AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Griot niezatapialny

Sona Jobarteh, fot. Sunara Begum  

Siedzimy na widowni zaimprowizowanej wokół łąki na Grobli. Za chwilę, kiedy się ściemni, rozpocznie się jeden z najbardziej oczekiwanych momentów tegorocznej edycji festiwalu Brave. Pigmeje z Konga. Sześcioro przedstawicieli plemienia Aka. Być może najstarszy język świata. Z pewnością najbardziej skomplikowana polifonia w śpiewie. I najwyższej klasy egalitaryzm, zero przemocy wobec kobiet, mężczyźni na równi z kobietami dzielą trudy opieki nad dziećmi. Jednym słowem – prawdziwi Dzicy.

Siedzę obok Mgeni i na razie zamaszyście oganiamy się od komarów. Wczoraj podczas swojego występu z grupą Taarab z Zanzibaru piękna Mgeni, nie zdając sobie za bardzo sprawy z tego, co czyni, spowodowała podwyższenie ciśnienia oraz wiele… cielesnych niepokojów wśród męskiej części widowni. Taarab zaprezentował muzykę nomen omen taarab oraz jej bardziej weselno-dancingową wersję, kidumbak, czyli to, czym Zanzibar nasiąknął od średniowiecznych czasów osmańskiego sułtana Sa’ida Barghasza. Piękni czarnoskórzy Afrykanie do dziś śpiewają i grają arabską muzykę, co może być zarówno porywające, jak i śmieszne (kiedy się zamknie oczy, można sobie nawet momentami słuchowo wyobrazić, że to wieczór w Kazimierzu i dni kultury żydowskiej!).
 
Dwa lata temu mieliśmy innego gościa z Zanzibaru. Nieżyjąca już Bi Kidude, performerka i prawdziwa sangoma – uzdrowicielka, wiedźma, „kobieta wiedząca”, lat wtedy podobno 104 (!), była jak żywe dziedzictwo, jak dotykalny i materialny Duch Zanzibaru. Na niedostępnych dla mężczyzn warsztatach pokazywała rytuały, dzięki którym młode dziewczyny przemieniają się w dobre żony i świetne kochanki. A w nocy po kilku głębszych tańczyła w festiwalowym klubie, jakby jej wszyscy diabli przygrywali…

Nagle czuję, że Mgeni bierze mnie za rękę i mówi cicho do ucha: „Wiesz, rano prowadziliśmy warsztaty. Ja chciałam przekazać coś z tej starej, ludowej muzyki i tańca, ale nasz szef nie za bardzo… Tylko taarab… I wiesz co? Po tym, co zobaczyłam tutaj na Brave, co robi Sona i inni, dzisiaj podjęłam decyzję. Kiedy wrócimy, znajdę sangomę i zacznę się uczyć. Przyjmą mnie, bo moja babcia była sangomą, ale już nie żyje. Ale jest taka jedna cioteczna babka. Chcę być jak Bi Kidude. Nie pozwolę, żeby ta tradycja zginęła…”

Zabrzmiało to jak wewnętrzna przysięga. Uścisnęłam jej drobną dłoń, oczy nam obu niebezpiecznie zwilgotniały. W tym momencie rozpoczął się niesamowity występ małych ludzi z kongijskiej dżungli.

Pigmeje z ludu Aka nie dadzą się tak po prostu „opowiedzieć”. Przyznaję, że próbowałam. Za każdym podejściem wychodziło mi kulawe nadużycie. Więc może najlepiej odnaleźć ich śpiew w internecie. Co oczywiście nie odda klimatu, tańca, ani dumy widowni, że udało się ich zobaczyć, zanim nie znikną z powierzchni planety (co im grozi bardzo realnie). Na tegorocznym Brave, w całości poświęconym griotom, Aka znaleźli się pozornie poza kontekstem. Choć od trzech lat grupa wyjeżdża za granice Konga, nie udawało się ich do Wrocławia sprowadzić, więc kiedy w końcu pojawiła się możliwość, dyrektor festiwalu, Grzegorz Bral i manager programowy Adrian Podgórny nie wypuścili jej z rąk. I wielkie im za to dzięki.

Przez kolejne dni wciąż miałam w głowie postanowienie młodziutkiej, niezwykle utalentowanej Mgeni. Jeśli faktycznie zechce iść tą drogą, czeka ją długa i ciężka praca, a potem może – ale tylko „może” – dzięki szlakom przetartym przez Bi Kidude uda jej się wywalczyć to, czego pragnie.

Truizm, że najtrudniej być prorokiem we własnym kraju, aktualny jest odwiecznie, zwłaszcza w przypadku artystów. Sprawdzona i niezawodna droga do sukcesu pod własną strzechą to niezmiennie sława zdobyta za granicą. Im dalej, tym lepiej. Podczas tegorocznego Brave’u przekonałam się jednak, że to samo odnosi się do całych… tradycji! Jedenasta już edycja festiwalu poświęcona była griotom. Piękne i wzniosłe słowa o ich wspaniałej historii, o tradycji przekazywanej od wielu setek lat, wciąż żywej, nieginącej i jakże szanowanej, o statusie Opowiadaczy, najlepiej sprawdzają się na konferencjach i na filmach. Jak bowiem opowiedzieli mi tegoroczni goście – wielkie, międzynarodowe sławy muzyczne, a przy okazji przedstawiciele najstarszych griockich klanów Afryki Zachodniej – w praktyce bywa często z lekka inaczej…

Kiedy dzisiejszy „szeregowy” griot, czyli wiejsko-miejski, a w dawnych czasach nawet dworski Opowiadacz i kronikarz, ku chwale klanu, kraju oraz dla zachowania tożsamości i pamięci przodków gra i wyśpiewuje historie stare i nowe, coraz mniejszą (i starszą) ma widownię. Z estymą, jaką dawniej pozycja i rola griota cieszyła się w społeczności, też nie jest za wesoło. Na szczęście grioci wyruszyli w świat. Swoją muzyczną sztuką zawojowali Nowe Jorki, Paryże, Londyny i Szanghaje. Teraz, kiedy z koncertami pojawiają się w rodzinnym Mali, Senegalu, Gambii – młodzież znów ich słucha! Są bohaterami. A tradycja ma szanse na godne przetrwanie.

Taka dokładnie jest opowieść wielkiej artystki, wirtuozki gry na korze, zjawiskowej Sony Jobarteh. Podczas koncertu inaugurującego Brave wrocławska publiczność żywiołowo śpiewała razem z nią w języku malinke i uczestniczyła w nagrywaniu materiału do teledysku utworu Gambia, który będzie promował nie tylko Sonę, ale też sztukę griotów i cały kraj. Miesiąc wcześniej Sona wystąpiła na zaproszenie prezydenta Gambii, uświetniając oficjalne uroczystości okrągłej rocznicy uzyskania niepodległości. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że jest pierwszą kobietą oficjalnie koncertującą na korze, świętym instrumencie griotów, od siedmiuset lat zarezerwowanym wyłącznie dla mężczyzn!

„Miałam może cztery latka, mieszkaliśmy wtedy z moim dużo starszym bratem, on już był muzykiem, w Londynie. Pamiętam, że było późno i strasznie mi się chciało spać. Byliśmy w nocnym klubie. Nie chciałam grać. Ale miałam taką pluszową maskotkę, małe lwiątko, z którym się nie rozstawałam, no to włożyli to lwiątko w otwór mojej kory, ja szłam za zabawką i tak mnie wyprowadzili na scenę – opowiada Sona na spotkaniu z publicznością. – Ale w Gambii, w wiosce mojego dziadka, mogłam publicznie zagrać na korze chyba tylko dlatego, że byłam dzieckiem, a dziadek był takim wielkim mistrzem i wielkim griotem, i taki ogromny miał szacunek. W wiosce codziennie doradzał ludziom, rozsądzał spory, nawet małżeńskie, ciągle ktoś do niego przychodził. Ale jego gry słuchali głównie starsi. Więc kiedy ja zagrałam, mogłam mieć wtedy z pięć lat, to nikt nie oponował, bo, jak teraz myślę, widzieli przede wszystkim malutkie, słodkie dziecko. No i wnuczkę Wielkiego Mistrza Amadu Bansanga… Gdybym publicznie zagrała po raz pierwszy dopiero jako nastolatka, byłby skandal… Nie, to nie byłoby możliwe… No ale teraz minęło wiele czasu. I zagrałam dla całego kraju. Prezydent wspiera mój największy życiowy projekt. Pierwszą szkołę muzyczną w Gambii, uczącą gry na korze i innych tradycyjnych instrumentach. To moja życiowa misja. A jeśli opracowany przeze mnie program zostanie zaakceptowany przez ministerstwo edukacji, wejdzie do wszystkich szkół w całej Gambii. To będzie naprawdę duża sprawa dla zachowania tradycji”.

Sona Jobarteh była niekwestionowaną królową tegorocznego Brave’u. Bo właśnie ją Grzegorz Bral zaprosił, aby była kuratorką edycji i skonstruowała program. Co rzadko się zdarza w przypadku gwiazd tego kalibru, była z festiwalem od początku aż do finału. Chodziła na koncerty, zapowiadała zaproszonych przez siebie gości, spotykała się z publicznością, niestrudzenie udzielała wywiadów, uczestniczyła też w naukowej konferencji zorganizowanej przez Instytut Kulturoznawstwa. No i dzięki niej mieliśmy autentyczną paradę griockiego, globalnego „superpower”. Obok Sony na wrocławskich scenach wystąpili: najszybszy balafonista świata Balla Kouyaté, „pustynny bluesman” z Mali – „Vieux” Farka Touré, legendarny griot Kassé Mady Diabaté z towarzyszeniem bezprecedensowego muzycznego dream teamu, mistrz kory tradycyjnej Sanjalli Jobarteh (ojciec Sony) czy Coumbane Mint Ely Warakane – mauretańska diwa jedynej na świecie tradycji kobiecych griotów. Jak powiedział mi Abou Diarra, charyzmatyczny mistrz gry na n’goni, starożytnym instrumencie łowców: „Tylu najjaśniejszych gwiazd Afryki w jednym miejscu jeszcze nie widziałem! A koncertuję po świecie non stop”.

Opowieść Abou Diarry, którą podarował nam na emocjonalnym, niezwykłym spotkaniu, można przerobić na scenariusz niezłego thrillera. Abou znany jest jako ten, który na n’goni zagrać potrafi dosłownie wszystko (jego oficjalna ksywka to „Jimi Hendrix n’goni”), ma setki uczniów na całym świecie, głównie w Paryżu i Marsylii, gra ponad osiemdziesiąt koncertów rocznie. Ale do dziś na widok nissana patrol Abou zamiera sparaliżowany. Takim samochodem jako małego chłopca wieziono go na… ścięcie. Kiedy wędrował za pracą po śmierci ojca, został wywieziony przez handlarzy żywym towarem aż na Wybrzeże Kości Słoniowej, a tam sprzedany lokalnemu kacykowi, któremu zmarła żona. Klanowa królowa musiała być pochowana wraz z „dworem”. Wokół jej ciała należało ułożyć świeżo ścięte główki jedenaściorga dzieci. Opowieść wielkiego mistrza n’goni o niemal cudownym ocaleniu, desperackiej ucieczce, wieloletniej tułaczce, na dwie godziny zahipnotyzowała zebraną w festiwalowym klubie publiczność. Na zawsze zapamiętam, że w języku bambara diarra znaczy „lew”. A lew się nie poddaje.

Snucie dobrej opowieści to wielka sztuka. Na tegorocznym Brave mieliśmy okazję się jej uczyć, a także podziwiać naszych własnych, polskich opowiadaczy ze stowarzyszenia „Studnia O”. Rano opowiadali bajki dzieciom, wieczorami wyczarowywali opowieści dla dorosłych. Na tych spotkaniach sala za każdym razem była pełna! Paradoksalnie w dobie odrealnienia świata żywy, prawdziwy opowiadacz odzyskuje moc.

Może Brave Festival potrzebuje własnego griota, który zbierze nagromadzone przez tyle edycji historie? Sam tylko nurt Brave Kids, podczas którego dzieci z całego świata goszczą u polskich rodzin, a potem wspólnie przygotowują brawurowy spektakl – to ogromna kopalnia wzruszających, niepowtarzalnych opowieści. Dochód z biletów zawsze w całości zasila fundację ROKPA, pomagającą dzieciom w Tybecie. W tym roku dodatkowo kwestowano dla ofiar trzęsienia ziemi w Nepalu. Za tymi „akcjami” też kryją się niebywałe historie. A zatem: Opowiadacz Poszukiwany! Najlepiej od razu globalny.

12-08-2015

11. Brave Festival, Wrocław, 10-17 lipca 2015.

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
dwa plus trzy jako liczbę: