AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

(Nie)przekładalności

Translacje, choreografia: Eryk Makohon, Krakowski Teatr Tańca
fot. Michał Ramus  

Translacje Krakowskiego Teatru Tańca to spektakl, w którym celebrowane jest sensoryczne bogactwo ucieleśnionego świata. Realności g/Głuchych i słyszących wzajemnie się na siebie otwierają, doprowadzając do tymczasowej fuzji różnych języków oraz wrażliwości.

Zanim jednak opowiem o tym, co wydarza się na scenie, podkreślę dwie kwestie. Po pierwsze, osoby współodpowiedzialne za choreografię, czyli Eryk Makohon i Patrycja Jarosińska, pracowały z grupą wyłonioną spośród uczestniczek i uczestników warsztatów, które odbywały się niespełna miesiąc przed premierą (19–20 oraz 26–27 listopada). Łatwo więc się domyślić, że pokaz z 13 grudnia 2022 roku miał częściowo charakter work in progress. Z tego też powodu struktura spektaklu pozostaje – jak mi się wydaje – ruchoma i podatna na przyszłe przekształcenia czy negocjacje. Zaznaczam, ponieważ, moim zdaniem, całości brakuje porządnego dramaturgicznego (prze)szycia, choć pojedyncze sceny pomyślane są precyzyjnie i jako autonomiczne całostki działają hipnotyzująco.

Chcę też napisać, że na Translacje patrzę przede wszystkim z pozycji sojuszniczej – jako osoba współpracująca i przyjaźniąca się z Krakowskim Teatrem Tańca oraz producentką spektaklu – Izabelą Zawadzką. Zależy mi na tym, by to tutaj przejrzyście wybrzmiało, bo przecież tego rodzaju usytuowanie musi w tekście zostawić ślady – niekoniecznie od razu hiperafirmatywne.

Wracając już do spektaklu, warto zacząć od zarysowania miejsca, które w Translacjach zajmują inne czy mniejszościowe ciała oraz języki. Etyczne i estetyczne horyzonty tego spektaklu wyznacza różnica, a innymi słowy – to, co gubi się w tłumaczeniu, co niesprowadzalne do swojskich kategorii, znajomych kodów, oswojonych struktur. Nie oznacza to jednak, że performerki i performerzy (Patrycja Jarosińska, Sławomir Juszczak, Agnieszka Kramarz, Paweł Łyskawa, Paulina Olszewska, Yelyzaveta Tereshonok) opowiadają o miedzykanałowej komunikacji czy poliglotycznym dialogu w kategorii praktyki utopijnej albo nieodwołalnie porażkogennej. Przeciwnie – podejmując twórczy wysiłek przełożenia muzyki na obrazy, dźwięków na drgania i wibracje, kształtów na ruchy, a słów na tańce, z jednej strony empatycznie zbliżają się do tego, co odmienne, w celu zbudowania sojuszu, a nie dominacji. Z drugiej zaś – zdają się afirmować samo istnienie sfery nieprzekładalności. Mam tutaj na myśli przede wszystkim to, że w tej choreografii nie ma nawet mowy o unieważnieniu stref zróżnicowania i zastąpieniu ich iluzją takosamości.

Ciało słyszące nie odczuje pulsacji muzyki tak intensywnie, jak to, które jest głuche. Język migowy, choć szalenie „ruchliwy”, ekspresyjny i somatycznie angażujący, nie może być traktowany jako tożsamy z tańcem. Jego fundamentalną funkcją jest bowiem komunikacja. Migając, w pierwszej kolejności mówimy, co, rzecz jasna, czasami łączy się również z ekspresją artystyczną. Ciało tańczące może dowolnie się przekształcać oraz urządzać w przestrzeni. Ciało migające komunikuje konkretny przekaz, jego alfabet jest domknięty – jak ukraińska cyrylica. Nie przypadkiem w spektaklu partie migane – w przeciwieństwie do tańczonych – są tłumaczone. Dzięki temu twórczynie i twórcy unikają pokusy (albo raczej: pułapki) zawłaszczenia mniejszościowego języka (a co za tym idzie – kultury g/Głuchych) i przechwycenia go w charakterze atrakcyjnego materiału choreograficznego.

Nie oznacza to jednak, że w Translacjach nie ma scen, w których ciała performerek i performerów eksplorują sam taneczny potencjał języka g/Głuchych. Makohon i Jarosińska wydobywają z migowego jego plastyczność, ucieleśnioną poetyckość, afektywną intensywność, a przede wszystkim – relacyjność. Język migowy jest bowiem również językiem ucieleśnionej uważności – żeby go zrozumieć, musimy pozostać z mówiącym ciałem w kontakcie. W spektaklu Krakowskiego Teatru Tańca możemy zobaczyć też, jak migające dłonie zmieniają swoje emocjonalne nasycenie, ile w nich precyzji i komunikacyjnej wirtuozerii.

W Translacjach migają zarówno g/Głusi, jak i słyszący. Robią to, gdy chcą coś powiedzieć, ale też w scenach tańczonych, eksplorując afektywną plastyczność znaków migowych. Ciało, tak jak głos, może modelować przekaz, wzmacniać lub osłabiać jego intensywność; bywa spokojne i porywcze, niekiedy zaś trzęsie się i załamuje. W jednej ze scen artystki i artyści przedstawiają się publiczności, używając migowego. W innych migają pojedyncze zdania – performują kłótnię, dzielą się tym, co przynosi im spokój, opowiadają o wrażeniach z procesu. W tych fragmentach trudno doszukać się jakiejkolwiek logiki – wydaje się, że pojawiają się one w spektaklu jako konsekwencje improwizacyjnych zadań z okresu prób.

Cała choreografia pomyślana jest zresztą jako patchworkowy kolaż scen, z których każda przybiera postać jakiejś wariacji na temat tytułowego fenomenu. W tym kontekście alinearna, pulsująca konstrukcja staje się poniekąd formalnym powtórzeniem zasady wielogłosowości czy raczej – heterosensualności, która wyznacza etyczny fundament Translacji. Ta rozsypana dramaturgia sprawia jednak pewien poznawczy kłopot właśnie w partiach miganych. O ile bowiem rozumiem konieczność podkreślania, że znaki migowe mają radykalnie odmienny status niż figury choreograficzne, bo tworzą autonomiczny system językowy, o tyle wyrwane z kontekstu „resztki” jakichś rozmów czy myśli niekoniecznie sprzyjają komunikatywności.

Jako że osoby performujące używają własnych imion i migają/mówią w pierwszej osobie, domyślam się, że ich teksty są prywatne, osadzone w intymnych doświadczeniach. Nie inaczej jest z brutalnym, ale i poetyckim monologiem, który w języku ukraińskim wypowiada Yelyzaveta Tereshonok. „Widziałam samotne kobiety, które płakały, zmarzłe dzieci, kolejki na kilkadziesiąt kilometrów w głąb mojego bombardowanego kraju” – mówi tancerka, relacjonując swoje działania na granicy z ogarniętą wojną Ukrainą. Ta przejmująca, okrutnie liryczna – zarówno na poziomie ruchowym, jak i tekstowym – scena mieści w sobie ogromny ładunek emocjonalny, który, moim zdaniem, przeciąża całą choreografię i każe zadać pytanie o to, czy w ostatecznym rozrachunku oglądamy spektakl o wojnie. Albo raczej – o nieprzekładalności traumatycznego doświadczenia.

Nie chcę przez to powiedzieć, że tego rodzaju mikroperformans jest w Translacjach obcym, by nie rzec zbędnym, ciałem. Przeciwnie – skoro Krakowski Teatr Tańca opowiada o sensualnej i tożsamościowej heterogeniczności istnień współzamieszkujących świat, których właściwości nie da się sprowadzić do uniwersalnych kategorii, to herstoria od kilku lat mieszkającej w Polsce ukraińskiej tancerki wydaje się druzgoczącym dopełnieniem refleksji o nieredukowalności Innego do wspólnych kodów. Tereshonok tańczy ramię w ramię, ciało w ciało z osobami, których rodzinne miasta nie płoną. Tutaj jest bezpieczna, tak samo jak pozostali. A jednak ich sytuacje nie są tożsame. Nie wiem, co z tym jej monologiem zrobić – mogę go tylko przyjąć. I sądzę, że też o tym są Translacje – o akceptacji niewspółmierności naszych doświadczeń.

Niemniej mam pewien kłopot z tym, jak opowieść Tereshonok funkcjonuje w spektaklu. Przed rozpoczęciem pokazu widzki i widzowie otrzymują karteczki z tłumaczeniami fragmentów miganych oraz wspomnianego monologu. Przeczytałam całość jeszcze przed zajęciem miejsca na widowni, przez co od początku, jakkolwiek to zabrzmi, wypatrywałam wojny. I tak w sekwencji, w której performerki i performerzy ruchowo interpretowali wyświetlane wizualizacje, mniej lub bardziej abstrakcyjne kolory czy kształty, niekiedy osuwając się wzdłuż ścian, myślałam o rozstrzeliwaniu. Kiedy czołgali się po podłodze – o okopach. Gdy muzyka Piotra Peszata wpadała w kakofoniczne, przeszywające rejestry – o karabinach maszynowych.

Z tego też powodu sceny strojenia min czy grupowych, fikuśno-zadziornych choreografii powtarzanych do zmieniającego się rytmu wybijanego przez metronomy wydawały mi się dziwnie nie na miejscu. Dzielę się tymi wrażeniami, choć wiem, że mogę być w nich odosobniona. W końcu Translacje to z całą pewnością nie war porn, a mnie zwyczajnie wytrąciła przedwczesna lektura monologu Tereshonok. Już ochłonąwszy, mogłabym wprawdzie ten wątek pominąć, ale myślę, że warto zasygnalizować, jak opowieść z ukraińskiej granicy może rezonować na cały spektakl. Sądzę też, że gdyby tłumaczenie pojawiło się symultanicznie, na przykład w formie napisów, wcześniejsze fragmenty nie byłyby tak bardzo narażone na opaczne interpretacje. Ale podkreślam – nie wiem, czy współdzielę tę perspektywę z innymi osobami.

Mówiąc o współdzieleniu, warto dodać, że Translacje to spektakl o relacjach oraz ich rozmaitych trajektoriach. Performerki i performerzy czasem zdają się ze sobą konkurować, kiedy indziej współtworzą wielocielesny i współoddychający organizm. Metronomy ujednolicają tempo, ale nie ekspresję. Ich obecność na poziomie symbolicznym jest, jak sądzę, wezwaniem do uważności – przede wszystkim na innych oraz na to, co wydarza się wokół nas. W spektaklu pojawia się też sprzęt Playtronica, urządzenie służące do generowania dźwięków poprzez dotyk. W finałowych sekwencjach tancerki i tancerze oplatają się kabelkami, którymi dotykają różnych miejsc na swoich ciałach. Zbiorowa eksploracja nieoczywistych obszarów muzyczności zdaje się z jednej strony formą afirmacji tego, co dziwaczne i niekanoniczne, z drugiej – próbą odnalezienia nowych, eksperymentalnych form komunikacji.

Jeśli nie możemy się usłyszeć, być może będziemy w stanie odczuć swoje wibracje. Nie wszystko da się przełożyć. Tańczące ciało, które chce pokazać czerwień albo żółć, tak naprawdę choreografuje swoje skojarzenia – kolor jest gdzieś indziej. Tego, jak odbierają muzykę albo ciszę g/Głusi, osoby słyszące nie będą w stanie zamarkować. Te niemożliwości nie są jednak świadectwem jakiejś potwornej przepaści między niewspółmiernymi sposobami doświadczania świata, ale raczej triumfu niesfornej różnicy, wymykającej się wszelkim strategiom unifikacji. Translacje wydarzają się w sferze otwarcia, zmiany, hybrydyczności i subwersywnej nietakosamości. Tej rzeczywistości nie organizuje już pojęcie normy, lecz wielości i niesamowitości. Bo tym właśnie jesteśmy dla siebie nawzajem – niesamowitościami.

04-01-2023

Krakowski Teatr Tańca
Translacje
choreografia: Eryk Makohon
współpraca choreograficzna: Patrycja Jarosińska
obsada: Patrycja Jarosińska, Sławomir Juszczak, Agnieszka Kramarz, Paweł Łyskawa, Paulina Olszewska, Yelyzaveta Tereshonok
muzyka: Piotr Peszat
tłumaczenie PJM: Bożena Nowak, Jakub Studziński
premiera: 13.12.2022
partnerzy projektu: Stowarzyszenie Dobrze, Ośrodek Dokumentacji Sztuki Tadeusza Kantora Cricoteka, Małopolski Instytut Kultury, Stowarzyszenie Autorów ZAiKS

galeria zdjęć Translacje, choreografia: Eryk Makohon, Krakowski Teatr Tańca Translacje, choreografia: Eryk Makohon, Krakowski Teatr Tańca Translacje, choreografia: Eryk Makohon, Krakowski Teatr Tańca Translacje, choreografia: Eryk Makohon, Krakowski Teatr Tańca ZOBACZ WIĘCEJ
 

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
trzy plus dziesięć jako liczbę:
komentarze (10)