14 postaci w poszukiwaniu Hamleta
Współczesność protagonisty, natręctwo cywilizacji nakładającej na człowieka nadmiar powinności, utrata tożsamości i – jak powiada o swoim bohaterze Grzegorz Bral – instynktu wołania o nią. Oto powody, by powstał Hamlet – komentarz, polifoniczny, nienarracyjny eksperyment teatralny.
1.
Kilka tygodni temu Daniel Libeskind, światowej sławy architekt, napisał na łamach „Die Welt” w Dziesięciu najważniejszych książkach mojego życia, że niemal od pół wieku Hamlet jest jego obsesją. Do permanentnego czytania arcydzieła Szekspira zaprosił go Erwin Straus, zaprzyjaźniony z Freudem psychiatra. To może być jedna z ciekawszych podpowiedzi interpretacyjnych, dlaczego osobisty komentarz do Hamleta przedstawił wrocławski Teatr Pieśń Kozła.
Pytanie o rozwarstwienie współczesnej tożsamości nie jest bowiem dla Grzegorza Brala przejściem wszechobecnego systemu zerojedynkowych bramek współczesnej popkultury, to długotrwały seans poetycki i muzyczny, który słyszymy w sobie długo po wyjściu z teatralnego refektarza.
2.
Każdy zamek jest naznaczony stygmatem śmierci, także Szekspirowski Elsynor. Mury dzielą przestrzeń na tu i tam. Na przerażającą, pozbawioną ludzkiej skali architekturę władzy i dość lichy pejzaż zniewolenia poza murami. W obrębie murów jest zbrojownia, moc rządzących, stanowienie prawa i egzekucja wyroków. Wszakże w pejzażu codzienności zanika patos architektury władzy, etos dworu, poczucie boskiej sprawiedliwości, predestynacja. Zazwyczaj życiu towarzyszą: baraki zamiast pałaców, nadto chciwość, korupcja, fałszywe świadectwa, rabież i gwałt.
Mimo murów i wieżyc zamek nie jest gwarantem idealnego świata po żadnej ze stron. Kto stawia mur, zawsze jest po niewłaściwej stronie. Władcy umierają – jak stary Hamlet – śmiercią nagłą i w niejasnych okolicznościach. Związki emocjonalne dworu są kupieckim traktatem. Zemsta usuwa w cień miłosierdzie. Szpiedzy i skrytobójcy wypełniają komnaty i cele. Zmysłowość bywa grzeszna. Pomniki obalane.
Niewiele postępków władcy możemy usprawiedliwić, zrozumieć inaczej niż przez chęć osiągnięcia korzyści materialnych. A zatem, choć władza daje poczucie siły, w planie historii bywa iluzją.
3.
Podróże przekonują, że każda gra o tron musi dobiec końca, a cień murów nie zapewnia błogosławieństwa na wieki. Nawet koty wybierają bazaltowe chodniki w pełnym słońcu. Spłukane wilgocią nocy kamienne kształty murów zdają się ikoną pychy. Trony obracają się w próchno. Portrety władców blakną. Oblicza świętych tracą wyrazistość. Z muru wypadają kamienie. Najpierw pojedynczo, potem ukazując rdzeń ścian, chcąc runąć. Jak w maleńkim Montepescali – wiosce opustoszałej niczym teatralna dekoracja.
Kamienna toskańska mieścina liczy około dwustu mieszkańców, może mniej. Z daleka zachwyca – ot, prawie dziecięca zabawka z beżowych klocków położona na szczycie jednego ze wzgórz Maremmy opina ciasno szczyt. Pełnię jej piękna zapewne dostrzega się, lecąc samolotem. Gaje oliwne i sosny gęsto wypełniają strome, kamieniste ściany. Wąska droga wspina się zakosami pomiędzy tłoczniami oliwy i opuszczonymi pastwiskami, wiodąc ku wieżycy Cassero. U szczytu średniowieczne mury nagle otwierają się szeroko bramami, w których hula wiatr. Montepescali jest tak maleńkie, że nawet kościoły i palazza Aldobrandeschich, potem lenników Sieny, Ptolemeuszy, wreszcie Federighich da się obejść w kwadrans.
Mieszkańcy wąskich uliczek od zawsze szli do pracy w pobliskich faktoriach i gospodarstwach. Rankiem schodzili, powstrzymując impet góry, wieczorem pięli się żmudnie po kamiennych ścieżkach. Od XI wieku czuwał nad nimi św. Mikołaj, dwa wieki później także Stefan i Wawrzyniec, dziobiąc bezlitosne błękitne niebo kwadratowymi wieżycami swoich kościołów. Doglądała też Madonna pracowicie wymalowana przez sieneńczyków na tronie z aniołów i świętych.
Dziś Montepescali – zda się – umiera pod okiem świętych z fresków, choć przyjechali chłopcy z Grosseto i stawiają podest, gdyż w sobotę zagra szkolna orkiestra. Mimo to wieś przypomina bezludną wyspę pośród oceanu rudawej, spalonej słońcem słomy. Około dziesiątej z rana nieliczni starcy, którzy wciąż tu mieszkają, siadają na schodkach św. Stefana. Kobiety wdziały kwieciste sukienki, starannie przyczesały siwe włosy. Mężczyźni w ciemnych koszulkach są wyjątkowo małomówni. Bawią się laskami i pustymi reklamówkami. „Nie ma tu już żadnego baru” – skarży się kobieta, którą pytam o poranną kawę. Mówi to tonem, jakby żegnała ostatni autobus do miasta.
Uchylają się drzwi ośrodka pomocy ludziom w podeszłym wieku. W niejasnej dla przechodnia kolejności tutejsze Ofelie znikają we wnętrzu i wychodzą, niosąc schiacciatę. Swój chleb powszedni. Dwóch, trzech Hamletów czeka cierpliwie. Są pokorni, bo we wsi nie ma sklepu, a najbliższe miasto jest niemal 30 kilometrów stąd.
Opuszczam górę w przekonaniu, iż tak właśnie może wyglądać kres wszelkiej władzy. Samotność bez miłości, nienawiść lub łaska dzieci i darowany chleb. Od mitu Edypa poczynając.
4.
Hamlet - komentarz pióra Alicji Bral nie jest pisanym na nowo dramatem szekspirowskim, lecz swoistym, poetyckim zapisem czuwania przy łożu zmarłego. Pieśni autorki libretta penetrują energię postaci znanych z kart arcydramatu Williama Szekspira i wyimaginowanych, próbując ukazać rzeczy niewypowiedziane: intencje, doznania, odczucia. Całość została skomponowana przez Jean-Claude’a Acquavivę i Macieja Rychłego w rodzaj kantyleny, choć nie widzimy w refektarzu przy Purkyniego bohaterów na miarę chansons de geste, lecz ludzi głęboko zranionych. Bo przede wszystkim o zranieniach i samotności jest ten spektakl. O niewypowiedzeniach.
Reżyser Grzegorz Bral nie ukrywał w zapowiedziach przed spektaklem, że interesuje go noc przez Szekspira nieopisana. Noc po skrytobójczej śmierci starego króla. Dlatego niewiele tu zdarzeń, do których przywykliśmy za sprawą oryginału. Jest za to śpiewne czuwanie, potwierdzające obyczaje wielu kultur: adoracja ciała zmarłego, wspominanie czy też lepiej –wypominanie jego czynów, liturgia i obrzędy biesiadne. Tego w jakimś stopniu doznajemy i my, spotykając się na cmentarzach i stypach, choć ciało zmarłego odsunęliśmy w prosektoryjny kosmos.
Duch starego Hamleta (Bogdan Koca) także nie jest ciałem, lecz powidokiem. Fantazmatem. Przechadza się między osieroconymi niczym postać Mabusego z filmu Langa. Szaro-czarny zwalisty cień. Okutany w ciężki szynel. Odarty ze znamion władcy. Chwilami aż groteskowy na tle nagich rekwizytów: skrzypiącego łoża, metalowych krzeseł, mieczy, hełmów i rozległego blatu stołu – jedynych atrybutów rzeczywistości dworu.
Uczestnicy czuwania ubrani są niczym żałobnicy spośród nas. Żakiety, garnitury, suknie. Jakby inscenizatorzy postanowili odrzucić wszystko, co zwyczajowo teatralne – scenografię, kostium i postać.
5.
Oszczędny formalnie spektakl Bralów w zdominowanej przez czerń i śpiew przestrzeni prezentuje pieśni komentujące oryginał Szekspira. Ruch sceniczny to strzępy pantomimy, na przykład w scenie wyimaginowanego fechtunku zamaskowanych rycerzy-zjaw, klarownej niczym ujęcia z Tronu we krwi Kurosawy, we wspomnianych ekspresjonistycznych spacerach ducha Hamleta-króla, podczas manipulacji przez bohaterów ciężkimi metalowymi krzesłami-murami, wreszcie w scenie uczty, która przemienia się w misterium ofiarne Ofelii.
Otwiera wieczór recytacja na temat spotkania Hamleta z ojcem, rysując podstawową oś konstrukcyjną spektaklu – rozważania o niespełnieniu wyobrażeń ojca „władcy pogrążonego w życiu”. Ta równoległość bytów: króla, więc człowieka instytucji, oraz ojca – człowieka prywatnego, to pole niemal kosmicznych napięć. Miłość i pokora, przymus i rytuał, prywatność i obowiązek, samotność i pycha, kłamstwo i zemsta. Nie sposób wyliczyć atrybutów losu człowieka.
Człowiek bez tożsamości, a może człowiek w samotności. Hamlet i Hamlet-wydziedziczony następca. Oryginał i kopia składana z nadmiaru królewskich ambicji – o tym opowiada Szekspir i o tym piszą współczesne bulwarówki. Jakże trwały to mit sprawowania władzy.
Zgon Hamleta-króla – twierdzi młodzieniec w Lamencie – jest wyrokiem na syna. Władza jest bowiem wymówieniem, nazywaniem, oznajmianiem. Jest słowem. Śmierć, czyli cisza, oznacza bezgłos. Wszystko zmienia wówczas znaczenia, czyniąc przeszłość władcy nicością. Hamlet-duch nie ukrywa, że zemsta i zdrada wypełnią świat po jego zgonie. Królestwo martwego króla to porażające dziedzictwo złudy. „Zostałem ścięty w rozkwicie swych grzechów / składanych co noc do stóp zwykłej dziwki” – to clou skargi ducha Hamleta.
Piekielna para – Gertruda i Klaudiusz, czyli mordercy Hamleta. Gertruda oskarża los, iż wzrastała „według logiki tego miasta”. Kobieta, która istnieje wyłącznie niczym forma wypełniona ciałem władcy – „wszystkie moje słowa są unicestwione, / zanim je wypowiem”. Klaudiusz zaś składa na Boga odpowiedzialność z swoje czyny i stany, „żeby wziął na siebie winę stworzenia mej natury”: sumienie bez czucia, zwycięstwo bez honoru, pożądanie żony bliźniego i jego pozycji. Cudzołożnik i dziwka – dość dosadne to atrybuty pary królewskiej.
Piękno – jeśli istnieje – spotykamy w Ofelii. Rozpaczliwie złaknionej miłości i niedostającej jej od nikogo. Scena, w której Ofelia próbuje wcielić się w ciało zdrętwiałego kochanka i odpada zeń, niczym obumarły konar, naprawdę przejmuje. Dzieciństwo i dorosłość – wolność, czystość życia kontra figury retoryczne dojrzałości. Do swoistego opuszczenia życia skłania sprawowanie władzy.
„Instrumenty męki w piekle ludzkiej są roboty” powiadał Miłosz. I to właściwie teza całości wrocławskiego spektaklu, skoro władcy z opowieści Szekspira wznoszą piekło również na ziemi. Zapewne z tego przekonania Grzegorz Bral wyprowadził ekscytującą scenę: oto Gertruda rozmawiająca z młodym Hamletem i duch ojca, przechodzący pomiędzy, lecz zarazem „niewidoczny” mimo prób fizycznego kontaktu, gdy niemal kładzie głowę na ramieniu królowej – naprawdę poruszające. Kto spóźni się na miłość za życia, nie zazna jej i po śmierci. To konstatacja niemal cytująca Mickiewiczowskie Dziady.
6.
Hamlet – komentarz to kolejne z przedstawień Teatru Pieśni Kozła, które jest totalną, polifoniczną kompozycją skończonego świata. Godzina ekspresyjnych monologów, dialogów, chórów na tle wysmakowanego, oszczędnego ruchu scenicznego. Można jej słuchać, przymknąwszy oczy, można oglądać trwanie muzyki w czasie pod ręką Kelvina Chana, wybornie panującego nad materią fonii – 14 postaci w poszukiwaniu prawdy o Hamlecie. Pełny profesjonalizm.
W finale poruszająca scena palenia bibułkowych zwojów, które opadają popiołem niby płatki śniegu. Że wszystko marność. Trochę tak. Ale i to, że każdy powinien napisać swoją historię Hamleta. A przynajmniej czytać – jak Libeskind – dwa razy do roku.
23-08-2017
galeria zdjęć Hamlet – komentarz, reż. Grzegorz Bral, Teatr Pieśń Kozła ZOBACZ WIĘCEJ
Teatr Pieśń Kozła
Hamlet – komentarz
reżyseria: Grzegorz Bral
dramaturgia: Alicja Bral
muzyka: Jean Claude-Acquaviva, Maciej Rychły
przygotowanie chóru: Kelvin Chan
kostiumy: Alicja Gruca
scenografia: Robert Florczak
obsada: Kelvin Chan, Peyman Fallahian Sichiani, Dimitris Varkas, Rafał Habel, Julien Touati, Łukasz Wójcik, Bogdan Koca, Julianna Bloodgood, Anu Almagro, Jenny Kaatz, Olga Kunicka, Natalia Voskoboynikow, Magda Wojnarowska, Volodymyr Andrushchak, Maciej Rychły.
premiera: 2.07.2017
Płonące rolki bibuły opadające z popiołem niczym płatki śniegu tworzą dynamiczną scenę. snow rider że to wszystko jest zarozumiałością.