Na jedną nutę
Tomasz Maśląkowski przygotował dla najmłodszych pantomimiczną opowieść o przyjaźni. Niemal wszystko tu działa jak w zegarku, budząc szalony entuzjazm widowni. Niemal, bo szwankuje puenta.
Siedząc w czerwcowy poranek na widowni wrocławskich Lalek, na jej tyłach, żeby nie zasłaniać sceny publice do lat pięciu, myślałam o tym, jaką frajdę muszą mieć z takiego spotkania aktorzy. Gdzie indziej byliby tak fetowani, oklaskiwani, okrzykiwani, gdzie każdy ruch i nuta byłyby w stanie obudzić emocje bliskie ekstazie, w jaką niegdyś wpadały dziewczęta na koncertach Beatlesów? Myślałam też o tym, jak to my, dorośli, jesteśmy w emocjach zblokowani, skoro żaden, najlepszy nawet spektakl nie jest nas w stanie poderwać z krzeseł na grubo przed finałem? Wiadomo, trzymają nas w sidłach normy i zasady, ale czy nie byłoby pięknie czasem się z nich wyzwolić? I powitać oklaskami – dajmy na to – Krzesisławę Dubielównę, która w n-tej godzinie Wycinki wnosi wreszcie na scenę tego tak długo i niecierpliwie wyczekiwanego sandacza po balatońsku (a może po bengalsku?).
Dziecięca publiczność ma swoje refreny, które wystarczy raz rzucić w przestrzeń, żeby wszyscy je podchwycili. Tego ranka były to: „panowie, panowie!” – powtarzane na widok dwójki przyjaciół granych przez Grzegorza Mazonia i Radosława Kasiukiewicza, „łap ją, łap za sznurek!” – na widok tytułowej kulki i „szybciej, tam jest!” – w kilkudziesięciu innych sytuacjach. Ma też sytuacje, z którymi sobie nie radzi, w których na sali zapada niezręczna cisza, kiedy daje się wyczuć pewne usztywnienie, niechęć, nawet strach – tutaj to scena scenicznej kłótni, wpędzająca na krawędź płaczu kilku najmłodszych widzów. Jest też cienka linia, która pęczniejące emocje trzyma na wodzy, nie pozwalając przekroczyć granicy oddzielającej widzów od sceny – kto był na pierwszym pokazie Podłogowa w WTL-u, wrocławskiej produkcji dla najnajów, ten doskonale pamięta, jak łatwo ją zerwać i jak trudno młodych odkrywców zawrócić z tej ekspedycji na nowy ląd. Pomyli się jednak ten, kto będzie się łudził, że w swoim emocjonalnym rozkręceniu mały widz zatraci krytycyzm – jest tak, jakby się z nim urodził, w dodatku dysponuje wersją w standardzie „super-ostry”. Spektaklu marnego, przydługiego, nudnawego nie omieszka skomentować, podkręcając na skali głośności sceniczny szept tak, żeby z całą pewnością dotarł do aktorów: „Nudzi mi się! Kiedy to się skończy? Chodźmy stąd!”.
Tym razem na skali był tylko entuzjazm, rosnący entuzjazm i dziki entuzjazm, w finale rozbuchany do tego stopnia, że publice potrzeba było kilka dobrych chwil, żeby zrozumieć, że to naprawdę koniec i trzeba się zbierać do domu albo wracać do przedszkola. Trudno się dziwić – Maśląkowski z Mazoniem i Kasiukiewiczem przygotowali czterdziestominutową, esencjonalną opowieść, angażującą widza w najwyższym stopniu, a jednocześnie pozostawiającą przestrzeń na zagadki, niedopowiedzenia, metaforę.
Kulka to historia pewnej przyjaźni. Na scenie w wyrysowanym światłem okręgu spotyka się dwóch panów – nazwijmy ich Panem A (Kasiukiewicz) i Panem B (Mazoń). Są niemal identyczni, choć tak naprawdę tylko (i aż) podobni do siebie. Noszą takie same czarne spodnie, skarpety, koszulki w paski i fraki. Mają inne twarze i sylwetki, a klownowskie kulki zdobiące ich nosy też są w różnych kolorach – czerwonym i niebieskim. Obaj kochają muzykę i grają na małych gitarkach – jeden na brązowej, drugi na czarnej. Szybko okazuje się, że lubią tę samą melodię i ten nowo odkryty wspólny ton stanie się podstawą ich duetu. Energetyczna piosenka prowokuje do zabawy, do wygłupu, przywołuje ducha przygody i beztroski. Okazuje się jednak, że Pan A, jakkolwiek kocha to wspólne granie, lubi też od czasu do czasu improwizować w pojedynkę, wokół własnej melodii, która nie poderwie nikogo do tańca, raczej zatrzyma w biegu, prowokując do rozmaitych zamyśleń. Panu B ten muzyczny krok w bok w ogóle się nie podoba – bo po co solo, skoro tak dobrze szło im w duo? Próbuje wymusić na Panu A powrót do pierwszej melodii, a że ten stawia opór i uparcie wygrywa smętną nutę, panowie kłócą się, rozchodzą. I jak w takich sytuacjach często bywa, choć obu żal przyjaźni, każdy uważa, że przeprosić i wyciągnąć rękę do zgody powinien ten drugi.
Wreszcie na zgodę nie rękę, lecz swój czerwony nos-kulkę zostawia Panu B Pan A. Kulka ożywa i prowadzi swoje magicznie niezależne życie – znika z pudełka, żeby nagle z niego wyskoczyć, unosi się nad sceną, nie pozwalając się złapać, na przemian maleje i rośnie. Jest piłką i jest balonem. Raz wydaje dźwięki, kiedy indziej uparcie milczy. Ustawiona na miejscu porusza się, kiedy odwrócić od niej wzrok. Jest jak dziki, nieoswojony pies – pozwoli się delikatnie złapać, kiedy przestaniesz za nią gonić. Jest rekwizytem, ale też szalonym kostiumem, w którym ukrywa się nieobecny na scenie przez sporą część spektaklu Pan A.
Pan B próbuje się kulką bawić, próbuje ją obłaskawić i zrozumieć zasadę jej działania – zasadę działania przyjaźni. Seria pantomimicznych etiud z kulką odgrywanych przez Mazonia wydaje się abstrakcyjna, ale wciąż krąży wokół idei przyjaźni, jest czytelna, przejrzysta, a zarazem umowna i pojemna w metafory. Mówi nam, małym i dużym widzom, o szanowaniu cudzej podmiotowości, o niezawłaszczaniu przestrzeni, o wolności w przyjaźni, o równości, otwarciu na wszelką inność, na cudze potrzeby i nawyki, jakkolwiek by nam wydawały się dziwaczne. Mówi nie wprost, między wierszami czy może kolejnymi momentami, w których kulka toczy się po scenie lub unosi nad nią. Czasem przyjacielowi trzeba pozwolić odlecieć, kiedy indziej uchronić go przed upadkiem. Zrozumieć, kiedy chce pobyć sam. I kiedy chce grać własne melodie.
Cała ta narracja jest budowana w spektaklu niezwykle prostymi, a przy tym precyzyjnymi środkami. Aktorzy mają do dyspozycji wytyczony na scenie okrąg, dwa instrumenty, siebie samych i niewielką kolekcję kul, kulek i kuleczek. Podstawowymi narzędziami są tu ruch i muzyka, no i „językonaśladowcze” dźwięki, podobne do tych, które widzowie z mojego pokolenia znają z kultowego animowanego serialu La Linea. Z pomocą tych narzędzi aktorzy przeprowadzają nas przez całą fabułę – od spotkania pary przyjaciół, przez ich zgodne wspólne życie, kłótnię prowadzącą do rozstania, lekcje przyjaźni, które w samotności (czy raczej w towarzystwie kulki) „przerabia” jeden z nich, aż po finał, z którym – przyznam – mam pewien problem.
Biorąc pod uwagę wiek statystycznego widza Kulki, który raczej recenzji nie czyta, i to, że nawet zarys fabuły zakłada tu pewien schemat rozwoju akcji, nie obawiam się zarzutów o spojlerowanie. Wiadomo, że skoro w baśni o przyjaźni pojawia się konflikt, to w finale musi zostać zażegnany. Że jeśli było bolesne rozstanie, możemy liczyć na radosne pojednanie. I nie zawiedziemy się. Kłopot w melodii, którą na początku spektaklu obaj panowie grali razem i która godzi ich w finale. Do końca przedstawienia towarzyszy nam ten sam energetyczny kawałek, przyznam, że wprawiający wszystkich w dobry nastrój. Nie pojawia się za to żaden motyw z nostalgicznej pieśni, która odzwierciedla to, co grało w duszy Panu A, jakby zostało to wymazane, poświęcone w imię łączącej ich obu więzi. I jakby Pan B nie zapamiętał nic z tego, co powiedziała mu kulka. Cóż, wygrał w tej przepychance, postawił na swoim – jakby w przyjaźni chodziło właśnie o to, czyje będzie na wierzchu.
06-07-2022
Wrocławski Teatr Lalek
Kulka
scenariusz, reżyseria, scenografia: Tomasz Maśląkowski
muzyka: Grzegorz Mazoń
obsada: Radosław Kasiukiewicz
premiera: 11.06.2022
galeria zdjęć Kulka, reż. Tomasz Maśląkowski, Wrocławski Teatr Lalek ZOBACZ WIĘCEJ
It's a game. Five dollars is free. Try it It's not an easy game ->-> 카지노 사이트.com