Kto wolałby nie żyć
Opublikowana w roku 1774 epistolarna powieść Goethego, choć od dawna wpisana jest w kanon lektur licealnych (obecnie jako pozycja uzupełniająca), do dziś – co w kontekście przymusu szkolnego może wydawać się dość zaskakujące – budzi zainteresowanie młodych czytelniczek i czytelników. Wydaje się, że kto za młodu nie umiał zrozumieć Wertera – nie kochał i nie cierpiał jak on – ten nigdy nie zaznał smaku prawdziwej miłości i dotkliwej straty. Cierpienia młodego Wertera, dzięki pierwszoosobowej narracji, subiektywnie relacjonującej kolejne zdarzenia, prostej akcji i pytaniom dotyczącym hierarchii wartości, z którymi książka ta pozostawia swoich czytelników i czytelniczki, wydawać się mogą interesującym, a do tego niewymagającym wielkiego wysiłku adaptatorów i adaptatorek, tekstem dla sceny. Mimo to Encyklopedia Teatru Polskiego odnotowuje jedynie kilka inscenizacji tego utworu, pośród których żadna nie ma statusu przedstawienia wybitnego.
Niewątpliwa wartość Cierpień młodego Wertera, które w Teatrze im. Aleksandra Fredry zrealizowała Maria Spiss, nie wynika wcale z dążenia do wirtuozerii, wykorzystania wywrotowej estetyki czy użycia zaskakujących środków teatralnych. Nie mam jednak wątpliwości: dobrze się stało, że realizatorki i realizatorzy gnieźnieńskiego spektaklu nie mieli takich ambicji. Celem reżyserki i pracujących z nią twórczyń i twórców nie było stworzenie arcydzieła odpowiadającego na teatralne mody, cechującego się hermetycznym artyzmem czy szczególnym wyrafinowaniem. Zespół artystyczny rzetelnie wykonał oryginalną, wzbogacającą pierwowzór literacki pracę interpretacyjną oraz pomysłowo zaplanował inscenizację, który to plan solidnie wypełnili aktorzy i aktorki. W efekcie powstało dobre – czytelne, bez najmniejszych problemów utrzymujące zainteresowanie publiczności, momentami czarujące, a przy tym dotykające ważnych, budzących kontrowersje tematów – przedstawienie, które nie tylko świetnie się ogląda, ale które też nie pozostawia swoich widzów obojętnymi wobec prezentowanych wątków. Gnieźnieński Werter jest znakomitą propozycją dla inteligentnej publiczności, niezależnie od jej teatralnych kompetencji. To spektakl przystępny, ale nie banalny, zrozumiały, ale nie płytki, atrakcyjny, ale nie efekciarski, który – co szczególnie ważne – może spodobać się „zwykłym” widzom, zbyt często lekceważonym przez twórców oraz dyrektorów teatrów jako pozbawionym własnej reprezentacji i głosu, mimo że stanowią znakomitą większość teatralnej publiczności. Ważną jego grupą docelową jest młodzież szkolna, zyskująca szansę na poszerzenie interpretacji lektury i zrozumienie, że teatr może być jej sprzymierzeńcem, a nie wrogiem. To przedstawienie dla wszystkich – dla tych, którzy lubią teatr i do teatru chodzą, jak i dla tych, którzy nie bywają w nim szczególnie często. Zarówno przypadkowi goście, okazjonalni pasjonaci, stali bywalcy, jak i teatralni wyjadacze znajdą w tych Cierpieniach młodego Wertera coś dla siebie.
Spektakl rozpoczyna Szymon Wróblewski. Występujący gościnnie w Teatrze Fredry zeszłoroczny absolwent krakowskiej AST cytuje zdanie jednego z listów Wertera mówiące o pustce, którą czuje on w piersiach. Wykonawca nie stara się tworzyć wrażenia iluzyjności. Zwracając się wprost do publiczności, przywołuje znaczące odniesienia i stereotypy, inicjując pozorny dialog. Wspomina o cukierkach Werther’s Original, o romantyzmie jako okresie burzy i naporu oraz o tym, że Goethe, kiedy pisał swoją powieść, miał mniej więcej tyle lat co on. Po chwili płynnie przechodzi do powieściowej narracji. To sygnał uruchamiający maszynę teatralnego przemienienia: uruchomione zostają kolorowe światła, na scenę opuszczony zostaje malowany prospekt i kulisy oddające cudowność wychwalanej w tekście, budzącej zachwyt Wertera natury, Wróblewski zaś płynnie rezygnuje z konwencji prywatności i przyjmuje przeznaczoną mu, tytułową rolę. Osobowość i styl gry tego aktora służą niesztampowemu, odbiegającemu od romantycznych wzorców interpretacyjnemu wzbogaceniu kreowanej przez niego postaci i znaczeń całego spektaklu.
W gnieźnieńskim przedstawieniu przeplata się konwencja narracyjnej relacji i dramatycznej prezentacji. Kolejne sceny ukazują spotkanie Wertera z parobkiem zakochanym we wdowie, u której służy, jego zapoznanie z Lottą, wywierające ogromny wpływ na nich oboje, oraz pojawienie się Alberta, któremu kobieta pozostaje wierna mimo fascynacji innym mężczyzną. Archaiczny, skałkowy pistolet z kolekcji jej narzeczonego, eksponowanej w rozświetlonej witrynce w centrum sceny, posłuży Werterowi do zadania sobie własnoręcznie śmierci. Kondensacja narracji, zmiany konwencji komunikacji scenicznej, atrakcyjność zmieniającej się scenografii, świateł oraz kostiumów sprawiają, że oparta na powieściowej fabule część spektaklu mija zaskakująco szybko. Przejrzysta sukienka Lotty (Martyna Rozwadowska) sugeruje, że uczucia Wertera mogły nie być całkiem niewinne, a powierzenie roli parobka Martynie Dyląg otwiera domniemanie o nieheteronormatywności jego związku z Wdową (Joanna Żurawska), którego koniec jest przyczyną pierwszej tragedii. Motyw świadomej śmierci powraca w kolejnych odniesieniach i rozważaniach, jednak samobójstwo Wertera nie zostaje ukazane, a jedynie opowiedziane. Nie kończy ono jednak spektaklu, będąc impulsem do przejścia ku opowieści o uwspółcześnionych, alternatywnych losach jego bohaterek i bohaterów.
W drugiej, krótszej części spektaklu historia Wertera jest jedynie pretekstem dla wielotorowej narracji o osobach, które straciły chęć i motywację do życia. Aktorki i aktorzy opowiadają między innymi o pani M., dojrzałej kobiecie w długach, która po kilkunastu nieprzespanych nocach wychodzi z domu i wchodzi pod przejeżdżającą ciężarówkę. Przeżywa, jednak nadal nie chce żyć, podobnie jak ojciec Wertera, którego losy relacjonuje Wojciech Siedlecki. Cierpiąc z powodu raka prostaty, który pozbawia go godności i radości egzystencji, bohater ten chciałby, żeby skończyła się ona możliwie szybko. Doktor Albert (Maciej Hanczewski) rozumie problemy swoich pacjentów i ich rodzin. Wie jednak, że w Polsce, dla własnego dobra, nie powinien nawet wspominać o eutanazji. Cytuje artykuł 151 Kodeksu karnego, mówiący o karze za „udzielenie pomocy” człowiekowi w targnięciu się na własne życie. Pojawia się także stwierdzenie, że „zwierzętom nie pozwalamy cierpieć”, podczas gdy ludziom odmawiamy prawa do podejmowania decyzji w sprawie własnej śmierci. Poruszany w spektaklu temat świadomej decyzji o śmierci, nie tylko wobec choroby, ale też braku chęci do dalszego życia, koresponduje z problemem nasilenia się prób samobójczych wśród młodzieży, nabrzmiewającym, lecz wciąż niemal niepodejmowanym w dyskusji publicznej w Polsce problemem eutanazji czy rozważaniami o uświęcającym sensie cierpienia. Wątki te łączą gnieźnieńskie Cierpienia Młodego Wertera z poruszającymi podobne problemy spektaklami wystawionymi w ostatnim roku przez Piotra Kruszczyńskiego (Prawo wyboru), Mateusza Pakułę (Jak nie zabiłem swojego ojca i jak bardzo tego żałuję) czy Jakuba Skrzywanka (Spartakus).
Maria Spiss we współpracy z odpowiadającą za dramaturgię Patrycją Kowańską i zespołem artystycznym zrealizowała spektakl czytelny i intrygujący, zaskakujący, ale i spójny, który mogą docenić zarówno młodzi, jak i dorośli widzowie. Opowiedziała romantyczną historię stworzoną przez Goethego, a przy okazji nienachalnie wypełniła cele edukacyjne, w fascynujący sposób ukazując kulisy teatralności. Atrakcyjny spektakl wzbogaciła historiami alternatywnymi wobec wątków powieściowego pierwowzoru, by – przełamując perspektywę wyznaczaną przez romantyczny tekst – zachęcić do refleksji na temat życia i świadomej śmierci. Cierpienia młodego Wetera nie powinny nikogo zdezorientować, zniechęcić czy odrzucić metaartystyczną ekwilibrystyką czy artystowską dekonstrukcją, czego doświadczają często okazjonalni widzowie tak zwanych „ambitnych” scen. Choć Teatr im. Aleksandra Fredry także do nich należy, jego produkcje zwykle znajdują złoty środek pomiędzy artystycznymi ambicjami, a przystępnością spektaklu. Tak jest i tym razem: Cierpienia młodego Wertera bez wahania można polecić każdemu – zarówno teatralnym bywalcom, jak i osobom traktującym teatralne doświadczenie jako rzadkie, okazjonalne święto. Nawet osoby nieprzywykłe do konwencji scenicznej i czujące się wśród publiczności nieswojo podczas tego spektaklu mają szansę oswoić się z perspektywą widza i bez lęku myśleć o kolejnym teatralnym doświadczeniu.
22-03-2023
Teatr im. Aleksandra Fredry w Gnieźnie
Cierpienia młodego Wertera
wg powieści Johanna Wolfganga Goethego
reżyseria: Maria Spiss
scenariusz i dramaturgia: Patrycja Kowańska
scenografia, kostiumy, światło: Łukasz Błażejewski
muzyka: Sławomir Kupczak
choreografia: Karolina Kraczkowska
wideo: Maciej Szymborski
obsada: Szymon Wróblewski (gościnnie), Martyna Rozwadowska, Maciej Hanczewski, Joanna Żurawska, Wojciech Siedlecki, Martyna Dyląg (gościnnie), Maciej Hązła
premiera: 9.09.2022
galeria zdjęć Cierpienia młodego Wertera, reż. Maria Spiss, Teatr im. Aleksandra Fredry w Gnieźnie ZOBACZ WIĘCEJ
The information you share is very meaningful to me, I will visit your posts more to improve my knowledge. moto x3m
Are you ready to dive into the vibrant world of Philippines nightlife? Click here for more: ->-> 마닐라 마사지.COM
It's a game. Five dollars is free. Try it It's not an easy game ->-> 토토사이트.COM
It's a game. Five dollars is free. Try it It's not an easy game ->-> 온라인카지노.com
cluster rush is a game that is both novel and fast-paced, and it features a pleasant gaming experience as well as excellent graphics.
Even though Goethe's 1774 epistolary novel is usually considered supplementary reading in modern education, it nonetheless captivates young readers.
This book was published in 1774, and still, people find this very interesting. They would love to read this. concrete leveling Metairie, LA