AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

A miłości bym nie miał

Pomiłość. Przeraźliwie kiczowate i banalne historie, reż. Agata Kucińska, Akademia Sztuk Teatralnych we Wrocławiu
fot. Natalia Kabanow  

Na scenie wrocławskiej AST Agata Kucińska reżyseruje lalkarski dyplom. Pomiłość. Przeraźliwie kiczowate i banalne historie z tekstem Artura Pałygi to opowieść o tych, co w porę nie spojrzeli w górę i obudzili się w świecie, w którym romanse trafiły na indeks, a miłość zamieniła się w zakazany narkotyk.

Zapraszamy państwa, wehikuł czasu jest gotowy do startu. Lądujemy w przyszłości, od tu i teraz dzieli nas umowny dystans dwóch stuleci. Miejsce pozostaje niezmienne, a zatem – uff, teatry wciąż istnieją. I mają się dobrze, bo właśnie ucichły owacje po najnowszej premierze. Przy czym nie jest to już teatr, który się wtrąca, oburza, jątrzy, budzi gorące dyskusje i spory. Nie zakaże go małopolska kurator, nie zgani sam minister. I gdyby premierowi goście mieli być całkowicie szczerzy, przyznaliby, że wywołuje raczej ziewnięcie nudy niż rumieniec ekscytacji. Teatr nie jest już po to, żeby podważać status quo. Raczej, żeby je wzmacniać, unieważniając wszelkie dyskusje wokół możliwej zmiany. I o dziwo, ta jego nowa pozycja nie wywołuje społecznego oporu – skoro obywatele zgodzili się na pewien bezpieczny kształt świata, po co go podkopywać?

Jako że oklaski właśnie ucichły, nie będzie nam dane obejrzeć nawet małej próbki tego spektaklu przyszłości. Ale z wymiany zdań między Sveto (Zuzanna Wiatr), jego autorem, reżyserem i jego wielbicielami: Sokra, Canta, Solo, Luna, Oli – a Petroniu (Nikola Czerniecka), mocno sceptycznym krytykiem, jasno wynika, że była to rzecz o uczuciach, tych, które w nowym dziś, Anno Domini 2221, są dopuszczalne i społecznie akceptowalne – płynących z przyjaźni, wolności, braku zobowiązań, z poczucia bezpieczeństwa, z erotyki, jaką zapewnia najnowsza technologia, ze społecznej sprawiedliwości wreszcie.

Że na tej liście nie ma miłości? I całe szczęście, bo właśnie rezygnując z niej, świat przyszłości, do którego zabłądziliśmy, osiągnął swój bezpieczny status. Nie tylko jej – nie ma zawiści, zazdrości, w konsekwencji nikt nie sili się na oryginalność, wszyscy noszą podobne, beżowo-brązowe luźne uniformy, tuszujące różnice w budowie ciała (kostiumy Karoliny Kempińskiej). Nie ma też sztywnego podziału na płcie – dziś powiedzielibyśmy, że mamy przed sobą siedem osób niebinarnych, ale zarówno Sveto, Petroniu i Sokra współczesne nam spory o gender mają już dawno za sobą. Wychodzą poza męskie i żeńskie, wybierają końcówki w polskiej gramatyce definiowane jako nijakie. Mówią: „czuję się dumne” „widziałoś”, „popełniłoś”, „napisałoś”. I gdyby nie Petroniu, wkładający kij w dobrze naoliwione szprychy tego nowego (wspaniałego?) świata, nie przyszłoby im nawet do głowy zatęsknić za czymś tak wintydżowym jak miłość.

Ale jednak Petroniu, trochę z przekory, trochę z sentymentu do tego, co dawne i minione, wzbudza w swoich towarzyszach uśpioną tęsknotę i wszyscy oddają się marzeniom o opowieści, która nie będzie mogła już zostać zapisana, o spektaklu, który nigdy nie powstanie. O miłości – tej pierwszej, dziecięcej, niedojrzałej, nastoletniej, tej odnalezionej zbyt późno, tej, która okazuje się tylko mirażem i tej ostatniej, której tylko jakimś cudem, za sprawą żaru tlącego się wciąż czubka palonego wspólnie papierosa, udaje się nie wypuścić z rąk. No, ale za dwieście lat nie uda się już miłosnych historii snuć bezkarnie. Miłość, nawet ta wyobrażona, pozostawia ślad, jest jak wirus zdolny wywołać pandemię i wywrócić dobrze ułożony świat na powrót do góry nogami.

Artur Pałyga napisał niezwykle plastyczny tekst o szerokim potencjale adaptacyjnym – z łatwością można sobie wyobrazić, że tak jak na lalkarski dyplom, równie dobrze nadawałby się na musical. Sytuacyjna rama popremierowego seansu wywoływania duchów przeszłości otwiera pole dla serii mikrosytuacji, scenek, w których wygrzebana z historii miłość odzywa się na przemian językiem prozy, poezji, dramatu. Nieprzypadkowo imiona bohaterów tego parafilozoficznego dialogu o miłości odsyłają nas do starożytności. Nie jest też przypadkiem, że zasadniczy spór toczy się tu między Sveto (od Swetoniusza, autora Żywotów Cezarów) a Petroniu (od Petroniusza, któremu przypisuje się autorstwo Satyrykonu).

Przyznam jednak, że mam z tym tekstem dwa zasadnicze problemy. Po pierwsze, otwarcie tej puszki Pandory, uwolnienie miłości w świecie, który ją pożegnał, sprawia, że autor brnie w ślepą uliczkę, nie wiedząc za bardzo, co zrobić z tym obudzonym demonem. Nie będę spoilerować, ale finalne rozstrzygnięcie, bardziej z ducha kina akcji niż teatru czy poważnych rozważań o kształcie przyszłości, mocno rozczarowuje. Druga wątpliwość dotyczy wykreowanej tu wizji świata przyszłości, a właściwie założenia, że ów świat, który wychodzi poza płciowe podziały i zamiast na miłość stawia na przyjaźń, staje się przez to gorszy, w pewien sposób wykastrowany. Brakuje tu przeciwwagi dla sentymentalnego głodu podsycanego przez Petroniu – nie w postaci tępego oporu Sveto, ale takiej, z którą widz będzie w stanie się zidentyfikować i która zrównoważy nadto jednoznaczny, biorąc pod uwagę teatralny kontekst, przekaz całości.

Te niedomagania na poziomie treści równoważy forma spektaklu, w którym tytułowa pomiłość rymuje się z polalkowością, bo jak na poziomie opowieści jest on festiwalem wskrzeszeń miłosnych historii, tak w warstwie wizualnej ożywia kolejne animacyjne warianty. Miłość jest tutaj słodka, puszysta i ciągnąca się jak wata cukrowa z ulicznego dystrybutora – unosi się w powietrzu, pozostawiając na dłoniach i twarzach lepkie ślady. Bohaterowie romansowych przygód mogą mieć zastygłe rysy przedszkolnych przytulanek obleczonych w milusie futerka z pluszu. Historia miłosna może pęcznieć jak wypełniany powietrzem balonik. Można ją odnaleźć w sanatoryjnym wariancie gry w piłkarzyki z kuracjuszkami i kuracjuszami rozpiętymi na prętach w miejscach zawodników, na boisku czy może raczej na parkiecie sali dansingowej, gdzie trwa wieczny fajf. Romeo i Julia mogą się z tego tańczącego tłumu wyłonić, wyodrębnić za sprawą tintamareskowych korpusów ożywionych głowami aktorów. Kochanek może kryć się w lodówce, może nosić na głowie telewizyjny monitor, i ten drobny szczegół będzie tylko sprzyjał iluzji wiecznej namiętności. Można też miłość zamienić w kamień i przyglądać się, jak się z tego kamienia wydobywa. Te wszystkie formalne rozwiązania, pokazujące różnorodność i bogactwo środków teatru lalkowego, jednocześnie wzmacniają mitotwórczą siłę tkwiącą w historiach opowiadanych przez bohaterów tekstu Pałygi. Niektóre z nich do dawnych mitów odwołują się wprost – nieprzypadkowo opowieść o Teresie (Anna Sienicka) zakochanej w lodówce nosi tytuł Narcyz. Inne, jak kończąca ten festiwal romansowych historii opowieść o miłości, która się wyczerpała, mogłyby być rozegrane na wiele różnych sposobów: tak podkreślających ich uniwersalny charakter, co i współczesne, bardzo konkretne źródła problemu. Kucińska, zamykając parę bohaterów w kamieniu, wybiera ten pierwszy klucz, i to ostatnie rozwiązanie jest konsekwencją wcześniejszych decyzji, ale też głębokiego przemyślenia tekstu Pałygi. Bohaterowie jego opowieści nie zajmują się przecież niczym innym, jak rekonstrukcją dawnych mitów na podstawie strzępów, urywków, opowieści usłyszanych od dziadka, kolekcjonowanych listów miłosnych, fragmentów piosenek. W tej układanej z fragmentów puzzli staro-nowej mitologii powracają wątki i tematy, które towarzyszyły nam przez wieki. Zmieniają się bohaterowie i dekoracje, ale miłości nie da się z tej odwiecznej opowieści wypreparować, jakkolwiek by tego chcieli entuzjaści tego, co nowe i bezpieczne – mówią nam twórcy.

W tych parafilozoficznych ponowoczesnych dialogach o miłości zabrakło mi jedynie dwóch lub trzech piosenek. Wprawdzie spektaklowi towarzyszy kojąca oprawa muzyczna Ignacego Wojciechowskiego, ale jest w nim kilka takich momentów, kiedy otwiera się przestrzeń na coś więcej. I kiedy wydaje nam się, że już, już teraz się zacznie, przecież widzimy mikrofon w ręku aktorki czy aktora, odzywa się wprawdzie głos, ale ten głos mówi, nie śpiewa. Ten deficyt dokucza szczególnie w sekwencji sanatoryjnej – co to za miłość na popołudniowym dansingu, której nie towarzyszy rzewny song?

Siódemka aktorów (szóstce dyplomantów towarzyszy Maciej Szczepanik z III roku studiów) doskonale niuansuje nie tylko odcienie miłości, ale i własnych postaw wobec świeżo wypuszczonego na wolność wirusa – od strachu, przez nieśmiałe pragnienie, namiętność, fascynację, aż po emocjonalne uzależnienie. I choć wszyscy stają tu na wysokości zadania, to jest w tym gronie postać, która błyszczy szczególnym światłem – Nikola Czerniecka, grająca Petroniu – przekornego, sentymentalnego, przenikliwego, zwróconego w przeszłość, nie dającego się zwieść pozorom, ale pozwalającego się uwieść wygrzebanym ze strychów i piwnic historiom. Rola Czernieckiej jest uroczo migotliwa, dystans i humor przenikają się w niej z czułością. Jej Petroniu jest uważnym sygnalistą tego nowego, może nie wspaniałego, ale bezpiecznego do znużenia świata. Idzie w ogonie pochodu zmierzającego ku świetlanej przyszłości, zbierając na gościńcu porzucone przez innych i pokryte kurzem resztki dawnych skarbów.

14-01-2022

Spektakl dyplomowy studentów IV roku Wydziału Lalkarskiego Filii Akademii Sztuk Teatralnych we Wrocławiu
Artur Pałyga
Pomiłość. Przeraźliwie kiczowate i banalne historie
reżyseria: Agata Kucińska
kostiumy i scenografia: Karolina Kempińska
choreografia: Marysia Bijak
muzyka: Ignacy Wojciechowski
reżyseria światła i video: Klaudia Kasperska
obsada: Nikola Czerniecka, Alicja Helfojer, Jakub Ignasiak, Wojciech Parszewski, Anna Sienicka, Maciej Szczepanik (III rok), Zuzanna Wiatr
premiera: 17.12. 2021

galeria zdjęć Pomiłość. Przeraźliwie kiczowate i banalne historie, reż. Agata Kucińska, Akademia Sztuk Teatralnych we Wrocławiu Pomiłość. Przeraźliwie kiczowate i banalne historie, reż. Agata Kucińska, Akademia Sztuk Teatralnych we Wrocławiu Pomiłość. Przeraźliwie kiczowate i banalne historie, reż. Agata Kucińska, Akademia Sztuk Teatralnych we Wrocławiu Pomiłość. Przeraźliwie kiczowate i banalne historie, reż. Agata Kucińska, Akademia Sztuk Teatralnych we Wrocławiu ZOBACZ WIĘCEJ
 

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
dwa plus trzy jako liczbę: