Pięćdziesiąt twarzy lalki
XI Międzynarodowe Spotkania Szkół Lalkarskich przebiegały w tym roku pod nazwą-hasłem AlterNIMACJE 2015. Ów angielski czasownik alter, czyli „zmienić/zamienić/przerobić”, znakomicie i pod wieloma względami pasował do czterodniowej imprezy, którą zorganizowała wrocławska filia PWST im. Ludwika Solskiego. Istotnie, była to świetna okazja, żeby zmienić/zamienić/przerobić własne zdanie nie tylko na temat potencjału, możliwych środków i celów teatrów studenckich, ale i teatru lalek jako takiego.
Nowy budynek przy ulicy Braniborskiej oprócz oczywiście studentów, tych z Wrocławia oraz z filii w Białymstoku i Bytomiu, gościł wychowanków takich uczelni, jak Akademia Teatralna im. A. Zelwerowicza w Warszawie, Akademie múzických umění w Praze i Vysoká škola múzických umení v Bratislave. Nie jest to może międzynarodowość na wielką skalę, ale proszę mi uwierzyć, że wrocławskie Spotkania z wielobarwnością, kolorytem i różnorodnością nie miały najmniejszych kłopotów. Sale na każdym z dziewięciu przedstawień były wypełnione po brzegi, i to nie tylko ze względu na wolny wstęp na wszystkie wydarzenia.
Wszystko zaczęło się od miejscowego zeszłorocznego „hicioru” w postaci Amadeusza według sztuki Petera Schaffera. W swojej recenzji dla teatralnego.pl Leszek Pułka już na samym wstępie apelował, żeby przedstawienie duetu Porczyka i Marty Streker wprowadzić do repertuaru większych miejskich teatrów. Podpisuję się pod taką propozycją obiema rękami! Trwające ponad dwie i pół godziny przedstawienie wciąga już od pierwszych chwil i nie odpuszcza do samego końca. Ze śpiewu, lalek, pantomimy, tańca, czystej farsy i ostrego dialogu młodzi artyści zlepili głęboką i wzruszającą opowieść o tym, czym jest Powołanie Artysty. Rozegrała się przed nami intymna historia osobistego piekła Antoniego Salieriego, autora trzydziestu dziewięciu oper i kapelmistrza przy dworze cesarskim. Zaczęło się od paktowania z Panem Bogiem oraz uroczystych obietnicach czystości i posłuszeństwa, kończy się zaś na bluźnierstwie, rozpaczy, zazdrości i zemście. W opowieści o starciu pragnienia i talentu nie zabrakło soczystych dworskich intryg, w odmalowaniu klimatu epoki nie przeszkodziły ani szczątkowe kostiumy aktorów, ani niemal zupełnie umowna scenografia. Mało tego, Mozarta w spektaklu gra naraz trzech aktorów, Salieriego – czterech, natomiast Konstancja Weber, żona Amadeusza, materializuje się wysiłkiem wszystkich siedmiu uczestniczących w spektaklu aktorek.
Podobne inscenizacyjne rozwiązanie, czyli rozszczepienie postaci na kilku aktorów, wykorzystał w spektaklu M.A.M.A. reżyser Wojciech Brawer. Tytułową bohaterkę zagrało tyle aktorek, ile liter jest w tym bliskim wszystkim słowie „mama”. W odróżnieniu od mieszanki form i konwencji Amadeusza, przedstawienie na podstawie sztuki Stanisława Ignacego Witkiewicza wyraźnie stawia na pantomimę i plastyczność. I bardzo dobrze. Tekst świetnie nakłada się na partyturę ruchów. Paradoksalnie, uwypuklony przez to psychiczny ekshibicjonizm postaci wcale nam nie przeszkadza. Na odwrót, historia skomplikowanych uzależnień rodzinnych wybrzmiewa w każdej precyzyjnie skomponowanej scenie i nabiera jakiegoś głębszego, egzystencjalnego wymiaru. Na samym początku matka Leona nuci: „Ja byłam kiedyś piękna, młoda/ Ja miałam duszę, a nawet ciało”. W tych słowach zawiera się cała prawda o losach Janiny Węgorzewskiej z domu van Obrock przez „ck”. Jej życie, niczym niepotrzebnie skomplikowane równanie, zostało zredukowane do roli „matki od kuchni, robótek, wycierania kurzu i poprawiania bielizny”, podczas gdy jej „syn-wampir” nosi się z czczym marzeniem o uratowaniu ludzkości, tej samej, którą z całej duszy nienawidzi.
Temat relacji syna z matką, dobro której, jak powiedział niegdyś Camus, może być dla człowieka droższe niż sprawiedliwość, zupełnie inaczej wybrzmiewa w przedstawieniu Siedem minut po północy. W tym wypadku zamiast toksycznych stosunków rodzicielskich (podtytuł dzieła Witkiewicza brzmi „niesmaczna sztuka w dwóch aktach z epilogiem”), mamy terapeutyczną opowieść mającą pogodzić nas ze śmiercią bliskiej osoby. W tym celu reżyser Jarosław Tumidajski sięgnął do powieści Patricka Nessa według pomysłu chorej na raka brytyjskiej pisarki Siobhan Dowd. Narzędziem swoistej duchowej przemiany i inicjacji w dorosłość, którą chłopiec Conor powinien przeżyć wobec choroby matki, stają się krótkie bajki wygłaszane przez… magiczne drzewo (cis!), które odwiedza bohatera po północy.
Zaprezentowane podczas spotkań przedstawienia, mimo tych wszystkich gatunkowych, formalnych i narracyjnych różnic, zdradzają jedną zasadniczą tendencję – młodzi artyści nie chcą mnożyć znanych rozwiązań, udzielać gotowych odpowiedzi czy chadzać wydeptanymi dróżkami. Wolą szukać i bawić się, ale też zaskakiwać i szokować. Na przykład The Seal Woman to wizualnie wciągający, poetycki eksperyment na języku. Oparty na inuickim micie monodram grany jest na wyciągnięcie ręki, wśród bieli lekkich prześcieradeł i dźwięków rytualnego bębna. W ciągu pół godziny podróżujemy przez zupełnie inny świat, uzbrojeni w słowniczek-przewodnik, który składa się z zaledwie kilku wyuczonych słów: aranak – kobieta, afun – mężczyzna, uruk – foka, ik sipik – ryba…
Natomiast w spektaklu Any-Body, autorskim projekcie studentek Wydziału Sztuki Lalkarskiej Akademii Teatralnej w Białymstoku, możemy podziwiać kreatywność w animowaniu ludzkiego ciała. W zasadzie przed nami zbiór słabo połączonych ze sobą etiud, lecz każda z nich służy za swoisty sprawdzian coraz to nowych aktorskich umiejętności. Zaczyna się od rozwiązań w miarę znanych i prostych – dłonie przeobrażają się w milutkich ludzików z czerwonymi oczami-wisienkami, a usta z oczami na podbródku próbują śpiewać na trzy głosy. Lecz po pierwszych kroplach zaczyna się prawdziwy deszcz pomysłów. Bohaterami przedstawienia stają się łokcie, stopy, kolana… Przy czym każda z postaci obdarzona zostaje nie tylko oryginalnym wyglądem, ale i wyjątkowym charakterem. Widzowie szybko wciągają się w tę zabawę, czekając na nowy maleńki cud metamorfozy. Na osobne brawa zasługuje etiuda, podczas której brzuch jednej z aktorek zamienił się w twarz kobiety, której życie kręci się w następującym rytmie: ćwiczenia, chudnięcie, pochłanianie cukierków, sen, przybieranie na wadze, przerażenie i kolejne ćwiczenia. Śmiechu było co niemiara, bo tyle różnych emocji potrafiła pokazać aktorka, to znaczy – jej brzuch!
Po tym przedstawieniu, jak zresztą i po każdym innym, można było zastanawiać się, czym w ogóle stała się lalka we współczesnym teatrze lalek. Jednak organizatorzy postanowili porozmawiać na inne tematy podczas dwóch debat zorganizowanych w Kinie Nowe Horyzonty. Pierwsza z nich, pt. „Od Pietruszki po Brzuch Wilka, czyli jesteś tym, co jesz” – o dramaturgii teatru lalek dotyczyła wpływu repertuaru teatrów zawodowych na przebieg studiów w szkole teatralnej, jak też problemów funkcjonowania współczesnej dramaturgii w ich programach nauczania. Druga debata, pt. „Lalka czy forma? Teatr w sobie czy »Ja« w teatrze? Bo wiadomo, że w reklamie stawki najlepsze” – czyli Dyplom i co? była już swoistym podsumowaniem dla całego festiwalu.
Spotkania Szkół Lalkarskich stały się okazją do zwiedzenia galerii Neon Side. W tym unikatowym miejscu przy ul. Ruskiej Tomek Kosmalski w ciągu dziesięciu lat zebrał ponad pięćdziesiąt świetlnych reklam. Dokładniej: uratował przed zniszczeniem stare neonowe szyldy, które niegdyś tak obficie zdobiły ulice Wrocławia. Neon Side na czas Spotkań stał się klubem festiwalowym. Za dobrą muzykę odpowiadali DJ Skipless oraz DJ M.Bunio.S, ale nie tylko. Pierwszy wieczór zakończył się akordeonowym duetem Jakuba Gęsiora i Dominika Maciążka z FourKey’s Duo. Ostatni zaś rozbawił wszystkich minikoncertem niegrzecznych piosenek klubowych w wykonaniu studentów Wydziału Lalkarskiego PWST. Niegrzeczne zakończenie dla grzecznego i całkiem udanego wydarzenia. I tak powinno być.
1-06-2015
XI Międzynarodowe Spotkania Szkół Lalkarskich AlterNIMACJE 2015, Wrocław 13–16 maja 2015.