AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Scena/ekran: Filmowe portrety Szekspira cz. III

Cała prawda o Szekspirze, reż. Kenneth Branagh, Wielka Brytania, 2018.
Doktor nauk humanistycznych, krytyk teatralny, członek redakcji portalu „Teatralny.pl”. Pisze dla „Teatru”, kwartalnika „nietak!t”, internetowego czasopisma „Performer” i „Dialogu”. Współautor e-booka Offologia dla opornych. Współorganizuje Festiwal Niezależnej Kultury Białoruskiej we Wrocławiu.
A A A
Cała prawda o Szekspirze, reż. Kenneth Branagh  

Chronologicznie Tajemnica Szekspira i jego sonetów Johna McKaya i Cała prawda o Szekspirze Kennetha Branagha układają się w swoisty dyptyk biograficzny. Wyprodukowane w Wielkiej Brytanii filmy powstały z różnicą trzynastu lat, lecz ważniejsze, że Branagh zaczyna dokładnie tam, gdzie kończy McKay. U tego ostatniego najsławniejszy z dramatopisarzy – dla którego rytuałem pożegnania z Londynem i całym burzliwym okresem stołecznego życia staje się publikacja sonetów – niemalże niezauważenie dla pozostałych, opuszcza miasto jednym z bocznych traktów. Wreszcie może, bo wreszcie też musi, udać się do domu. Już na stale. W przeczuciu nadciągającej śmierci, zwiastunem której jest powrót niedoleczonej i mającej go powoli wyniszczyć choroby.

W Całej prawdzie o Szekspirze natomiast przeszłość i ewentualna przyszłość pisarza – dosłownie i w przenośni – spłonęła w płomieniach, które pochłonęły drewniano-słomiany budynek Globe Theatre. Pożar, jak informują tradycyjne już napisy wstępne, spowodował wystrzał źle zabezpieczonej armaty. Zdarzyło się to podczas premiery Henryka VIII, żeby być maksymalnie precyzyjnym, w trakcie czwartej sceny pierwszego aktu.

W z założenia skromnej, kameralnej i skupiającej się na aspektach psychologicznych produkcji tak spektakularne wydarzenie oddane zostaje dwoma kilkusekundowymi, lecz szczególnie sugestywnymi i plastycznie atrakcyjnymi ujęciami. Najpierw widzimy przypominającą obraz olejny panoramę łączącego dwa brzegi Tamizy London Bridge. Po prawej stronie ogień, niczym jakieś piekielne monstrum, niszczy słynną budowlę. Za chwilę następuje znamienny przeskok ze skali makro do skali mikro, który ustawia nam priorytetową perspektywę dla całości. Autor wspomnianej sztuki, samotny, stoi przed ścianą ognia jak przed murem, który odgrodził go od szczególnie burzliwych lat życia i twórczości. William Shakespeare never wrote another play – z nieukrywanym, podkreślanym za pomocą muzyki, dramatyzmem dodają twórcy.

W tym momencie czuję się zobowiązany wyjaśnić pewien szczegół – chociaż właściwie wcale nie szczegół – który dotyczy jakże często niefortunnych, żeby nie powiedzieć fatalnych, polskich przekładów zagranicznych pozycji. W tym wypadku w angielskim oryginale film nosi nazwę All is True. Zapożyczono go z afisza zapowiadającego tę zakończoną katastrofą premierę z 29 czerwca 1613 roku. Dlaczego to jest ważne? A no dlatego, że tytułowa „prawda” w zamyśle reżysera, jak go odczytuję, jest tego rodzaju, pokroju czy poziomu, co ta, dzięki której Szekspir w swojej sztuce opowiada o dziejach i losach znanego już nam władcy z dynastii Tudorów. Mówiąc najogólniej i najprościej, jest prawdą sztuki. Z pewnością natomiast nie ma w sobie nic z tej publicystycznej deklaratywności, która cechuje polski tytuł Cała prawda o Szekspirze.

W jednej ze scen Branagh nawet udatnie ironizuje czy wręcz drwi z podobnego podejścia do życiorysu Stratfordczyka. Kiedy ten spokojnie pracuje w ogródku, nabierając wprawy w nowej dla siebie sztuce hodowli roślin, odwiedza go motywowany ciekawością i fascynacją, bliżej nam nieznany młody człowiek. Szekspir natychmiast uprzedza jego pytania, najpierw zapewniając przybysza, że najlepszym sposobem na zostanie pisarzem jest samo pisanie właśnie, następnie podkreślając, że nie wyróżnia wśród własnych sztuk tych „najbardziej ulubionych”. Potwierdza też, że owszem, uważa, iż „kobiece role w teatrze powinny grać kobiety, jak to się dzieje na kontynencie”. Tyle by mógł mieć do powiedzenia niektórym współczesnym badaczom, dodając, że wystarczyło mu uruchomić własną imaginację, żeby zabrać czytelnika tam, gdzie sam nigdy nie był. Tylko cóż to właściwie wyjaśnia?

Twórca – udziela młodzianowi ostatniej lekcji autor Króla Leara – chociaż często przemawia za innych, przede wszystkim musi umieć i mieć odwagę mówić we własnym imieniu. Mógłbym napisać, że podobną odwagę miał sam Branagh, ale zabrzmiałoby to nazbyt patetycznie. Tym czasem chodzi mi o podkreślenie tego prostego, lecz ważnego faktu, że wśród wszystkich omawianych przeze mnie filmowych portretów Szekspira, ten wygląda na najbardziej osobistą wypowiedź jego autora. Wynika to chociażby z długiej, naprawdę długiej, historii związku reżysera z twórczością sławnego rodaka. Związku, który jego samego zdążył uczynić sławnym. Dokładniej pisze o tym Olga Katafiasz w swojej recenzji Przykrajanie wyobraźni. Tu jedynie przypomnę, że dołączywszy do Royal Shakespeare Company w 1983 roku, Branagh, mając 23 lata, zagrał Henryka V, stając się najmłodszym wykonawcą tej roli w historii wybitnego zespołu. Sześć lat później z nie mniejszym powodzeniem powrócił do tej postaci, zagrawszy główną rolę w wyreżyserowanej przez siebie i obsypanej nagrodami ekranizacji.

Aktorskie popisy we własnych filmach staną się od tego czasu jedną z wizytówek ambitnego Anglika. All is True nie stanowi pod tym względem wyjątku. W nim Branagh, o ile się nie mylę, po raz pierwszy w swej karierze bezpośrednio wciela się w samego Mistrza. Jak nietrudno się domyślić, będzie pełen sympatii, czułości i podziwu dla pisarza i poety. Niektórzy mogliby nawet nalegać, że stworzył prawdziwą laurkę dla artysty, starannie usprawiedliwiając go z wielu możliwych zarzutów. Przede wszystkim tych, które dotyczą jego skomplikowanych i tak naprawdę mało nam znanych w swych szczegółach relacji z rodziną.

Powrót do domu w All is True staje się dla Szekspira szansą na przepracowanie traumy utraty syna Hamneta. Chłopiec zmarł 17 lat wcześniej, w ciągu których dramaturga nękało poczucie winy, że nie było go obok, gdy ten zachorował i odszedł (chociaż Tajemnicy Szekspira i jego sonetów otwarcie temu zaprzeczają). Straciwszy jedynego męskiego potomka, pożegnał się też z tym, kto, jak mu się wydawało, odziedziczył jego własny dar poetycki. Przyczyną śmierci była bezlitosna dżuma. Tak przynajmniej mu powiedziano. Ale czy powiedziano mu prawdę? Wątpliwości wzbudza już pierwszy dialog w filmie, w którym duch zmarłego syna oznajmia, iż również „napisał historię”. O jej zakończenie prosi jednak własnego ojca. Kiedy ten przyznaje, że nie wie, jak miałby to uczynić, Hamnet nalega, że jednak wie. Kiedy patrzący wprost na zachodzące słońce i nie zauważający niesamowitości tej wymiany zdań Szekspir kieruje wzrok na swego rozmówcę, ten znika, jakby go nigdy tam nie było. Niedługo przyjdzie czas na kolejne pytania. Odpowiedź na nie wszystkie i przebicie się przez zmowę milczenia okaże się piękną (pełną wspaniałych obrazów pracą operatora Zaca Nicholsona), liryczną i wzruszającą kulminacją emocjonalną filmu. Chociaż, znowuż, innym może się wydać zbytnio melodramatyczną czy nawet ckliwą. Zresztą, jak zauważyliście, podobna rozbieżność ocen będzie charakterystyczna dla dzieła Branagha.

Z wielką pokorą, starannością i cierpliwością rozwijając w pamięć o synu ogród – żywy pomnik, jednocześnie porządkując własne uczucia, dramatopisarz, co prawda powoli, ale jednak przywraca sobie przychylność całej rodziny. Żony, Anne Hathaway (gra ją wspaniała Judi Dench), oraz córek, Judith (Kathryn Wilder) i Susanny (Lydia Wilson). Zanurzając się w prowincjonalności, w tej małomiasteczkowości, gdzie reputację potrafi zniszczyć byle pogłoska, poeta, pozostając uważnym obserwatorem, nie boi się też przedsięwziąć zdecydowanych kroków w obronie swoich krewnych. Wie, że nie zreformuje układów z tak długą tradycją, jednocześnie potrafi odstraszyć od składania zeznań nieuczciwego świadka, powołując się na mściwość Aarona z Tytusa Andronikusa lub dotkliwie uderzyć celną tyradą zarozumiałego purytanina.

Przez większość czasu jednak widzimy go jako łagodnego, rozsądnego i pełnego wewnętrznego ciepła. Do tego stopnia, iż trudno uwierzyć, że wcześniej ktoś taki jak on mógł zaniedbywać własnych najbliższych. Scenarzysta, Ben Elton, jak już wspomniałem, ze zbytnią, jak się nie jednemu widzowi wyda, łatwością rozgrzesza pisarza. Znajdując wymyślne rozwiązanie nawet dla kwestii testamentu i słynnego „drugiego co do jakości łóżka”, czyniąc z tego, jak przyjęło się uważać, przejawu skąpstwa i chłodnych stosunków z żoną, piękny, sentymentalny gest. Szekspir jednoczy rodzinę, czego symbolem wspólna ślubna biesiada, i odbudowuje jej pozycję społeczną. Dom wreszcie staje się dla niego, jak na prawdziwego Anglika przystało, prawdziwą twierdzą. Szkoda, że tak krótko wypadnie mu ją zamieszkiwać. Umiera w dzień własnych urodzin, co do daty których, jak i wielu pozostałych faktów jego biografii, nie mamy stuprocentowej pewności.

08-07-2020

Cała prawda o Szekspirze, reż. Kenneth Bratagh, Wielka Brytania, 2018.


skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
siedem minus cztery jako liczbę: