AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Pomysły na śpiewanie

Reżyser teatralny, historyk i teoretyk teatru. Profesor na Uniwersytecie Wrocławskim i w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej im. Ludwika Solskiego w Krakowie, absolwent Politechniki Wrocławskiej (1979) oraz Wydziału Reżyserii Dramatu krakowskiej PWST (1986). Publikuje m.in. w „Teatrze” i „Dialogu”.
A A A
Maciej Musiałowski, fot. Tomasz Walków  

Dzięki niezawodnym Rosjanom polscy artyści mogli powrócić do swych tradycyjnych ról wieszczów i strażników prawdy. Nasz teatr od czasów romantyzmu to zawsze coś więcej niż teatr. Opętani różnymi misjami twórcy gardzą rozrywką, bo dają świadectwa wartościom wyższym. W tym roku organizatorzy Przeglądu Piosenki Aktorskiej przejęli się wojną. Wiadomo, Rosjanie coraz bliżej.

Już w sobotę 21 marca, drugiego dnia festiwalu, na scenie wrocławskiego Teatru Polskiego pokazano spektakl Wojna. Była to wyrafinowana prowokacja. Wojnę wykonał bowiem teatr SoundDrama Studio z… Moskwy. Grali i śpiewali po rosyjsku, starogrecku i angielsku. Wizjonerskie przedstawienie, wyreżyserowane przez Władimira Pankowa, chwilami przypominało największe inscenizacje Swinarskiego czy Jarockiego. To opinia dyrektora Teatru Polskiego, Krzysztofa Mieszkowskiego. Zgadzam się w stu procentach. Aktorzy grali koncertowo. Każdy świetnie śpiewał, a niektórzy musieli wykonywać arie zawieszeni wysoko nad sceną. Muzycy, równie znakomici, też nie zawsze mogli grać w wygodnej pozycji. Wspaniałe widowisko i sztuka na najwyższym poziomie artystycznym. Aluzji do współczesności było jednak w tym spektaklu niewiele. Głównym tematem przedstawienia była bowiem I wojna światowa. Fragmenty z Iliady, zaskakująco trafnie wplecione w akcję, nadawały całemu wydarzeniu wymiar uniwersalny. Takie mówienie o wojnie budzi zachwyt i szacunek. Ale nade wszystko daje do myślenia.

Polscy artyści nie zaproponowali w ramach PPA równie dojrzałych wypowiedzi artystycznych. Dotyczy to szczególnie koncertu finałowego. Koncert Wielkie przemówienia, oparty na może i niezłym pomyśle, w realizacji okazał się dość banalny. Przede wszystkim jednak nie było jasne, o co w tym wszystkim chodzi. Osiem artystek odśpiewało dziewięć głośnych przemówień, wygłoszonych oryginalnie przez jedną kobietę i ośmiu mężczyzn. Zmiana płci większości wykonawców miała zapewne pozbawić teksty ram i kontekstów. No ale gry genderowe w dzisiejszym teatrze to w zasadzie norma. Ważniejsze jest, czemu służą. A to, jak już wspomniałem, wcale nie było oczywiste.

Jedyny zamysł, który udało mi się w tym przedstawieniu odszyfrować, to umieszczenie na początku i na końcu spektaklu dwóch przemówień dotyczących tragicznego losu Indian w Stanach Zjednoczonych. Ameryka chyba jakoś doskwiera reżyserowi Radosławowi Rychcikowi. W niedawnej inscenizacji Dziadów też krytykował USA, m.in. za segregację rasową. Dostał zresztą za to nawet Paszport „Polityki”. Idzie więc za ciosem? Dlaczego właśnie dzisiaj mamy się pochylić nad losem amerykańskich Indian? A nie nad afrykańskimi dziećmi bez dostępu do wody? Albo robotnikami w Azji eksploatowanymi przez polskie firmy? Na pewno znalazłoby się na ten temat jakieś przemówienie… no i Rosjanie nadchodzą.

Nie potrafiłem dociec, co niby miało z tych antyamerykańskich i proindiańskich przemówień wynikać dla całości przedsięwzięcia Rychcika, oprócz zgrabnej klamry. Po oscarowej mowie aktywistki Sacheen Littlefeather, córki Apacza, która w imieniu Marlona Brando protestowała przeciwko dyskryminacji Indian, w programie przedstawienia znalazło się oscarowe przemówienie Andrzeja Wajdy, zresztą fatalnie wykonane. Następnie Amerykę gloryfikował Arnold Schwarzenegger. Potem Wojciech Jaruzelski ogłaszał stan wojenny, a Lech Wałęsa przemawiał w Kongresie USA. Po Polakach głos oddano Dalajlamie i Gandhiemu. W finale prezydent Kennedy prezentował amerykański program kosmiczny, a wódz Stojący Niedźwiedź dowodził, że myślenie Amerykanów jest jak trucizna. Wyprane z oryginalnych kontekstów śpiewane przemówienia nie stworzyły nowej całości. Zabrakło wyrazistej wizji artystycznej.

W spektaklu każde z tych przemówień prezentowane było jako osobny utwór sceniczny. Z zasadzie nic ich nie łączyło poza akompaniamentem ostrej muzyki rockowej. Zespół The Natural Born Chillers z Ostrowa Wielkopolskiego, nawet niezły, często jednak zagłuszał słowa, kiedy tylko artystki przestawały krzyczeć. Z dziewięciu etiud zdecydowanie najciekawszą wykonała Emose Uhunmwangho z wrocławskiego Capitolu. Czarnoskóra artystka brawurowo odśpiewała ogłaszanie stanu wojennego w telewizji przez Jaruzelskiego. Sam w sobie ten performans był wybitny. Solidnie wyreżyserowany i fenomenalnie wykonany. Równie znakomity był występ Anny Mierzwy z Teatru Nowego w Poznaniu. Odśpiewała przemówienie Wałęsy w amerykańskim Kongresie. Pozostałe etiudy nie miały jednak ani podobnej mocy artystycznej, ani siły emocjonalnej.

Kiedy oglądałem Wielkie przemówienia, przypomniał mi się stary dowcip. Dyrektor teatru w podróży służbowej dostaje telegram od inspicjenta: „Proszę wracać natychmiast! Reżyser ma pomysły!”.

Po pomysłowym spektaklu Rychcika wystąpili finaliści Konkursu Aktorskiej Interpretacji Piosenki. Bezapelacyjnym zwycięzcą tegorocznych zmagań okazał się Maciej Musiałowski z PWSFTViT w Łodzi. Zachwycił wszystkich. I jury, i widownię. To wspaniały artysta. Ma świetny głos. Duży talent aktorski. Odwagę. Na scenie nie można od niego oderwać wzroku. Przede wszystkim jednak zademonstrował rzadką dziś dojrzałość wewnętrzną. Ten młody chłopak jest po prostu człowiekiem wolnym. Pozbawionym lęków. W pełni akceptuje siebie. Kocha rodziców, czterech braci i babcię. Nie boi się publicznie płakać czy palnąć głupoty. Jest szczery jak Kurt Cobain. I równie uzdolniony. Jego własna kompozycja Mamo moja wbiła mnie w fotel.

Pozostali finaliści też nieźle śpiewali, choć może zabrakło im charyzmy i odwagi laureata. No, ale Musiałowski naprawdę jest wyjątkowy. Wiele nagród zebrała Weronika Kowalska, studentka PWST w Krakowie. Pewnie zasłużenie. Choć w koncercie finałowym przeszarżowała interpretację piosenki Ulice wielkich miast. Moją faworytką, poza Musiałowskim, była Dominika Majewska. Piekielnie utalentowana studentka wrocławskiej PWST. Opowiadali mi jurorzy, że w każdej z trzech konkursowych piosenek zaprezentowała radykalnie odmienioną personę. W finale śpiewała kultową Godzinę zemsty Konkwisty 88 z towarzyszeniem łysych chłopaków. Od strony aktorskiej występ Majewskiej był rewelacyjny. Stworzyła bardzo mocną postać sceniczną, w pełni wiarygodną i fascynującą.

Finalistom akompaniowali świetni muzycy. Koncert był bardzo udany, pomimo egzotycznych zachowań obu konferansjerek, piosenkarki i aktorki.

Na koniec uwaga optymistyczna. Żaden z wykonawców koncertu finałowego nie fałszował, nie pomylił słów czy melodii. W przeciwieństwie do gwiazd, które dzień później uświetniły Galę 36. PPA w spektaklu Proszę państwa, będzie wojna!.

8-04-2015

36. Przegląd Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu, 20–29 marca 2015 roku.

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
jeden razy osiem jako liczbę:
komentarze (3)
  • Użytkownik niezalogowany lucjan cehl
    lucjan cehl 2015-04-09   22:59:11
    Cytuj

    Ojej, prosiłem żeby Pan pisał, a teraz mi głupio, że może namówiłem...

  • Użytkownik niezalogowany hihihi
    hihihi 2015-04-09   17:28:04
    Cytuj

    oj napisał(a):

    profesorku, na emeryturę
    No to było wysokich lotów. Lekcje w liceum już skończone?

  • Użytkownik niezalogowany oj
    oj 2015-04-08   22:35:12
    Cytuj

    profesorku, na emeryturę