AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Jeb*ć i się nie bać albo co z tą Polską

Wiedźmin. Turbolechita, reż. Piotr Sieklucki, Teatr Nowy w Krakowie
fot. Marcin Oliva Soto  

Wiedźmin został kniaziem i rządzi Novigradem. Teraz, gdy większość fanów prozy Andrzeja Sapkowskiego oburzona tą idiotyczną koncepcją pierzchła w inny zaułek internetów, zostaliśmy sami. My, czyli kto?

Wiedźmin. Turbolechita w reżyserii Piotra Siekluckiego na podstawie tekstu Ziemowita Szczerka to spektakl wymagający popkulturowej erudycji, a więc w pewnym stopniu hermetyczny. Wprawdzie nie trzeba być członkiem fandomu, żeby mieć z wizyty w krakowskim Teatrze Nowym pożytek i przyjemność. Jeden jednak warunek należy spełnić bezwzględnie – aby coś z tego zrozumieć, trzeba być Polakiem. Szczerek nie jest zainteresowany uniwersalizacją Geralta z Rivii. Nic dziwnego, teatr nie zrobi tego lepiej niż święcąca tryumfy na całym świecie gra komputerowa czy nadchodzący serial produkcji Netflixa. Czyni więc głównego bohatera wiedźmińskiej sagi zmutowanym Polakiem, pogromcą społeczno-historyczno-politycznych potworów – Lechitą.

„Oczywiście bajania o pradawnym Imperium Lechitów można po prostu wyśmiać” – pisał Marcin Napiórkowski o kolejnych owocach postprawdy, które rodzą się na historycznym poletku. W tę właśnie stronę zmierzają twórcy spektaklu. Choć napędzają swoją satyrę groteską i pastiszem, nie gubią dziwnego, odległego od ironii uroku, czego najlepszym przykładem początek. Reżyser pojawia się na scenie i śpiewa W południe, utwór do słów Kazimierza Grześkowiaka w aranżacji Kazika na Żywo. Wyrazisty bit na stojącej z tyłu sceny perkusji gra odpowiedzialny za instrumentarium (od liry po klarnet) Aleksander Fiałek (Jaskier). Pieśń o południcy uruchamia tajemniczą postać stojącą na pieńku pod uschniętym drzewem, będącym prapolską zapewne jabłonią bądź gruszą. W somnambulicznym tańcu i białym stroju przypomina marzannę, która znika gdzieś w półmroku i dymie. A potem…

ze słomy buty wystają
Mówiono, że człowiek ten nadszedł od północy, od drzewa owocowego, od słomy, na której spał i słomę tę na swym czarnym ze skóry płaszczu i czarnych z paskami dresach przyniósł, a z nią dwa miecze. Jeden na zachód, drugi na wschód. Juliusz Chrząstowski, któremu w widowiskowej roli Geralta pozostali aktorzy ledwie partnerują, odgarnia niesforne kosmyki srebrnych włosów i z urokiem remizowego amanta charyzmatyka rozpoczyna wykład o językowym obrazie świata, z którego niezbicie wynika, że nie jest w Polsce dobrze. Tak wiele słów niesłowiańskich zaśmieca nasz język. Tak mało slawizmów przeniknęło na zachód od słupów wbitych przez Chrobrego. Nasz świat jest podległy, prowincjonalny, barbarzyński, ale z ambicjami napędzanymi przez kompleksy. Trzeba to zmienić. On tego dokona, on – najskuteczniejszy popkulturowy produkt eksportowy. Turbolechita, tęskniący za nazistowską eugeniką, weźmie nas wszystkich za mordę i podniesie z kolan. Aby to uczynić, wystarczy słowo – dużo się więc w spektaklu Siekluckiego mówi, czyny zostawiając nudnym zrobotyzowanym Niemcom. Wiedźmin jest jak polityczny przywódca, objaśniający nam świat. Sceny z innymi bohaterami są ledwie ilustracjami do jego monologów. Polska, to znaczy Lechia, słowem silna!

Ktoś ma wątpliwości? Niech się lepiej zainteresuje tym, co pisał Stach z Warty. Napomknięcie o tym niezwykłym artyście jest znamienne. Stanisław Szukalski ze swoją barwną hollywoodzką biografią i obarczoną nadzwyczajną ekspresją sztuką stanowi idealny produkt dla współczesnych komiksowych czasów. Szczerka naigrawanie z wymyślonych przez Stacha zermatyzmu i teorii macimowy, czyli pradawnego języka polskiego, z którego pochodzą wszystkie języki świata, ujawnia pewien rozdźwięk. O tym, że rojenia rzeźbiarza są komiczne, nie trzeba nikogo przekonywać, o tym, że rymują się z bzdurami o wielkim imperiów Lechitów (praindoeuropejczyków, których dziedzictwo niosą Polacy) – również. Warto jednak zastanowić się, co za nimi stoi? Szukalski dążył do stworzenia autonomicznej polskiej sztuki narodowej. Ten utopijny cel przekształcił później w poszukiwanie wspólnego mianownika dla wszystkich kultur obecnych na Ziemi. A więc Stach z Warty był koniec końców admiratorem synkretyzmu i różnorodności kulturowej. W ten sposób budował ojczyznę, za którą nieustannie tęsknił (jego sztukę odrzuciły i Polska, i USA). Szukalski może być więc pretekstem do namysłu nad potrzebą projektowania domu – nowego, ale wzniesionego z tradycji.

Kompleksom i przerośniętym ambicjom Polaków nie patronuje również pisarstwo Andrzeja Sapkowskiego. Jeśli Szczerek ma rację i wiedźmin wpisuje się w panteon bohaterów wziętych na sztandary przez admiratorów Czoła Wielkiej Polski, to autorowi sagi musi być przykro. Lektura jego prozy pokazuje bowiem niezbicie, że intencje były zgoła inne. Najlepszym przykładem sam Geralt z Rivii – pozbawiony tożsamości wyrzutek, odmieniec, Inny. Szczerek zdaje sobie sprawę, że klocki do siebie nie pasują i poświęca sporo miejsca spolszczeniu Geralta, który prowadzi karkołomny wywód, aby mianować się w końcu Dzidowładem. Kolejnym przykładem Ciri, o której w spektaklu tylko się napomyka, a która u Sapkowskiego zakochuje się w dziewczynie, po to, by (jak mówił w wywiadach sam autor) rozbić schemat powieści fantastycznej, w którym kobieta jest nagrodą dla mężczyzny-wojownika. Dodajmy do tego jeszcze złożoną z rozmaitego autoramentu ludzi i nie-ludzi kompanię głównego bohatera, z której do teatru przeniknął jedynie Jaskier. U Sapkowskiego, jak i u Szukalskiego, widzimy bogactwo kultur i szacunek dla odmienności. Różnicą jest to, że Stach z Warty tworzył sztukę dla wyimaginowanego imperium, a wiedźmin u Sapkowskiego heroicznie z imperium walczy (wyzbyty politycznych motywacji). Dlatego nigdy nie mógłby zostać królem, księciem, władyką czy też kniaziem. Cóż więc się stało, że tak dobrze pasuje do roli Turbolechity?

kuce będą kucać
Wiedźmin u Szczerka kręci bat na kosmopolitycznych hipsterów z wegańskich knajp. Być może dlatego tak chętnie rzuca mięsem. Obrywa się właściwie wszystkim, ale najbardziej Conanowi z Cymerii (Krystian Durman). Półnagi w skórzano-futrzastej pielusze jest symbolem zepsutego świata Zachodu, w którym wyfiokowane tolerancją pedały narzucają swój pełzający terror politycznej poprawności. W jej sidła chwyta zresztą słynnego barbarzyńcę Geralt, oskarżając go o pogardę dla Słowian. Ta zniewaga krwi wymaga. Obydwaj wchodzą na zajmujący niemal pół sceny bokserski ring, wysypany nieubitą ziemią. Zaczyna się pyszny pojedynek do intensywnej muzyki i stroboskopowego światła. Kabaretowe slow motion kończy się pociesznym zawieszeniem Wedźmina. Wszelkie bowiem komunikaty, które mogłyby osłabić z takim trudem wykoncypowany porządek świata, skutkują – jak mawiają gracze – lagiem. Zabójca potworów, gdy już się otrząśnie, ułoży rękę w znak Aard, a laserowe promienie wypuszczone z rękawicy goreć będą jak wici tudzież stosy rozpalone na szczytach Białych Gór – sygnały alarmowe wysłane przez oblężone siłami ciemności królestwo Gondoru.
 
Śródziemie to jeszcze jedna allotopia, którą wprowadza Szczerek. Bez względu na to, czy operuje terminami z literatury J.R.R. Tolkiena czy Georga R.R. Martina (fani Gry o tron też znajdą tu coś dla siebie), szuka w nich dowodu na to, że dla zachodniego świata Polska jest jedynie chwilowym sojusznikiem Śródziemia, ale z gruntu należy do Mordoru. Ten zaś objawi się na kinowych gabarytów ekranie z tyłu sceny. Raz jako Oko Saurona, raz jako postać Putina – rycerza wkraczającego przez imperialne złote wrota. Tragedia Polaków według Szczerka polega na tym, że gardząc Wschodem, pożądają Zachodu, który ich właśnie ma w pogardzie. Co więcej, aby dalej Wschodem gardzić, Zachodu potrzebują jak powietrza. Saurona pokonuje ekonomicznym zaklęciem Dilbert (Karol Miękina) z komiksu Scotta Adamsa, który przy okazji uczy Polaków kapitalizmu. Jak połączyć podległość wobec jednych z wyższością wobec drugich? Jest tylko jeden sposób. Wzgardą obdarzyć teraźniejszość, nie troszczyć się o przyszłość, wszystkie siły rzucić do budowy wspaniałej przeszłości. Jej nie zabierze nam nikt, w niej zawsze znajdziemy schronienie i spokój. To będzie nasza gawra, w której „kniaź kuca na kurhanie”, a jego poddani rytmicznie podśpiewują: „kuc – kuc, jeb – jeb”.

moc jest z na-mi! Le-chi-ta-mi!
Wiedźmin. Turbolechita opowiada historię o braku. Potrzebie pozytywnego mitu, odwrotu od martyrologii. Proponuje świętokradcze wręcz odstawienie przegranych do lamusa. Teraz liczy się siła, krzepa, powodzenie w zamtuzach i twardy łeb do picia przepalanki. Że co, że niby taki patriarchalny maczyzm to barbarzyństwo, a świat jest już gdzie indziej? Za przeproszeniem Państwa – jebać świat! My, Polacy, nie mieliśmy supermenów i batmanów, mieliśmy Małego Powstańca i najwyższy czas to zmienić. Polska jest walcząca. Aktualnie nie ma z kim? Mogą być bogu ducha winni hobbici, ważne, że nareszcie to my mamy przewagę! Wygrywamy! Pokłon składają nam Elbończycy, czyli brodaci ubłoceni krasnale (w roli przywódcy znakomity Maciej Ferlak), mieszkańcy kraju czwartego świata; korzą się przed nami także amerykańscy imperialiści – wszyscy na kolana! A my wstajemy! Geralt spogląda na oddających hołd ze złowieszczym uśmiechem, który po chwili objawia się na ekranie w złotych ramach kiczowatego portretu. Kilka chwil wcześniej po ringu biegał reżyser, śpiewając utwór Prosto z repertuaru Kultu. „Idę prosto, nie biorę jeńców żadnych” – o to właśnie chodzi. Nie oglądać się na boki, plwać na polityków, na tromtadracje i na inne (niż nasze) racje. Aby już nie miały sensu słowa Tego Typa Mesa z utworu Janusz Andrzej Nowak: „A my ciągle zawstydzeni, pytamy: «Czy mogę / zapuścić wąsa?»”. Wiedźmin z Teatru Nowego jest superjanuszem. I co? Jakiś problem?! Tak myślałem. Lepiej śmiejmy się głośno, a może uda nam się to wszystko zamknąć w kabarecie, może nie będzie z tego kłopotu.

25-02-2019

galeria zdjęć Wiedźmin. Turbolechita, reż. Piotr Sieklucki, Teatr Nowy w Krakowie <i>Wiedźmin. Turbolechita</i>, reż. Piotr Sieklucki, Teatr Nowy w Krakowie <i>Wiedźmin. Turbolechita</i>, reż. Piotr Sieklucki, Teatr Nowy w Krakowie <i>Wiedźmin. Turbolechita</i>, reż. Piotr Sieklucki, Teatr Nowy w Krakowie ZOBACZ WIĘCEJ
 

Teatr Nowy w Krakowie
Ziemowit Szczerek
Wiedźmin. Turbolechita
reżyseria: Piotr Sieklucki
scenografia i kostiumy: Łukasz Błażejewski
muzyka i projekcje: Paweł Penarski
światło: Wojciech Kiwacz
dźwięk: Grzegorz Janeczek
obsada: Juliusz Chrząstowski, Maciej Ferlak, Krystian Durman, Karol Miękina, Piotr Sieklucki, Grzegorz Witek, Grzegorz Janeczek
premiera: 29.12.2018

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
jeden razy osiem jako liczbę:
komentarze (1)
  • Użytkownik niezalogowany Ewcia
    Ewcia 2019-02-26   19:26:40
    Cytuj

    Świetna sztuka. Bardzo dobrze napisana. Juliusz Chrząstowski to najlepszy Wiedźmin w historii naszego kraju. Durman jako Conan - Heman jest tylko chwilę na scenie, ale na długo pozostaje w pamięci. Tak samo Ferlak. Nie do końca przekonał mnie Amerykanin. Wydaje mi się bardzo sztuczny. Reżyser Sieklucki daje rade chociaż mógłby wziąć kilka lekcji śpiewu. Sama muzyka w spektaklu to mistrzostwo. Jest epicko. Świetnie ukryty temat znananego szlagieru disco-polo sprawił, że pozytywnie się uśmiałam. To taki mały smaczek, a zarazem prztyczek w kierunku naszego słabego polskiego gustu muzycznego. Szkoda tylko, że sztuka była tak słabo realizowana. Nie wiem czy to przypadek, czy słabszy dzień realizatora, czy może braki w sprzęcie, ale ewidentnie da się to zrobić lepiej. Kolejny raz dobra scenografia i jeszcze lepsze światło. Chodźcie z nami, Lechitami. Mnie panowie namówili.