Mdląca mikstura
Macbeth Jo Nesbø był najbardziej oczekiwaną powieścią serii Projekt Szekspir. Na okładce polskiego wydania czytamy: „Norweski specjalista od mocnych wrażeń opowiada najbardziej krwawą sztukę Szekspira”. Sam Nesbø, pytany, dlaczego wybrał Makbeta, odpowiadał przewrotnie: „Tę historię znałem najlepiej, poza tym to najkrótsza sztuka Szekspira”, dodając, że to „interesująca historia ze skazą” – „nie wiadomo, dlaczego pojawiają się tam trzy wiedźmy. Nigdy nie mogłem zrozumieć, po co Szekspir je wprowadził” („Gazeta Wyborcza”, 23-24 kwietnia 2016).
Niezrozumienie Szekspirowskiej tragedii, o jakim mówi nieco kokieteryjnie Nesbø, zaważyło nad całą jego powieścią. Akcja rozgrywa się w latach siedemdziesiątych, w środku zimnej wojny i narastających spustoszeń ekologicznych, w ponurym, chylącym się ku upadkowi mieście. Może amerykańskim, wiele na to wskazuje, na pewno pamiętającym „lepsze” czasy. Lepsze, bo miasto tętniło życiem, robiono w nim interesy, ale jednocześnie zanieczyszczenie powietrza sprawiało, że wielu mieszkańców, jak żona Banqua, umierało przedwcześnie. Teraz do zapomnianego miejsca na ziemi nie dojeżdża już kolej, a Bertha, „licząca sobie sto dziesięć lat pierwsza w kraju lokomotywa, symbol panującej kiedyś optymistycznej wiary w przyszłość” (s. 46), stoi na cokole przed budynkiem dworca, zamienionym w kasyno Inverness. Kasyno dla eleganckich gości, urządzone z przepychem i serwujące drogie drinki, prowadzi piękna Lady. Kobieta związana jest z dużo młodszym od siebie, trzydziestotrzyletnim dowódcą jednostki specjalnej policji, Macbethem.
Macbeth Nesbø to nie tylko najbardziej wyczekiwana, ale również najdłuższa powieść serii. Na niemal pięciuset stronach poznajemy historię upadku młodego mężczyzny, kierowanego miłością i oddaniem starszej od siebie, ambitnej, a jednocześnie doświadczonej przez los, kobiecie. Brzmi banalnie, co więcej, Nesbø robi właściwie wszystko, by każdy wątek powieści, każdą postać i każde rozwiązanie fabularne sprowadzić do prostego przełożenia Szekspirowskiego świata na rzeczywistość, w której nie tylko nie ma wiedźm, ale istota tragedii sprowadzona zostaje do serii brutalnych morderstw. Zawiedzeni mogą być nie tylko ci, którzy oczekiwali współczesnej adaptacji Makbeta, ale również miłośnicy kryminałów norweskiego pisarza. Ci pierwsi nie dostaną nic poza topornie powtórzonym schematem fabularnym tragedii, drudzy – poczują się znudzeni, bo akcja toczy się niespiesznie, bywa zupełnie niewiarygodna z punktu widzenia czytelników literatury popularnej, a odsłanianie kolejnych tajemnic, nie tyle zdarzeń, co bohaterów, chwilami zakrawa o komizm.
Akcja rozgrywa się w komendzie głównej policji w drugim co do wielkości mieście w kraju, którego nazwy nie poznajemy, choć wiele odwołań wskazuje na Stany Zjednoczone. Po śmierci starego komendanta, skorumpowanego Kennetha, który rządził społecznością niczym dyktator, bo przejął większość uprawnień tutejszego burmistrza, władzę przejmuje przybyły ze stolicy Duncan, pragnący zaprowadzić ład, ograniczyć przestępczość i zmniejszyć wpływy narkotykowych bossów. Najpotężniejszym z nich jest Hekate, król „wywaru”, przyrządzanego przez sprowadzone z palarni opium w Bangkoku siostry o zdeformowanych twarzach. Mimo że składniki i proporcje są znane, „Hekate [...] nie widział powodu, by dementować plotki, że do produkcji wywaru używa się trucizny z gruczołów jadowych ropuchy, skrzydeł trzmiela, soku z ogona szczura, a nawet smarków” (s. 83).
W powieści Nesbø, podobnie jak w kotle sióstr, mieszają się ingrediencje tak różne, że czytelnik może być nie tylko zdezorientowany, ale też zdegustowany. Proste przetworzenia Szekspirowskich relacji nie mogą się sprawdzić, bo król to jednak nie naczelnik policji, a szaleństwo nie jest tożsame ze zmianami w psychice, jakie powstają wskutek długotrwałego przyjmowania coraz silniejszych narkotyków. Wiarygodności, jak sądzę, postępowaniu bohaterów ma dodać ich tragiczna przeszłość, co oznacza najczęściej molestowanie w dzieciństwie (przez ojca albo dyrektora domu dziecka), konieczność prostytuowania się, dręczenie psychiczne dzieci przez ojca szanowanej rodziny lub inne doświadczenie z szeregu tych, jakie uważamy dziś za najbardziej szokujące i traumatyczne. Macbeth ma przejąć panowanie w mieście, bo nie pochodzi z elit i, jak poucza go Lady, będzie władcą „Z ludu. Dla ludu. Z ludem” (s. 100). U źródeł rywalizacji przyjaciół z dzieciństwa, Duffa i Macbetha, leży nie tylko ich różne pochodzenie, ale też fakt, iż jeden odbił drugiemu dziewczynę. Fragmenty słynnego monologu Makbeta ni stąd ni zowąd pojawiają się w pożegnalnym liście Lady. Jeśli dodać do tego złote myśli w rodzaju: „Bo wierność na wieki jest rzeczą nieludzką, jak najbardziej ludzką zaś jest zdrada” (s. 52) lub „Serca nie można wymienić, nie można go zatrzymać, można jedynie iść za jego głosem” (s. 76), trudno nie odnieść wrażenia, że wywar, jaki sporządził Nesbø, mieszając zadziwiająco nieskomplikowaną interpretację Szekspira i schemat powieści kryminalnej, nie nadaje się do spożycia. Miłośnikom pisarza pozostaje powrócić do Harry’ego Hoole, czytelnikom Projektu Szekspir – poczekać na ostatnią powieść serii, Hamleta Gillian Flynn.
05-11-2018
Jo Nesbø, Macbeth. „Makbet” Szekspira opowiedziany na nowo (Macbeth; first published as Macbeth by Hogarth), przełożyła z norweskiego Iwona Zimnicka, Wydawnictwo Dolnośląskie 2018
Świetna recenzja. Jako miłośnik kryminałów, faktycznie poczułem się zawiedziony niemalże brakiem akcji, przewidywalnością zdarzeń, budowa postaci, brakiem zaskakujących zwrotów akcji... kilkukrotnie złapałem się na tym, że sprawdzałem okładkę, czy aby napewno to ten sam autor, który w pozostałych książkach wodził mnie za nos, pozwalał na wytypowanie mordercy, upewniał w następnych rozdziałach o słuszności wyboru, po czym rzucał atomówkę i zmuszał do szukania kolejnego podejrzanego. Ten sam, który w całej opowieści zostawiał ukryte, pozornie nic nie znaczące wskazówki, zmuszając mnie do cofnięcia się na kartach i samodzielnego podkładania faktów na nowo, aby potwierdzić, że morderca był tuż obok przez cały czas. Nie wiem, co go napadło, aby wziąć się za te powieść- a mnie aby ja przeczytać. To jak musztarda z kremówka- osobno dobre, ale razem niekoniecznie.