AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

„Koniec sveta” odroczony

Mistrz i Małgorzata, reż. Ondrej Spišák, Teatro Tatro ze Słowacji
Reżyser teatralny, historyk i teoretyk teatru. Profesor na Uniwersytecie Wrocławskim i w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej im. Ludwika Solskiego w Krakowie, absolwent Politechniki Wrocławskiej (1979) oraz Wydziału Reżyserii Dramatu krakowskiej PWST (1986). Publikuje m.in. w „Teatrze” i „Dialogu”.
A A A
Fot. Peter R. Jurik  

Ondrej Spišák, reżyser i aktor ze Słowacji, laureat wielu nagród, od lat tworzy wybitne dzieła teatralne także w Polsce. Głównie jemu powierza swoje sztuki do inscenizacji Tadeusz Słobodzianek. Największe sukcesy odnosi jednak Spišák z własną, rebeliancką trupą Teatro Tatro. Od 1990 roku zaprasza najwybitniejszych słowackich artystów do teatru wędrownego w ramach „terapii antyinstytucjonalnej”.

Zrealizowali dotąd tylko trzy wielkie projekty, ale każdy zdążył już przejść do historii. Ich ostatnim wyczynem była brawurowa inscenizacja arcypowieści Michała Bułhakowa Mistrz i Małgorzata. Po prawie trzech latach od premiery przywędrowali z tym spektaklem wreszcie do Wrocławia. Rozstawili swój namiot w godnym miejscu, na terenie Instytutu im. Jerzego Grotowskiego.

Spišák rewelacyjnie przełożył na teatr trudną, wielowątkową powieść Bułhakowa. Sam też tekst bardzo sprawnie zaadoptował. Wybitny scenograf František Lipták, jeden ze współzałożycieli Teatro Tatro, zadbał o oryginalną stronę wizualną spektaklu. Lipták zaczął oczywiście od pomalowania na zewnątrz namiotu. Poetyka cyrku i teatru ulicznego zadziwiająco trafnie oddała unikalny język Bułhakowa, błyskotliwy i niejednoznaczny, pełen ciepłego humoru i mądrych, wciąż aktualnych przemyśleń. Arena cyrkowa to też naturalna przestrzeń dla wariackich popisów Korowiowa/Fagota i kota Behemota, a także właściwe miejsce do latania na miotle czy na świni i wszelkich ekscesów magicznych w rodzaju balu u Szatana.

Znakomitym pomysłem było posadzenie na widowni w pierwszej części marudnego Widza, a w drugiej przemądrzałego Krytyka. W obie role świetnie się wcielił jeden aktor, Peter Oszlik. Na długo przed początkiem spektaklu jako Widz zamartwiał się o bezpieczeństwo namiotu, był pewien, że dach runie. Został wprawdzie szybko zastrzelony przez kota Behemota, ale ożył w przerwie, żeby się skarżyć na pijaństwo i nieobyczajność aktorów. Przeobrażony w Krytyka w części drugiej, przerywał aktorom grę i tłumaczył widowni związki powieści z biografią autora. Pierwszy raz widziałem w teatrze tak zabawnie i tak sensownie podane przypisy do przedstawienia. Krytyk na koniec sam się zastrzelił, bo nie uwierzył, że rewolwer Behemota mógł być prawdziwy. Nie był. Podobnie jak Krytyk.

Innym, równie świetnym zabiegiem było opóźnienie przedstawienia z powodu oczekiwania na przybycie Prezydenta. Nie trwało to na szczęście zbyt długo. Aktorzy zresztą bardzo grzecznie nas przepraszali. Nagle cały namiot zaczął drżeć od huku lądującego helikoptera. Potem wbiegli dwaj tajniacy połączeni słuchawką. Wreszcie pojawił się Prezydent. Ale jego miejsce było już zajęte. Siedział tam Młody, czyli Šimon Spišák, syn reżysera i znakomity, jak się później okazało, aktor. Kłótnia pomiędzy biednym widzem bez biletu a potężnym Prezydentem umieszczała całe przedstawienie w ramach bardzo współczesnych. Ondrej Spišák powtarzał tym samym strategię Bułhakowa – uczeni doszukali się wszak w powieści wielu aluzji do wydarzeń i osób rzeczywistych, o czym pouczał też widownię Krytyk, zanim się zastrzelił.

Inscenizacja Spišáka rozgrywała się symultanicznie w wielu czasach i miejscach: pod koniec życia Jezusa w Jerozolimie; w Moskwie, Jałcie i Kijowie roku 1934; tu i teraz we Wrocławiu; a nawet w przyszłości. Ostatnia scena działa się latem 2017 roku. Mogliśmy wysłuchać wiadomości z niedalekiej przyszłości. Polska godziła się przyjąć czterech uchodźców, ale pod warunkiem, że to chrześcijanie o białym kolorze skóry i wyznawcy PiS-u. Swoją drogą, trochę to przykre, że dziś nawet bracia Słowacy postrzegają nas jako plemię fanatycznych trolli.

Wędrówki w czasie i przestrzeni dokonywały się z pomocą ogromnej machiny czasu, czyli wielkiego wentylatora skierowanego ze sceny na widzów. Poszczególne wątki odgrywane też były różnymi środkami teatralnymi. W pierwszej części, kiedy akcja działa się w Rosji, reżyser Ondrej Spišák, upozowany na Stalina, przechadzał się po arenie z wielkim napisem „1934”. Poncjusz Piłat i Jeszua byli z kolei wielkimi kukłami, sprawnie animowanymi przez aktorów ubranych na czarno. Teatralna narracja tej jakże skomplikowanej opowieści była zaskakująco jasna i przejrzysta. Do tego sceny następowały wartko w zawrotnym tempie, a kreatywne pomysły inscenizatorów i aktorów nie miały granic.

Telefonowanie odbywało się poprzez nakładanie wiadra na głowę. Telegrafistka wypluwała kolejne depesze. Wielka szafa raz była Jałtą, innym razem Kijowem. Odcięte głowy gadały jak żywe. Noc Walpurgii rozegrała się w prawdziwych szuwarach nad rzeką; gdyby noc nie była taka chłodna, pewnie wielu widzów uległoby nawoływaniom nagich artystów do wspólnego szaleństwa…

Wszyscy aktorzy grali znakomicie. Rewelacyjny Milan Ondrik równie świetnie sam przemieniał się w Behemota, co animował lalkę kota. Ondrik, obdarzony pięknym, niskim głosem potrafił też spektakularnie zionąć ogniem i rapować. Lukáš Latinák, popularny na Słowacji aktor filmowy i telewizyjny, z brawurą odegrał całą plejadę ról, ale najbardziej zachwycał jako Korowiow. Humor znakomicie łączył z okrucieństwem. Co też mogę poświadczyć, jako jedna z ofiar Korowiowa. Wypytał mnie podczas spektaklu o zarobki. Zjawiskowa Zuzana Konečná w roli Małgorzaty widowiskowo demolowała mieszkanie krytyka Łatuńskiego i naga fruwała na miotle. Wyleciała nawet ponad namiot. Milan Vojtela jako słowacki Prezydent nie był co prawda tak ładny jak nasz Prezydent, ale zrehabilitował się znakomitą grą i serią innych ról.

Pośród wszystkich wariackich tricków i szalonych zwrotów akcji największe wrażenie zrobiła na mnie scena końcowa. Behemot i Korowiow polali scenę i widzów w pierwszym rzędzie benzyną, po czym rzucili na podłogę zapalone papierosy… Iluzja była doskonała. Naprawdę się wystraszyłem. Nie spalili nas jednak żywcem. W namiocie cuchnęło wprawdzie benzyną, ale aktorzy wylali na nas z kanistrów tylko czystą wodę. Scena ta w kontekście ostatnich ataków terrorystycznych nabrała nowych znaczeń. Mogli nas przecież podpalić… do tego nie potrzeba wcale Arabów. Znamy to także z naszej najnowszej historii. Tym razem jednak koniec sveta nie nastąpił.

Osobnego komentarza wymaga postać Wolanda, eksperta od czarnej magii, czyli Szatana. W rolę tę wcielił się polski reżyser i aktor Łukasz Kos. Co miało swoje głębsze uzasadnienie, bo kiedy na początku spektaklu literat Berlioz i poeta Bezdomny spotykają Wolanda po raz pierwszy, biorą go za obcokrajowca: „Polak…” – pomyślał Bezdomny.

Lepszego Wolanda jeszcze nie widziałem. Kos minimalistycznymi środkami aktorskimi stworzył bardzo niejednoznaczną postać. Był miły i groźny, okrutny i sympatyczny. Jak z piosenki Sympathy for the Devil Rolling Stonesów. Podobno Mick Jagger napisał ten song po przeczytaniu powieści Bułhakowa. Na pewno spodobałby mu się Woland Kosa. Wybitna rola. No i wiadomo już, kim jest diabeł. To Polak.

Świetna też była w przedstawieniu muzyka. Kompozytor Andrej Kalinka grał wszystkie utwory i śpiewał na żywo. Towarzyszyła mu Lucia Korená, nawiedzona śpiewaczka. Tworzyli razem wspaniałe pejzaże dźwiękowe. Aktorzy zresztą także nieźle śpiewali. Po słowacku i po angielsku.

Spektakl Mistrz i Małgorzata Ondreja Spišáka intensywnością aktorskich performansów przypomina najlepsze koncerty rockowe. Słowacy skutecznie rozbijają teatralne konwencje i sztampy. Rozgrywają sceny w wielu miejscach naraz, nawet na zewnątrz namiotu. Jawajski teatr cienia łączą z aktorstwem fizycznym w stylu Grotowskiego. Akrobacje cyrkowe dopełniają wybitnymi kreacjami aktorskimi. Przez bite cztery godziny grają kolejne sceny i kolejne postaci z taką energią i desperacją, jakby to miał być ich ostatni spektakl przed końcem świata.

Wrocławski pokaz Mistrza i Małgorzaty odbył się w ramach… Przeglądu Teatru dla Dzieci. Chwała Jakubowie Krofcie, dyrektorowi Wrocławskiego Teatru Lalek, że tych znakomitych Słowaków do Wrocławia zaprosił. Gościli już zresztą w Polsce wcześniej, na zaproszenie innych teatrów lalek. Czas najwyższy, by to wybitne przedstawienie dostrzegli wreszcie organizatorzy festiwali dla dorosłych. Świetnie by się nadawało do programu „Dialogu”, „Reminiscencji” czy „Kontaktu”.

10-06-2016

 

Teatro Tatro, Słowacja
Michaił Bułhakow
Mistrz i Małgorzata
adaptacja, scenariusz i reżyseria: Ondrej Spišák
Scenografia: František Lipták
realizacja sceny: Peter Kostroňk
kostiumy: Katarína Hollá
muzyka: Andrej Kalinka
lalki: Karel Czech
maski: Martin Blizniak
produkcja: Jana Suraová, Jana Lehotská
współpraca techniczna: Radoslav Šabík, Peter Kostroň, Michal Juhász, Ladislav Boroš
obsada: Lukáš Latinák, Róbert Jakab, Marián Miezga, Lukasz Kos, Milan Ondrík, Juraj Kemka/Peter Oszlík, Zuzana Konečná, Agáta Spišáková, , Rudo Kratochvíl, Martin Nahálka, Milan Vojtela, Šimon Spišák, Martin Šalacha, Andrej Kalinka, Lucia Korená, Ondrej Spišák

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
dwa plus trzy jako liczbę:
komentarze (2)
  • Użytkownik niezalogowany jkz
    jkz 2020-09-10   12:01:53
    Cytuj

    znakomite przedstawienie! "Poprawiony" Bułhakow, bo z dopisanymi postaciami (Stalina), o których Autor myślał, ale z powodu cenzury wspomnieć nie mógł... PS: Moje przedstawienie (wrzesień 2020) usiłował skandalicznie zerwać Łukasz Orłowski, rzecznik Instytutu Teatralnego, który ingerował w przebieg akcji w stanie wskazującym na n a d u ż y c i e władzy i pomieszanie (w swoim pustym, a nie uciętym łbie), ról, do których został wynajęty w publicznej instytucji kultury, zamiast eksplikowania własnej ignorancji i k o m p l e k s ó w, oraz nie przestrzegania prawa! Zresztą, IT popisał się wcześniejszym (znowu z bezmyślnym udziałem niejakiego Orłowskiego) czytaniem OCENZUROWANEGO Bułhakowa, gdzie W. Kostrzewski wyrzucił apokryfy o Piłacie i Jeszui czyniąc z tak przeczytanego "Mistrza i Małgorzaty" bezsensowną obyczajówkę. Naczyrdupstwo Instytuta (jak długo kompromitujące imię Patrona, prof. Raszewskiego?) lepiej by zrobiło pilnując poziomu intelektualnego i pouczając swego reprezentanta o potrzebie zachowania minimum kultury i prawa, oraz przypomnieniu, że IT jest dla artystów i widzów, a nie oni dla demonstrowania milicyjnych przyzwyczajeń swojego rzecznika. Spisane będą czyny i rozmowy!

  • Użytkownik niezalogowany garg
    garg 2016-06-10   23:53:51
    Cytuj

    Kurka-wiewiórka, chciałbym to zobaczyć!