Porażka, tyle że honorowa
O Wielki Mistrzu pierwszorzędnej literatury drugiej kategorii! O niezrównany konstruktorze sugestywnych słowotoków! O Warszawo roku 1954, z potężnym już wieżowcem, który zdecydowanie górował nad resztkami śródmiejskiego gruzowiska! O mężczyźni, u których „pod marynarką z drogiej, szarej flaneli czuło się (...) skłębioną, dziką siłę potężnej klatki piersiowej”! O kobiety, których „mocne, zgrabne uda urzekały palącym pasmem ciała”, a które mimo to doznawały „rozkoszy miłosnej samoudręki”, tonąc w „upojnych odmętach niespełnionego szczęścia”! O uliczne pogonie mistrzów kierownicy po wąskich uliczkach Śródmieścia, gdy „czerwono-kremowa masa” autobusu marki chausson „wwalała się na wiraż z łoskotem szyb w oknach” i gdy autobus „jakby się wyginał czarodziejskim sposobem i opływał zakręt”! O „straszliwe, bezgłośne sceny” masakr i dintojr, „gdy trzymane dziesięciu muskularnymi ramionami, niespożyte ciało osuwało się pod ciosami żelaznych rurek gazowych, gdy zwijało się bez jęku”, kopane „z bezprzytomną zapamiętałością w oczy, w szyję, w podbrzusze” i gdy żebra rozgniatane były na miazgę „ciężkimi, śmiertelnymi uderzeniami (...) zwierzęco silnych nóg”!
O niezrównanie celne, brawurowo szczegółowe, a i tak mistrzowsko syntetyzujące opisy apteki, sklepu spożywczego, lodowiska i jego społecznej wagi, ludzi warszawskiej gastronomii, stołecznych redakcji, tłoku w pojazdach komunikacji publicznej, ruiniasto-budowlanego bałaganu w centrum, wiosny w stolicy, a także warszawskich mód, bram, kawiarń, barów, targowisk i bazarów, rumowisk, parków, peryferiów (tu zwłaszcza Siekierek), intonacji, gestów, żuli, fryzjerów, szachrajstw biletowych w zakresie kultury i sportu oraz tynkowania natryskowego!
O nade wszystko wy: sugestywne i bezlitosne opisy przejawów różnorodnego chamstwa i zbydlęcenia, począwszy od rutynowych kolejkowych pyskówek, a na skopaniu brzucha ciężarnej kobiety skończywszy!
O Ty, pierwszorzędna prozo brukowa, jakże Cię zagrać w teatrze?
***
Teatralna adaptacja Złego Leopolda Tyrmanda to istny węzeł gordyjski problemów, porównywalny jedynie z kwadraturą koła. Ryzyko artystycznej porażki jest w tym szczególnym wypadku ogromne, chyba niemal stuprocentowe, ponieważ: 1) pasjonująca „prehistoria” głównej osi narracji, czyli opowieść o skomplikowanych emocjonalnie relacjach Władysława Buchowicza (który później zasłynie jako Filip Merynos) z Henrykiem Nowakiem (który za sprawą redaktora Edwina Kolanko rozbłyśnie ogólnowarszawsko jako Zły), jest raczej niemożliwa do czytelnego pokazania na scenie; 2) „prywatna inicjatywa w zakresie prawa” uprawiana przez tytułowego bohatera, oddana dosłownie, raziłaby swą monotonną banalnością, nie mówiąc już o komplikacjach związanych z ułożeniem choreografii licznych walk na pięści; 3) liczba przeplatających się wątków, uzupełnianych setkami dygresji, jest spora i skazuje ryzykanta, który podejmie się scenicznej adaptacji Złego, na arcytrudne zadanie wyboru i skomponowania w miarę spójnego ciągu scen; 4) nawet bardzo kategoryczne ograniczenie liczby wątków skazuje reżyserkę bądź reżysera na kłopoty ze skompletowaniem obsady, bo aktualnie raczej mało który polski teatr dysponuje odpowiednio dużą liczbą aktorek i aktorów, pozwalającą na uniknięcie grania dwóch bądź nawet trzech ról przez jedną i tę samą osobę; 5) wspaniała, malownicza, brukowa polszczyzna Tyrmanda wyczerpuje się w narratorskich popisach, natomiast mocno „ufilmione” dialogi są dużo mniej atrakcyjne, zwłaszcza dziś.
A po szóste i najważniejsze: nie bez przyczyny sześćsetsiedemdziesięcioośmiostronicowa powieść pod tytułem Zły została przez autora zadedykowana „mojemu miastu rodzinnemu – Warszawie”. Stanowi bowiem niezrównaną panoramę życia w podnoszącym się z gruzów, zglajchszaltowanym społecznie mieście, uwodząc czytelników i czytelniczki nie raz, nie dwa uchwyconymi fantastycznie obrazkami z warszawskiej codzienności oraz niecodzienności A. D. 1954. Nie mówiąc już o wspomnianych wyżej opisach mód, bram, kawiarń, barów, targowisk, bazarów, rumowisk itd., itd.
Czyli, moim skromnym zdaniem, Radosław Rychcik – ryzykant, który podjął się zainscenizowania Złego na kaliskiej scenie, skazał się tym samym na niechybną porażkę. I poniósł ją. Jednak porażka ta nie okazała się jakowąś totalną klęską, została bowiem poniesiona po dość wyrównanej walce z materiałem literackim i nie jest bynajmniej hańbiąca.
Na początku reżyser daje nam okazję do szczegółowego, dłuższego przypatrzenia się atrakcyjnej, syntetycznej scenografii: oto przed nami roztacza się panorama stolicy z połowy lat pięćdziesiątych, w której wyróżnia się nowoczesna bryła „cedetu”. Po prawej mamy peron dworca Warszawa-Śródmieście, którego fragment stanie się potem budką z parówkami, a jeszcze później miejscem pracy Juliusza Kalodonta – dzielnego kioskarza gazetowo-różnobranżowego. Po lewej natomiast widzimy fragment zdrowo przybrudzonego muru, pokrytego białymi kaflami, który to mur jako żywo nasuwa nieodparte skojarzenia z niegdysiejszym podziemnym przejściem pod dworcem Warszawa-Stadion. To na tym tle Wiesław Mechciński zginie pod kołami pociągu. Na ścianach rozlepione są plakaty z epoki (dostrzegłem tu między innymi premierowy plakat Pokolenia Wajdy), a po oczach biją z różnych stron swą jaskrawością neony kina „Atlantic”, restauracji „Kameralnej”, „Expressu Wieczornego”, kawiarni „Telimena”, no i stuprocentowo niezbędny, zawieszony wysoko na ścianie „cedetu” neon Spółdzielni „Woreczek”.
Możemy spokojnie pokontemplować tę atrakcyjną scenografię, bo na scenie przez dłuższą chwilę nie dzieje się nic. Pojawiają się na niej co prawda jakieś słabo oświetlone postacie damskie i męskie, które jednak bezczynnie stoją, nieznacznie przysłaniając atrakcyjne tło. Z głośników dobiega nas „westernowa” muzyka, coś jakby nieznaczny, choć nieodległy pastisz melodii Ennio Morricone. Niewyraźne postaci zaczynają jej w pewnym momencie wtórować głośnym, wzmocnionym przez mikroporty murmurandem.
I zaczyna się! Marta Majewska (Aleksandra Pałka-Łopatka) jest atakowana przez Mechcińskiego (Błażej Stencel) i Szaję (Ewa Kibler), potem do akcji wkracza Zły (Adam Kupaj), a jeszcze potem dochodzi do jakże istotnego, zawiązującego tak naprawdę akcję, spotkania milicjanta Michała Dziarskiego (Karol Biskup), lekarza Witolda Halskiego (Jakub Łopatka) i redaktorki (nie redaktora!) Edwiny Kolanko (Małgorzata Kałędkiewicz).
A później, niestety, akcja się rozjeżdża. Do wątku „partyzantki miejskiej” Złego-Nowaka dochodzą wątki miłosne, czyli damsko-męskie relacje w niefortunnych trójkątach Majewska-Halski-Jerzy Meteor (znowu Jakub Łopatka) i Olimpia Szuwar (Izabela Beń-Olejniczak)-Halski-Merynos (Michał Wierzbicki), a także narzeczeński dialog Mechcińskiego z Hanką (Aleksandra Lechocińska). Jak domniemywam, dialog ten jest w scenariuszu po to, by objaśnić motywy, jakimi kierowali się młodzi warszawiacy z połowy lat pięćdziesiątych, wybierając przestępczą drogę na skróty do siermiężnego bogactwa i takiegoż dobrostanu na miarę tamtych czasów. Jednak tego typu adaptacyjna decyzja oraz kilka dalszych, jej podobnych, skazują kaliskiego Złego na kiepski sceniczny los, czyli nużącą pod koniec długość (by nie powiedzieć długaśność) i niesprzyjającą teatralnej akcji funkcję (z powodzeniem pełni ją powieść Tyrmanda, natomiast niekoniecznie musi ją spełniać przedstawienie w teatrze) szerokiej społeczno-obyczajowej panoramy warszawskiego życia z tamtej epoki.
Czyli co my tu mamy? Ano, mamy po pierwsze, awanturniczy świat chuligańskiego zbydlęcenia, szwindlu, a nawet zbrodni z Merynosem-obywatelem Kudłatym na czele; po drugie, mamy Złego i jego „prywatną inicjatywę w zakresie prawa” z intencją wysoce pedagogiczną w tle; po trzecie, mamy „antyzłe” milicyjne śledztwo Dziarskiego, wspomagane bądź nie, w zależności od aktualnych intencji, przez doktora Halskiego i redaktorkę Kolanko; po czwarte, mamy wspomniane tu już wątki miłosne i scenkę narzeczeńską; po piąte, mamy wstępne poderwanie Marty Majewskiej przez Meteora i uwięzienie jej w mieszkaniu inżyniera Alberta Wilgi (Wojciech Masacz); po szóste, mamy wątek dziennikarskiego śledztwa Kubusia Wirusa (Malwina Brych) i jego śmierci z rąk obywatela Kudłatego (czyli tak naprawdę z rąk całego gangu Merynosa). Do tego wszystkiego dochodzi brawurowo zagrany przez Agnieszkę Dzięcielską monolog Anieli, wychwalający prezesa Spółdzielni „Woreczek”, a skierowany do Olimpii Szuwar.
Tymczasem przyjaciele i sojusznicy Złego, czyli Kalodont (Lech Wierzbowski), Fryderyk Kompot (Zbigniew Antoniewicz) i Eugeniusz Śmigło (Marcin Trzęsowski), a także detektyw-amator Jonasz Drobniak (znowu Lech Wierzbowski) dostają jakieś skrawki dialogów i akcji. Nie mieszczą się w panoramie?
Bieg wydarzeń podany jest w formie komiksowej, tyle że tutaj nie można co chwilę zmieniać całego ich tła, a więc opisana już syntetyczna scenografia pozostaje niezmieniona, za to między poszczególnymi scenami mamy wygaszenie świateł i pracowników technicznych wynoszących i wnoszących po ciemku meble tudzież rekwizyty „z epoki” (brawa za autentyczną wagę sklepową, która nasunęła mi cały szereg wspomnień z dzieciństwa). Kiedy światło znów rozbłyska, następują szybkie, krótkie dialogi, które można by zmieścić w komiksowych „dymkach”, a potem znowu mrok na scenie, wynoszenie, wnoszenie i jedziemy dalej.
Trudno tu zatem pisać o jakimś rozbudowanym kreacyjnie aktorstwie, bo wszyscy (z wyjątkiem Dzięcielskiej, obdarzonej wspomnianym tu już dłuższym, „krwistym” fragmentem tekstu) mogą w ramach wypowiadania swych „dymkowych” kwestii grać zaledwie jakieś z grubsza ciosane, dość stereotypowe zarysy swych postaci. Nie dziwi zatem, że młody dziennikarski kozak Wirus kręci się po scenie jak fryga, a Edwina Kolanko dialoguje z nim, trzymając nogi na biurku, nie dziwota, że Merynos jest wokalnie dźwięczny, lakonicznie ponury i sprężysty, a Nowak-Zły jest jeszcze sprężystszy i co rusz zaciska pięść.
Co gorsza, widzka lub widz nie obeznani dobrze z dziełem Tyrmanda mogą się łatwo pogubić: oto zakochany, szarmancki, subtelny Halski zamienia się nagle w grubiańskiego podrywacza Meteora, który gotów jest nawet za podszeptem zboczonego Wilgi dopuścić się gwałtu na alkoholizowanej w nachalny sposób Marcie. Ta przemiana może być o tyle szokująca, że Halskiego i Meteora gra ten sam aktor, w dodatku ubrany w dość podobne jasne garnitury.
Trudno też pojąć, dlaczego Zenek, oficjalny narzeczony Marty, ni stąd, ni zowąd zostaje mianowany specjalnym pełnomocnikiem rządu do walki z chuligaństwem na terenie Warszawy i wygłasza ze sceny przydługawą, drętwą przemowę na tenże temat. Widzowi nieznającemu dzieła Tyrmanda z pewnością nie pomaga fakt, że role Zenka i porucznika Dziarskiego też powierzono temu samemu aktorowi.
Trochę łagodniej znosimy zaznaczoną nałożeniem na głowę charakterystycznego melonika przemianę Kalodonta w detektywa Drobniaka (w dodatku Lech Wierzbowski gra jeszcze kolejarza Siupkę, ale tu sprawdza się radykalnie odmienny kostium i charakteryzacja), a już całkiem spokojnie przyjmujemy metamorfozę nastraszonego i zmiękczonego bandyty Strycia w inżyniera Wilgę. Natomiast z całą pewnością ktoś, kto nie czytał powieści Tyrmanda, ni w ząb nie pojmie, dlaczego Merynos nagle i bez uprzedzenia przyjmuje nazwisko Buchowicz i czemu tak zawzięcie gania z rewolwerem w ręku po scenie Złego-Nowaka, który – też nie wiedzieć z jakiego powodu – tak bardzo go nienawidzi, dając temu głośno wyraz, i też się za nim ugania na lewo i prawo.
Zatem owo rozstrzelenie różnorakich wątków, komiksowe sformatowanie dialogów i postaci oraz przymusowe, lecz, niestety, nader momentami mylące powierzenie niektórym aktorom dwóch-trzech ról są głównymi przyczynami honorowej porażki Radosława Rychcika w dziele scenicznej adaptacji Złego.
Na koniec jeszcze jedna krytyczna, choć poboczna obserwacja: gdy na początku przedstawienia rozbłyska w końcu na scenie światło, dostrzegamy z pewnym zaskoczeniem, że wszystkie kostiumy aktorów i aktorek są eleganckie, świeżutkie, „spod igły”, no i wręcz higienicznie czyste. Czyżbyśmy mieli do czynienia tylko i wyłącznie z bikiniarkami oraz bikiniarzami ubierającymi się na „ciuchach” w bazarowych odmętach praskich Szmulek? W dodatku ten czyściutki stan rzeczy pozostaje niezmieniony do samego końca. Jeśli nawet płaszcze trzech kobiet w scenie sklepowej przypominają przaśne stroje z epoki, to ich buty są wyglancowane na błysk. Czyżby wszystkie postacie spektaklu pozostały nietknięte tak często przywoływanym w dziele Tyrmanda błotem i kurzem odbudowy, który wdzierał się w każdy zakamarek miasta stołecznego?
01-02-2023
Teatr im. Wojciecha Bogusławskiego w Kaliszu
Leopold Tyrmand
Zły
adaptacja i reżyseria: Radosław Rychcik
scenografia, kostiumy, światło: Łukasz Błażejewski
muzyka: Michał Lis
choreografia: Jakub Lewandowski
obsada: Adam Kupaj, Jakub Łopatka, Małgorzata Kałędkiewicz, Malwina Brych, Lech Wierzbowski, Marcin Trzęsowski, Zbigniew Antoniewicz, Karol Biskup, Michał Wierzbicki, Wojciech Masacz, Dariusz Sosiński, Błażej Stencel, Bożena Remelska, Ewa Kibler, Aleksandra Pałka-Łopatka, Agnieszka Dzięcielska, Izabela Beń-Olejniczak, Izabela Wierzbicka, Aleksandra Lechocińska
premiera: 16.12.2022
galeria zdjęć Zły, reż. Radosław Rychcik, Teatr im. Wojciecha Bogusławskiego w Kaliszu ZOBACZ WIĘCEJ
It's a game. Five dollars is free. Try it It's not an easy game ->-> 카지노사이트.com