AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Krajobraz po orgii

Profesor zwyczajny, wykłada na Uniwersytecie Gdańskim. Autor książek: „Poezja jak otwarta rana”. Czytając Różewicza (1993), Gombrowicz i cień wieszcza (1995), Cela Konrada (1998), Różewicz (2002), Mickiewicz i wiek dwudziesty (2006). Współpracował z Marią Janion przy serii „Transgresje” (Odmieńcy, 1982), wydał teatralia Andrzeja Kijowskiego (Rytuały oglądania, 2005). Publikuje m.in. na łamach „Dialogu”, „Didaskaliów” i „Teatru”.
A A A
Fot. Magda Hueckel  

Dawno nie widziałem tak gęstego i spójnego przedstawienia. I nie chodzi tu o nastrojowe pauzy, o pełne znaczeń zawieszenia głosu; przeciwnie, dialogi gnają riposta za ripostą, a ciała parzą się jak króliki. Aktorzy nie dają ani sobie, ani nam chwili wytchnienia. Wszystko rozgrywa się w pełnym świetle, bez kulis czy zastawek, w bliskiej interakcji z publicznością. Wszystko jest tu na wyciągnięcie ręki, i to najdosłowniej: niektórzy z widzów mogą pograć z Walerym (czyli Piotrem Stramowskim) w kółko i krzyżyk, rysując znaki na ciele Elizy (czyli Julii Wyszyńskiej).

Na sukces Skąpca w Teatrze Polskim w Bydgoszczy pracują wszyscy: dramaturg Michał Buszewicz, reżyserka Ewelina Marciniak, scenografka Katarzyna Borkowska, fantastyczny zespół aktorski, no i – last but not least – widzowie… Paradoks tego przedstawienia polega na tym, że publiczność obdarza bydgoskich aktorów bezgranicznym zaufaniem, gotowa jest spełnić każde ich polecenie i przyzwala na śmiałe prowokacje, zanim zda sobie sprawę, w czym tak naprawdę uczestniczy i kogo wspiera – aktorów czy kreowane przez nich postacie? Z pewnością ma to uzasadnienie psychologiczne – na ogół chcemy okazać się uczynni i raczej wolimy być uznani za wyluzowanych. W tym jednak przypadku chodzi o coś jeszcze: z łatwością odnajdujemy się w tym mało estetycznym i średnio ubogim świecie. Stare, mocno zużyte kanapy, skłębione bety i dla odmiany treningowy rowerek jak z reklamowej gazetki. „Stare” i „nowe” w jednym stoją domu. Bohaterowie noszą imiona z komedii Moliera, ale mówią językiem dziwnie nam znajomym. Jeśli już szukać porównań we współczesnej dramaturgii, to zdecydowanie bliżej Masłowskiej niż Demirskiego. Prawie nie ma tu wulgaryzmów (jak Kleant chlapnie „gówno”, to Eliza natychmiast go poprawi: „kał”), jest natomiast upodobanie do zdrobnień, wszystkie te pieniążki, rachuneczki, fakturki, interesiki, pozorna lekkość niewidzialnej ręki rynku. Michał Buszewicz dobrze słyszy, że z żargonu liberalnej przedsiębiorczości i marketingu uczyniono w ostatnich latach jedyny język opisu całej rzeczywistości – na równi gospodarczej, akademickiej, artystycznej, uczuciowej… Czyż nie „inwestujemy” w dzieci, nie „sponsorujemy” pobieranych przez nie „usług edukacyjnych”, faktycznie wychowując nowych „konsumentów”? No właśnie, Harpagon (Mirosław Guzowski) akurat nie ma na to ochoty, a przedstawienie Eweliny Marciniak dalekie jest od zwyczajowej wykładni Skąpca i komediowej jednoznaczności.

Nie ma w tym przedstawieniu żadnych monitorów i wideoprojekcji, są natomiast rokokowe peruki, a mimo wszystko czujemy, że to nasz świat. Ewelina Marciniak rozgrywa akcję na kilku symultanicznych planach, chciałoby się powiedzieć, że otwiera równocześnie kilka okien, tak jak to się dzieje na ekranach naszych komputerów. Chcemy być i tu, i tu, i tu, z zazdrością popatrujemy w różne strony, gdzie aktorzy prowadzą osobne sceny w ścisłej interakcji z wybranymi widzami. Nie sposób ogarnąć tego, co dzieje się w podgrupach, niekiedy wręcz za plecami. Czujemy się osaczeni przez nadmiar. Bo też głównym tematem przedstawienia jest nie tyle skąpstwo starego Harpagona, ile zachłanność młodszej generacji. Kleant (Maciej Pesta) podoba się Mariannie (Joanna Drozda), gdyż jak sama mówi: „To człowiek, który jest napalony na życie, szarpie je zębami i wyrywa kawałek mięsa za kawałkiem. Warczy i goni, biegnie i zdobywa. Chce i ma wszystko i jest piękny i ja chcę właśnie takiego”. Oto pożądany bohater naszych czasów! W kwestii „mieć czy być” liczy się przede wszystkim look, wrażenie, jakie wywieramy na innych. Aby być, trzeba mieć wizerunek, umieć się pokazać, wzbudzić podziw. Już od wejścia Kleant narzuca się widzom słowami: „Patrz na mnie”.

Dawno nie widziałem tak gęstego i spójnego przedstawienia. Temu nienasyceniu młodych, którego wyrazem są także rozliczne pozycje Kamasutry w trakcie dialogów Elizy z Walerym, odpowiada przerost roszczeń i dyskryminacja starości: „Starość nie kocha. Starość gnije. Mnie się należy miłość i rozkosz” – reaguje Kleant na wieść o zalotach ojca. Dialog międzypokoleniowy został zerwany, nie pierwszy raz w historii, ale czy świat – którego ideę wyraża teraz (ironicznie, rzecz jasna) niegdysiejszy przebojowy refren Forever young, I want to be forever young – ma jakąkolwiek przyszłość? Zwłaszcza że jedynym, kto w tym świecie realnie pracuje, okazuje się Strzałka (Marcin Zawodziński), przypominający obnażoną posturą niewolników Michała Anioła – i faktycznie jest niewolniczo wykorzystywany, skoro nic nie zarabia (nie bez racji powiada o sobie: „jednoosobowa organizacja pożytku publicznego”). To on napędza dynamo i symbolicznie zapewnia oświetlenie spektaklu.

Z kolei swatka Frozyna (Małgorzata Witkowska) przypomina Cicciolinę, swego czasu słynną gwiazdę filmów pornograficznych, która została włoską parlamentarzystką. Trudno o lepszy symbol wszystkich rewolucji emancypacyjnych, tak jak je podsumował Jean Baudrillard, francuski filozof cytowany w programie teatralnym: „Gdyby przyszło nam opisać dzisiejszy stan rzeczy, należałoby określić go mianem stanu po orgii. Orgia stanowi eksplozywny moment nowoczesności, moment wyzwolenia dokonującego się we wszelkich możliwych sferach. (…) Wszystko się dokonało, jako zbiorowość zaś stanęliśmy ostatecznie przed jednym z najbardziej zasadniczych pytań: co czynić po orgii?”. Inscenizatorki podążają za spostrzeżeniem Baudrillarda, że świat po rewolucji seksualnej staje się coraz bardziej transseksualny w sposobach autoprezentacji, toteż Walery nosi koronkowe majtki i zdobione pończochy, kusy kostium Elizy ma krój kamizelki kuloodpornej, a przy tym wygląda jak śliniaczek, a Kleant w końcu zjawia się w szpilkach…

Wszystko to wytwarza klimat wiecznej imprezy, aż do czasu, gdy komedia zamienia się w teatr okrucieństwa. Chcąc odebrać ojcu pierścień, by wręczyć go Mariannie, Kleant po prostu odrąbuje siekierą dłoń Harpagona, a potem bawi się nią jak muppetem. Scena jak z filmowych horrorów klasy B, co nie umniejsza jej ponurej wymowy (podobną oglądaliśmy w przedstawieniu W imię Jakuba S. Pawła Demirskiego w reżyserii Moniki Strzępki z 2011 roku). Bydgoski Skąpiec przejmująco pokazuje, jak spełniają się proroctwa Witkacego o nieodwracalnym zmierzchu wszelkich wartości.

11-12-2013

galeria zdjęć Skąpiec, reż. Ewelina Marciniak, fot. Magda Hueckel Skąpiec, reż. Ewelina Marciniak, fot. Magda Hueckel Skąpiec, reż. Ewelina Marciniak, fot. Magda Hueckel Skąpiec, reż. Ewelina Marciniak, fot. Magda Hueckel ZOBACZ WIĘCEJ
 

Teatr Polski im. Hieronima Konieczki w Bydgoszczy
Michał Buszewicz na motywach dramatu Moliera
Skąpiec
reżyseria: Ewelina Marciniak
tekst, dramaturgia: Michał Buszewicz
scenografia, kostiumy, reżyseria światła: Katarzyna Borkowska
muzyka, instalacja dźwiękowa: Tomasz Wódkiewicz
obsada: Joanna Drozda, Mirosław Guzowski, Marian Jaskulski, Maciej Pesta, Piotr Stramowski, Małgorzata Witkowska, Julia Wyszyńska, Marcin Zawodziński
premiera: 28.11.2013

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
dwa plus trzy jako liczbę:
komentarze (1)
  • Użytkownik niezalogowany GG
    GG 2013-12-12   10:38:30
    Cytuj

    Bardzo pocieszające jest to ,że istnieje publiczność, która rozumie, że zmiany w obyczajowości naszej musza być pokazane w bardziej ekspresyjny sposób, aby fakt ten był dostrzeżony.Punkty dla Bydgoszczy