Czytania z Ajschylosa
7 października 1571 roku chrześcijańska armada rozbiła flotę Imperium Ottomańskiego pod Lepanto, dzisiejszym Nafpaktos na Peloponezie. Po stronie Europejczyków w tej wyjątkowo krwawej bitwie dzielnie walczył Cervantes. Został nawet ranny. Sama bitwa szybko uznana została za przełomowe wydarzenie w narodzinach zachodniej koncepcji wolności politycznej. Zwycięstwo uczczono recytacją tragedii Persowie Ajschylosa, być może w języku starogreckim, choć raczej po włosku lub łacinie, w prywatnej willi weneckiego zarządcy wyspy Zakinthos.
Było to pierwsze od czasów antycznych publiczne wykonanie greckiej tragedii. Turcy, a bardziej ogólnie wyznawcy islamu, zostali utożsamieni z barbarzyńskimi Persami. Przez długie lata sztuka Ajschylosa uchodziła za kluczowy tekst w ideologicznej wojnie z islamem. Jeszcze w XIX wieku Persowie na niemieckich ilustracjach bitwy pod Maratonem mieli wąsy i nosili na głowach tureckie turbany.
Najwcześniejsza i najlepsza wersja tekstu tragedii Ajschylosa zachowała się na rękopisie z końca X wieku, który w dość tajemniczych okolicznościach pojawił się we Włoszech dopiero w 1423 roku. Wcześniej mało kto o nim słyszał. To tak zwany Codex Laurentianus, należący do prywatnych zbiorów florenckiego rodu Medyceuszy i przechowywany w sławnej Bibliotece Laurentiana, wzniesionej wedle projektów Michała Anioła w budowlach bazyliki San Lorenzo (stąd nazwa biblioteki). Żaden z późniejszych rękopisów Persów nie zachował tylu przykładów antycznej pisowni i tylu starożytnych komentarzy na marginesach.
W roku 1518 tragedie Ajschylosa po raz pierwszy ukazały się w druku. Publikację opłacił wenecki humanista i drukarz Aldo Manuzio. Lokalny uczony, któremu Manuzio powierzył opracowanie tekstu, niewiele jednak wiedział o greckiej tragedii. Dwie kolejne publikacje, również pełne błędów i niekompletne, wydrukowano w roku 1552. Pięć lat później we Florencji ukazała się kolejna edycja dramatów Ajschylosa, tym razem uzupełniona o antyczne komentarze. Po raz pierwszy też opublikowany został cały tekst sztuki Agamemnon. W tym samym czasie w Bazylei ukazał się łaciński przekład tragedii, bardzo potem popularny. Tłumacz nazywał się Jean Saint-Revy. Być może ten właśnie tekst recytowano na Zakinthos po sławnej bitwie pod Lepanto, choć oczywiście wolę sobie wyobrażać, że czytano wówczas tekst starogrecki.
Do dziś na całym świecie ukazało się wiele książek z rekonstrukcjami tragedii Ajschylosa. Nie zachował się bowiem żaden antyczny rękopis z pełnymi tekstami dramatów, a średniowieczne manuskrypty, nawet sławny Codex Laurentianus, obfitują w błędy i liczne ślady ingerencji mało wykształconych pisarzy z klasztornych skryptoriów. Często nie da się nawet tych tekstów zrozumieć. Nic więc dziwnego, że kolejne pokolenia uczonych podejmują próby rekonstrukcji utraconego oryginału. Trzeba jednak pamiętać, że każdy grecki tekst, który dziś możemy przeczytać w prestiżowych edycjach tragedii Ajschylosa, to efekt żmudnych studiów i rekonstrukcji. Problem ten dotyczy zresztą wszystkich dramatów antycznych, także komedii.
Trudności się mnożą przy każdej próbie recytacji tragedii po starogrecku. Mało, że nie posiadamy oryginałów, to jeszcze nie wiemy dziś, jak właściwie Grecy wymawiali słowa w V wieku przed Chrystusem. Grecki język przez wieki gruntownie się zmienił i współcześni mieszkańcy Aten nie byliby w stanie rozumieć aktorów podczas premiery Persów dwa i pół tysiąca lat temu. Wiele liter wypowiada się teraz inaczej niż w antyku.
Każdy dramat przeznaczony do publicznego wykonania w Teatrze Dionizosa musiał być napisany mową poetycką, co dla współczesnych Ajschylosa wiązało się z zachowaniem właściwego metrum, czyli rytmicznej struktury wersów. To specyfika języka starogreckiego. Wszystkie wyrazy składają się z serii długich i krótkich sylab, co narzuca szczególną dyscyplinę przy wymawianiu. Pomylenie długiego „e” (eta) z „e” krótkim (epsilon), może prowadzić do gruntownej zmiany znaczenia słowa. Tylko w metrum jambicznym poeci komponowali monologi bohaterów sztuk, natomiast partie liryczne chórów czy arie solowe składały się często z wielu różnych miar metrycznych.
Skąpe wzmianki rzymskich gramatyków sugerują też, że antyczni Grecy traktowali akcenty nie dynamicznie – jak to czynimy dziś w Polsce czy Grecji – ale muzycznie. Akcentowana sylaba, zawsze długa, była wymawiana co najmniej kwintę wyżej. Dziś wielu uczonych wywodzi ludzką mowę ze śpiewu. Melodyjna wymowa starożytnych Greków mogła być swoistą skamieliną pierwszego języka człowieka.
16 września 2016 roku, w ramach programu Europejskiej Stolicy Kultury we Wrocławiu, grupa pięciu polskich i greckich artystów postanowiła raz jeszcze wyrecytować na głos Persów Ajschylosa. Nie mieli żadnych celów ideologicznych, zignorowali więc długą historię odczytywania tragedii jako hymnu przeciw wszelkim tyraniom, peanu na cześć wolności i demokracji. W Grecji inscenizacje Persów wciąż bywają przerywane owacjami na stojąco. We Wrocławiu artyści założyli – zresztą słusznie – że mało kto będzie rozumiał starogrecki język i potraktowali tekst dramatu jak zapis nutowy.
Pomysłodawcą projektu jest Łukasz Walewski, kiedyś związany z Gardzienicami i Choreą, a dziś szef własnego Ośrodka Sztuk Widowiskowych „Mitos” na Cyprze. Do Wrocławia zaprosił młodego aktora z Cypru, Jorgosa Onisiforou i fenomenalnego muzyka z Aten, Stefanosa Filosa. Najważniejsze role w projekcie odgrywają jednak dwaj Polacy. Daniel Moński, piekielnie uzdolniony perkusista związany z kolektywem Masala Sound System, dba o zachowanie struktury rytmicznej całego występu. Moński po mistrzowsku operuje wschodnimi metrami i technikami gry. Potrafi tworzyć stabilne, a przy tym zadziwiająco bogate tekstury metryczne. Mieczysław Litwiński, znakomity kompozytor i multiinstrumentalista, uczeń Stockhausena, komponował muzykę do filmów braci Cohen. Swoimi akrobacjami wokalnymi Litwiński rozbija kanony zachodniej muzyki i zdaje się transmitować archaiczne dźwięki. Kiedy w jednej z pieśni Filos zaczął grać na skrzypcach podczas wokaliz Litwińskiego, miałem nieodparte wrażenie, że słyszę nagle starożytny aulos. Instrument ten, brzmiący jak obój, w Teatrze Dionizosa towarzyszył każdej pieśni czy to chóru, czy solisty.
Wrocławski pokaz zrealizowany został po dwunastu dniach pracy. Cały projekt ma mieć finał w przyszłym roku na Cyprze, podczas honorowania Pafos jako kolejnej Europejskiej Stolicy Kultury. Za wcześnie na ocenę przedsięwzięcia. Mam nadzieję, że za rok uda się pokazać także we Wrocławiu finał projektu. A zapowiada się naprawdę ciekawie, jak można sądzić po efektach niespełna dwutygodniowej pracy. W pieśniach chóru Walewski i Onisiforou niskimi głosami stworzyli intrygujący portret perskiej starszyzny. Monotonna recytacja z zachowaniem oryginalnego metrum brzmiała chwilami jak modły tybetańskich mnichów. Szkoda tylko, że na początku występu Walewski sam recytował pieśń wejściową chóru, czyli parodos. W jakimś komentarzu przeczytał zapewne, że parodos wypowiadał koryfeusz. To bzdura. Wszystkie czasowniki są w liczbie mnogiej. Walewski nie próbował także w swej recytacji stosować akcentu tonicznego, czytał, jakby to był tekst współczesny, wymawiając po prostu niektóre sylaby głośniej.
Onisiforou w intrygująco wykonanej partii Posłańca również ignorował akcent toniczny greckiej mowy. Melodykę tworzył zaśpiewami i modulacją głosu. Dopiero Lityński najpierw brawurowo odśpiewał fragment partii chóru, a potem mrocznymi wokalizami wykreował portret ducha króla Dariusza, przybywającego z zaświatów. Ciekawe gry z muzycznością greckiego oryginału toczył Filos w roli Kserksesa, nieszczęsnego wodza, który własną pychą doprowadził do klęski największe imperium ówczesnego świata. Partia ta została zresztą napisana w formie serii śpiewanych dialogów z chórem. Ekstatyczne pieśni Filosa-Kserksesa rozpaczającego nad własnym losem brzmiały wstrząsająco w konfrontacji z monotonnymi recytacjami chóru.
Greccy i polscy artyści stworzyli intrygujący pejzaż dźwiękowy, twórczo nawiązując do antycznych praktyk teatralnych. Ich próby rekonstrukcji, podobnie jak głośne przedstawienia Włodzimierza Staniewskiego w Gardzienicach, są raczej autonomicznymi dziełami artystycznymi, inspirowanymi antykiem. Owe inspiracje w tym jednak przypadku wydają się zaskakująco wierne duchem praktykom starożytnym. Mam tylko nadzieję, że w kolejnych etapach pracy artyści zwrócą jednak większą uwagę na sensy uwiecznione przez poetę w tekście. Może uda im się stworzyć oratorium zrozumiałe także dla współczesnej widowni. Po wrocławskim pokazie przenieśli się wszyscy na Cypr, żeby kontynuować prace. Trzymam kciuki!
21-09-2016
Centre of Performing Arts „Mitos”
„Persowie” Ajschylosa. Chór
dyrektor artystyczny: Łukasz Walewski
aktorzy/muzycy: Elena Agathokleous, Yiorgos Onisiforou, Stephanos Filos, Mieczysław Litwiński, Daniel Monski, Łukasz Walewski
badania: Konstantinos Melidis
współpracownicy: Elena Kotasvili, Alexis Vayianos
16.09.2016
Drogi Mirosławie! Pięknie dziękujemy za ten komentarz, a także słowa krytyki, które jakże istotne są w pracy której horyzonty-granice wyznacza w dużej mierze tylko wyobraźnia... Korzystając z możliwości chciałem dodać parę faktów z pracy nad parodosem - co do którego wykonania mamy wątpliwości.Jeżeli chodzi o Parodos to na początku naszej pracy jego pierwsza część była również odczytywana - odśpiewywana przez chór,korzystając z tych samych technik co w dalszych częściach czyli używając metrum.W trakcie tego procesu okazało się ,że ta część jest bardzo mało muzyczna-jezeli chodzi o podstawę rytmiczną wprost nie było możliwe określenie pulsu,który mógłby nas naprowadzić na muzyczną interpretację,fantazję czy wariację na ten temat co owocowało tym, że chór brzmiał dość obojętnie.Następnie tekst w którym jest bardzo dużo narratywnego charakteru,wyliczania,wątpliwości,faktów i generalnie dużo materiału, który pozwala na wyobrażenie sobie konkretnej postaci,która jest inaczej zaangażowana w opowiadanie tej historii to wszystko podsunęło nam myśl,że może właśnie to jest część dla "narratora".Nie zmienia to faktu, że wykonanie które mogliśmy zobaczyć we Wrocławiu odbiega bardzo od ostatecznej formy - wyobraźmy sobie że pierwsza część jest najbardziej rozbudowana wokalnie,może z większą ilością ornamentów i buduje tą postać nie na bazie psychologicznej ale muzycznej to może zbliżyło by nas jeszcze bardziej do idei koryfeusza,którego może rzeczywiście nie było?...w każdym bądź razie jest łatwiej myśleć w tym wypadku o soliście niż o chórze który wykonuje jakąś karkołomną partyturę na początku, kto wie może w trakcie pracy okaże się inaczej... Przeniesienie tego języka do teatru dzisiaj jest niezmiernie ciekawym procesem,który potrzebuje zaangażowania umysłów z wielu dziedzin, w czym kryje się również radość obcowania z tematem,każde spotkanie wnosi coś nowego...Cieszę się, że mogliśmy podzielić się efektami tej pracy, a także że jej urzeczywistnianie trwa wśród solidnych filarów ,nie do końca greckich!