AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Ja, Szu-Hin

Tygrys tańczy dla Szu-Hin, reż. Beata Chorążykiewicz, Teatr im. J. Osterwy w Gorzowie
Doktor habilitowana kulturoznawstwa, adiunkt w Zakładzie Performatyki Instytutu Kulturoznawstwa UAM. Autorka i współautorka książek i artykułów wydanych w Polsce i za granicą.
A A A
 

Bardzo lubię nieoczywiste przedstawienia dla dzieci z okazji świąt. Na święta, podobnie jak na Dzień Dziecka, niemal każdy teatr wypuszcza jakiś spektakl, który przyciągnie zbiorowych małych widzów (jest okazja, a poza tym koniec roku, więc w instytucjach zostały jakieś środki do zagospodarowania). Przedstawienia nierzadko mają wprowadzać w „atmosferę świąt”, używając do tego wszystkich potocznie związanych z nimi atrybutów. Ja natomiast – przekornie – lubię te nieoczywiste, w których nie ma gwiazdki, prezentów, śniegu, Mikołaja, kolędników, choinki, śnieżynek, bałwanka… Pozbawiając się tych wszystkich elementów, teatry zdają się wyłamywać z całej świątecznej machiny komercyjnej, której zadaniem jest napędzanie kupowania. A ja tak lubię teatr kontestujący…

Takim nieoczywistym świątecznym tytułem jest grudniowa premiera gorzowskiego Teatru im. Osterwy Tygrys tańczy dla Szu-Hin w reżyserii Beaty Chorążykiewicz. Ten nieco już zapomniany tekst Anny Świrszczyńskiej z końca lat pięćdziesiątych XX wieku może wydawać się na tle współczesnej dramaturgii dla milusińskich nieco staroświecki i mieścić w kategorii „bajeczka dla dzieci”. Bo też i świat, w który zabiera spektakl jest na poły egzotyczny (rzecz dzieje się w Państwie Środka), na poły baśniowy (tańczące tygrysy, śpiewające dzwoneczki, smok). A jednak – być może dzięki silnej damskiej reprezentacji (głównej bohaterki, autorki-poetki oraz reżyserki) – wymowa tego przedstawienia staje się bardzo aktualna. Oto w prezencie świątecznym w teatrze dostajemy postać silnej, dziewczęcej bohaterki, która dla rodziny, dla ocalenia ukochanego braciszka jest w stanie zdobyć się na takie czyny, o zdolność do popełnienia jakich nikt by jej nie posądzał. Tylko dlaczego ciągle mówi o sobie, że jest małą, głupią, choć sprytną dziewczynką, tyle że najbardziej upartą w całym kraju? Gdybyśmy mieli za bohatera zamiast niej małego chłopca, nigdy nie powiedziałby on o sobie „głupi”, a jego „upór” nazwano by silną wolą lub wytrwałością. Szu-Hin (Joanna Ginda) jest mądra (znajduje rozwiązanie dla każdego problemu, jaki przed nią staje), opanowana (powtarza, że nie może płakać, bać się, bo musi znaleźć rozwiązanie), dzielna (nie boi się wypraw, które choć są dalekie, mogą przynieść wyzdrowienie jej brata) wytrwała i bardzo zdeterminowana (nie rezygnuje mimo trudności). Pewnie za to lubią ją zgromadzeni na sali teatralnej młodzi widzowie, bo kiedy każdą kolejną scenę, w której wyrusza z domu, rozpoczyna: „Jestem Szu...” – dzieci, dopowiadając, wykrzykują – „… Hin”, co brzmi jak wezwanie Mocy, tak jakby widziały przed sobą Supermana albo inną Wonder Woman. Tyle tylko że jest to zwykła dziewczynka, której jedyną nadzwyczajną mocą jest miłość i wytrwałość w dążeniu do celu. Oczywiście – jak to w bajce – na końcu opowieści czeka na Szu-Hin nagroda za to, kim jest – prawdziwy książę z bajki, taki, co to od zbójców potrafi wybawić (tu występujący pod postacią sprzedawcy śpiewających świerszczy), który potrafi przyznać, że wiążąc się z silną i zaradną kobietą, staje się szczęściarzem. Słusznie – pora skończyć z obrazem kobiety-bluszczu, co to bez mężczyzny jest „taka mala” i głupiutka, oraz odwrotnie – pora, żeby mężczyźni (tu: na razie przedszkolaki) przekonali się, że silne dziewczynki niekoniecznie muszą być potworami i heterami.

Chorążykiewicz jako reżyser postawiła w swojej inscenizacji na połączenie orientalnej ceremonialności z lekką nutką farsową. Toteż słowom aktorów towarzyszą wykonywane przez nich proste, umowne, a jednak sprawiające wrażenie egzotycznych ruchy rąk, gesty dłoni, wygięcia ciała, które są nie tyle „chińskie”, co kojarzą się generalnie z Dalekim Wschodem. Czasem te działania uzupełnione są drobnymi grepsikami, które wprowadzić mają komiczny nastrój w scenę, jak wtedy, gdy jeden z wezwanych na pomoc wujów, chodząc, bardzo wyraziście „zamiata” nóżką. Jedynym odstępstwem od tej ceremonialności okraszonej komizmem była scena ze starymi mądrymi żółwiami, które swoim wyglądem (zielone kombinezony z doczepionymi na plecach miskami) oraz atrybutami w postaci deskorolek przywoływały popkulturowe wyobrażenie tych płazów jako wojowników ninja. Dla mnie był to pewien zgrzyt w estetyce tego przedstawienia (tak przy okazji: od kiedy żółwie mają na głowach czułki?).

Bardzo chińskie i starannie odrobione są natomiast kostiumy reszty postaci – nie ma w nich umowności, jest raczej bardzo konsekwentna odpowiedź na stereotypowe wyobrażenia dotyczące tej części Orientu. Biedni noszą więc stożkowe kapelusiki i przyszarzałe błękitne spodnie i proste bluzy, a bogaci – złote szaty. To bogactwo kostiumów kontrastuje z bardzo prostą, pomysłową i znów umowną scenografią. Scenę dzielą wzdłuż na trzy części dwie białe delikatne zasłony, dzięki czemu można odsłaniać kolejne plany opowieści, a także wtedy, gdy to potrzebne, zmniejszać lub powiększać obszar gry. Poszczególne miejsca prezentacji budowane są głównie światłem bądź też odpowiednio animowanymi pasami materiału. Zielone, opuszczone z sufitu, stają się bambusowym lasem, białe – trzymane przez dwóch aktorów – stołem biesiadnym, a oświetlone niebieskawym światłem i wprowadzane w falowy ruch – rzeką. Słowem: sposoby dawne, ale nadal skuteczne.

Taki też jest cały ten spektakl, trochę staroświecki, niemniej nadal posiadający siłę działania na młodych widzów. Dla cztero-, pięciolatków zresztą na pewno nie jest on staroświecki, jest po prostu pokazem, że teatr można tworzyć z prostych elementów, które wcale nie muszą dokładnie udawać tych rzeczywistych. Jeśli jeszcze dodać do tego, że te kilkulatki razem z aktorami odśpiewały finałową piosenkę i potem podśpiewywały ją jeszcze w szatni, przedstawienie można uznać za sukces. Rzetelnie zrobione i zainscenizowane, zagrane bez żadnej taryfy ulgowej w stylu „przedpołudniówka świąteczna dla dzieci”, jest całkiem przyzwoitą propozycją repertuarową, nie tylko na ten moment w roku.

A co z Mikołajem? Był, tyle że poza salą teatralną, gdzie rozdawał dzieciom wafelki. Nie było więc rozczarowania w żadnym z aspektów przedświątecznej wizyty w teatrze.

18-12-2017

galeria zdjęć Tygrys tańczy dla Szu-Hin, reż. Beata Chorążykiewicz, Teatr im. J. Osterwy w Gorzowie Wielkopolskim <i>Tygrys tańczy dla Szu-Hin</i>, reż. Beata Chorążykiewicz, Teatr im. J. Osterwy w Gorzowie Wielkopolskim <i>Tygrys tańczy dla Szu-Hin</i>, reż. Beata Chorążykiewicz, Teatr im. J. Osterwy w Gorzowie Wielkopolskim <i>Tygrys tańczy dla Szu-Hin</i>, reż. Beata Chorążykiewicz, Teatr im. J. Osterwy w Gorzowie Wielkopolskim ZOBACZ WIĘCEJ
 

Teatr im. J. Osterwy w Gorzowie Wielkopolskim
Anna Świrszczyńska
Tygrys tańczy dla Szu-Hin
reżyseria: Beata Chorążykiewicz
scenografia i kostiumy: Natalia  Kołodziej
muzyka: Marek Zalewski
obsada: Beata Chorążykiewicz, Joanna Ginda, Bogumiła Jędrzejczyk, Anna Łaniewska, Edyta Milczarek, Karolina Miłkowska–Prorok, Bożena Pomykała–Kukorowska, Joanna Rossa, Bartosz Bandura, Mikołaj Kwiatkowski, Jan Mierzyński, Artur Nełkowski, Krzysztof Tuchalski, Darian Wiesner, Cezary Żołyński
premiera: 3.12.2017

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
dwa plus trzy jako liczbę: