A. na PPA
Koncert A. Wiktora Rubina, swoista off-gala 37 Przeglądu Piosenki Aktorskiej na dziedzińcu wrocławskiego arsenału zda się szkicem czegoś znacznie ciekawszego, polifonicznego, niebanalnie multimedialnego – sporo w nim zerwanych fabuł, ledwo zarysowanych postaci, nieobjaśnionych ekranowych znaków.
Rubin oraz jego aktorzy opowiadają i tańczą historię prof. Alojzego Alzheimera i Breslau z początku XX wieku, wpinając substancję muzyki i piosenek w faktury współczesnego Wrocławia. Jest to równocześnie podróż w czasie teraźniejszym, wszak widać na filmach teatr Capitol, KDM, blaszane labirynty pośrodku miasta i poza czasem – multimedia przywołują bowiem diagnozy ludzi, którzy jako pierwsi próbowali zrozumieć, nazwać i leczyć nie tylko deficyt człowieczej pamięci, lecz i zapowiedzieli kres analogowego kosmosu, przewidując, jak Walter Benjamin, że niebawem nastanie imperium medialnych kopii.
Utrata klasycznego modelu pamięci, tak konsekwentnie deformowanego przez cywilizację nowoczesnej techniki, to rozległy i zapoznany temat kultury. Wiktor Rubin próbuje w swoim koncercie-spektaklu ogarnąć zarówno miasto, które ma kłopot z tkanką historyczną, więc i z tożsamością, jak i persony, skojarzone przez reżysera i Mateusza Atmana, współautora scenariusza, z prywatną historią kultowej choroby, czyli z sylwetką prof. Alzheimera, który jako pierwszy rzecz zdiagnozował, oraz losami jego pacjentki Augusty Deter, pierwszej znanej ofiary. Przeglądamy zatem przez niespełna dwie godziny album fotografii, notatek, druków, niemych filmów układanych w nieukładalne puzzle miasta i egzystencji ludzi z miasta – tu i tam, kiedyś i nigdy.
Zapewne wieczorny koncert był świadomym pomysłem na festiwalową nie-galę. Muzealny entourage, wiosennie zielony bluszcz na ścianach okalających dziedziniec, surowa forma sceny muzycznej, koncertowe bebechy na wierzchu – syntezatory, zdezelowane głośniki, kłęby kabli, kratownice masztów. Zero blichtru. Poza foliowym kubem, równie wielkim plenerowym ekranem i stromo wspinającymi się plastikowymi krzesełkami nic tu z teatru. Jakbyśmy byli na planie wideoklipu, zanim obiektyw kamery i ekran komputera wytną efektowny obraz – monidło piosenki aktorskiej.
A wszystko spięte strugami światła. Z początku z błękitnego nieba, potem z baterii reflektorów. W tle kamienny portal – nieco abstrakcyjny, bo wiodący donikąd. Obok nas szary ekran, na którym wyświetlają się biało-szaro-czarne obrazy słów, animacje liter na pograniczu rozumienia, czasem proste zapisy, niekiedy zapętlone frazy z widokiem płotów śródmieścia, postaci przesłonięte strzępem materii, zapis urywanych przyspieszeń i zwolnień samochodowych strumieni, bon moty Waltera Benjamina, Wilhelma Diltheya. Tak jakby media były nośnikiem pamięci nietrwałej, zdeformowanej, trudno uchwytnej.
Przed nami – obok białego czworoboku, swoistej kości pamięci, odciskającej lub wyświetlającej cienie i ciała artystów oraz ich alter ego po drugiej stronie folii – mała scena-podest. Na niej czteroosobowe kombo T’ien Lai (Łukasz Jędrzejczak, Rafał Kołacki, Mikołaj Zieliński i Kuba Ziołek). Chwilami zjawiskowe, energetyczne, mocno, zwarcie prowadzące narrację wieczoru, chwilami jednak wtórne na tle amerykańskiego industrialu, ale to wada wrodzona tego gatunku muzyki, owa powtarzalnie syntetyczna fraza i ekstaza rozciągniętego basu.
Sami muzycy, zamaskowani chustami niczym proszalne dziady czy – nowocześniej – zjawy z sennych koszmarów stali się zatem nie-postaciami, muppetami utraconej pamięci, wypełniając dźwiękiem kongów, gongów i bitów aż trzy przestrzenie – wspomniany ekran miasta, quasi-scenę dziedzińca oraz chwilami swiftowską, podróżującą ponad czasem i poza inskrypcjami ekranów wyspę inżynierów muzyki. Zabieg ciekawy, lecz i rozrywający widzenie-posłyszenie swoją dookolnością.
Rozpięty obok nas ekran jest równoległym narratorem zdarzeń. Relacjonuje i inicjuje historie. Rozpoczyna frazy i je dewastuje. Wyświetla filmy uzupełniające sceniczną narrację, cytuje niemieckich filozofów. Za Diltheyem powiada „jedynie w języku ludzkie wnętrze znajduje swój pełny, wyczerpujący i obiektywnie zrozumiały wyraz”. Imię ALZHEIMER dzieli i animuje na poszczególne głoski, wyróżniając kilka z nich – A jak Afazja, L jak Labirynt, Z jak Zguba, H jak Halucynacje, R jak Reich – to ostatnie jakoś bez sensu. Towarzyszą im muzyczne pejzaże i piosenki, strofy o samotności, odchodzeniu, kruszeniu się egzystencji.
A choć to tylko koncert na Przeglądzie Piosenki Aktorskiej, chciałoby się, aby eksperymenty formalne i puzzle ze strzępów pamięci zachwyciły. Rzecz wszakże popsuli aktorzy. Ich zachowania pomiędzy poszczególnymi numerami bywały mało zjawiskowe, może nawet zbyt infantylne, nieprofesjonalne. Jakby reżyser założoną przez siebie szkicowością, niemożnością totalnego ogarnięcia Breslau, biografii Alzheimera i jego pacjentki obarczył aktorów, a ci z dowolnością ewentualnych kreacji po prostu sobie nie poradzili.
Wszystkiemu winien Bartosz Porczyk. Swoją zjawiskową cielesnością i nienaganną dykcją zmiażdżył pozostałych artystów. Marta Malikowska, Jaśmina Polak, Jan Sobolewski, czasem Tomasz Nosiński zdawali się na tle jego sztuki aktorskiej niesłychanie manieryczni, niemal doszczętnie pozbawieni dykcji, wyrazistego, związanego z tematami koncertu emploi. Bezładne fikanie nogami, pokazywanie biustów i majtek, nieprzerwane palenie papierosów, dzikie podrygi w stylu punkowego pogo, wreszcie polegiwanie na ławkach i wspinanie się na murki to z artystycznego punktu widzenia totalna porażka wizerunkowa na tym PPA. Przysiągłbym, że nawet słyszałem refren „pomiędzy jeleń co mielić ma”, ale – jak mówił bohater popularnej kreskówki – nie leżało mi to w kontekście.
Były plusy i minusy. Porczyk bezwzględnie tak. Chwilami przekonywał do siebie seksowny Nosiński jako Alzheimer, przewodnik po smutnym kosmosie Rubina. Barbara Kinga Majewska zaśpiewała w miarę sensownie pieśń Mahlera Ich bin der Welt abhanden gekommen, lecz już Krzysztof Ostrowski – podobno wokalista Cool Kids of Death – powinien szybko zmienić zawód. Jakoś obronił się melodramatyczny song Jak każdy inny człowiek masz taką samą twarz w wykonaniu Polak i Sobolewskiego. Pozostałe piosenki choćby na tle albumów Marii Peszek są słabiutkie jako koncept lub po prostu były niesłyszalne. To zresztą świecka tradycja polskich koncertów.
Trzeba jeszcze sporo pracy, by rzecz ocalić. Moim zdaniem jednak warto.
1-06-2016
galeria zdjęć Koncert specjalny: A., reż. Wiktor Rubin, 37. Przegląd Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu ZOBACZ WIĘCEJ
37. Przegląd Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu
Koncert specjalny: A.
scenariusz: Mateusz Atman, Wiktor Rubin
reżyseria i scenografia: Wiktor Rubin
dramaturgia: Mateusz Atman
muzyka: T’ien Lai – Łukasz Jędrzejczak, Rafał Kołacki, Mikołaj Zieliński, Kuba Ziołek
wideo i kostiumy: Mirosław Kaczmarek
reżyseria światła: Michał Głaszczka
animacje: Emilia Gumańska, Tomasz Wódkiewicz
obsada: Barbara Kinga Majewska, Marta Malikowska, Tomasz Nosiński, Krzysztof Ostrowski, Jaśmina Polak, Bartosz Porczyk, Jan Sobolewski
premiera: 19.05.2016