AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Tako rzecze Kukuczka

Doktor nauk humanistycznych, krytyk teatralny, członek redakcji portalu „Teatralny.pl”. Pisze dla „Teatru”, kwartalnika „nietak!t”, internetowego czasopisma „Performer” i „Dialogu”. Współautor e-booka Offologia dla opornych. Współorganizuje Festiwal Niezależnej Kultury Białoruskiej we Wrocławiu.
A A A
 

Skręt, jeszcze jeden skręt… Idziemy w lewo, idziemy w prawo… Małe schodki… Dostać się na scenę, gdzie za chwilę rozpoczną się Opowieści plemienne, łatwo nie jest. Potrzebny jest dobry przewodnik, tak samo jak i do samego spektaklu.

Dlatego do uroczej ulotki z czaszką dołączono jeszcze jeden – nietypowy – druk, który twórcy przedstawienia określili jako „sylabus”. Cóż w tym interesującym dokumencie możemy przeczytać? Otóż obok krótkich wzmianek biograficznych o Krystynie Jandzie, Tadeuszu Mazowieckim i Marii Janion, postaciach wszystkim, mam nadzieję, w miarę znanych, znajdziemy historię Jerzego Kukuczki. Ten polski alpinista jako drugi na świecie zdobył wszystkie z czternastu tzw. ośmiotysięczników. Tego, muszę się przyznać, nie wiedziałem, podobnie jak nie widziałem też o statku „Langenort”, który pod banderą holenderską przybijał do portów państw, gdzie zabieg aborcji jest zakazany, a po wypłynięciu na wody międzynarodowe umożliwiał dokonanie aktu przerwania ciąży. Zresztą pięć lat temu organizacja Kobiety na Falach, do której to wysoce kontrowersyjne urządzenie transportowe należało, straciła licencję i statek został wystawiony na sprzedaż. Nie wspomniałem jeszcze o Laponii, kinie moralnego niepokoju oraz dekalogu. Jak widzicie, informacji jest sporo; dla całkowitego ich przyswojenia na odwrotnej stronie wspomnianej ulotki znajdziemy krzyżówkę. Moje ulubione pytanie to: „Co mierzy moralny niepokój?”. Tak więc przed spektaklem nikt się nie nudził.

Była, jak się domyślam, jeszcze jedna prosta tego przyczyna – widzowie, jak i ja próbowali to wszystko jakoś połączyć, znaleźć w tym wszystkim jakąś nić przewodnią. Były premier, znana aktorka, badaczka literatury i alpinista… a do tego jeszcze tajemnicza Laponia i dziesięć przykazań. Chociaż cóż w tym dziwnego. Sam nie wiem, jaki zestaw bym zaproponował, gdybym postawił przed sobą tak ambitny cel, a jest nim ni mniej, ni więcej, tylko odpowiedź na pytanie, co wiąże ze sobą ludzi w wielkim plemieniu o nazwie „Polska”? 

Kiedy już wejdziemy na widownię, zobaczymy, że na prawie pustej scenie leży młody mężczyzna w białej koszuli. Tuż zanim jest pokój po kostki wypełniony wodą. W tej wodzie, niczym kawałek zaginionej łodzi, być może tegoż „Langenortu”, tonie, lecz utonąć nie może, stara lodówka. Oko ślizga się po chłodnych metalowych powierzchniach lub napotyka biel ekranu. Od razu czuć, jak ważną rolę w tym przedstawieniu będą odgrywać projekcje. Wskazują na to nie tyle rozmiary owego ekranu. Pierwsze rzędy dochodzą prawie do samej sceny.

Maciej Podstawny odważnie rzuca nas w bliżej nieokreśloną przyszłość. W Opowieściach plemiennych czas jest bohaterem na równi z innymi. W zaśnieżonej Laponii, gdzieś niedaleko Półwyspu Kolskiego, stoi, jako relikt minionej epoki, ostatni na świecie blok mieszkalny – polska ambasada. Tu znalazły schronienie wszystkie postacie z sylabusa. Każda z nich ma swoją historię, każda ciągnie za sobą jakiś grzech, za który została skazany na ten surowy północny czyściec. Skoro jest grzech, nie zabraknie i wyznań.

Zdumiewa, że jedyna rzecz, której w spektaklu zdecydowanie nie zabrakło, to strzelanie w widza dość oczywistymi, a przez to banalnymi morałami. Opowieści plemienne w rzeczy samej są opowieściami. Nie chodzi nawet o to, że spektakl składa się z trzech części – dwóch „polskich” i jednej „żydowskiej”. Kolejność tu nie ma większego znaczenia, każdą wypowiedź łatwo przerwać śpiewem czy projekcją zmontowanego występu Jaruzelskiego. Jest to zbiór luźno powiązanych ze sobą historyjek, wielki kolaż, który ma przedstawić nie tyle kondycję moralną Polaków, ile stan tych autorytetów i znanych osobowości, które roszczą sobie prawo kształtowania owej kondycji. „Co nakręca polskie plemię w XXI wieku?” – pyta Maciej Podstawny i daje swój własny zestaw problemów i kwestii spornych. Tylko że ten zbiór dylematów sam sobie jest wysoce kontrowersyjny. Aborcja, zapłodnienie in vitro, kwestia żydowska… Zaczyna się wydawać, że przeciętny Polak swoją tożsamość kształtuje tylko i wyłącznie na podstawie codziennej lektury najtańszych bulwarówek i różnych tabloidów. Nie kwestionuję wpływów tego rodzaju prasy, ale jak na próbę nieco głębszej analizy, a tym bardziej próbę rozliczenia się z ćwierćwieczem polskiej niezależności, jest to zdecydowanie za mało. Szczególnie to widać, kiedy autorzy sięgają po Dekalog Krzysztofa Kieślowskiego. Spektakl został zainspirowany II i VIII odcinkiem tego serialu. Pierwszy opowiada o młodej skrzypaczce, domagającej się od lekarza podjęcia decyzji w sprawie jej nienarodzonego dziecka, drugi jest nowelą o profesorce etyki, która w czasie wojny nie pomogła sześcioletniej żydowskiej dziewczynce. Każda ta historia, choć zaledwie naszkicowana, znacznie wygrywa z innymi częściami przedstawienia, nawet pod względem aktualności. W takich momentach wyraźnie czuć, że żeby sensownie mówić o czyjeś kondycji, zadawać trudne pytania i próbować na nie odpowiedzieć, nie trzeba ani szamańskich performansów Tadeusza Mazowieckiego (Ryszard Węgrzyn), ani Krystyny Jandy (Sara Celler-Jezierska) w stroju kąpielowym, a tym bardziej bez stroju. Wystarczy mieć coś do powiedzenia.

Szczególny niesmak wzbudza druga część spektaklu, „żydowska”, jak określili ją sami twórcy. Szczerze mówiąc nawet nie zrozumiałem, do czego dokładnie chciał nas przekonać reżyser. Jakie emocje chciał wzbudzić? W aktorach wzbudził śmiech, który z trudem mogli opanować. We mnie tylko niesmak. Uważam, że temat potrzebuje nieco większej dyskrecji, a co najważniejsze – kreatywności. Ileż to razy można o tym samym.

Zdumiewa, że jedyna rzecz, której w spektaklu zdecydowanie nie zabrakło, to strzelanie w widza dość oczywistymi, a przez to banalnymi morałami. Większość z nich  sprowadza się do „odkrywczego” stwierdzenia, że źle się dzieje w państwie polskim. „Jedyne, co nam się udało – nie zbankrutować?” – z wielką goryczą w głosie, wprost do widowni, mówi Jerzy Kukuczka (Dariusz Skowroński). Siedzi dosłownie na wyciągnięcie ręki, stary i zmęczony, z odmrożoną twarzą. Stara się nas przekonać, że on właśnie, patrząc z nieosiągalnych dla zwykłych śmiertelników wysokości widzi to wszystko lepiej. Nie wiem, być może to prawda, ale mnie osobiście nie przekonał.  

12-03-2014

 

Teatr Dramatyczny im. J. Szaniawskiego w Wałbrzychu
Zuzanna Bojda, Maciej Podstawny
Dekalog: Opowieści plemienne
inspirowane Dekalogiem II i Dekalogiem VIII Krzysztofa Kieślowskiego i Krzysztofa Piesiewicza
reżyseria: Maciej Podstawny
scenografia i kostiumy: Kaja Migdałek
muzyka i songi: Anna Stela
ruch: Baśka Gwóźdź
dramaturgia: Łukasz Zaleski
Obsada: Sara Celler-Jezierska, Karolina Krawiec, Rozalia Mierzicka, Mirosława Żak, Piotr Mokrzycki, Dariusz Skowroński, Ryszard Węgrzyn
premiera: 28.02.2014

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
trzy plus dziesięć jako liczbę:
komentarze (1)
  • Użytkownik niezalogowany widz
    widz 2015-07-06   13:44:42
    Cytuj

    Aktorzy z trudem powstrzymywali śmiech? A nie wpadł Pan na to, że to dystans zaplanowany przez twórców? Że jest to świadomy zabieg, pokazujący stanowisko twórców wobec deklaracji, jakie padają w monologu? Scena jest zresztą cytatem. A jeśli nie wiedział Pan o Kukuczce, to nie jest to raczej powód do chwalenia.