AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Łyżka miodu

A najważniejsze jest..., reż. Paweł Miśkiewicz, Akademia Sztuk Teatralnych im. St. Wyspiańskiego w Krakowie filia we Wrocławiu
Doktor nauk humanistycznych, krytyk teatralny, członek redakcji portalu „Teatralny.pl”. Pisze dla „Teatru”, kwartalnika „nietak!t”, internetowego czasopisma „Performer” i „Dialogu”. Współautor e-booka Offologia dla opornych. Współorganizuje Festiwal Niezależnej Kultury Białoruskiej we Wrocławiu.
A A A
fot. Rafał Skwarek  

Ambicje dyplomu przygotowanego przez Pawła Miśkiewicza wraz ze studentkami i studentami Wydziału Aktorskiego wrocławskiej filii Akademii Sztuk Teatralnych im. St. Wyspiańskiego widoczne są już na plakacie do spektaklu. Reprodukcję słynnego Człowieka witruwiańskiego Leonarda da Vinci ujęto w gruby czerwony okrąg. Powstało coś na kształt znaku ostrzegawczego: Uwaga! Homo sapiens. Zanosiło się więc na traktat antropologiczno-filozoficzny, zwłaszcza że przygotowane na podstawie Dekalogu Krzysztofa Kieślowskiego i Krzysztofa Piesiewicza przedstawienie o wymownym tytule A najważniejsze jest... opowiadać miało „o rozterkach moralnych i duchowych towarzyszących człowiekowi przełomu XX i XXI wieku”.

Obraz ten renesansowego geniusza wpisano też w oszczędną scenografię kameralnej Sali Studio, umieszczając go wprost na podłodze. Z tyłu zawieszono wielki ekran do projekcji. Po lewej ustawiono drzewo oliwne w donicy i kilka krzeseł, po prawej dwie pary foteli samochodowych. Obok nich za keyboardem siedzi Krzysztof Lorek i gra coś lekkiego, świątecznego. Nie przypadkowo. Spośród dziesięciu przykazań, jak się okaże, wybrano zaledwie cztery, a dokładniej: trzecie, czwarte, szóste i piąte. W takiej kolejności je zobaczymy. Gdyby ktoś nie pamiętał biblijnych nakazów i zakazów, biegnący blisko podłogi pasek informacyjny, zanim jeszcze spektakl się zacznie, przypomni, że chodzi o: „Pamiętaj, abyś dzień święty święcił”, „Czcij ojca swego i matkę swoją”, „Nie cudzołóż” oraz „Nie zabijaj”.

A więc od święcenia dnia świętego zaczynamy. Mamy wieczór wigilijny. Janusz przebiera się za Świętego Mikołaja i rozdaje prezenty. Jak się okazuje, nie do końca trafione. Niedobrze, bo nad rodzinną idyllą i bez tego od dawna wiszą już ciemne chmury. Próby ratowania związku niespodziewanie przerywa telefon od Ewy, byłej kochanki Janusza, która w desperacji błaga zdezorientowanego mężczyznę, aby ten rzucił się wraz z nią w wir poszukiwań jej obecnego partnera. Nie odmawia. Na zajęciu tym – z góry skazanym na klęskę – spędzają całą noc... Zresztą, nie zamierzam tu szkicować marszruty, po której porusza się akcja. Zaznaczę natomiast, że porusza się z dystansem, w tonie nieco prześmiewczym, z puszczaniem oka do publiczności, realizm obrazu filmowego podmieniając na ascetyczną umowność sceny. Jak czytamy w notce programowej, twórcy chcieli „oświetlić na nowo kilka historii z oryginalnego scenariusza słynnego serialu, korzystając z doświadczeń współczesnej psychologii, i przywrócić do debaty społecznej trudne, a nieobecne wcześniej tematy”.

I tu zaczynają się zasadnicze kłopoty. Nie wiem bowiem, na czym właściwie owo „oświetlenie na nowo” miało polegać. Przedstawienie, niekiedy z wielkimi skrótami, podąża raczej za oryginałem. Czasami, co prawda, inaczej ogrywa pewne szczegóły i zmienia akcenty, chociaż obsadzenie w roli Ewy wspomnianego na początku Krzysztofa Lorka wydaje się wynikać z czystej pragmatyki dyplomu robionego głównie męską obsadą. Uczyniwszy natomiast z Magdy z Dekalogu VI osobę niepełnosprawną, przedstawienie jedynie pobieżnie i jakoś niezręcznie sygnalizuje szereg dotkliwych zagadnień, w tym – jak zapowiada program – „prawo do miłości i seksualnej satysfakcji osób niepełnosprawnych”. Czego przedstawieniu zdecydowanie brakuje, to spójności narracyjnej. Zamiast mozaiki splatających się losów mieszkańców warszawskiego bloku z wielkiej płyty dostajemy cztery odosobnione opowieści zawieszone trochę w czasie i przestrzeni. Zawieszone jednak nie do końca. Twórcy wydają się jakby nie zauważać tego, że żyjemy w czasach, gdy dziewczyny podgląda się nie przez lunetę, tylko kamerkę na specjalnych stronach internetowych, test na ustalenie ojcostwa kosztuje raptem sześćset złotych, a ostatni wyrok śmierci w Polsce wykonano bez mała trzydzieści pięć lat temu.  

Jeszcze bardziej tajemniczą pozostała dla mnie kwestia tego, jaki wpływ na całość miały „doświadczenia współczesnej psychologii”. Zauważyłem jedynie, że niektórzy z aktorów i aktorek skłonni są przesadnie uzewnętrzniać domniemane zaburzenia psychiczne swoich bohaterów, jakby to one zaciążyły na przebiegu wydarzeń. Z drugiej strony nie wiem, czy nie wynika to z zaproponowanego przez reżysera sposobu traktowania postaci – pół żartem, pół serio. Jak bohaterów meksykańskiej telenoweli, której klimaty powracają w spektaklu refrenami hiszpańskojęzycznych piosenek i kiczowatymi numerami tanecznymi.

Nie jest to więc ani rekonstrukcja, ani dekonstrukcja. Na poważną dyskusję, podważającą czy próbującą zrewidować rozpoznania oryginału też nie wygląda. Mówiąc wprost, teatralna wersja Miśkiewicza z kretesem przegrywa z tą serialową. Spłaszcza jej przekaz. Nie potrafi zaangażować emocjonalnie, o czym świadczy fakt, że najżywsze reakcje publiczności budziły karykatura zmęczonej i znużonej pracowniczki poczty (świetnie radząca sobie z tym Patrycja Dąbrowska) oraz umizgi nierozgarniętego amanta w wykonaniu Mateusza Goławskiego. Poza tym dzieło Kieślowskiego dużo zyskiwało dzięki warstwie wizualnej z jej bogatą (chociaż nie raz nazbyt dosłowną) symboliką, znaczącym pauzom i milczeniu, wreszcie utrzymującemu odpowiedni rytm montażowi. W spektaklu większość z tego miał zastąpić zwykły opis. Bohaterowie opowiadają o tym, co się niby w tym czasie dzieje. Ten „epicki” dystans często parowano z niezgrabnymi rozwiązaniami inscenizacyjnymi, przez co wyjątkowo mocna, przejmująca scena zabójstwa taksówkarza z Dekalogu V (w długometrażowej wersji znanym jako Krótki film o zabijaniu) wyglądała tak: zabójca wściekle batoży podłogę, po prawej od niego aktorka opowiada o przebiegu duszenia (!?), po lewej, na krześle samochodowym, siedzi zabijany taksówkarz. Jaki w zamierzeniu miał być tego efekt? Mam kilka wersji, lecz żadna z nich nie zmienia faktu, że w pierwszej połowie spektaklu ze sceny zwyczajnie wieje nudą.

W drugiej połowie, kiedy twórcy postanawiają porzucić „w miarę rozpoznany teren doświadczeń dnia codziennego na rzecz wyprawy w obszar, gdzie dekalog zdaje się już zupełnie nie obowiązywać”... też wieje, ale nudę zaczyna tu zagłuszać inna przykra emocja, którą, niestety, jest zażenowanie. Jak zapewnia projekcja na ekranie, który zbliżywszy się do widowni, zostawia aktorom samo proscenium, mamy odbyć podróż w czasie i dotknąć prawd i rozterek tego, co nazwano Dekalogiem 2029. Pod tą właśnie nazwą zaserwowano nam sporą porcję tak zwanego teatru postdramatycznego w jego najgorszym wydaniu: krzykliwym, patetycznym, zwłaszcza w swym udawaniu, że patetycznym wcale nie jest, przy całym swym demonstracyjnym cynizmie głęboko, wręcz do ckliwości sentymentalnym, nazbyt publicystycznym, a przez to wyjątkowo powierzchownym; a na dodatek dość żałosnym w swych daremnych próbach epatowania publiczności.

Materiał do tego ciągu średnio powiązanych ze sobą, najczęściej solowych etiud i scenek zbierano zgodnie z postulatem metodologicznym, który w swoim czasie wysunął filozof Paul Feyerabend – anything goes, czyli nadaje się wszystko. Fragmenty z Dziadów Mickiewicza, teksty zespołu Furia, cytaty z mowy obronnej norweskiego masowego mordercy Andersa Breivika, japońska walka na miecze bambusowe Kendo... Dlaczego nie? Czy zamiast tego mogłyby być fragmenty z Różewicza, teksty Czesława Niemena, przemowa noblowska Olgi Tokarczuk i tenis stołowy – no, pewnie!  

Dwa tematy, dwa kryzysy wysuwają się przy tym na plan pierwszy: uchodźczy i ekologiczny. Przenosimy się do Puszczy Białowieskiej na granicy polsko-białoruskiej (A. D. 2029, wiadomo), gdzie szukający azylu w Europie uciekinierzy, głodni, wycieńczeni, sponiewierani, stali się elementem lokalnego ekosystemu, ogniwami (każda narodowość reprezentuje osobny gatunek) w długim łańcuchu pokarmowym. Cóż, znów tematy to trudne i ważne, lecz przedstawienie i tu ma do powiedzenia nie wiele więcej niż to, co możemy przeczytać o tym w mediach. A można by przecież, skoro już bawimy się w dramaturgię dyskursywną, sięgnąć po „czarną ekologię” Timothy Mortona, po „kanibalistyczne metafizyki” Eduarda Viveirosa de Castro, „ciemny witalizm” Bena Woodarda czy chociażby zapuścić się w posthumanistyczne krajobrazy umarłego w zeszłym roku Bruno Latoura. Zamiast tego Miśkiewicz stawia na kabaret, szantaż emocjonalny, kilka dokumentalnych nagrań (autentyczny autentyzm!) oraz liczne zwierzenia swoich podopiecznych. Nawet żubrowi pozwoli wygłosić gniewny monolog na temat ściany, która bezczelnie wtargnęła na jego terytorium.

A najważniejsze jest... nie stawia nowych, zmieniających perspektywę pytań, że nie wspomnę już o udzielaniu odpowiedzi. Nie przybliża nas też do zrozumienia tego, co i dlaczego działo się i poniekąd wciąż się dzieje na wspomnianej granicy. Więc po co to wszystko? Chyba że celem Miśkiewicza było uwidocznienie porażki, jaką pewien typ teatru ponosi, próbując pochylić się nad aktualnymi kwestiami etycznymi. Chciał dowieść, że retoryka demitologizacji i demaskacji, która obraca się mieleniem rzeczy nazbyt dobrze znanych, nigdy i za nic nie wywoła oburzenia i niezgody wewnętrznej, które mają szansę przemienić się w konkretne działania – wtedy z pewnością osiągnął swój cel.

Na koniec czuję się zobowiązany dodać do tej beczki dziegciu jedną wielką łyżkę miodu. Są nią młode aktorki i młodzi aktorzy, na których nie chce mi się przerzucać winy reżysera. Starali się. Rzeczywiście starali się i wychodziło im dobrze, tylko że w granicach postawionych zadań. To, żeby sparafrazować tytuł pewnego sławnego dyplomu lalkarzy tejże uczelni, „mocny rok”. Charyzmatyczny, różnorodny w swych temperamentach, zdolnościach i energii scenicznej. Warto więc rzucić kolejne wyzwania artystyczne Monice Mikołajczak i Patrycji Dąbrowskiej, wielki potencjał do odkrycia wydaje się drzemać w Jakubie Oderskim, a Mateusz Goławski z pewnością nie tylko talentem komicznym potrafi zabłysnąć. Nie wiem, aby i do tytułu premiery się odnieść, czy jest to rzecz najważniejsza, ale ze wszech miar pożądana.

29-03-2023

Akademia Sztuk Teatralnych im. St. Wyspiańskiego w Krakowie filia we Wrocławiu
A najważniejsze jest...
opracowanie tekstu i inscenizacja: Paweł Miśkiewicz
kostiumy: Hanka Podraza
wizualizacje video: Anna Szalwa, Bartosz Radzikowski
konsultacja muzyczna: Tomasz Leszczyński
konsultacja wokalna: Magdalena Śniadecka, Magdalena Szczerbowska
konsultacja choreograficzna: Anna Gancarz
obsada: Maciej Baka, Patrycja Dąbrowska, Mateusz Goławski, Krzysztof Lorek, Paul Matura, Kuba Mielewczyk, Monika Mikołajczak, Jakub Oderski, Kamila Romaniuk
premiera: 13.01.2023

galeria zdjęć A najważniejsze jest..., reż. Paweł Miśkiewicz, Akademia Sztuk Teatralnych im. St. Wyspiańskiego w Krakowie filia we Wrocławiu A najważniejsze jest..., reż. Paweł Miśkiewicz, Akademia Sztuk Teatralnych im. St. Wyspiańskiego w Krakowie filia we Wrocławiu A najważniejsze jest..., reż. Paweł Miśkiewicz, Akademia Sztuk Teatralnych im. St. Wyspiańskiego w Krakowie filia we Wrocławiu A najważniejsze jest..., reż. Paweł Miśkiewicz, Akademia Sztuk Teatralnych im. St. Wyspiańskiego w Krakowie filia we Wrocławiu ZOBACZ WIĘCEJ
 

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
dwa plus trzy jako liczbę:
komentarze (4)
  • Użytkownik niezalogowany SAFETOTO
    SAFETOTO 2024-03-27   07:43:35
    Cytuj

    It's a game. Five dollars is free. Try it It's not an easy game ->-> 토토사이트.COM

  • Użytkownik niezalogowany SAFETOTO
    SAFETOTO 2024-03-04   09:36:50
    Cytuj

    It's a game. Five dollars is free. Try it It's not an easy game ->-> 온라인카지노.com

  • Użytkownik niezalogowany Afrodita
    Afrodita 2024-02-02   17:32:57
    Cytuj

    Cześć. Jeśli potrzebujesz stworzyć stronę internetową, polecam skontaktować się z VOLL https://vollwebstudio.pl/tworzenie-strony-internetowej . Ich agencja projektowania i rozwoju stron internetowych zapewnia pełen zakres usług w zakresie tworzenia stron internetowych o dowolnej złożoności, od tradycyjnych jednostronicowych wizytówek po duże portale informacyjne z zaawansowanym układem lub platformy B2B do efektywnego handlu online. Tworzenie stron internetowych przez ich specjalistów jest potężnym narzędziem, które pozwala znaleźć najlepsze rozwiązania dla rozwoju biznesu online. Nie korzystają oni z tradycyjnych gotowych rozwiązań, ale opracowują projekty i aplikacje od podstaw, co nadaje ich projektom indywidualność, skuteczną promocję i gwarantuje doskonałe współczynniki konwersji. Użyj.

  • Użytkownik niezalogowany grinabout
    grinabout 2023-11-17   05:27:24
    Cytuj

    To świetny post. Podoba mi się ten temat. Ta strona ma wiele zalet. Znalazłem na niej wiele interesujących rzeczy. Pomaga mi to na wiele sposobów. Dziękuję za ponowne opublikowanie tego. eggy car