AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Apetyt na Dialog

Międzynarodowy Festiwal Teatralny Dialog – Wrocław 2021, Strefa Kultury Wrocław
Austerlitz, reż. Krystian Lupa,
fot. mat. Festiwalu Dialog  

Międzynarodowy Festiwal Dialog Wrocław, którego dziesiąta i najprawdopodobniej ostatnia edycja rozpoczęła się w poniedziałek we Wrocławiu, cierpi na brak elementu, który był przez lata jego istotą – rozmowy serio, namysłu nad formułą i przyszłością imprezy. Zrobiono wiele, żeby jej najistotniejsze wątki pominąć.


O tym, że tegoroczne święto to pożegnanie z Dialogiem, słyszało się od wielu miesięcy, choć czarne chmury nad festiwalem, którego pomysłodawczynią, twórczynią i dyrektorką jest Krystyna Meissner, zebrały się już cztery lata temu. Burzę wywołała najpierw ministerialna decyzja o odcięciu środków dla imprezy na realizację w jej ramach tak zwanego „programu polskiego”, na który składały się prezentacje najlepszych krajowych spektakli teatralnych – miało to być karą za zaproszenie do Wrocławia Klątwy w reżyserii Oliviera Frljicia. Wrocław postanowił się nie poddać i program polski, wraz z Klątwą, mimo wszystko pokazać – dzięki zbiórce publicznej udało się zgromadzić ponad 200 tysięcy złotych, a prezentację budzącego kontrowersje spektaklu sfinansować przez sprzedaż biletów, wyjątkowo drogich na ten jeden pokaz (170-200 zł). Solidarność w obronie imprezy i przeciwko cenzurze robiła wrażenie, jak i cały festiwalowy program. Gorzej, że cały ten optymizm szybko przygasł, a przyszłość Dialogu stanęła pod znakiem zapytania.

Tuż po zakończeniu festiwalu Krystyna Meissner pożegnała się z Tomaszem Kireńczukiem, swoim zastępcą, którego od kilku lat w porozumieniu z władzami miasta przygotowywała do przejęcia prowadzenia imprezy. O swojej decyzji poinformowała w lakonicznej wiadomości, przywołując argument o utracie zaufania. Czym miała być spowodowana? Tego nie wiadomo do dziś. Wiadomo jednak, że do kontynuacji festiwalu trzeba dwojga: jednoznacznej deklaracji jego dyrektorki, która jest jednocześnie właścicielką praw do marki Dialogu, i władz miasta, które festiwal w przytłaczającej większości finansują.

Krystyna Meissner od kilku dobrych lat, z powodów zdrowotnych, nie uczestniczy w pełni ani w przygotowaniach do festiwalu, ani w samym teatralnym święcie, którego tegoroczna edycja została przygotowana przez zespół pod kierunkiem Olgi Nowakowskiej. Jeśli więc Dialog ma przetrwać, powinna wyznaczyć konkretną osobę, która przejmie jej obowiązki. Tę kandydaturę muszą jednak zaaprobować władze Wrocławia, a po fiasku związanym z Kireńczukiem można spodziewać się tu kłopotów. Te, możliwe do przewidzenia już cztery lata temu, dziś są widoczne jak na dłoni – mimo dłuższej niż zazwyczaj przerwy między obecną edycją a poprzednią (termin festiwalu ulegał przesunięciu z powodów finansowych, a później przez pandemię koronawirusa), wciąż nic nie wiadomo à propos ewentualnego wyniku rozmów między osobami odpowiedzialnymi za kulturę we Wrocławiu a dyrektorką Dialogu. Nie wiadomo nawet, czy takie rozmowy się toczą.

O tym, że tegoroczna edycja imprezy będzie ostatnią, mówił natomiast wprost Bartłomiej Świerczewski, dyrektor departamentu spraw społecznych we wrocławskim ratuszu, na posiedzeniu Wrocławskiej Rady Kultury 16 września. Zapytany o powody, wskazał na wyczerpanie formuły (nie wytłumaczył, co kryje się za tym sformułowaniem) i autorski charakter festiwalu. Później ten stan rzeczy potwierdziła w rozmowie ze mną na łamach Teatralnego Olga Nowakowska. Natomiast w momencie, kiedy ta powtarzana od miesięcy pogłoska zyskała potwierdzenie, urzędnicy zmienili kurs – dyrektor wydziału kultury Jerzy Pietraszek na konferencji prasowej poprzedzającej otwarcie festiwalu i kilka dni później, na kolejnym posiedzeniu Wrocławskiej Rady Kultury, przestrzegał przed roztrząsaniem przyszłości Dialogu w ramach publicznej debaty (sic!) i deklarował, że zaraz po zakończeniu imprezy przedstawiciele władz miasta rozpoczną rozmowy z Krystyną Meissner na temat ewentualnej kontynuacji imprezy. A prezydent Wrocławia Jacek Sutryk na swoim facebookowym profilu na apel Tatiany Drzycimskiej, od początku współpracującej z Dialogiem, o utrzymanie festiwalu, odpowiedział: „a wie Pani, że to jest autorski festiwal pani Krystyny Meissner? Warto wiedzieć. I od rozmów z nią dużo zależy. Ale oczywiście takie rozmowy są”.

Najwyraźniej zdanie à propos Dialogu zmienił też Bartłomiej Świerczewski – kiedy Akcja Kultura, społeczna inicjatywa, której przedstawiciele zasiadają we Wrocławskiej Radzie Kultury, opublikowała petycję do władz miasta o jak najszybsze podjęcie rozmów, które miałyby zapewnić festiwalowi przyszłość, skwitował ją na Twitterze słowami: „Ale po co? Jesteśmy umówieni na rozmowę o festiwalu z jego szefową. To jest kluczowe. Prezydent chce, aby Wrocław miał duży i ważny festiwal teatralny”.

Z tego, że miejscy urzędnicy pod naciskiem opinii publicznej tonują swoje wypowiedzi i zmieniają kurs, wypadałoby się cieszyć, tyle że wyniku rozmów rozpoczętych o dobrych kilka miesięcy, jeśli nie lat, za późno trudno wypatrywać z nadmiarem optymizmu. Jeśli prezydent Wrocławia brał poważnie pod uwagę przyszłość festiwalu, jeśli zależało mu na marce, powinien – zważywszy i na czteroletnią wyrwę w ciągłości imprezy, i na zaawansowany wiek jego dyrektorki – podjąć ten dialog wokół Dialogu dużo wcześniej. W efekcie mamy do czynienia z sytuacją, w której o przyszłości Dialogu nie mówiło się nic, nie było też do ostatnich tygodni, zgodnie z życzeniem dyrektora Pietraszka, żadnej publicznej debaty na ten temat. Nawet otwarcie tegorocznej edycji było wolne od wszelkich wzmianek na ten temat – kiedy po spektaklu Luka Percevala Olga Nowakowska witała publiczność, słowem nie zająknęła się na ten temat. Można się spodziewać, że część widzek i widzów wrocławskiego festiwalu nie wie nic na temat jego niepewnej przyszłości, może więc zanurzyć się w beztroskim uczestniczeniu w tym święcie. O ile ją na to stać.

Tegoroczną edycję od poprzednich poza bezpiecznym, nie budzącym kontrowersji wyborem propozycji repertuarowych, ale też brakiem programu debat wykraczających poza proste odniesienie do prezentowanych spektakli (przez lata były wyróżnikiem imprezy – Dialog toczył się między teatrem a światem), różni bowiem i to, że przestała być przedsięwzięciem dostępnym dla szerokiej widowni. Przez lata jedynym odstępstwem od tej zasady była Klątwa, której przyjazd do Wrocławia nie był dotowany w żaden sposób. 40-50 zł – za taką cenę można było zobaczyć sprowadzone zza granicy przedstawienie. Dziś 40 zł zapłacimy za możliwość obejrzenia zapisu monodramu Kto zabił mego ojca w reżyserii Ivo van Hove w Nowych Horyzontach. Pozostałe startują z poziomu 70 zł i sięgają 160 zł, a wśród najdroższych jest Odyseja. Historia dla Hollywoodu w reżyserii Krzysztofa Warlikowskiego, produkcja warszawskiego Nowego Teatru, którą w stolicy można zobaczyć, kupując znacznie tańszy bilet! Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że zagrany wyjazdowo spektakl zawsze będzie droższym przedsięwzięciem, ale po to są publiczne dotacje, żeby złagodzić te nierówności i ułatwić dostęp do kultury, nie ograniczając go tylko do wąskiego wycinka dobrze sytuowanych elit. Efekt jest też taki, że na oba pokazy Austerlitz Krystiana Lupy w Teatrze Polskim we Wrocławiu, dysponującym sporą widownią, wciąż – kilka dni po rozpoczęciu festiwalu – pozostało bardzo dużo drogich biletów.

Ten schyłkowy nastrój towarzyszący tegorocznej edycji można odnaleźć także w programie. Znajdziemy w nim przegląd nazwisk kojarzonych z Dialogiem od lat, jedynym wyłomem są tu Bachantki – preludium do oczyszczenia Marlene Moreno Frieitas. Poza tym – spektakle Lupy (i to nie Proces, na który Wrocław mocno czekał, a który miał być pierwotnie realizowany na scenie Polskiego, ale przywiezione z Litwy Austerlitz), Warlikowskiego, 3 siostry Luka Percevala realizowane w koprodukcji krakowskiego Starego z TR Warszawa, ostatnie przedstawienie Eimuntasa Nekrošiusa, spektakl Christopha Marthalera i wspomniany już zapis monodramu Hansa Kestinga wyreżyserowanego przez Ivo van Hove. Wszystko na poziomie, żadnych zaskoczeń. I skromnie – inflacja i nieprzystający do niej budżet nie pozwoliły na ekstrawagancje.

Za wcześnie na podsumowania, dwa pierwsze festiwalowe dni pokazały, że publiczność znakomicie przyjęła otwierający Dialog pokaz 3 sióstr Percevala przynoszący nowe, świeże odczytanie tekstu Czechowa. Nastrój tego spektaklu, budowany w znaczącej mierze przez instalację audio, obezwładniającą i sceniczne postaci, i widownię, skojarzył mi się z Melancholią Larsa von Triera – można było w tym sugestywnym obrazie zobaczyć wizję końca świata – tego świata, który doskonale znamy. Kto wie, może za ścianą migotliwych, ruchomych, zniekształcających obraz luster Moskwa, do której tak tęsknią siostry Prozorow już dawno nie istnieje, a one tkwią uwięzione w więzieniu dla tych, którzy nie chcą i nie potrafią wtopić się w nowe tło? Może tylko w tej enklawie mogą kultywować swoje rytuały, na które składają się pretensje do lepszego losu, nieodwzajemnione tęsknoty, fantazje wokół prawdziwej miłości? Jeśli gdzieś za ruchomą taflą lustra jest jeszcze jakiś świat, jeśli jest jakaś Moskwa, to ma ona twarz Nataszy (Oksana Czerkaszyna), młodej żony Andrzeja (Mirosław Zbrojewicz), rzutkiej, wprowadzającej na scenę potężną dawkę nerwowej energii, którą, rozstawiając pozostałych bohaterów po kątach, próbuje wybudzić ten zaklęty zamek trzech sióstr z obezwładniającego letargu. Bo u Percevala ktoś rzucił czar na dom Prozorowów, jakby już wiecznie ich egzystencja miała sprowadzać się do półsennego trwania przerywanego raz do roku podejmowanym w imieniny Iriny (Małgorzata Zawadzka) wysiłkiem budzenia w sobie resztek nadziei na uchwycenie nici, która połączy ich ze światem na zewnątrz. Ich ruchy i słowa pęta niemoc, są zniewoleni przez własne odbicia w lustrze, zapatrzeni w siebie, niezdolni do tworzenia więzi z drugim człowiekiem, do której przecież – przynajmniej na poziomie deklaracji – najbardziej tęsknią.

W podręczniku do rosyjskiego, z którego korzystałam sprzed laty, można było znaleźć zdanie, które musieliśmy wykuć na blachę – że Anton Pawłowicz Czechow, portretując swoich bohaterów, ukazywał „pustotu ich żyzni” – u Percevala, który bezwzględnie oczyszcza egzystencjalny dramat 3 sióstr, nie pozostawiając w nim śladów żartu, ironii, leciutkiego dystansu, ta „pustota”, pustka jest boleśnie wręcz dojmująca, bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Być może dzieje się tak także dlatego, że została oddana przez oba połączone zespoły krakowskiego Starego Teatru i warszawskiego TR-u z wykorzystaniem całego arsenału środków aktorstwa dramatycznego, znakomitej choreografii i w nowy, świeży sposób potraktowanej sfery audio, w której szepty i krzyki bohaterów współistnieją z muzyką Karola Nepelskiego, składając się na pejzaż dźwięków o hipnotyzującej sile.

Natomiast projekcja monodramu Kestinga w Nowych Horyzontach była niewypałem. Nie żeby spektakl był zły, podejrzewam wręcz, że mogliśmy mieć do czynienia z mistrzowskim popisem, niemal arcydziełem. Jasne – obejrzawszy ją, utwierdziłam się w przekonaniu, z jak doskonałym aktorem mam do czynienia. Odkryłam całą galerię postaci, które udało mu się powołać do życia w tym monodramie-nie monodramie, w którym Kesting jest na przemian synem, ojcem, matką, bratem. Doceniam maestrię reżyserii van Hove. Widzę szalony potencjał, jaki kryje się za tym spotkaniem. Przeczuwam emocjonalną petardę, jakiej potencjał nosi. Podczas tego seansu kilkakrotnie trafiałam na granicę – wzruszenia, poruszenia, głębokiego artystycznego przeżycia. I zaraz granica, jaką stanowił ekran, kazała mi się cofnąć i z żalem uświadamiałam sobie, jak wspaniale mógłby ułożyć się ten wieczór, gdyby tylko… Właśnie – gdybym choćby nawet i w tym samym miejscu oglądała spektakl, nie projekcję, doświadczała żywej, a nie widmowej obecności aktora. Nie powinnam narzekać – zapis był, owszem, profesjonalnie zrobiony i obejrzany we fragmencie z pewnością zaostrzyłby apetyt na żywy monodram Kestinga. Ale to tylko zapis, coś między spektaklem a filmowym seansem, przy czym w tym „pomiędzy” stojący dramatycznie daleko od obu tych skrajnych pozycji, spłaszczający emocje, pozbawiony siły wyrazu. Rozumiem, że po taką formę sięga się w sytuacji trzęsienia ziemi, którego na Dialogu, jak na każdym festiwalu, można dziś, w dobie pandemii, spodziewać się w każdej chwili. Domyślam się, że możliwość projekcji monodramu we Wrocławiu kosztowała festiwal dość słono, skoro bilety na nią kosztują ponad dwa razy więcej od kinowych. Pytanie, czy warto? Czy nie lepiej było sprowadzić do Wrocławia żywy spektakl, nawet gdyby ta – być może ostatnia – edycja miała się obyć bez Ivo van Hove? Nawet gdyby występujący na scenie aktorzy nie mogli się mierzyć z talentem Kestinga? Mam wrażenie, że i tak staliby na wygranej pozycji – filmowy zapis daje nam jedynie wrażenie jego potencjału.

To, co przebija się przez kinowy ekran, to pewne pęknięcie w tej poruszającej opowieści opartej na książce Eduarda Louisa. Z jednej strony mamy tu egzystencjalny dramat, który rozgrywa się na drodze od obcości, wrogości do bliskości i intymności między synem a ojcem, z drugiej – zaangażowany społecznie apel wymierzony we francuskich polityków i urzędników, bezlitośnie tnących społeczne zasiłki i ograniczających refundacje leków. Ten kontrast zgrzyta tu bardziej niż w lekturze książki Louisa, tym mocniej, że dramaturgia teatralnego monodramu operuje skrótem akcentującym, być może niezamierzenie, pewne sprzeczności. Najpierw rezygnacja ojca z edukacji ma być manifestacją fałszywie pojmowanej męskości, potem ten sam maczo, już z przetrąconym kręgosłupem, pomstuje na polityków, orędowników bezlitosnego, owszem, podejścia, według którego każdy jest kowalem swojego losu – takie zestawienie daje ograniczone pole dla empatii, jest raczej wodą na młyn dla gospodarczego liberalizmu, od którego – zakładam – część widzów tak drogiego festiwalu teatralnego nie jest wolna. Zakładam, że gdybyśmy mieli okazję oglądać Kestinga we Wrocławiu na żywo, te kontrasty nie zgrzytałyby tak mocno, zostałyby zrównoważone charyzmą aktora, ewolucją powoływanych przez niego do życia postaci, subtelnością zmieniającej się relacji między nimi. Jednak zapis filmowy spektaklu spłaszczył te wszystkie niuanse, sprawiając, że szwy w dramaturgii wyszły na wierzch. I kolejny raz można było poczuć – w zetknięciu z teatralnym onlajnem – ten sam gorzki zawód, podszyty poczuciem winy, budzący pytanie, dlaczego właściwie my, widzowie, sobie to robimy, dlaczego sączymy w sali kinowej ersatz zwłaszcza teraz, kiedy – nie wiedzieć na jak długo – teatry uwolniono od obostrzeń.

15-10-2021

 

Międzynarodowy Festiwal Teatralny Dialog – Wrocław 2021, Strefa Kultury Wrocław 11-16.10.2021.


skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
siedem minus cztery jako liczbę: