głos mniejszości bywał jednak w jakimś stopniu wysłuchiwany i uwzględniany. Oto podczas kolejnej edycji Malty, w 1995 roku wystąpiła inna grupa francuskich prowokatorów – słynny marsylski zespół Générik Vapeur. Ich karnawałowy pochód zatytułowany Bivouac (Biwak) przeszedł alejkami wzdłuż Jeziora Maltańskiego, dudniąc rockową muzyką i szokując licznymi wykroczeniami, wybrykami, wyskokami, naruszeniami i skandalami. (Dodam dla uspokojenia nastroju, że tym razem motyw śmierci został pominięty.) Bezczelny pochód pożerających sałatę „zielonych ludzików” kończył się na placu pod wioślarsko-kajakarskimi hangarami finalnym ekscesem: przewrócono i zdemolowano samochód z napisem „Policja”.

Jako współredaktor festiwalowego katalogu, mający dostęp do materiałów reklamowych i prasowych na temat Biwaku, byłem świadomy, że akcja ta została zaplanowana do przeprowadzenia w centrach miast i w takich właśnie okolicach do tamtej pory się odbywała. Tymczasem w Poznaniu zesłano ją na bezpieczniejsze tereny rekreacyjne. Jedyny wniosek, jaki mi się nasunął: władze miasta i dyrekcja Malty postanowiły nie ryzykować po raz drugi kosztownej politycznie polemiki ze środowiskiem chrześcijańsko-narodowo-prawicowym, zsyłając Biwak na parkowo-jeziorne obrzeża centrum Poznania. W ten sposób, jak by na to nie patrzeć, głos mniejszości został wysłuchany i uwzględniony w praktyce. Aż by się w tym miejscu chciało po witkacowsko-francusku westchnąć: oh, ma mignonne!

Czyżby w ostatecznym rachunku karnawałowy z ducha Pogrzeb mamusi przyczynił się jednak do stabilizacji porządku społecznego? Pozostawiam ten dylemat w formie pytania, nie chcąc na nie odpowiadać twierdząco, bo z tego to już tylko wstyd i poruta.

16-12-2020

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
jeden razy osiem jako liczbę: