AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Czy mają Państwo chwilę na rozmowę o człowieku? ​

Bogowie, reż. Alicja Borkowska, Teatr Powszechny im. Zygmunta Hübnera Bogowie
fot. Tomasz Kaczor  

Jak wyrwać się z norm, z których nie ma ucieczki? Powiedzą rozsądni: świata nie zmienisz, głową muru nie przebijesz, kijem rzeki nie zawrócisz… A co, jeśli kij wyjmiemy z wody, wsadzimy w szparę między kamieniami i zaczniemy powoli i cierpliwie wydobywać systemowy urobek, licząc na to, że zmieścimy się w powstałej dzięki temu szczelinie (nazwijmy ją sztuką)? No pewnie, że to naiwne. Sęk w tym, że Bogowie Alicji Borkowskiej rozbrajają nasze intelektualno-kulturalne systemy obrony, chwilę wcześniej stawiając je w stan gotowości.

Przedstawienie w Teatrze Powszechnym jest „efektem […] kilkumiesięcznych warsztatów teatralnych, tanecznych, muzycznych i wizualnych z udziałem Polaków, migrantów i uchodźców” organizowanych przez Strefę WolnoSłową. A przy okazji finalną częścią trylogii Zwierzęta-Ludzie-Bogowie. Jej podstawą nie był jednak międzywojenny bestseller Ferdynanda Ossendowskiego o tym samym tytule, a bestseller współczesny, czyli Od zwierząt do bogów. Krótka historia ludzkości Yuvala Noaha Harariego. Autorów łączy rezerwa, z jaką traktują głębszy namysł nad poruszanymi problemami. Borkowska także porusza się po powierzchni, ale w przeciwieństwie do literatów wychodzi jej to na dobre.

Na scenie oglądamy kilkudziesięciu performerów różnych narodowości, z rozmaitym scenicznym obyciem. Artyści podkreślają amatorskość, słusznie zakładając, że niewprawiony scenicznie głos uniesie proste prawdy i obserwacje, pod których banalnym ciężarem łamią się zawodowcy. Ułożono je jak litanię przekory. Kim właściwie są tytułowi bogowie? Bo przecież nie istotami z wyższego wymiaru. Harrari w swojej Krótkiej historii… dochodzi do progu, za którym czeka na nas bóg – nowa, nieznana nam dziś istota, powstała dzięki człowiekowi. U Borkowskiej nie spoglądamy tak daleko, patrzymy raczej, jak pisał poeta, na „zwierzęta tajemnicze / które urodziły Boga / a potem go zabiły”. Przebóstwione zwierzęta, modląc się do siebie, potwierdzają pustkę. Zarówno tę w czarnych niebiosach, jak i tę wokół nas, zasłoniętą przez wyobraźnię. Nie możemy jej obnażyć. Również dlatego, że zdjęcie zasłony to po grecku apokalypsis. Bohaterowie są trochę jak czytelnicy średniowiecznych teologów, którzy doszli do wniosku, że via negativa prowadzi do nas samych. Spektakl Borkowskiej wolny jest od greki i łaciny, ale w poszukiwaniu bezpośredniego komunikatu korzysta z długowiecznych kulturowych kodów. Negatywne litanie są tego przykładem.

Ze sceny słychać: „Nie wierzę… w czekoladę, duchy, szczęście, życie, Polskę, podział, zwycięstwa, miłość, horoskop, ekonomię, sny, diety, nie wierzę policji, liberałom, Putinowi, w Boga (oczywiście) też nie wierzę”. Lecz ta niewiara i przekonanie o pustce nie jest Różewiczowskim cierniem, „który rozdziera / nasze oczy usta / teraz”. Jest przygotowaniem do zanegowania świata. Przynajmniej na pozór, bo przecież ta wyliczanka nie obejmuje wszystkiego. Nie jest tak, że performerzy zgromadzeni na scenie nie wierzą w sposób absolutny i skończony. Nie są nihilistami. Obchodzą ich przede wszystkim inni ludzie, mają świadomość zależności oraz długi. Wobec: „naukowców, uchodźców, książek, działaczy LGBT, bojowników o niepodległość Białorusi, walczących w Donbasie, banku, Ziemi”. Nawet jeśli mają świadomość, że powoływanie bytów jest jedynie rodzajem umowy społecznej, o czym śpiewają białym głosem: „wymyśliliśmy sobie: Polaka, Żyda, pedała, pisowca, dresiarza, Szweda, turystę, Niemca, szlachcica, pariasa”. To i tak prawdopodobnie wierzą w sztukę – tak jak homoseksualny mężczyzna, który na końcu przedstawienia opowiada o własnej perspektywie współtworzenia Bogów, w której szczególnie wyraźna była terapeutyczna funkcja przedstawienia. Z intelektualno-estetycznego punktu widzenia to nienajlepsza pointa, ale od dawna wiemy, że estetyka to jedno, a bezpośrednie doświadczenie to drugie (i ważniejsze). Żyjemy w świecie sztuki ludzi, nie dla ludzi. W tym zresztą siła spektaklu Borkowskiej. Artyści konfrontują widza z konkretnymi osobami i ich specyficznym językiem, również dosłownie. Performerzy o wyrazistych i różnorodnych akcentach powołują przestrzeń dźwięku, w której czujemy się swoi i obcy zarazem. Sytuacja się odwróciła – to nie tylko oni mocują się z polszczyzną, po to, by zrozumiała ich polskojęzyczna publiczność, jej także zależy na odczytaniu przesłania, które (o ironio) mieści się w przestrzeni uniwersalnego doświadczenia. Są więc Bogowie opowieścią o kłopotach znanych nam od czasów Wieży Babel, ale też świadectwem osobliwej polifonii. Przykładem na wielość narracji i doświadczeń, które mijamy w codziennych wędrówkach po ulicach. Wielki temat z tytułu spektaklu okazuje się pretekstem do namysłu nad powszednim spotkaniem z Innym. Chrześcijański wymiar tej konstatacji zdaje się jednak przypadkowy. Religia nie interesuje Bogów.

O tym, że jesteśmy u siebie, decydują nasze wyobrażenia. To, co nieustannie wymyślamy, jest jak klatka, która nie tyle unieruchamia, co przemieszcza się wraz z nami. Performerzy, podzieleni na grupy i stłoczeni w obrębie trzech sześciennych stelaży zbudowanych z rur, przesuwają się po scenie, a klatki towarzyszą im w tym ruchu – wszechobecne i niemal przezroczyste. Czy to wynik ewolucji białych kwadratowych podestów, na których stawali i którymi operowali artyści w Zwierzętach – pierwszej części trylogii Borkowskiej? Nawyki cielesne i ich wyobrażeniowe odpowiedniki, czyli przesądy, których pełno w naszym codziennym zachowaniu, podkreślone przez chrząkających i cmokających aktorów, są murem, który oddziela nas od innych zwierząt, czy też mostem, który nas z nimi łączy? Ważne, że to właśnie zdolność konstruowania narracji opartych na fikcji sprawiła, że nasz gatunek rozwinął się w tak zdumiewający sposób. Taką tezę stawia Harari we wspomnianej książce. Podpowiadając jednocześnie, że u fundamentu sukcesu homo sapiens może tkwić masowe mordowanie neandertalczyków. Sytuacja, w której stado ludzi rozumnych znajduje na plaży przedstawiciela innego gatunku, stanowi punkt wyjścia wspomnianych Zwierząt – jest też przy okazji pytaniem o dzisiejsze spotkania na plażach.

Odkrycie, że istnienie człowieka polega na nazywaniu (katalogowaniu, stwarzaniu) świata, prowadzi artystów do wniosku, iż świata nic to nie obchodzi. Taką konstatację w poważaniu ma z kolei sam człowiek. W Bogach zajmuje go pytanie, czy można ten świat urządzić inaczej? I jak (na ile) można się w tych rządach odnaleźć, a właściwie – czy można się z nich wyzwolić, a więc przestać być sobą? Na ścianie wyświetlano hasła, które systematyzowały kolejne części przedstawienia: „Kto mi zabrania być sobą?”, „To wszystko jest wymyślone”, „Czy w ogóle mamy na coś wpływ?”, „Życie po śmierci”, „Życie przed śmiercią”. Właściwie każde z nich to temat na obszerny esej filozoficzny. Artyści unikają intelektualizowania i szukają odpowiedzi w prozaicznych doświadczeniach. Nie potrzebują platońskiej jaskini, wystarcza im opowieść o ekranie komputera i grze, której bohaterami jesteśmy. Pojawia się fundamentalne pytanie, kim jest „tamten, co gra we mnie”? To, czy żyjemy w matrixie staje się poważną kwestią, jeśli podnosi ją Elon Musk – mówią artyści. Nie dlatego, że jest wybitnym myślicielem, ale z powodu jego majątku. Wpływ kapitału na znaczenie wyobrażeń. Ot, kolejny wątek domagający się osobnego elaboratu.  

Władza to atrybut boskości. Nie musimy decydować o losach milionów, ale o czymś decydować musimy. Choćby o zawartości lodówki. To daje nam poczucie godności i samodzielności. Performerzy wchodzą między publiczność i pytają widzów, czy mają nad czymś władzę. Artystka obok mnie zadaje pytanie i opowiada o tym, że ona posiada władzę – w nogach. Ma też władzę nad widzem, który milczy i nie kwapi się, by udzielić odpowiedzi, wie przecież, że nie interesuje ona performerki. Pokonując strach, dokonując emancypacji czy radząc sobie z doświadczeniami dyskryminacji i upokorzenia, artyści starają się wydostać z klatek. Uwolnić w radosnym tańcu, który w pewnym momencie ogarnął scenę. „Mogę tańczyć, mogę się nie starać, mogę bawić się z kotem, mogę nie malować” – kolejna litania wyświetlana na ścianie. Możemy mianować się bogami, ale czy bogowie w coś wierzą? My musimy – choćby w jutro. Borkowska porusza tematy ogromnej wagi, ale robi to lekko. Można wyjść ze spektaklu z poczuciem uczestnictwa w poruszającej, osobistej i ważnej rozmowie artystów z widzami lub samymi sobą. W rozmowie, która stawia szereg pytań i kapituluje przed odpowiedziami. Zasłania się wiarą w to, że „warto mówić, bo ktoś słucha i rozumie”, co jest zgodne z jedną z myśli Harariego: „Być może szczęście to zestrajanie własnych złudzeń […] z panującymi złudzeniami zbiorowymi”. Szczęście uczyni nas bogami? Artyści sugerują, że aby je osiągnąć, musimy poczuć się wolni – wolni we wspólnocie. Bogowie to próba znalezienia praktycznej drogi do tego stanu. Czy grzmiąca oklaskami i wypełniona po brzegi sala Teatru Powszechnego, to potwierdzenie, że kierunek jest słuszny? Odpowiedź na to pytanie znają występujący na scenie – przede wszystkim oni mieli pokonać jakąś drogę. Widzom zostaje jej wyobrażenie.
29-08-2018

Teatr Powszechny im. Zygmunta Hübnera
Bogowie
reżyseria: Alicja Borkowska
tekst: Przemysław Pilarski
współpraca przy tekście: Tomasz Gromadka
choreografia: Aleksandra Bożek-Muszyńska, Katarzyna Stefanowicz
trening aktorski: Dorota Papis
muzyka: Ray Dickaty oraz uczestnicy warsztatów muzycznych Strefy WolnoSłowej
wizualizacje: Maria Porzyc oraz uczestnicy warsztatów wizualnych Strefy WolnoSłowej
premiera: 23.06.2018

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
dwa plus trzy jako liczbę: