AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

M jak monodram

W maju się nie umiera. Historia Barbary Sadowskiej, reż. Anna Gryszkówna, Dom Spotkań z Historią w Warszawie
fot. Magda Hueckel  

Nie wierzyłem w taki teatr. Skromny – na aktorkę i dwa krzesła. Klasyczny – oparty o gęsty, wymagający tekst. W służbie historii – autentycznej i tragicznej. Teatr bliski poezji, bo o poetce – Barbarze Sadowskiej, matce Grzegorza Przemyka. No właśnie: m jak matka, m jak miłość. To się nie może udać – myślałem w drodze do warszawskiego Domu Spotkań z Historią. Instytucja to niekojarzona z teatrem, bo i niedysponująca teatralną przestrzenią. Widzowie pomieścić się muszą w ciasnym, prostokątnym i zamkniętym boksie. I dobrze, bo gdy już nie ma gdzie uciec wzrokiem, trzeba spojrzeć w twarz Agnieszce Przepiórskiej. I uwierzyć w teatr.

Tragiczna historia poetki, opozycjonistki i głęboko wierzącej, a jednocześnie wyzwolonej kobiety, której syna zakatowali milicjanci, nie może być wolna od patosu i wolna nie jest. Emocjonalne wrzenie chłodzi niekiedy szorstki humor czy ironiczny dystans – dozowany jednak powściągliwie. Proporcje wymierzył Piotr Rowicki, autor tekstu i członek monodramatycznego triumwiratu, w którym poza nim i Przepiórską jest jeszcze reżyserka, Agnieszka Gryszkówna. W maju się nie umiera. Historia Barbary Sadowskiej to ich czwarta wspólna realizacja. Wcześniej przyglądali się Simonie Kossak (Simona K. Wołająca na puszczy, 2020), Zuzannie Ginczance (Ginczanka. Przepis na prostotę życia, 2020) i Annie Walentynowicz (Nazywam się Anna Walentynowicz, 2022). Na koniec minionego sezonu zdążyli jeszcze przedstawić Wisławę Szymborską – choć już nie w mono-, a stereodramie, bo z udziałem świetnego Antoniego Milanceja (Szymborska. Kropki, przecinki, papierosy). Współpraca Rowickiego i Przepiórskiej jest jednak dłuższa. Ich wcześniejsze monodramy reżyserował Piotr Ratajczak. Ten sam, który wystawił Żeby nie było śladów (2018) na podstawie reportażu Cezarego Łazarewicza o sprawie Przemyka. Przepiórska grała tam Sadowską. Wraca więc do postaci po pięciu latach – tym razem sama.

Czy na pewno? A co z bohaterkami monodramów, które wydarzyły się pomiędzy? Aktorka, dziś w krakowskim Słowaku, ale doskonale znająca mniej nobliwe sceny, z godnym podziwu uporem eksploruje tę jakkolwiek aktorsko wdzięczną, to jednak pozostającą poza mainstreamem formułę – sama na scenie. Dekada z okładem konsekwentnej pracy nad kolejnymi postaciami kobiet i – co wcale nie takie oczywiste – nad własnym warsztatem, przynosi jakość. W kreacjach Przepiórskiej dominuje mocna, autorska kreska, ale jest w nich także coś z wcieleniówek. Wystarczy porównać dwie ostatnie bohaterki. Szymborska i Sadowska różnią się nie tylko kostiumami, perukami, postawą i układem ciała. To zupełnie inne kobiety. Już w tekstowym punkcie wyjścia rozstawione na antypodach i tak zagrane.

Sadowska, mimo wściekłego apetytu na życie i kolorowych, hipisowskich spodni, nie potrafi uciec od kiru i modlitewnych zaklęć, które czynią z niej kolejny wariant znanego obrazu smętnej matki Polki, pani Rollison, nadwiślańskiej mater dolorosa. Szymborska ma podobny apetyt na życie. I na nią też czekają narodowe toposy – noblistki, poetki, wieszczki. Inny to jednak kaliber. Tu wystarczy papieros i dowcip, a tam – w warszawskim mieszkaniu Sadowskiej – dym z wielu na raz odpalanych papierosów skłębił się w ciemną chmurę, której nic nie rozgoni. Tak jak żar fajek nie rozproszy mroku. Bierze się on nie tylko z tragicznej śmierci dziewiętnastolatka, ale także z kłamstw, w które ją owinięto. Z braku elementarnej sprawiedliwości, na której miejscu moszczą się wygodnie oczekiwania tych, co to lepiej wiedzą, kim powinna być matka po stracie dziecka (najlepiej świętą, co dziękuję Bogu za syna męczennika, opcjonalnie ikoną opozycji, co powiedzie lud na wskazane przez mądrzejszych barykady). I nawet jeśli rozrzedzają tę ciemność poetyckie uniesienia i gorliwe modlitwy, to wydaje się ona czymś nie tyle zewnętrznym, ile tożsamym z bohaterką, towarzyszącym jej – jak sugerują retrospekcje – od dzieciństwa, a więc czymś nieuniknionym.

W maju się nie umiera… to spektakl przejmujący, ale też niewolny od słabości, a chwilami także kiczu. I nie w wyrazistych aktorskich gestach kłopot, lecz w inscenizacyjnych dodatkach: ilustracyjnej muzyce (Michał Łamża) i wizualizacjach (Michał Głaszczka). W ciasnej przestrzeni Domu Spoktań z Historią nie było na szczęście zbyt wiele miejsca na ekran, lecz spektakl grany jest teraz na dużo większych scenach Promu Kultury na Saskiej Kępie oraz krakowskiej Łaźni Nowej, gdzie nic widzów od animacji tłuczonego szkła nie uchroni. To oczywiście drobiazgi. Ich obecność prowokuje jednak pytanie: co tak naprawdę stanowi o sile tego przedstawienia? Aktorski fajerwerk? Musi być coś więcej. Jakiś link pomiędzy PRL-owską przypowieścią a współczesnością. Między bohaterką a nami.

Historia Sadowskiej to przykład zderzenia światów. Wolności z opresją, strachu z odwagą, totalitaryzmu z liberalizmem, czarnego z białym… Oczywiście to nie takie proste. Przyjrzyjmy się scenie, w której Scott McKenzie śpiewa swoje słynne San Francisco, a poetka wzywa milicjanta do porzucenia munduru i afirmowania miłości razem z jej braćmi i siostrami. „Niech ktoś mu wepnie kwiaty we włosy!” – woła, stając na krześle i wystrzeliwując konfetti. Kolorowe papierki opadają jak złudzenia. I wtedy Sadowska mówi: „Ja nie mam do nich żalu za to, co zrobili. To są tylko narzędzia. Nie można mieć żalu do narzędzi”. Właśnie to pęknięcie wydaje się uniwersalne i boleśnie aktualne. Jest w nim niepewność, czy w przypadku milicjantów (i nas wszystkich) mamy do czynienia z wolną jednostką, która może być, kim chce, i zawsze pracuje na swój rachunek, czy z bezwolną kukiełką opresyjnego systemu? Niekoniecznie politycznego. To pytanie o naszą wewnętrzną niezależność – o siły bourdieu’owskich pól. Ale francuski socjolog nie wystarczy. Nie można tego pytania zadać, abstrahując od chrześcijańskiego światopoglądu Sadowskiej, przyjaciółki księdza Popiełuszki. Zdawać by się mogło, że tu akurat odpowiedź jest prosta i brzmi: wolna wola. Kłopot w tym, że uznanie jej prymatu utrudnia akt miłosierdzia. Łatwiej wybaczyć narzędziom.

Ale nawet takie wybaczenie zdaje się z pogranicza świętości. Tymczasem Sadowska nie jest z marmuru, lecz z krwi i kości, dlatego kilka scen później, relacjonując proces sądowy, powie: „Próbuję spojrzeć milicjantom w oczy, ale oni nie mają oczu, puste oczodoły” – czyżby jednak lalki, bezwolne narzędzia? Ale przecież: „Zabiliście mi syna, skurwysyny! Nigdy wam tego nie wybaczę”. Wściekłość jest tym, co nie rozplątuje, a rozcina sprzeczności i niekonsekwencje, w których tak łatwo się odnaleźć. Pozwala stanąć w bluźnierstwie i oskarżając Boga, wyzwolić kobiecą perspektywę. Zanegować topos „matki powstańca, skazańca”, a wreszcie poddać w wątpliwość tę żarłoczność kultury, która połyka historie i zamienia ludzi w postaci. „Taka mała lokalna pieta” – mówi Sadowska, siedząc na scenie i trzymając na kolanach krzesło przykryte dżinsową kurtką. „Madonna jest bardzo młoda, piękna i on jest piękny. Są czyści. Nieskalani” – ironizuje. Takich ludzi nie ma, dlatego tak bardzo ich potrzebujemy, dlatego ich tworzymy. Najlepiej w oparciu o żywe modele.

23-08-2023

Dom Spotkań z Historią w Warszawie
Piotr Rowicki
W maju się nie umiera. Historia Barbary Sadowskiej
reżyseria: Anna Gryszkówna
scenografia, kostium: Alicja Patyniak-Rogozińska
muzyka: Michał Lamża
reżyseria świateł, wideo: Michał Głaszczka
obsada: Agnieszka Przepiórska
premiera: 15.05.2023

galeria zdjęć W maju się nie umiera. Historia Barbary Sadowskiej, reż. Anna Gryszkówna, Dom Spotkań z Historią w Warszawie W maju się nie umiera. Historia Barbary Sadowskiej, reż. Anna Gryszkówna, Dom Spotkań z Historią w Warszawie W maju się nie umiera. Historia Barbary Sadowskiej, reż. Anna Gryszkówna, Dom Spotkań z Historią w Warszawie W maju się nie umiera. Historia Barbary Sadowskiej, reż. Anna Gryszkówna, Dom Spotkań z Historią w Warszawie ZOBACZ WIĘCEJ
 

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
dwa plus trzy jako liczbę:
komentarze (32)