AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Nie przewierca i nie zachwyca

Café Müller, Dominik Więcek
Profesor Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, doktor habilitowany. Teatrolog, kulturoznawca, performatyk, kierownik Zakładu Performatyki Instytutu Kulturoznawstwa UAM. Autor, redaktor, współredaktor książek z zakresu historii teatru i teatru współczesnego, twórca wielu artykułów opublikowanych w Polsce (m.in. w „Teatrze” i „Dialogu”), a także za granicą.
A A A
fot. Maciej Nowak  

Po doświadczeniu wielu różnorodnych doznań targających mną podczas oglądania Café Müller Dominika Więcka sięgnąłem do oryginału, czyli spektaklu tanecznego Piny Bausch, który miał swą premierę za czasów mojej młodości, 20 maja 1978 roku (filmowa rejestracja tego dzieła jest dostępna w Internecie). I stwierdziłem, że gdybym nie miał uszkodzonych łąkotek, to niewątpliwie padłbym na kolana. A jeśli miałbym uzyskaną jakimś przedziwnym zrządzeniem losu okazję, by obejrzeć Café Müller Tanztheater Wuppertal w roku premiery, to padałbym przez te pięćdziesiąt minut na kolana chyba nawet częściej niż Gombrowicz w Trans-Atlantyku.

Nie ma sensu rozpisywać się tutaj na temat owego rewolucyjnego arcydzieła, trudno bowiem dodać cokolwiek mądrego do tysięcy zachwytów, jakimi je obdarzono. Cóż jednak począć z odważnie podjętą przez Więcka próbą zmierzenia się z tym legendarnym spektaklem? Jak odnieść się do zapowiedzianych przez niego prób odegrania własnej historii na kanwie tego, co stworzyła Bausch?

Fascynację polskiego tancerza i performera doskonale rozumiem, doceniam brawurową śmiałość jego zamysłu, lecz do jego realizacji mam wiele zastrzeżeń tudzież wątpliwości. I nie chodzi mi bynajmniej o to, że (jak domniemywam) znaczna większość widzów jego performansu nie zna Café Müller w wersji sprzed czterdziestu trzech wiosen – to akurat nie jest aż tak istotne. Ważne jest dla mnie to, że młody polski artysta porwał się samotnie na coś skrajnie trudnego, z pogranicza niemożliwości, no i że poniósł ambitną porażkę.

Już jego początkowe długotrwałe miotanie się po obszernej, zatopionej w mroku przestrzeni gry kryje w sobie niebezpieczeństwo narażenia się na jakoweś gwałtowne objawy znudzenia i zniecierpliwienia ze strony widzów. Siedziałem w drugim rzędzie widowni poznańskiej Sceny Roboczej, a na skraju pierwszego rzędu siedział mężczyzna, który chciał się przed siedzącą obok znajomą panią popisać niespolegliwą aktywnością. I zaczął z lekka przeszkadzać, komentować, prześmiewać się. Z lekka, nie przeszkadzając zanadto performerowi, lecz zaznaczając dość wyraźnie swe zniecierpliwienie.

A jeśli takich malkontentów znalazłoby się więcej? Przecież mogłoby, czemu nie? We wspomnianych tu już z nostalgią latach siedemdziesiątych czy we wczesnych latach osiemdziesiątych, na festiwalach teatru studenckiego, taki początek spektaklu zostałby obśmiany, obgwizdany i wysłany do „teatru z meblami”. Widzowie demonstracyjnie opuściliby miejsce gry, życząc artystom „wszystkiego najlepszego, radości, szczęścia moc” i lepszych pomysłów. Tak się na przykład zdarzyło na lubelskich Konfrontacjach Młodego Teatru w kwietniu 1980 roku z bardzo dobrym podobno spektaklem warszawskiego Teatru PSPS Jeszcze tylko jeden dzień. Podobno bardzo dobrym, jak twierdzili widzowie jego stołecznej premiery, bo w Lublinie pierwsza, wydłużona, kilkuminutowa scena stania w kolejce wywołała u widzów dyskomfort i wzbudziła ich agresję. No i na tej pierwszej scenie się skończyło.

Dzisiejsi widzowie są dużo bardziej wyrozumiali i cierpliwi, ale niech się zdarzy dwóch-trzech takich panów jak ten z pierwszego rzędu widowni Sceny Roboczej, niech się wzajemnie „popodbechtują”, porozniecają, rozbestwią i Dominik Więcek może mieć problem.

Także scena z wciąganiem widzów (w tym zwłaszcza widzek) do rozmowy po niemiecku może się okazać ryzykowna, choć nawiązuje do konwencji porozumiewania się z ludźmi na widowni rodem z kabaretów i jest bardziej „oswojona”. Więcek nawiązuje tu do wyłożonego nam pomysłu na swoją wersję Café Müller, potraktowaną jako jego osobista fanfiction. (Dodam, że pomysł ten jest wyłożony w sensie dosłownym – jego zapis można przeczytać na kartkach, które znajdziemy na każdym krześle widowni.) Chodzi o to, że performer urodził się w Niemczech jako dziecko polskich emigrantów, a gdy był jeszcze bardzo mały, jego rodzice postanowili wrócić do Polski. Dzieło Piny Bausch jest w związku z tym dla Więcka odskocznią do „tanecznych rozważań”, co by było, gdyby jego rodzina pozostała w Niemczech.

Jak domniemywam, liczne przebiegnięcia przez całą salę, otwieranie czworga drzwi, wychodzenie i wchodzenie, ubieranie czarnego zimowego płaszcza i zrzucanie go z ramion, zdejmowanie i zakładanie butów itp., itd. mają w intencji performera oddać potencjalną dwoistość jego polsko-niemieckiego istnienia, rozmaitość jego wahań i wcieleń, wyobrażoną podwójność jego tożsamości.
 
Wszystko to, jak znowu domniemywam, jest w intencjach Dominika Więcka bardzo znaczące i w kontekście arcydzieła Piny Bausch ma przewiercić naszą wrażliwość i zatargać naszymi emocjami w procesie współodczuwania owej potencjalnej dwoistości tudzież tożsamościowej ambiwalencji. Zapewne każdy gest powinien być czytelny i ważny, powinien zajmować, wzruszać i zachwycać, dawać nam impuls do współodczuwania.

Niestety, mnie dzieło Więcka nie zajmowało i nie zachwycało (nie mówiąc już na przykład o przewiercaniu duszy na wskroś), mimo że jestem kulturalny i na wysokości. Czułem tylko suchość i pustkę, o padaniu na kolana nie mogło być mowy.

Nie obeszło mnie również użycie w tym spektaklu (zapewne znaczące, ale co konkretnie?) piosenki Sama Cooke’a A Change Is Gonna Come, która wybrzmiała, gdy performer demonstrował rozmaite ruchowe kalki rodem z modern dance lub/i tańca klasycznego. Ciekawsze były zademonstrowane później nawiązania do tai chi, a potem kung fu. Wyprowadzane w powietrze ciosy, coraz bardziej agresywne i w tej agresywności jakoś rozpaczliwe, skontrastowane tu zostały ze spokojną muzyką graną na instrumentach smyczkowych. A gdy Więcek coraz bardziej się zatracał w tej agresywnej rozpaczy, jego stan ducha i ciała podkreślony został muzycznym motywem granym na organach, z bardzo głośnymi, rozwibrowanymi basami.

Ognistorude włosy performera to nawiązanie numer jeden do Café Müller. Nawiązanie numer dwa to buty na obcasach, bardzo podobne do tych, jakie miała na nogach rudowłosa tancerka z Wuppertalu. Trzecie, najoczywistsze, to zielonkawy zwiewny kombinezon, bardzo podobny do tego, który w swym spektaklu miała na sobie sama Pina Bausch. Oczywistość tego nawiązania rzuca nam się w oczy w momencie, gdy Więcek wnosi na scenę ogromne, umocnione tekturowym podkładem zdjęcie genialnej choreografki, która wystąpiła w swym dziele jako dziwna, tajemnicza „kobieta w tle”.

Nawiązania i świadectwa rzetelnej fascynacji zatem były, własna historia została jakoś tam wpleciona w spektakl w roli fanfiction, było dużo przebiegów, podskoków, tupotań, otwierań, zamykań, gestów, słów i ciosów. Spoglądała na to wszystko powiększona, tekturowo umocniona figura Patronki tego przedsięwzięcia i przyznam, gdy oglądałem to wszystko – niezajęty, niewzruszony, niezachwycony i nieprzewiercony na wskroś – miałem wrażenie, że gdzieś, hen, na wysokościach swej pooranej zmarszczkami twarzy, uśmiecha się ironicznie, z nutką pobłażania.

Utalentowany tancerz-performer (z uznaniem powitałem trzy lata temu spektakl Bromance, który zrealizował z Michałem Przybyłą) po prostu nie dał rady, nie udźwignął bardzo ambitnego zamierzenia, które sam przed sobą nakreślił. Szkoda.

10-12-2021

Café Müller
koncepcja, choreografia, wykonanie: Dominik Więcek
muzyka: Przemek Degórski
reżyseria oświetlenia: Klaudia Kasperska
projekt kostiumu: Nikola Fedak
wykonanie kostiumu: System mody / Serafin Andrzejak
konsultacje językowe: Joanna Pędzisz
konsultacje w zakresie sztuk walki: Patryk Kołodziejski
zdjęcia: Maciej Nowak
wsparcie prac badawczych: Tanzrecherche NRW, Theater im Pumpenhaus, Tanzfaktur Köln, Folkwang Universität der Künste, Lubelski Teatr Tańca
premiera: 11.11.2021 (25. Międzynarodowe Spotkania Teatrów Tańca w Lublinie)


skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
dwa plus trzy jako liczbę: