AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Oni tańczą z nami

Profesor Uniwersytetu Wrocławskiego, filolog, medioznawca, wykładowca w Instytucie Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej UWr. oraz w Akademii Sztuk Pięknych im. Eugeniusza Gepperta. Autor, współautor i redaktor książek z zakresu literaturoznawstwa i medioznawstwa. Był recenzentem teatralnym, m.in. „Gazety Wyborczej” i „Dziennika Gazety Prawnej”.
A A A
Fot. Natalia Kabanow  

Michał Borczuch i Tomek Śpiewak połączyli dwie sztuki Koltèsa. I to zszycie czujemy cały czas. Bardziej ściegi i fastrygi niż przekonującą wizję świata, który spektakl miał wyrazić.

Cały blask premiery Zachodniego wybrzeża już w foyer skradła Anna Ilczuk, olśniewającej urody aktorka Teatru Polskiego, w designie wysmakowanych czerni – od hipsterskiej oprawy okularów po niebotyczne obcasy pantofelków. Wszystko, co wydarzyło się potem na scenie, było już tylko teatralną zabawką niemal ogołoconą z piękna.

Na scenę, razem z Ilczuk, trafili wszyscy widzowie. Niestety, tylko na siedem minut. Postaliśmy zatem w nieco „skwadraciałym” kolisku, zerkając na bohaterów, upozowanych wokół czarnego fortepianu niczym współczesna Tratwa meduzy albo inne Błędne koło, na postacie niemal nieruchome, jakby zapowiadające „spotwornianymi”, „zlumpeksionymi” kostiumami przyszłe zdarzenia. Z kostiumowej zapowiedzi wynikło niewiele poza chwilowym wyciszeniem sali. „Jakże chciałabym podrapać go po tych plecach” – szepnęła kobietka obok mnie, widząc Adama Szczyszczaja w głęboko dekoltowanej sukni.

Usłyszeliśmy zaproszenie do zajmowania foteli, siedliśmy więc, tracąc poprzednie skupienie. I to dominująca cecha konstrukcyjna spektaklu. Oto Michał Borczuch budzi w widzach smutek, ironię, przerażenie, po czym niezrozumiale gasi te odczucia i nastroje, pauzując akcję i narrację, rozstawiając bohaterów niczym figurki w theatrum świata, unieruchamiając na krzesłach i fotelach, każąc im snuć się w mgłach jak widziadła.

Jakbym czytał Lalkę Prusa, jakbym słyszał słowa Rzeckiego: „Hi! hi! hi! dokąd wy jedziecie, podróżni?… Dlaczego narażasz kark, akrobato?… Co wam po uściskach, tancerze?… Wykręcą się sprężyny i pójdziecie na powrót do szafy. Głupstwo, wszystko głupstwo!… a wam, gdybyście myśleli, mogłoby się zdawać, że to jest coś wielkiego!…”. Wydaje się, po dwóch godzinach spotkania ze sklejonymi dramatami Barnarda-Marie Koltèsa, że to procedura po prostu nieekonomiczna. I w znakomitej części dwugodzinnego spektaklu niekatarktyczna.

Oto Michał Borczuch budzi w widzach smutek, ironię, przerażenie, po czym niezrozumiale gasi te odczucia i nastroje, pauzując akcję i narrację, rozstawiając bohaterów niczym figurki. Bawiąc się językiem mediów, powiedzielibyśmy: częściej czujemy się porzuceni niż podnieceni. Te sceny-snuje, sceny-przykucania pod ścianami, sceny ukazujące bebechy teatru – niemal wszyscy bohaterowie nieustannie przebierają się, czerpiąc z kłębowiska ciuchów na proscenium niczym w lumpeksie, są „makijażowani” i fryzowani, posiadując przed garderobianymi toaletkami – sytuują widza w nieżyciu, w szafie z mechanicznymi zabawkami właśnie.

Trudno mieć do Borczucha i jego aktorów pretensje. W końcu Teatr Polski już swoją „zekranowaną” fasadą zapowiada, że wstępujemy do krainy zdigitalizowanej bajki, w której żadna z wartości – jak się zdaje – nie trwa dłużej niż seans teatralny czy kinowy. I Zachodnie wybrzeże. Powrót na pustynię to przesłanie spełnia. Dwie godziny dziesięć minut bez reklam (czyli bez perswazji) to niezły wynik. I mamy przed sobą niemal wszystkie atuty show: striptiz, taniec erotyczny, gwałt, ścianę świateł, wytwornice dymu, dyskretne mikrofony, intrygującą muzykę aborygenów, wreszcie jaguara, model bodaj XJ.

Pora zatem na pytanie, o czym jest cała rzecz i jak jest zagrana? Michał Borczuch i Tomek Śpiewak połączyli dwie sztuki Koltèsa. I to zszycie czujemy cały czas. Bardziej ściegi i fastrygi niż przekonującą wizję świata, który spektakl miał wyrazić. W programie Koltès zapowiadał m.in. syntezę dwóch wrażliwości, współegzystencję dwóch narracji: historię szukającego śmierci Kocha (Wojciech Ziemiański) i, nie bójmy się tego słowa, kosmosu, który go otacza. Kosmosu industrialnej, nasyconej przemocą i narkotykami cywilizacji, ale i cudów natury.

Rozróżnienie dwóch światów: ciemnego wnętrza, które skrywa tajemnice, czasem słodkie jak seks, niekiedy znów porażające jak zbrodnia, zawsze jednak przerażającego, i tego, co na zewnątrz, co jest kulturą pracy, żądz, snów o lepszej przyszłości, marzeń o potędze, prawa do nazwania osoby ludzkiej, uważam za ważne i wybrzmiałe w inscenizacji Borczucha. Pojedynki słowne – egzystencjalnie spsiałego aferzysty Kocha/Adriena z Karolem/Edouardem (Andrzej Kłak), głównie gapowatym gangsterem – mogą się podobać, nawet jeśli są to dialogi tak bardzo zgrane w kinie czy w rapie, że w teatrze brzmią nieco anachronicznie.

Fascynują monologi Mathilde/Moniki (Marta Zięba), która – wrzucona przez los przypadkowo do piekła subkulturowego, prowincjonalnego czy rasowego przymusu – chce się zeń wyrwać. Jej tyrada o woli życia w betonowym silosie, w kompletnym odcięciu od rzeczywistości („każę sobie podawać żywność przez tunel, żeby nigdy już nie widzieć i nie czuć zapachu tego wyskrobka istoty ludzkiej. Każę się oblać betonem od włosów aż do stóp, pozostawiając jedynie otwór na usta i nos”) napawa nas traumatycznym poczuciem bezsiły.

Kapitalnie, dziko, opętańczo odtańczona scena poniżania jej kobiecości, gwałcenia ciała za cenę wolności szczerze przeraża. Reszta – pierwszy seks, piekło prowincji czy piekło męskości, gangsterka, szaleństwo matki tracącej związek z synem (bardzo dobra rola Haliny Rasiakówny) – zostaje uwikłana w „etno-jazzik” Daniela Pigońskiego oraz w ten nieszczęsny lumpeks, parady w gaciach i bez gaci; w wielominutowe przemówienia, w języki obce, w polegiwania i przykucnięcia, które mają tyle zagadek intelektualnych w sobie, co kultowa piosenka zespołu Weekend.

Wykluczenie, relacje z obcym, objaśnienie tajemnic przestrzeni miasta musimy zatem odłożyć na kolejne spotkanie z Borczuchem i jego niesfornym teatrem. Podobnie jak zaczekamy na wielkie aktorstwo poza wspomnianymi: solidnym jak zawsze Ziemiańskim, próbującym stworzyć postać Kłakiem, ekstatyczną Ziębą i rapsodyczną Rasiakówną. Oglądaliśmy nie postacie, lecz tragikomiczne marionetki.

To nie był spektakl, lecz widowisko. Barwne, klimatyczne i niepotrzebnie „zasnujone”. Jak to wśród dzieci sieci bywa.

10-10-2013

galeria zdjęć Zachodnie wybrzeże, reż. M. Borczuch, fot. Natalia Kabanow Zachodnie wybrzeże, reż. M. Borczuch, fot. Natalia Kabanow Zachodnie wybrzeże, reż. M. Borczuch, fot. Natalia Kabanow Zachodnie wybrzeże, reż. M. Borczuch, fot. Natalia Kabanow ZOBACZ WIĘCEJ
 

Teatr Polski we Wrocławiu
Bernard-Marie Koltès
Zachodnie wybrzeże. Powrót na pustynię
opracowanie tekstu: Michał Borczuch, Tomek Śpiewak
dramaturgia: Tomek Śpiewak
reżyseria: Michał Borczuch
scenografia i kostiumy: Katarzyna Borkowska
muzyka: Daniel Pigoński
obsada: Małgorzata Gorol, Agnieszka Kwietniewska, Halina Rasiakówna, Janka Woźnicka, Marta Zięba, Andrzej Kłak, Marcin Pempuś, Adam Szczyszczaj
premiera: 04.10.2013

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
siedem minus cztery jako liczbę:
komentarze (1)
  • Użytkownik niezalogowany Luka
    Luka 2013-10-10   20:29:39
    Cytuj

    Bardzo dobrze, ze powstał ten portal. W końcu doczekaliśmy się prawdziwej recenzji.