Powrót księżniczki
Prawie 12 tysięcy lajków do tej pory uzbierał facebookowy fanpage Zofia Stryjeńska. Codzienne wpisy, będące najczęściej cytatami z dziennika charakternej artystki, znajdują miłośników. W czasie letnich upałów ukazuje się zdanie: „Nie wiem, czy będę mieć siły robić cokolwiek innego, jak siedzieć gdzie w chłodnej piwnicy i jeść lody”. W dzień szary od jesiennej pluchy pojawia się post: „Zaczyna się. Wszędzie typy kokluszowo-charczące, psiakref”.
Fani lajkują i wysyłają serduszka, ktoś w komentarzu radzi pić miód z cytryną. Pojawiają się teksty na nutę imprezową: „Psiakref, urżnęłam się cydrem”, frywolną: „Ale to okropne, że nie ma nikogo (do licha ciężkiego!), żeby się można troszeczkę erotycznie wyładować”, buntowniczą: „Zaryłam się w kołdry”, filozoficzną: „Życie jest krótkie, co będę łbem trykać w mur”. Czasem Zofia Stryjeńska wplątuje się w politykę. 28 września, kiedy w Polsce wrzało wokół obywatelskiego projektu ustawy zaostrzającej prawo aborcyjne, fanpage umieścił zdjęcie kartki z zapisków malarki. Słowo „dosyć”, trzykrotnie podkreślone i zakończone trzema wykrzyknikami. Aluzja była czytelna. Kontrowersyjny dokument nie został odrzucony w pierwszym czytaniu i trafił do komisji sejmowej. Prawa kobiet stały się głównym tematem poruszanym w mediach i na portalach społecznościowych. 2 października na facebooku ukazał się dłuższy fragment tekstu Stryjeńskiej z roku 1945:
Konieczna jest, co tu dużo mówić, rebelia. Rebelia pojęć. Przynajmniej rebelia matek całego globu, w ogóle kobiet! [...] I muszą się przyłączyć do niej też i te piękne, wypielęgnowane panie, żony, matrony, przyjaciółki ministrów, dyktatorów, królów [...] wydających instrukcje rzezi, podpisujących masowo wyroki śmierci i różne akta udręczeń ludzkich, obmyślających zapalne do nienawiści komunikaty. Przecudne wampy, które szeptają do uszu tych podłych drapieżników: „koteczku, kup mi pół świata”, rozumieją chyba, jaką potęgą może być kobieta piękna. I jakże tej potęgi używają, do stu aniołków? Jedynie dla wypełnienia swego korytka? Dosyć już tego pierścienia w nosie!
Dzień później w Polsce odbyło się ponad sto demonstracji nazwanych Ogólnopolskim Strajkiem Kobiet albo Czarnym Protestem. Stryjeńska opublikowała wpis z dziennika z 1934 roku o treści „Czarno, czarno, piekielnie czarno”. Dostała 678 lajków i 88 udostępnień. „Tyle lat minęło od momentu, kiedy to pisała i niestety ciągle aktualne” – komentowała internautka. Znała kontekst oryginalnego wpisu?
W każdym razie sprawa jest zaskakująca! Zmarła 40 lat temu wybitna malarka, designerka i scenografka doczekała się wzorowo prowadzonego fanpage’a. Rozpoczęła życie biegłej w sztuce mediów społecznościowych blogerki i internetowej celebrytki. Fani uwielbiają ją i zwracają się do niej per „Zocha”. Niektórzy piszą tak, jak gdyby artystka żyła i sama prowadziła poświęcony sobie portal. Ilością, a zwłaszcza zaangażowaniem czytelników Stryjeńska bije na głowę stronę Tadeusza Kantora czy Jerzego Grotowskiego. Porównywana z nią i tworząca w tym samym czasie Tamara Łempicka w ogóle nie ma na Facebooku swojego miejsca. Skąd się wzięła ta nagła popularność Stryjeńskiej w internecie?
Odpowiedzią jest książka Angeliki Kuźniak Diabli nadali, która ukazała się w grudniu 2015 roku w wydawnictwie Czarne. Zdaje się, że fanpage powstał przy okazji pracy nad tą nominowaną do nagrody Nike biografią Stryjeńskiej. Popularność publikacji i strony na Facebooku wzajemnie na siebie wpływają. Zofia Stryjeńska promuje książkowe i audiobookowe wydanie Diabli…, informuje o spotkaniach autorskich, udostępnia recenzje i wywiady. Okazało się, że zapomniana już trochę modernistyczna malarka może być dzisiaj chodliwym towarem. I dobrze!
Kuźniak fascynuje się osobowością Stryjeńskiej i ta fascynacja uderza od pierwszej strony. Charakter bohaterki jest rysowany tak intensywnie, że przysłania jej twórczość artystyczną, narrację, ducha epoki. Kuźniak stawia na bohaterkę, postępuje jak scenarzysta filmowy konstruujący postać zanim jeszcze wymyśli jakąkolwiek fabułę.
Malarka w Diabli nadali jawi się jako chodzący wulkan, kobieta nieprzewidywalna, działająca pod wpływem chwili, potrafiąca najprostszą sytuację zagmatwać w matnię bez wyjścia, a najszczerszy kontakt z drugim człowiekiem skomplikować do relacji wymagającej sesji psychoanalizy. Pełna sprzeczności, jest trudna do uchwycenia i zrozumienia. To całymi tygodniami nie wychodzi z pracowni, po której chodzi w pomazanych farbą swetrach z poobcinanymi rękawami, to nieoczekiwanie pojawia się w towarzystwie, wystrojona na uwodzącą mężczyzn artdecowską damę. To rozczula się nad trójką swoich dzieci, którym nie potrafii stworzyć domu, to przyjmuje wszystkie możliwe zlecenia, jeżdżąc po Polsce i zagranicy i będąc nieosiągalną dla nikogo. Raz zachowuje się jak gorliwa katoliczka, wpisując intencje modlitw w książeczce do nabożeństwa, innym razem przygotowuje cykl portretów bogów słowiańskich i projektuje monumentalną, nigdy niezrealizowaną pogańską świątynię – Witezjon. Cierpi na niemożność podejmowania decyzji. W połowie drogi wysiada z pociagu i zawraca, drze zakupione już bilety, w połowie pracy próbuje zrezygnować ze zlecenia. Czasem wydaje się typem z komedii Moliera. A czasem depresyjną postacią z filmu von Triera.
Głównym źródłem, którym posługuje się Kuźniak, jest dziennik-pamiętnik Stryjeńskiej. Opowieść o życiu artystki podąża za jej codziennymi notatkami, a słowa autorki przeplatają się z tekstami bohaterki. Malarka posługiwała są przedziwnym stylem, pełnym wygłupów, słowotwórstwa i wyrazów potocznych, jak np. w tej notatce zapisanej po obejrzeniu warszawskiej wystawy grupy kapistów: „Chodzę i chodzę po wystawie i myślę sobie, czy ja psiakrew, tak straciłam zupełnie orientację, czy to jest bujanie gości te ich obrazy nasmarowane w Paryżu”. Jednocześnie od potoczności, a nawet wulgarności kobieta potrafii przejść do egzaltacji pachnącej młodopolskością. Po poznaniu Artura Sochy, warszawskiego aktora, który został jej drugim mężem, napisała: „hrabia porwał monumentalnie moją duszę i przeniósł ją w fascynujący świat kulis teatralnych. Tym bardziej, że po zdjęciu peruki i otarciu szminki wyłaziła nie łysa pała, lecz nowa postać bóstwa, tym razem już ze sceny życia, postać o prawdziwych własnych bujnych włosach i błękitnych reflektorach. Miłość ta darzyła, co najważniejsze, wrażeniami przeżyć kurtyzany z Efezu. Dziś flirtuję z udzielnym księciem, jutro grzmoci mnie Pochroń, pojutrze z cesarzem Kaligulą jestem za pan brat, innym razem wernyhorom, guślarzom, ślę oko perskie, to znowu z biblijnym Jakubem z Akropolis ćmiło się papierosa przed jego wyjściem na scenę po błogosławieństwo Izaaka. Tu srebrny biskup w gioletach ze złotym łańcuchem urządza chamską scenę zazdrości, tam Fryderyk Wielki namawiał na życie nocne i pijatykę”.
Temperament Stryjeńskiej udziela się Kuźniak, która przejmuje od swojej bohaterki nie tylko język, ale i perspektywę. Widać, jak bardzo ją lubi - przeszła z nią nawet na ty. Cytując jej dziennik lub listy, pisze Zosia, Zofia albo Zocha i stawia dwukropek. Tej ostatniej formy używa też najczęściej w narracji, np. w zdaniu: „Do IPS-u Zocha przyszła »w stanie świętej tureckiej«, pożycza pięć złotych”. Zamiast o skandalu Kuźniak potrafii napisać o „chryi”, zamiast o pieniądzach – o „forsie”, warszawską wyższą sferę nazywa „hajlajfem”, a ciasną, brudną pracownię – „grajdołem”. Teksty Kuźniak i Stryjeńskiej funkcjonują w symbiozie, przeplataja się i dopełniają. Wyznaczone cudzysłowami granice cytatów i tekstu głównego są podczas lekktury właściwie niewidoczne. Tak naprawdę czytelnik ma wrażenie, że porusza się po przestrzeni pamiętnika Stryjeńskiej, ale podróż ta odbywa się jakby razem z przewodnikiem. Pisarka wybiera najciekawsze zdarzenia i najoryginalniejsze myśli, omija rzeczy mniej istotne, streszcza dłużyzny, wprowadza konteksty. Daje to świetny efekt. Książka jest jednorodna stylistycznie i bardzo dobrze skomponowana. Nie ma w niej ani chaotyczności typowej dla osobistych notatek, ani naukowo-beletystrycznego stylu klasycznej biografii.
Diabli nadali to lektura naprawdę wciągająca. Kilkakrotnie za pomocą chwytu kompozycyjnego pisarka wywołuje w czytelniku silne reakcje. Tak jest np. w części opisującej wybuch II wojny światowej. Czytelnik wie już, że Stryjeńska w obliczu nadciągającej katastrofy postanowiła emigrować. Rozdział zaczyna się opisem jej nowego domu w Stanach Zjednoczonych. Mieszka tam szczęśliwie z dala od grozy starego kontynentu: „Jej nowy dom stoi na wzgórzu nad rzeką. Z okien widzi kwitnące czeremchy, jaśminy, akacje, lipy. Ma pięć pokoi, garderobę »z deską do prasowania i elektrycznym żelazkiem«, w szafach komplety ubrań na cztery pory roku. Sypialnię z łazienką. A prześcieradło na tapczenie jest »tak naszpanowane, że nigdy się nie fałduje i nie zbija w nogach«. Samych kołder Stryjeńska ma trzy. W garażu stoi motocykl i luksusowe auto”. Później następuje opis pasma sukcesów na amerykańskich wystawach. Dorosłe już dzieci emigrowały wraz z matką. Są bezpieczne. Dopiero później Kuźniak zdradza, że cała sytuacja jest tylko zapisanym w dzienniku marzeniem Stryjeńskiej. Artystka nie zdążyła uciec z Polski – kupiła wprawdzie bilet na rejs transatlantykiem „Batory” do Nowego Jorku. Statek miał opuścić port 18 września 1939 roku. Wojna okazała się szybsza.
Autorka przyjmuje punkt widzenia swojej bohaterki i skupia się na sprawach, które tamta uważała za dość ważne, by o nich pisać. Stąd w biografii roi się od codziennnych problemów. Malarka ciągle wpada w długi, goni za pieniędzmi, chroni się przed wierzycielami, podejmuje się prac, na które wie, że nie znajdzie czasu. Przez tekst przewalają się daty, nazwiska, sumy pieniędzy. Częstym tematem są nastroje artystki: twórcze uniesienia, momenty depresji, zachwyty nad jednymi ludźmi, rozczarowania innymi. Kobieta wydaje się ciągle sfrustrowana, niedoceniona i niezadowolona z życia.
Czasami Kuźniak udaje się znakomicie ukazać tło, jak w przypadku nieoczekiwanego sukcesu młodej Zofii, której cykl obrazów ilustrująych polskie baśnie zostaje zakupiony przez pewnego hrabiego za trzy tysiące koron. Czytelnik oczywiście nie ma pojęcia, co znaczą trzy tysiące koron w Cesarstwie Austro-Węgierskim na początku XX wieku, ale autorka spieszy z pomocą – czeladnik w fabryce czekolady zarabia wówczas rocznie koron tysiąc. Czyli Stryjeńska otrzymuje równowartość trzyletniej pensji wykwalifikowanego robotnika. To daje wyobrażenie. Dlaczego akurat robotnika w fabryce czekolady? Pewnie autorka akurat na takie dane trafiła. Zresztą wszystko jedno, ważne, że czytelnikowi rzucone zostaje koło ratunkowe. Podobnie gdy narracja dociera do II wojny światowej, pisarka wspomina o pomyśle artystki, by otworzyć sklep z obranymi ziemniakami. Wymienia przy okazji tytuły książek kucharskich, które ukazywały się w Polsce w tamtych czasach na czele z Ziemniakami na pierwsze… na drugie… na trzecie… 135 przepisów na czasie Zofii Serafińskiej. Znakomity sposób na ukazanie nędzy życia w czasie niemieckiej okupacji.
Takich kół ratunkowych niestety wydaje się za mało, nie wszystkie epizody z życia bohaterki są przedstawione w kontekście na tyle szerokim, by zaspokoić ciekawość. Chciałoby się znaleźć w Diabli nadali więcej źródeł – wspomnień, listów, dokumentów, tekstów literackich i publicystyki, które ukazałyby Stryjeńską nie tylko jako pełnokrwistą postać samą w sobie, ale też na tle barwnej epoki. Czuje się głód przede wszystkim materiałów dotyczących jej twórczości, poglądów na sztukę, ewolucji artystycznej, inspiracji, zestawienia jej malarstwa z innnymi dziełami tego okresu. Świetne są fragmenty streszczające myśli malarki o barwach. Z zachwytem czyta się opis jej opętańczej pracy nad cyklem Bogowie słowiańscy. I przez to tym bardziej ma się żal do pisarki, że nie wgryzła się głębiej w twórczość Stryjeńskiej i że jej życie opisywane jest bardziej przez pryzmat wpisów z pamiętnika niż ilustrowane jej płótnami. Nie udaje się zafascynować czytelnika malarstwem artystki równie mocno jak jej osobowością.
Nie można jednak zaprzeczyć, że Kuźniak dostrzega w życiu swojej bohaterki znakomity materiał dramaturgiczny. Opowieść rozpoczyna obraz młodej Zofii, która w krakowskim sklepie z rękawiczkami prowadzonym przez jej ojca rysuje karykatury klientów. Później są lekcje rysunku dla kobiet i szalona wyprawa do Monachium, gdzie w męskim przebraniu i z dokumentami brata kobieta studiuje na zarezerwowanej dla mężczyzn Akademii Sztuk Pięknych. Potem powrót do Polski i pierwsze sukcesy. Podczas wojny w 1916 roku wychodzi za miłość swojego życia, Karola Stryjeńskiego, zakopiańskiego artystę i taternika. Często się kłócą, na jaw wychodzi emocjonalna niestabilność artystki – w napadach furii niszczy swoje prace. Mąż dwukrotnie siłą umieszcza ją w zakładach dla psychicznie chorych. Stryjeńska tworzy i eksperymentuje, jej styl staje się rozpoznawalny, dostaje zlecenia na aranżację wnętrz i wystaw, wykonanie fresków, projekty kostiumów teatralnych, gobelinów. Prasa nazywa ją „księżniczką malarstwa polskiego”. Jej dzieła, nowe pod względem formalnym a nawiązujące do sztuki ludowej, stają się wizytówką odrodzonej Polski i towarem eksportowym. Malarka nienawidzi i kocha swoją twórczość, marzy o porzuceniu jej, ale nie może się na to zdobyć. Odczuwa fizyczne cierpienie, nie mogąc uzyskać na płótnie upragnionego efektu, a wpada w euforię, kiedy obraz z jej wyobraźni się urzeczywistnia. Artystka bierze udział w dzikich przyjęciach elity międzywojennej Polski, podczas których upija się w polityczno-artystycznym towarzystwie. Po rozwodzie ze Stryjeńskim i przegranej sprawie sądowej o dzieci wychodzi za wspomnianego już aktora – Artura Sochę. Mężczyzna nie jest jej wierny i zaraża ją syfilisem. Związek rozpada się po kilku miesiącach. Lata trzydzieste to okres malejącego zainteresowania jej twórczością, kłopotów finansowych i niepowodzeń towarzyskich. Przyjaźniący się z nią Witkacy, w dobrej zresztą wierze, zarzuca jej wtórność. Śmiertelnie obrażona na Karola Szymanowskiego za to, że projekty jej kostiumów nie weszły do paryskiej premiery Harnasiów, dopada kompozytora w jednej z warszawskich restauracji i rani go w rękę szkłem ze stłuczonego kieliszka. Udaje jej się przetrwać straszny okres niemieckiej okupacji, podczas której z nową siłą wybuchają w niej uczucia patriotyczne i fascynacja słowiańszczyzną. Po śmierci matki emigruje z Polski Ludowej. Ostatnie trzydzieści lat życia spędza na Zachodzie, przede wszystkim w Genewie. Wnuki zapamiętają ją jako samotną, ekscentryczną staruszkę. W latach 70. zdradza objawy nasilającej się schizofrenii. Umiera w klinice psychiatrycznej.
Materiałem na osobną książkę mogłyby być okazjonalne kontakty Stryjeńskiej z teatrem, które u Kuźniak siłą rzeczy zostały tylko zasygnalizowane. Malarka debiutuje jako scenografka w Krakowie w Teatrze im. Słowackiego, projektując przestrzeń i kostiumy do fantastyczno-naukowych Promienii FF Brunona Winawera. Tam także realizuje swoje projekty do Balladyny Słowackiego. Dwukrotnie współpracuje z Leonem Schillerem, jest także autorką kostiumów do Harnasi Szymanowskiego. Zostawia po sobie nigdy niezrealizowane projekty m.in. do Żeglarza Szaniawskiego i baletu Korowaj Rogowskiego. Podczas II wojny światowej, pracując nad projektem monumentalnej świątyni słowiańskiej, tworzy szkice czterech pogańskich spektakli-misteriów, po jednym na każdą porę roku. Inspiracją są ludowe obrzędy: kolędowanie, śmigus-dyngus, sobótka, dożynki. W roku 1947 Stryjeńska zakłada objazdowy teatr lalkowy z siedzibą w Rabce Zdroju, przedsięwzięcie jednak błyskawicznie upada. Są to ciekawe tematy, wymagające osobnych badań i publikacji.
Stryjeńska. Diabli nadali Angeliki Kuźniak to ważna książka, przywracająca pamięć i zainteresowanie niebanalną artystką. Ten triumfalny powrót Stryjeńskiej cieszy i rodzi nadzieję, że jej osoba i twórczość na dłuższy czas zaprzątną naszą uwagę. Wydaje się pewne, że tak znakomity portret artystki musi okazać się inspirujący dla twórców i badaczy i przyniesie w przyszłości owoce. Może spektakl teatralny, może nawet film?
Pewne wątpliwości budzi recepcja książki, dająca o sobie znać w internecie. Zachwyty nad stylem pisania Stryjeńskiej i celnością jej myśli wydają się dość powierzchowne. Wyrwane z kontekstu cytaty z jej pamiętników, często rzeczywiście zabawne, mają w sobie coś z pasków komiksów z kotem Garfieldem. Ale może nie ma w tym niczego złego? Jeżeli taki przekaz znajduje odbiorców, a jednocześnie zapewnia książce powodzenie, to może wszystko w porządku?
Mija już prawie rok od wydania Diabli nadali. Tymczasem do księgarni właśnie trafiają egzemplarze nowego wydania pamiętników genialnej malarki: Chleb prawie że powszedni. Kronika jednego życia pod redakcją Angeliki Kuźniak i Magdaleny Budzińskiej. Kto ma ochotę wyrobić sobie własny pogląd na to, jakim człowiekiem była Stryjeńska, czy poszłaby na Czarny Protest i co myślałaby o swojej fanowskiej stronie – niech sięgnie po tę nowo wydaną książkę. Najlepiej uzupełnioną przez Diabli nadali.
16-11-2016
Angelika Kuźniak, Stryjeńska. Diabli nadali, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2015.