AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Niepewne ruchy

Doktor nauk humanistycznych, krytyk teatralny, członek redakcji portalu „Teatralny.pl”. Pisze dla „Teatru”, kwartalnika „nietak!t”, internetowego czasopisma „Performer” i „Dialogu”. Współautor e-booka Offologia dla opornych. Współorganizuje Festiwal Niezależnej Kultury Białoruskiej we Wrocławiu.
A A A
Performans Matthieu Ehrlacher,
fot. Krzysztof Mokanek  

Chociaż Rusza Festiwal nie ma za swoimi wyćwiczonymi tanecznymi plecami długiej i imponującej historii, w ciągu pięciu lat zdążył już przejść szereg zasadniczych transformacji. Najpierw nosił nazwę Wrocławskiego Festiwalu Ruchu CYRKULACJE. Następnie imprezę podzielono na edycje wiosenną i jesienną – każda z osobnym podtytułem i różnymi organizatorami. Dopiero w zeszłym roku przedsięwzięcie przybrało dzisiejszą nazwę i „dokręciło” własną formułę.

Niestety, tegoroczne kłopoty finansowe wskazują na to, że wprowadzone zmiany, najprawdopodobniej nie były najlepszym przepisem na taneczno-performerską „schadzkę”. Szkoda. Tego rodzaju impreza mogłaby zająć ważne miejsce na mapie kulturalnej przyszłej Europejskiej Stolicy Kultury. Przecież cel, jaki postawili sobie organizatorzy, czyli „wypełnienie luki, jaką jest brak interesującej oferty dla środowiska tanecznego w stolicy Dolnego Śląska”, wciąż pozostaje jak najbardziej kuszący i aktualny.

Tak się stało, że z całej poprzedniej edycji najlepiej zapamiętałem dwa świetne wykłady „w wykonaniu” (trudno to bowiem inaczej ująć) prof. Mirosława Kocura oraz dr hab. Marii Kostyszak. W tym roku takich akademickich smakołyków niestety (dla takiego „nie-tancerza” jak ja) nie było. W centrum całego spotkania, jak i poprzednio, znalazły się nie przedstawienia, a tym bardziej nie wykłady, lecz liczne warsztaty i zajęcia doskonalące umiejętności w różnych dziedzinach tańca i szerzej – wszystkich technik ruchu. To dla nich do Wrocławia zjechali się tancerze z całej Polski.

W tym roku czymś zupełnie nowym wśród zaproponowanych minikursów były zajęcia dla najmłodszych. Zrealizowano je dzięki współpracy z Międzynarodowym Festiwalem Teatrów dla Dzieci oraz Laboratorium Ruchu ESK. Choreograficzno-plastyczne ćwiczenia z malcami poprowadzili Simona Lobefaro i Alessandro Lumare, którzy tworzą projekt Sergi Mossi, badający „relację pomiędzy tańcem jako materią o wymiarze przestrzennym i emocjonalnym a znakiem graficznym jako »przedłużeniem« ciała i pewnej akcji”. Powstałe podczas zajęć prace, jak również samą metodę ich tworzenia można było oglądać w Barbarze, dawnym lokum gastronomicznym przy ulicy Świdnickiej, głównym miejscem większości festiwalowych wydarzeń towarzyszących. Odnowiona przestrzeń kultowego za czasów PRL lokalu świetnie wpisała się w klimat współczesnej imprezy tanecznej.

Jedna z najbardziej oryginalnych warsztatowych propozycji kryła się pod tytułem Stany wyśnione. Podczas zajęć uczestnicy próbowali odpowiedzieć, zarówno w praktyce, jak i teorii, na jedno niebanalne pytanie: jak mogą wykorzystać materiał senny do generowania ruchu? Spotkania poprowadziła Anna Nowicka, absolwentka eksperymentalnej szkoły tańca SEAD w Salzburgu oraz Wydziału Psychologii Uniwersytetu Warszawskiego.

Natomiast czymś innym były spotkania z Ditte Berkeley oraz Marysią Stokłosą. Warsztaty zorganizowane przez pierwszą z nich nazywały się Voice Tale (speaking song) i zgodnie z tytułem krążyły wokół różnych zdolności naszego głosu, polifonii, harmonii i dialogu pomiędzy dźwiękiem a ruchem. Tego rodzaju badaniami aktorka i członkini Teatru ZAR zajmuje się w Instytucie im. J. Grotowskiego. Natomiast Marysia Stokłosa, choreografka i tancerka, skupiła się na związku między eksperymentalną choreografią a instynktami, zagadnieniu, które moim zdaniem samo zasługuje na osobny festiwal.

I tu akurat możemy przejść do spektakli. Nie było ich zbyt wiele. Dokładnie pięć. Żaden nie trwał dłużej niż 40 minut i każdy z nich śmiało mógł zasłużyć na etykietkę „performans”. Napiszę tylko o jednym, który, jak uważam, w jakiś sposób dobrze oddaje ducha wszystkich innych. Chodzi mi o solowy i bardzo – we wszystkich tego słowa znaczeniach – intymny występ Matthieu Ehrlachera, o jednym z najbardziej dziwacznych i pokręconych tytułów, jakie widziałem – At the table there is an accumulation of emotions attached by everyday cutlery. Próbując na różne sposoby podejść do tego przedstawienia, postanowiłem opisać je poprzez sekwencję zapamiętanych scen. Przy czym wszystko w stylu Euronews – no statement, no argument, no judgement, no comments.

Światło gaśnie i na sali robi się zupełnie ciemno. Siedzimy w niepewności i czekamy. Za chwilę w zapadłą ciszę wkradają się poszczególne dźwięki, które na początku niezbyt łatwo zidentyfikować. Wkrótce nabieram przekonania, że ktoś klaszcze dłońmi po nagim ciele. Wraca światło i rzeczywiście – przed nami stoi zupełnie nagi aktor z różowymi śladami swej autoagresywnej aktywności. Trzyma w rękach wielką metalową misę i zaczyna wydawać dźwięki, jakby chciał zgromadzić obok siebie niewidoczne dla innych ptaki. Wyrzuca z naczynia, niczym pokarm, niekończące się zestawy srebrzystych sztućców. Kiedy podłoga zostaje usiana nożami, widelcami i łyżkami, z powrotem zapada ciemność. Znowu pozostają nam tylko dźwięki. Tym razem przypominające gruchanie gołębia. Kiedy zapala się światło, performer stoi na półkuli miski, macha rękoma-skrzydłami. Niczym człowiek-ptak zeskakuje z misy i idzie-frunie ku stojącemu z przodu sceny projektorowi. Walczy ze światłem. Kiedy obraca się do nas plecami, zauważamy (wbrew pozorom trudno nie zauważyć), że między pośladkami trzyma mały, okrągły dzwoneczek. Dzwoneczek ten wydaje ciche, pogodne dźwięki, podczas gdy aktor powolnym krokiem, machając biodrami, opuszcza przestrzeń gry. Razem z nim opuszcza ją i światło.

Organizatorzy w krótkim podsumowaniu twierdzą, że festiwal „cieszył się zainteresowaniem, nie tylko wśród zawodowców czy osób zajmujących się ruchem, ale także wśród publiczności wieczornych wydarzeń, gromadząc dziesiątki osób”. Niestety, podobnym stwierdzeniom przeczą moje własne obserwacje. Każdego wieczoru widziałem tych samych ludzi – przyjaciół imprezy i uczestników. Ludzie „z ulicy”, którzy postanowili poświęcić swój wieczór festiwalowym wydarzeniom towarzyszącym, jeżeli w ogóle byli, dali się policzyć na palcach jednej ręki. Nie zmienia to faktu, że część warsztatowa była bardzo wysoko oceniana przez samych uczestników. Być może organizatorzy powinni pójść właśnie w tym kierunku? Przestać kokietować przechodniów i zrobić imprezę zamkniętą, poświęconą skupionym na swej pracy tancerzom. Poza tym oszczędzić na festiwalowych torbach, licznych plakatach, setkach wydrukowanych programów i wynajmowaniu dodatkowych sal. Zostawić czystą pracę, czystą pasję i… czysty ruch. To, jak podejrzewam, mogłoby w pełni wystarczyć.

16-10-2015

Rusza Festiwal, Wrocław 22-27.09.2015

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
jeden razy osiem jako liczbę:
komentarze (2)
  • Użytkownik niezalogowany Teatroman 21
    Teatroman 21 2015-10-17   11:50:38
    Cytuj

    Pisz - czytamy - podoba się styl!

  • Użytkownik niezalogowany Kongo
    Kongo 2015-10-16   19:09:59
    Cytuj

    Jest rodzynek w twoich recenzjach! Gratuluję!