AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Stracone złudzenia

Teatrolożka i filmoznawczyni.
A A A
Fot. Sebastian Strama  

Na samym początku uwagę przykuwa scenografia – labiryntowa przestrzeń domu. Obrotówka podzielona niczym tort, jego spore kawałki to poszczególne pomieszczenia: salon, przedpokój, garderoba, kuchnia, kanciapa sługi, ale też jakieś dziwne zakamarki, przejścia, miejsca, w których można sie ukryć. I zawiązywać spiski, motać intrygi, dokonywać zamachów na czyjś los, cudze życie.

Mikołaj Grabowski nie pozostawia nam złudzeń co do kondycji tego świata: dość tu marnie, prowincjonalnie i przaśno. Bohaterowie nie należą do szlachty, bo szlachty już nie ma – reżyser osadza akcję w bliżej nieokreślonej współczesności. Być może to lata 90. XX wieku, ale kostiumy i elementy scenografii są na tyle uniwersalne w swojej bylejakości i przeciętności, że pozwalają zapomnieć o czasie. Elegancja, jaką prezentują bohaterowie, kojarzy się nie tylko z aspirującą niższą klasą średnią, ale wydaje się też echem stylu prowincjonalnych działaczy peerelowskich marzących o awansie. Owo umieszczenie zdarzeń „poza czasem” zwalnia nas z dociekań, kiedy mają miejsce targi o miłość i pieniądze, tropienia prawdopodobieństw lub ich braku, analizowania układów i zależności zapisanych w tekście i wynikających z realiów. I, co więcej, pozwala wybrzmieć dramatowi Aleksandra Fredry – jego urodzie i goryczy.

W 1877 roku po lwowskiej premierze Wychowanki pisano: „gdybyśmy nie czytali na afiszu nazwiska Fredry czarno na białym, sprzeczalibyśmy się do upadłego, że taka rzecz nie mogła wyjść spod pióra polskiego Moliera”. Dzisiejsi widzowie również mogą być zaskoczeni: późna komedia Fredry, przez niego samego wysoko ceniona, jest dziełem, w którym, owszem, pojawiają się komediowe figury i sytuacje, ale dominuje gorycz poznania ludzkiej natury. Mikołaj Grabowski zdaje się zderzać owe dwie jakości: bywa śmiesznie, ale ów śmiech zamiera, gdy orientujemy się, o co toczy się gra.

Jej reguły są proste: by utrzymać się na powierzchni, trzeba dbać jedynie o siebie. Czasem wystarczą pochlebstwa, by dopchać się do pańskiego stołu. Ale by uszczknąć większy kawałek, trzeba posunąć się do podłości. Tak jak czyni to Regina (Katarzyna Tlałka), żona Morderskiego (Tomasz Schimscheiner), knująca nie tylko przeciwko Zosi (Karolina Stefańska), wychowance, ale również przeciwko mężowi. Idzie, rzecz jasna, o pieniądze, jakie pozyskać można w drodze małżeństwa…

Spektakl jest niezwykle dynamiczny: sceny przechodzą płynnie, scenografia okazuje się nie tylko atrakcyjna, ale też funkcjonalna. Ale w przedstawieniu uwagę najsilniej przykuwają postaci i sposób, w jaki aktorzy wypowiadają słowa dramatu Fredry, pisanego trzynastozgłoskowcem.

Grabowski buduje świat poza czasem – w nim uroda wiersza wybrzmiewa i porusza. Czasem słowa Fredry dziwnie nie przystają do tego, co widzimy, czasem pozornie przeczą trywialności sytuacji – jak choćby w scenie, gdy Paulina (Iwona Sitkowska) rozmawia z siedzącą na sedesie ciotką. Pozornie, bo jaka różnica, gdzie człowiek ujawni swoją podłość? Niekiedy trzynastozgłoskowiec opalizuje i ujawnia wielość znaczeń. Czasem, jak choćby w przejmującym monologu Zosi o sieroctwie, wydaje się naturalnym językiem skrzywdzonej dziewczyny, która nie wie, czy jej słowa mają być skargą, czy wyrzutem.

Dawno nie widziałam aktorów Teatru Ludowego w tak dobrze poprowadzonych rolach. Zosia, Morderski, Regina, Wacław (Marcin Kalisz) czy Narcyz (Piotr Franasowicz) wydają się bohaterami współczesnymi – język Fredry nie krępuje postaci, ale dodaje im wiarygodności. Zosia Karoliny Stefańskiej nosi się jak dziewczyna z sąsiedztwa – ładna, nawet bardzo, ale schowana w przydużych ubraniach, jak gdyby chciała zaprzeczyć kobiecości, która ma być atutem w walce o atrakcyjne zamążpójście. Regina Tlałki bardzo chciałaby wyglądać jak dama i femme fatale w jednym – efekt jest dość przewidywalny. Katarzyna Tlałka gra kobietę tyleż odstręczającą, co godną współczucia: każde jej działanie zawodzi, a marzenie o lepszym życiu niż to, które prowadzi u boku Morderskiego, staje się coraz bardziej nierealne. Morderski Schimscheinera zrazu nie budzi sympatii – w końcu ukrywa fakty z przeszłości i manipuluje najbliższymi, ale szczera miłość do wychowanki rehabilituje tę postać. Narcyz Franasowicza nie ma złych intencji, lecz zmuszony przez okoliczności decyduje się skłamać i złamać cudze życie…

Wszyscy w tym świecie są uwikłani – od kogoś zależni, na łaskawym chlebie albo spętani tajemnicą przeszłości. Lub prościej, ale równie dotkliwie: uzależnieni od własnych ambicji, fałszywych nadziei, nierealnych wizji. Czasem chcą tylko przeżyć, a czasem spełnić marzenia. W spektaklu Mikołaja Grabowskiego nikt nie wygrywa: owszem, niespodziewana wiadomość zmienia los Zosi i sprawia, że oświadcza się jej najsympatyczniejszy z bohaterów – Wacław. Tylko dziwnie gorzki jest ten happy end, bo nie sposób nie zadać pytania: dlaczego Wacław, dotąd obserwujący wszystkich i wszystko z bezpiecznego dystansu, rozsądny i współczujący, elegancki i niezależny, proponuje małżeństwo skrzywdzonej sierocie dopiero wówczas, gdy okazuje się ona posażną panną z dobrego domu?

24-06-2015

 

Teatr Ludowy w Krakowie
Aleksander Fredro
Wychowanka
reżyseria, opracowanie tekstu, opracowanie muzyczne, ruch sceniczny: Mikołaj Grabowski
scenografia: Jacek Ukleja
światła: Michał Grabowski
obsada: Iwona Sitkowska, Karolina Stefańska, Barbara Szałapak, Katarzyna Tlałka, Andrzej Franczyk, Krzysztof Górecki, Piotr Franasowicz, Marcin Kalisz (gościnnie), Jan Nosal, Piotr Pilitowski, Paweł Kumięga, Tomasz Schimscheiner, Ryszard Starosta, Kajetan Wolniewicz
premiera: 22.05.2015

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
dwa plus trzy jako liczbę:
komentarze (1)
  • Użytkownik niezalogowany
    2015-06-25   22:48:42
    Cytuj