AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Brak recenzji

Doktor nauk humanistycznych, krytyk teatralny, członek redakcji portalu „Teatralny.pl”. Pisze dla „Teatru”, kwartalnika „nietak!t”, internetowego czasopisma „Performer” i „Dialogu”. Współautor e-booka Offologia dla opornych. Współorganizuje Festiwal Niezależnej Kultury Białoruskiej we Wrocławiu.
A A A
 

Mimo że mamy już za sobą Wojnę polsko-ruską pod flagą biało-czerwoną Xawerego Żuławskiego, czyli całkiem udaną próbę zmierzenia się z prozą Masłowskiej, pytanie o filmowość twórczości tej wciąż młodej autorki wcale nie straciło na aktualności. Zwłaszcza gdy chodzi o jej dramaty. A szczególnie o ten drugi, czyli Między nami dobrze jest. Być może dlatego, „siedząc w swoim pokoiku, a nie w jego braku”, nadal zastanawiam się, co tak naprawdę, lekką ręką Grzegorza Jarzyny wyreżyserowane, przez te siedemdziesiąt minut wieczornego seansu oglądałem?

Szczerze mówiąc – do tej pory nie wiem. Już po kwadransie można było z pewnością stwierdzić, że to dzieło dalekie nie tyle od jakichkolwiek hollywoodzkich standardów (tego akurat się spodziewaliśmy), ile w ogóle od „normalnej” filmowej formy, do której przyzwyczajony jest średnio zaawansowany kinoman. Co zresztą nie musi być i nie jest żadnym zarzutem. Nie trzymajmy się kurczowo definicji, zwłaszcza tych gatunkowych. Możemy nazwać to parateatralnym eksperymentem, możemy też filmem. Nie o to chodzi.

Trafiamy więc do zasyfionego mieszkanka, gdzie „wielopokoleniowa familia wspólnie śpi, je, wydala, żyje, nie śpi, przewraca się z boku na bok, wymiotuje i dostaje sraczki, nie żyje i umiera”. I proszę sobie wyobrazić, że cała ta działalność oraz jej ewidentny brak, wszystko to pozostaje prawie że na poziomie czystej abstrakcji, zlepionej z trzech białych prześcieradeł i kilku efektów specjalnych, które na to dźwięczne miano wcale nie zasługują. Pod tym względem film pozostaje w miarę wolną ekranizacją istniejącego już przedstawienia. Jak czytamy w ulotce: „Surrealność historii nie zostaje w żaden sposób urealniona”. W rzeczy samej tak jest. Uważam jednak, że jak na film owego „urealnienia” mogłoby być nieco więcej, bo kinematograf ma sporo swoich własnych narzędzi do błądzenia w paradoksach języka Masłowskiej. Stąd też nie wiem, kogo film tak naprawdę miał skusić: wielbicieli teatru? Fanów reżysera? Czytelników Masłowskiej? Czy była to próba przedostania się do tych, którzy współczesny teatr omijają może nie wielkim, a jednak łukiem? W wypadku dziesiątej muzy pytanie o modelowego widza nie jest rzeczą błahą.

Trudno w to uwierzyć, ale od wydania Wojny polsko-ruskiej pod flagą biało-czerwoną minęło już dwanaście lat. Okrągły tuzin, sięgający zamierzchłych czasów, gdy nie było jeszcze Facebooka, nie mówiąc o Instagramie. Hopla – i pokolenie się zmieniło. Na moim seansie było więc widać, że spora część widzów jest już nieźle przygotowana do charakterystycznej lingwistycznej ekwilibrystyki Masłowskiej. W czasach WhatsUp’u i przyspieszonej ewolucji językowych memów zdziwić kogoś „popsutym” słownictwem nie jest łatwo. A jednak tekst Masłowskiej wciąż to robi. Historia Małej Metalowej Dziewczynki (Aleksandra Popławska), Haliny (Magdalena Kuta), roznosicielki ulotek Bożeny (Maria Maj) oraz całej ekipy słynnego filmu Konia, który jeździł konno, o „którym było bardzo głośno” i który, chociaż nigdy nie powstał, „zebrał wszystkie nagrody”, pozostaje niczym innym jak spotkaniem różnych sposobów mówienia. Jak trafnie określał to Richard Rorty – różnych słowników finałowych, za pomocą których opisujemy otaczający nas świat. Tak na przykład „słowniczek prawicy” spotyka „lewicową poprawność polityczną” czy „magazynową nowomowę”. Wszystko to, zwłaszcza przy najtrafniejszych diagnozach, wywołuje wśród widzów salwy szczerego, często też autoironicznego śmiechu. Dostało się wszystkim: filmowcom, głupim laskom, wciągającym koks aktorom, zadbanym mężczyznom, napuszonym prezenterkom, a najwięcej chyba Biedronce z Lidlem. Szkoda tylko, że figurę babci zredukowano do roli białego kruka, który czas od czasu, niby w jakiejś zwariowanej wersji wiersza The Raven Edgara Poe, zamiast nevermore kracze: „druga wojna światowa”.

Gdzieś w połowie drogi, zgodnie z tekstem Masłowskiej, historia zaczyna ostro tracić na spójności. Wszystko się miesza w tym powariowanym świecie Photoshopa. Trzypokoleniowa rodzina wraz z sąsiadką, grubą świnią, która „nie zamierza nikomu szwendać się po jego polu widzenia”, zaczyna błądzić po swoich brakach pokoju, niespodziewanie napotykając się nawzajem, jak w jakimś labiryncie ze słynnych litografii M. C. Eschera. Możliwość ucieczki pojawia się tylko wtedy, gdy zostanie podniesiona tylna ściana, nagle obnażając całą filmową maszynerię ze snującymi się po studio dźwiękowcami i innymi oświetleniowcami. Z małego ekraniku Lech Łotocki głosem męża stanu czyta przykrą kronikę dawnych czasów, kiedy to „świat rządził się jeszcze prawem boskim i wszyscy ludzie na świecie byli Polakami”.

Film, skracając sztukę o dwie sceny (w których Niemcy wreszcie wkraczają do Warszawy i zaczyna się wycieczka po wojennych wspomnieniach babci), kończy się monologiem Małej Metalowej Dziewczynki. Na tle ostatnich wydarzeń, w tym wyborów do europarlamentu, brzmi on wyjątkowo aktualnie, a nawet zaczepnie. W tym miejscu językowe permutacje wyraźnie schodzą na plan drugi. Każdy przecież, chcąc nie chcąc, musi jakoś zareagować na słowa dziewczynki w marynarskim kołnierzyku: „Ja już od dawna zdecydowałam, że nie jestem żadną Polką, tylko Europejką, a polskiego nauczyłam się z płyt i kaset, które zostały mi po polskiej sprzątaczce”. Ważny i bardzo wzruszający moment. Kobieta siedząca obok mnie normalnie się popłakała. Bardzo jestem ciekaw, jaka mieszanka emocji wywołała te łzy? Było w nich więcej smutku i bólu? Czy może lśniły iskierkami nadziei? Jak powiedziała w jednym z wywiadów Masłowska: „Wszystko to jest w tej sztuce dość makabryczne, przerysowane, ale wydaje mi się, że tutaj po raz pierwszy mówię coś potencjalnie dobrego”.

21-01-2015

 

Między nami dobrze jest
scenariusz (na podstawie sztuki Doroty Masłowskiej) i reżyseria: Grzegorz Jarzyna
zdjęcia: Radosław Ładczuk
scenografia: Magdalena Maciejewska
kostiumy: Magdalena Musiał
obsada: Aleksandra Popławska, Danuta Szaflarska, Magdalena Kuta, Maria Maj, Adam Woronowicz, Rafał Maćkowiak, Agnieszka Podsiadlik, Roma Gąsiorowska-Żurawska, Katarzyna Warnke, Lech Łotocki
premiera: 09.01.2015

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
siedem minus cztery jako liczbę:
komentarze (5)
  • Użytkownik niezalogowany zdegustowana
    zdegustowana 2016-02-29   00:39:18
    Cytuj

    Obejrzałam właśnie w TVP2 „Między nami dobrze jest” wyreżyserowane przez Jarzynę. To bez dwóch zdań najgorsza rzecz teatralna jaką widziałam w telewizji od naprawdę bardzo dawna. To jest tak przekombinowane, oparte na jednym pomyśle, którego starcza na 5 minut. Jak się słyszy n-ty raz „Idź do swojego braku pokoju” ma się ochotę powiedzieć, a idźcie wszyscy hochsztaplerzy w pizdu. Sorry, idźcie w brak pizdy. Idźcie w brak sensu. Poszliście w brak sensu. Jaja sobie robicie z dojrzałych widzów. Tak to jest jak się wystawia sztuki niezbyt rozgarniętej dwudziestoparolatki. Tylko Szaflarskiej szkoda, że w takiej hucpie bezsensownej musiała uczestniczyć.

  • Użytkownik niezalogowany Ignacy C.
    Ignacy C. 2015-01-24   14:49:44
    Cytuj

    Uważam, że ten film (jednak film) ma wiele, wiele zalet, których pan recenzent być może nie zauważył (bo z braku recenzji skupił się na streszczaniu fabuły), albo uznał za nieważne, a które moim zdaniem należałoby pochwalić. Zawiesza pan to dzieło w przestrzeni między teatrem a filmem - i to jest w nim najlepsze. Teatry Telewizji w formie nagrania ze sceny mogą się znudzić za 100 razem (nawet transmitowane na żywo), bo ile można. Zupełnym też nieporozumieniem jest kręcenie pod ich szyldem niżej finansowanych filmów, które z Teatrem często nie mają wiele wspólnego. Nie jest to także polska produkcja kinowa - operująca w większości zużytym realizmem, w którym aktorzy bełkocą coś potocznie i nieładnie, a narracja prowadzona jest, aby widz przypadkiem nie zgubił się przy najmniejszej nieliniowości wątków. Nie zgadzam się również z zarzutem, że film mógłby być mniej abstrakcyjny. Bądź co bądź opiera się na dramacie, pan Jarzyna jest reżyserem raczej teatralnym - a Teatr opiera się na sugestii. Ostatnią rzeczą, jaką życzę dramatom Masłowskiej, jest ściągnąć je na ziemię dosłownością. "Trzeba znać się na przenośni, proszę państwa" - cytując Themersona i być może D. Masłowska przedstawiając świat pozlepianych reklam i odpadków nie chciała pokazać nam reklam i odpadków, ani czystej abstrakcji dla samej abstrakcji. Ale między nami dobrze jest, o ile się nie pogubiłem.

  • Użytkownik niezalogowany Przeglądarka
    Przeglądarka 2015-01-22   19:02:13
    Cytuj

    Wyczuwalny duch literata! Dobry styl! Pisz - czytamy! Oglądałem ten spektakl...

  • Użytkownik niezalogowany R2-D2
    R2-D2 2015-01-21   19:55:35
    Cytuj

    "pytanie o filmowość twórczości tej wciąż młodej autorki". Siła epitetu.

  • Użytkownik niezalogowany Zakohany w teatr!
    Zakohany w teatr! 2015-01-21   14:13:27
    Cytuj

    Znakomicie! Fajna recenzja!