AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Django: „Ręce z harfy!”

Teatrolożka i filmoznawczyni.
A A A
 

Rok 1858, tuż przed wojną secesyjną. Ciemna noc, jakiś trakt, wiodący z miasta, w którym można kupić niewolników, do miasta, gdzie można ich sprzedać. Albo do plantacji, gdzie również znajdą nabywców. Naprzeciw dwóch nieokrzesanych, ale za to uzbrojonych mężczyzn staje dr Schultz, Niemiec, niegdyś dentysta. Próbując porozumieć się z handlarzami, używa eleganckich określeń; odpowiedzią jest zniecierpliwione stwierdzenie: „Mów po ludzku”. „Wybaczcie” – stwierdza dr Schultz – „angielski jest moim drugim językiem”.

Django Quentina Tarantino podejmuje kwestię języka właśnie czy ściślej: niemożności porozumienia (nie tylko gburowaci i okrutni handlarze niewolników nie rozumieją Schultza, również właściciel posiadłości, frankofil, nie włada francuskim, mimo że lubi, by zwracano się do niego „monsieur Candie”), ale również roli. I to roli pojmowanej nie jako „udawanie” kogoś, ale też tej przyjmowanej – dobrowolnie lub nie – i determinującej ludzkie życie. Które niekiedy jest grą bez wytchnienia.

Dr Schultz (Christoph Waltz), uczący nowej roli Django (Jamie Foxx), oswobodzonego z rąk handlarzy Afroamerykanina, gra niekiedy zagubionego w obcym, dalekim i nieprzyjaznym kraju dentystę – znalazł się w tarapatach i potrzebuje rady czy pomocy. „Jestem wędrowcem, jak wy” – mówi tym, których zaraz zabije. Kiedy indziej gra bogatego Niemca, znudzonego życiem na tyle, by za rozrywkę uważać oglądanie walczących niewolników. Albo chcącego kupić piękną czarnoskórą dziewczynę za niebotyczną sumę.

Schultz włada niemieckim, angielskim, francuskim – pięknie, elegancko; niekiedy nawet jego wytworność zdaje się groteskowa. Ale potrafi również wydać proste, jednoznaczne polecenie: „Strzelaj”. Jak pisze Jakub Socha: „Tarantino […] nieustannie […] wsypuje piasek w […] maszynę narracyjną. Zwalniają ją oczywiście słowa. Gadanina w różnych formach nie służy jedynie odwlekaniu nieuchronnego, służy także charakteryzowaniu postaci i jest tych postaci chyba najmocniejszą, najbardziej realną bronią. […] Rozwalani z broni ludzie rozpryskują się jak grzmotnięty kijem arbuz, siła uderzenia odrzuca ich na wiele metrów – wszystko to wygląda efektownie, ale sztucznie, i niespecjalnie dotyka. Słowa natomiast mają swój ciężar – dialog jest areną walki, miejscem, w którym jedni zostają pognębieni, skompromitowani, a inni wywyższeni. Słowa służą do gry, kamuflażu, wykładania racji, poprzysięgania zemsty. Bez nich nie może się nic wydarzyć, jednak na pewnym etapie nawet one nie wystarczają, wtedy w ruch idą pistolety”.
 
Słowa to kluczowy element gry, jaką podejmuje dr Schultz, a później również Django. Owa gra, ujawniona już w pierwszej scenie filmu, zyskuje wyjaśnienie niedługo potem. Kiedy Schultz objawi wyswobodzonemu Django swój plan odnalezienia i zgładzenia bestialskich nadzorców, musi zaaranżować sytuację tak, by przybycie dwóch dziwnych mężczyzn nie wzbudzało podejrzeń właściciela plantacji, na którą mają zamiar się udać. Prowadzi więc towarzysza do sklepu z odzieżą dla służby. „Kiedy dostaniemy się na plantację, odegramy role” – mówi. ”Wcielisz się w postać. Nie wolno ci wyjść z roli. Twoja postać to lokaj. Wybierz dla niej kostium”. Django wie, że „wyjście z roli” oznacza kłopoty. Dlatego stara się grać lokaja, jak najlepiej potrafi. Obaj bohaterowie funkcjonują w świecie, w jakim jedynie „rola” umożliwia przetrwanie, a raczej: zapewnia chwilowe bezpieczeństwo. Niektórzy nie muszą jednak „wcielać się” po to, by przeżyć – wśród nich jest Calvin Candie (Leonardo DiCaprio), właściciel jednej z największych plantacji w kraju. Candie nie gra zatem po to, by coś zyskać, ale jedynie dla zabawy, rozproszenia nudy. Wie przy tym, że sam nie utrzymałby porządku na plantacji, wie, że nie umie zarządzać swoimi pracownikami. Pozwala więc, by grali również inni, a wśród nich ten, który trzęsie całym majątkiem – Stephen (Samuel L. Jackson). Stephen gra więc poczciwego, oddanego swojemu panu starego sługę, podczas gdy w istocie sam decyduje o życiu i śmierci tysiąca ludzi. Właściwie ów z pozoru niedołężny mężczyzna (odrzucający na bok laskę w chwili, gdy jego rola dobiega końca) stwarza dla świata postać Calvina – zepsutego, ale uroczego młodzieńca, perfidnie okrutnego i jednocześnie pełnego wdzięku.

Dla doktora Schultza wyjściem z gry jest śmierć: zabija Calvina, gdy nie ma już sił albo wiary w sens odgrywania kogoś po to, by coś zyskać. Schultz sięga po pistolet, bo nie chce podać ręki dewiantowi – taki gest byłby przyjęciem jeszcze jednej towarzyskiej umowy, konwencji, jaką znają i stosują „cywilizowani” ludzie. Nie chce podać ręki monsieur Candie’emu, bo tym gestem domknąłby podjętą grę – i uznał, że jej reguły nadal obowiązują, są do przyjęcia. Sięga po pistolet, wiedząc, że za chwilę sam zginie.

Doktor Schultz, wykształcony lekarz z Europy, który wybrał życie łowcy nagród, „wypada z roli” już wcześniej: gdy na jego oczach psy rozszarpują bezbronnego człowieka. Wówczas znika błazeńska maska, jaką tak chętnie i z powodzeniem zakładał, by zaskoczyć, a potem elegancko osaczyć przeciwnika. Błazeńska, bo przecież doskonale wie, że żyje z zabijania, i jedynym sposobem, by o tym zapomnieć, jest gra, jaką uprawia na co dzień. „Te błazny zaraz znikną” – mówi do mieszkańców szeryf jednego z nawiedzonych przez Schultza miasteczek. Elegancko ubrany mężczyzna i jego czarnoskóry pomocnik wydają się osadnikom komediantami, jakich łatwo unieszkodliwić. Schultz jest świadom, że przebranie bywa skuteczne, póki on sam nie zapomni swojej kwestii. Ale gdy patrzy na oszalałe zwierzęta, jakie przed chwilą zostały spuszczone z łańcuchów po to, by sparaliżowani strachem niewolnicy zobaczyli, co czeka ich w razie nieposłuszeństwa, nie umie już grać. I wie, że być może nigdy nie wróci już do swojej roli. Kiedy gwałtownie reaguje na melodię, jaką słyszy w salonie pięknej, dostojnej posiadłości Południa, nie jest już tym, kto potrafiłby założyć maskę. „Proszę nie grać Beethovena!” – mówi do harfistki umilającej czas mordercom. Gdy ta nie rozumie, chwyci ją za ramię, krzycząc: „Ręce z harfy!”.

Rola, jaką grał od wielu lat, uległa wyczerpaniu, bo świat, jaki dotąd był jego sceną, okazał się okrutniejszy, niż można było przypuszczać. Schultz musi odmówić dalszego udziału w maskaradzie – za jaką niekiedy, w ściśle określonych przez siebie samego okolicznościach, uważał życie. Jedyne wyjście, jakie uznał za możliwe, to śmierć. Django ma jeszcze jedną drogę ucieczki – miłość.

3-09-2014

Django Unchained
scenariusz i reżyseria: Quentin Tarantino
USA 2012

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
dwa plus trzy jako liczbę: