Królestwo Albanii
Pytanie, co wypełnia głowę człowieka żyjącego obok nas, wydaje się ważne, skoro aż tak zależne od okoliczności politycznych. Dorota Masłowska w Innych ludziach ukazała mieszkańców warszawskich, postcorbusierowskich betonowych utopii, które w drapieżnym kapitalizmie stały się piekłem samotności i porzucenia lub mitem czasów, które lepsze już były.
1.
W przeciwieństwie do dzielnic wyklętych – jak wrocławski Trójkąt, warszawska Praga, łódzkie Bałuty czy Widzew – blokowiska PRL-u nie miały lokalnych herosów ani śpiewaków. Wspomnijmy gęstą obyczajowość Marka Nowakowskiego w Księciu ciemności, knajackie narracje Jana Himilsbacha, Sławomira Łubińskiego z traumatycznym patomentalem Ballady o Januszku, bodaj pierwszą w odkrywaniu herosów ruin Piątkę z ulicy Barskiej Kazimierza Koźniewskiego, gorzki Ósmy dzień tygodnia Marka Hłaski, komiksowego Złego Leopolda Tyrmanda.
Blokowiska i betonioki zdawały się pustynią. W domach z betonu ludzie żyli bez wolnej miłości, śpiewała Martyna Jakubowicz. Blokowiska nie były ani śródmieściem, ani azylem, lecz teleportacją ku komunistycznej ułudzie konsumenckiego raju. Dopiero Wzgórze YaPa–3, Kaliber 44 czy Paktofonika wydobyły blokersów z niebytu, wyjawiły ich tożsamość, marzenia, traumy. Operowały językiem nieliterackim, metaforyką slumsów, ceremoniałem i scenografią klipów w stylu MTV. Wojna polsko-ruska pod flagą biało-czerwoną i Paw królowej Masłowskiej oraz Made in Poland Przemysława Wojcieszka nadały temu światu atrakcyjny kształt literacki. A zatem Inni ludzie to swoisty powrót do przeszłości.
2.
Inscenizacja Macieja Stuhra jest wystarczająco dynamiczna i kolorowa, by rytmem częstochowskich rymów publiczności nie znużyć. Tempo i temperaturę zdarzeń dyktuje narracja kabaretowych scenek, gdyż rapo-poemat Masłowskiej na scenie tak poprzeplata wątki, tak mocno reminiscencje splata z teraźniejszością, iż spektakl rozpada się na kilka równolegle opowiadanych anegdot. Rzecz zdumiewa także splotem narracji pierwszo- i trzecioosobowej. Ten, który mówi, jest niemal równocześnie opowiadany. Mówiący jest komentowany – trochę jak w narracjach social media.
Całość – jak w każdym kabarecie – ma zbyt częste załamania tempa ruchu scenicznego. To klątwa kostiumowych przebieranek i zdarzeń z teatru pudełkowego rodem: wszedł/wyszedł, rzekł na stronie, siedzi/stoi, czekając na kwestię. Akcja chwilami po prostu siada. Dosłownie, bo postacie posiadują to tu to tam na plastikowych tramwajowych siedziskach i tępo patrzą przed siebie. Są tylko emblematami. Komediowymi. Charakterystycznymi. Groteskowymi. Plakatowymi. Ale emblematami, nie bohaterami zdarzeń.
Substancja materialna opowieści Masłowskiej wydaje się wątła, po wielokroć ograna w rymach, skeczach, vlogach, postach, łotzapach. Ona chyba kocha go, on chyba kocha ją, ale korzysta z łatwej okazji i zdradza. W tle dilerka narkotyków i Polska tramwajowa – krótkie narracje, banalne relacje. Wypalone wartości. Liczmany marzeń. Kostiumy dresiarzy. Umówmy się, Czechow czy Wyspiański nie są idolami Internetu, więc mimo że ze sceny sączy się nieustanny rap o seksie, kasie i prochach, słyszymy tylko to, co wiemy od kilku dekad z rymowanek Peji, O.S.T.R.-ego czy Popka, króla Albanii. Do Jestem Bogiem dość daleko stąd.
3.
Przez chwilę zdawało się, że sceniczna adaptacja niezwykłego w formie zbioru rymowanek autorki Pawia królowej stanie się współczesnym Autobusem Linkego. Sugerowała to scenografia – środek sceny wypełniła bowiem żółta klatka z prętów-uchwytów, kołysząc bohaterami-pasażerami tego dwugodzinnego wehikułu czasu.
Rapowa, rymowana struktura języka sprawia, że Innych ludzi można bez trudu wydobyć z oceanu docusoapów, paradokumentów czy patostreamów. Ale jak z każdego rapu, dowiadujemy się tylko tego, co wiemy, bo widzimy, słyszymy, dotykamy – nawet wypierając te powidoki i posłyszenia memami z Kingą Rusin czy posłanką Lichocką. Bo to przecież kultura infantylna – kulejące rymy do przedszkolnych bitów. I jak w każdej bajce ludowej z dobrze znanym morałem.
Mansjony po prawej i lewej stronie wypełniły sypialnie bohaterów – mieszczańska żenada emocjonalnej pustki kontra libertyński (chciałoby się) sekso-luksus. Nad nimi kolejne szkatułki: salonik Rossmanna, czyli mit łatwego piękna, i półpiętro sublokatorek – cudnej i paskudnej, jak w farsie. Całość przecina wstęga żelaznych schodków. Oto scena kokon, scena tablet z symultaną, w której bohaterowie tego obyczajowego tetrisa wpadają na siebie, odgrywają skecz i zsuwają się w nicość zascenia lub stają się ukrzesłowieni.
Spektakl Macieja Stuhra, przypominając jedną z formacji kulturowych, których media mainstreamu nie hołubią, stawia niewiele ważnych pytań. Bo jakoś wydrążeni wydają się jego bohaterowie. Niemądrzy. Zwierzęcy. Śmieszni do bólu – to nie przenośnia.
4.
Ponieważ Inni ludzie to dyplom, każdy z młodziutkich aktorów musi odegrać stosowne kwestie, by rzecz zaliczyć. Skutkuje to dość nieoczekiwanymi podziałami partii tekstu pomiędzy postacie. Dialogi wydają się podporządkowane poczuciu humoru reżysera – i to dobrze – ale i niezbyt intrygujące – a to średnio dobrze. Prowadzą widza dwa wątki: opowieść rapera-dilera Kamila (nieco sepleniący Adam Rosa) oraz smuteczki nieszczęśliwej w związku z kredytem męża Iwony (wodząca na pokuszenie jako lateksowa kocica Dominika Zdzienicka).
Ich romans wydaje się równie żenujący jak reklamy, które mijają w mieście – rozmowy na temat ściągania przepoconych skarpet i przetykania rur być może uradują fetyszystów, zmysłowe wszakże nie są. Nie dość tego – w finale komentujący zdarzenia Jezus z logo dyskontu w funkcji aureoli (niebanalnie interpretujący postać Mateusz Kieraś) przemienia się w technofiglarną drag queen, więc śmieszność wylewa się ze sceny jak pot ze sportowych butów.
O talentach aktorów trudno coś powiedzieć. Obok wspomnianych wyżej wystąpili między innymi: Paulina Krupa (Matka i Justa), Paweł Wydrzyński (DJ i Carlo Rossi). Używają mikrofonów, choć to nie musical. Tańczą dość niezgrabnie, ale też brak w spektaklu namysłu nad sensem choreografii. Ciała mają zmanierowane, zanim zaczną cokolwiek grać. Niczego nie interpretują, bo od początku obnoszą plakiety z wizerunkiem postaci. Ale czy można gniewać się na kabaret, że jest tylko kabaretem?
Błysnęła wyczuciem sceny, temperamentem i lekkością ruchu Anastazja Małocha (Aneta) – i dla niej warto Innych ludzi oglądać. Jak dla mnie, mogłaby wystąpić solo.
09-03-2020
galeria zdjęć Inni ludzie, reż. Maciej Stuhr, Akademia Sztuk Teatralnych im. Stanisława Wyspiańskiego Filia we Wrocławiu ZOBACZ WIĘCEJ
Akademia Sztuk Teatralnych im. Stanisława Wyspiańskiego Filia we Wrocławiu
Spektakl dyplomowy studentów IV roku Wydziału Aktorskiego
Inni ludzie
na podstawie książki Doroty Masłowskiej
reżyseria: Maciej Stuhr
scenografia i kostiumy: Mateusz Stępniak
muzyka: Michał Gorczyca
reżyseria światła: Katarzyna Łuszczyk
ruch sceniczny: Bożena Klimczak
konsultacje wokalne: Rafał Karasiewicz
obsada: Piotr Czarniecki, Agata Harat, Mateusz Kieraś, Diana Kozłowska, Paulina Krupa, Aleksander Maciejczyk, Anastazja Małocha, Aleksandra Mirecka, Tomasz Ostach, Adam Rosa, Paweł Wydrzyński, Dominika Zdzienicka
premiera: 8.02.2020