AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Część II. Siódmy kontynent

Prowincjonalne życie (Country Life), reż. Michael Blakemore
Teatrolożka i filmoznawczyni.
A A A
 

W 1988 roku krytyk Matt Wolf na łamach „Chicago Tribune” zastanawiał się, czy czechowowski spektakl może być komercyjnym przebojem londyńskiego West Endu. Jego recenzja z Wujaszka Wani w reżyserii Michaela Blakemore’a jest entuzjastyczna; Blakemore, mistrz psychologicznych niuansów, stworzył przejmujące przedstawienie o „wyczerpującej bezczynności”. Krytyka doceniła również nowy przekład Michaela Frayna (znany w Polsce przede wszystkim jako autor farsy Czego nie widać, Frayn jest nie tylko twórcą powieści i dramatów, ale znakomitym tłumaczem rosyjskiej klasyki). Obsada, jak to na West Endzie, była gwiazdorska: Jonathan Pryce (Astrow), Michael Gambon (Wania) i Greta Scacchi (Helena). Zachwycano się też Imeldą Staunton w roli Soni – cytowany już Wolf stwierdzał, że aktorka w niezwykły sposób oddała czechowowski klimat życia w beznadziei, a jednocześnie potrafiła obdarzyć swoją bohaterkę wiarą, że jej harówka ma jakiś sens, że czemuś służy.

Przedstawienie, realizowane w Vaudeville Theatre (a nie, jak możemy przeczytać w kilku recenzjach filmowej adaptacji Wujaszka Wani tego reżysera, w National Theatre w Londynie), było, jeśli wierzyć krytykom, przepełnione nostalgią i pragnieniem ucieczki od własnego losu. W Prowincjonalnym życiu, filmie z 1994 roku, a więc realizowanym niedługo po londyńskim sukcesie, Blakemore decyduje się na inny ton. Nostalgię zastępuje dość płytkim sentymentalizmem, a niektóre z postaci nie chcą myśleć o innych wyborach, ponieważ czują się odpowiedzialne za miejsce, w jakim żyją. Ta wersja Czechowowskiego dramatu rozgrywa się bowiem w Australii w 1919 roku.

W jednym z filmów Michaela Haneke bohaterowie opowiadają rodzinie, przyjaciołom, znajomym i kolegom z pracy, że „likwidują” swoje wygodne austriackie życie, by wyjechać do Australii, czyli na tytułowy „siódmy kontynent”. Przeprowadzka do Australii jest, o czym łatwo możemy się przekonać wraz z rozwojem akcji, kłamstwem, na tyle jednak abstrakcyjnym, że niektórzy w nie wierzą, a niektórzy nawet nie zastanawiają się nad jego sensownością. Dla bohaterów Prowincjonalnego życia Australia bywa i nadzieją, i pułapką, w końcu jednak Sally/Sonia (Kerry Fox) i Jack Dickens/Wania (John Hargreaves) akceptują fakt, że przyszło im żyć właśnie tutaj, z dala od ziemi przodków.

Jak stwierdził jeden z najwybitniejszych amerykańskich krytyków filmowych, Roger Ebert, widz musi zobaczyć kilka realizacji Czechowowskiego dramatu, by zrozumieć złożoność relacji między bohaterami. I dodawał: „być może nie jest to najbardziej głęboka adaptacja Wujaszka Wani, jaką widziałem, ale bez wątpienia najzabawniejsza”; Ebert docenia też, że reżyser dostrzegł w sztuce zarówno farsę, jak i tragedię. Jak pisałam przy okazji Sierpnia Hopkinsa, takie połączenie może być dla polskiego odbiorcy inspirujące.

Urodzony w 1928 roku w Sydney Blakemore zagrał w Prowincjonalnym życiu Aleksandra Voysey, który ćwierć wieku wcześniej, tuż po śmierci pierwszej żony, matki Sally, opuścił Australię i udał się do Londynu, gdzie rozwijał karierę krytyka teatralnego. Sam reżyser większość zawodowego życia spędził w Londynie, a swoim talentem zainteresował samego Laurence’a Oliviera; grał i reżyserował na najbardziej znanych brytyjskich i amerykańskich scenach. Obsadzenie się w roli egotycznego starca, żyjącego na koszt rodziny, a przy tym, jak się okazuje, dość marnego krytyka, w dodatku właśnie zwolnionego z redakcji za nadużywanie alkoholu – wydaje się pierwszym z sygnałów, wysyłanych przez Blakemore'a widzowi. „Być może nie najgłębsza” wersja Wujaszka Wani jest nie tylko zabawna, czego przykładem może być scena, w której doktor Max Askey/Astrow (Sam Neil) chce pokazać Deborah/Helenie (Greta Scacchi) kangury, a te akurat kopulują. Prowincjonalne życie, wykorzystujące chwyty rodem z komedii slapstickowej (czułe pożegnanie niedoszłych kochanków kończy się zerwaniem spłuczki w toalecie, nota bene pierwszej takiej w okolicy), wyostrzające pewne sytuacje i napięcia (Aleksander prosi doktora o leki nie na podagrę, ale na impotencję), pozostaje przepełnioną gorzką ironią opowieścią o Brytyjczykach w Australii.

W pierwszej sekwencji filmu umiera James – Szkot, który jak jego koledzy przyjechał do Australii, by zarobić; wszyscy chcą szybko wrócić do domu, do Europy. Doktor Askey nie może już pomóc, chory umiera w trakcie operacji w obozowisku. Napięcie między Starym Światem a kolonią, w której większość bohaterów czuje się jak na wygnaniu, będzie się pojawiać w niemal każdej scenie. Kluczowe okazuje się również osadzenie akcji w 1919 roku, kiedy do Australii wracają ocaleli z piekła I wojny żołnierze. Ich w niej udział to kolejny temat, który Blakemore prowadzi konsekwentnie w całej adaptacji.

Doktor Askey jest przeciwnikiem wysyłania młodych mężczyzn dwanaście tysięcy mil od domu, by walczyli w cudzej wojnie. Nienawidzą go za to „prawdziwi Brytyjczycy”, którzy z wytrwałością godną lepszej sprawy pielęgnują w sobie wiktoriańskie oddanie Imperium. To o tyle rozpaczliwe, że Max przytacza liczby: aż czterdzieści procent zabitych żołnierzy po stronie brytyjskiej to Australijczycy, wśród dowództwa – ponad sześćdziesiąt procent. Doktor występuje również w obronie przyrody, systematycznie i bezwzględnie niszczonej przez kolonizatorów, i w obronie rdzennych mieszkańców Australii, którzy jeszcze pozostali przy życiu. Nic dziwnego zatem, że nie cieszy się w okolicy szacunkiem i sympatią.

Sally szczerze kocha i podziwia doktora, o czym Askey zdaje się wiedzieć. Blakemore, owszem, upraszcza wiele czechowowskich relacji i rozwiązuje niektóre z tajemnic (dowiadujemy się na przykład, dlaczego Deborah wyszła za nieznośnego starca i poznajemy rzeczywistą wartość pracy Aleksandra, mogąc usłyszeć fragmenty jego „dzieła życia”), ale rekompensuje to widzowi wprowadzeniem innych kontekstów. Kraj tonący w długach po wojnie, okrucieństwa wobec Aborygenów (przypomnijmy, że dopiero w 2008 roku premier Australii przeprosił za lata prześladowań), przywiązanie do Korony (posiadłość Dickensów nosi dumną nazwę Canterbury). Tematem filmu Blakemore'a wydaje się konieczność pogodzenia się nie tyle z własnym nie dość spełnionym losem, ale z życiem na kontynencie odległym od mglistych Wysp. Nie czas żałować angielskich róż, w tym klimacie nie mających szans na przetrwanie bez uporczywej i kosztownej pielęgnacji, trzeba ozdobić ogród „pazurami kangura” o żółtych kwiatach. „Przeklęty kraj”, o którym mówi Jack Dickens, musi stać się dla niego i bratanicy domem. Tylko wówczas zyskają szansę na odrobinę szczęścia.

09-09-2020

Prowincjonalne życie (Country Life), scenariusz i reżyseria Michael Blakemore, Australia 1994

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
siedem minus cztery jako liczbę: