Bardzo wesołe miasteczko
„Chcesz się dowiedzieć, co dokładnie zaszło?” – po enigmatycznej wyliczance dziwacznych i, jak się wydaje, niepowiązanych ze sobą wydarzeń, retorycznie zapytuje zamieszczona na stronie Teatru Ad Spectatores notka spektaklowa. Zapytuje i od razu daje stanowczą radę: „Wejdź do rollercoastera i trzymaj się mocno”.
Pod notką widzimy krótką, nazwijmy to, uwagę: „Spektakl w ruchu widowni”. Słowa te mają soczysty, malinowy kolor, dzięki czemu natychmiast rzucają się w oczy, przywodząc na myśl ostrzeżenia o możliwym zagrożeniu dla zdrowia i psychiki. Tak niekiedy uprzedzają widzów o użyciu w spektaklu świateł stroboskopowych. Skoro znaczna część publiczności wypełnia teatralne sale, żeby spokojnie posiedzieć w ciemnościach, należy ją przygotować, że tego akurat wieczoru, rozkoszy miękkich krzeseł w pełnym wymiarze nie zaznają. Zresztą, wierni widzowie Teatru Ad Spectatores do koneserów czwartej ściany i bezpiecznego podglądania raczej nie należą. Po to idzie się gdzie indziej.
Byłem na Rollercoaster, ale wciąż nie wiem, co „dokładnie zaszło” w ciągu tej wyjątkowej lub nie doby, której przebieg śledzimy, jak sugerują twórcy, od wczesnego poranka do świtu dnia następnego. Śledzimy, w rzeczy samej, „w ruchu”, ale „mocne się trzymanie” niezbędnym tu, jak się okazało, nie jest. Nie ma ryzyka przewrócenia się lub wypadnięcia. Moim zdaniem najnowszemu dziełu Macieja Masztalskiego daleko do szaleństw kolejki górskiej z zapierającymi dech w piersiach gwałtownymi spadkami i zakrętami. Przypomina raczej mieszankę innych, mniej adrenalinowych atrakcji wesołego miasteczka. Takich chociażby „klasyków”, jak beczka śmiechu, zjeżdżalnia czy huśtawka. Czy czuję się wobec tego wszystkiego zawiedziony? Żadną miarą. Świetnie się bawiłem. A po zabawie wcale nie było mi głupio i pusto, co od dawna uznaję za całkiem zadawalający wynik wieczoru spędzonego w teatrze. I żadnej w tym ironii.
Znajdujemy się w foyer siedziby Ad Spectatores na ulicy Hubskiej. W tej małej przestrzeni zmieściła się grupka składająca się z około trzydziestu osób. Ciasno nie jest, każdy znalazł miejsce do siedzenia, ale przez tę fizyczną bliskość czujemy się już niejaką wspólnotą. Niech tam, że potrwa to tylko godzinkę. Na białą ścianę puszczona zostaje wideo-instrukcja mająca pomóc nam w odpowiednim zachowywaniu się w trakcie spektaklu. Zapamiętałem z niej jedynie, że bezdyskusyjnie należy podążać za aktorem. No i świadomie prowokacyjny dekolt Pameli Płachtij też. Wideo leci dalej. Pojawia się słynny ryczący lew studia Metro-Goldwyn-Mayer. Oglądamy początkowe kadry jednego z filmów Ingmara Bergmana. Czarno-białe ulice z czarno-białymi ludźmi. Zanim zaczniemy na poważnie się zastanawiać, o co chodzi w tej wycieczce do klasyki europejskiego kina, na ekranie pojawią się znane z chwil oczekiwania przed budynkiem teatru okolice Browaru Miejskiego. Jeden z aktorów niby to oprowadza nas po tej postindustrialnej przestrzeni, niby ją widzom prezentuje, niby… znowu cięcie i kardynalna zmiana. Leci czołówka serialu True Blood. Kolorowe obrazki, szybki montaż, atmosfera grozy, epatowanie obrzydzeniem, czyli całkowite odwrócenie kinematograficznych poczynań szwedzkiego reżysera. Ale czy w ogóle chodziło tu o przeprowadzenie jakichś analogii? Szczerze, nie wiem. Dopiero zacząłem snuć skromne rozważania na ten temat, lecz reżyser już wyprowadził na zaimprowizowaną scenę nadpobudliwego Klauna Bellucci’ego w wykonaniu Marcina Misiury. Za chwilę ubrana jak staroświecka dama z dawno minionej epoki kapeluszy i przeciwsłonecznych parasoli Monika, w tej roli Natalia Jesioniowska, zacznie przeraźliwie krzyczeć i kołatać w drzwi. Więcej już pogrążać się we własnych myślach przedstawienie raczej nie pozwoli.
Skoro w ruchu, to w ruchu. Po Sali Kinowej (tak ją nazwałem), pod powtarzającą się zwrotkę piosenki I Like to Move It, przemieszczamy się do „Knajpy tańczących kelnerów”. Kelnerzy w tej knajpie w rzeczy samej tańczą. Ciągle pląsają i podrygują, co stanowi jeden z głównych punktów ich umowy o pracę. Kierowniczka zmiany w tym ekstrawaganckim lokalu (w tej roli Pamela Płachtij), Bóg wie dlaczego, przebrana jest za Harley Quinn, postać szalonej kochanki Jokera z filmu Legion samobójców. Kelner zaś, obsługujący parę z Sali Kinowej (a z dialogów dowiadujemy się, że są parą, która postanowiła uczcić rocznice związku), w swoich dżinsach dzwonach wygląda niczym woodstockowiec z epoki dzieci-kwiatów. Ma na imię Adrian i za chwilę, uzbrojony w pistolet, weźmie nas wszystkich jako zakładników. Niektórzy, zgodnie z „poleceniami” zamachowcy, zdążą nawet przemieścić się na podłogę. Przecież teatr w ruchu musi być też teatrem interaktywnym.
Opisywanie dalszych zygzaków fabuły nie ma większego sensu. Nie chcemy tu spoilerów. Powiem tylko, że zanim grupka widzów zatoczy koło i wróci do sali, gdzie się wszystko zaczynało, czekają nas świecące się niebieskim światłem bezprzewodowe słuchawki i modne w ostatnich czasach silent disco. Wewnętrznymi pomieszczeniami zejdziemy na dwór, gdzie przyjedzie do nas najprawdziwszy samochód z jedną z bohaterek w bagażniku. Moim ulubionym rozwiązaniem przestrzennym stało się podglądanie przez okno nieudanej próby samobójczej Aldony, której dokonuje na dachu sąsiedniego budynku. Cały ten bałagan będzie się kręcić wokół pewnej tajemniczej teczki. Zgodnie z jedną z wersji zawiera ona (sic!) plan rozmieszczenia wojsk terytorialnych. Pojawią się więc wątki sensacyjne, polityczne, kryminalne. Będzie mowa o wywiadach i kontrwywiadach. Zresztą, czego tu nie będzie.
Przypomina to nie tylko podróż przez park rozrywki czy przeskakiwanie za pomocą pilota z jednego programu na następny, ale też nawigację na stronie wielokrotnie wspomnianego w przedstawieniu serwisu Netflix. Przejście z jednego pokoju, jednej przestrzeni do innej, jak otwieranie okienka z kolejnym ulubionym serialem. Wystarczy kliknięcie, żeby uruchomić oczekujący na odbiorcę, ze starannością stworzony specjalnie dla niego, świat. Tyle że to nie widzowie (a raczej zaproszeni tego wieczoru goście, bo tak właśnie czułem się w siedzibie Ad Spectatores), tylko twórcy, decydują o kształcie tej wyprawy. Dzięki temu, co chwila próbujemy zdefiniować nowopowstałą sytuację, ciesząc się jednocześnie z tej szalonej, intrygującej nieprzewidywalności.
Aktorzy, zarówno jak i twórcy, ciągle miksują konwencje, schematy i poetyki. W pierwszej połowie spektaklu śmiało czerpią zarówno z możliwości pantomimy, jak i, w wypadku nieudolnych prób pocałunku Bellucci’ego i Moniki przy stoliku w restauracji, czystej klaunady. W drugiej zaś części zaczyna przeważać atmosfera absurdalnych skeczy kabaretów pokroju Hrabi. Niekiedy wręcz się wydaje, że kwestie, które wypowiadają aktorzy, rodzą się w ich głowach, a nawet nie głowach, tylko w ustach, w chwili ich wypowiadania. Chociaż, jak podejrzewam, twórcy nie pozostawili aż tak szerokiego pola dla improwizacji. Niemniej jednak, wygląda na to, że w świecie Rollercoaster dosłownie wszystko jest możliwe. Można, dla przykładu, na poważnie wytłumaczyć wszystkim zebranym, czym jest mózgopierdol. Można też zacytować wiersz Tuwima Do krytyków, wygłosić manifest, zwrócić uwagę na fakt, że ani razu w ciągu przedstawienia nikt nie zaklął, żeby za chwile to zrobić.
Wspomniałem już o atakowanym przez seriale kinie, ale cóż z teatrem? Jak się czuje w konkurencji z HBO HD? Nie, przedstawienie nie stawia podobnych pytań wprost. Nie daje też na nie odpowiedzi. Ale z pewnością zachęca do podobnych rozważań żartami o padnięciu Netflixa przed kolejnym sezonem House of Cards. Cóż, powiem tak, zastraszyć większą grupę obywateli odwołaniem spektaklu raczej się nie da. A gdyby tak w Polsce zabroniono transmitować siódmy sezon Gry o Tron? Widzicie już te tłumy na ulicach? Być może wieczór z ulubionym serialem i wiaderkiem popcornu byłby przyjemniejszy, ciekawszy, tańszy… ale, wciąż jeszcze, na całe szczęście, pozostaje to ale, treść którego każdy wypełnia na swój sposób. Chociażby możliwością przejechać się po spektaklu tramwajem. Najlepiej na przedniej platformie tak, żeby pędy, zapędy, ognie, ogniwa, żeby wesoło w czubie i w piętach, a najweselej żeby, najweselej żeby na skrętach.
22-09-2017
galeria zdjęć Rollercoaster, reż. Maciej Masztalski, Teatr Ad Spectatores we Wrocławiu ZOBACZ WIĘCEJ
Teatr Ad Spectatores
Rollercoaster
reżyseria: Maciej Masztalski
scenografia i kostiumy: Ewa Beata Bodecka
obsada: Pamela Płachtij, Marcin Chabowski, Natalia Jesionowska, Marcin Misiura
premiera: 09.06.2017