AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Teatr – odtrutka

Profesor Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, doktor habilitowany. Teatrolog, kulturoznawca, performatyk, kierownik Zakładu Performatyki Instytutu Kulturoznawstwa UAM. Autor, redaktor, współredaktor książek z zakresu historii teatru i teatru współczesnego, twórca wielu artykułów opublikowanych w Polsce (m.in. w „Teatrze” i „Dialogu”), a także za granicą.
A A A
Fot. Dawid Stube (Agencja Fotostube)  

Rzecz jest o sąsiadach. Od tysiącleci wiadomo, że mogą oni być błogosławieństwem lub przekleństwem. Tutaj oczywiście są tym drugim. Oczywiście, bo jesteśmy w teatrze, gdzie dramatyczny konflikt i jego rozwiązanie są na ogół główną atrakcją.

Tutaj mamy konflikt dość prosty, bo spektakl Szpak Fryderyk w gnieźnieńskim Teatrze im. Fredry jest przeznaczony dla dzieci od lat czterech do dwunastu i nie ma sensu niczego komplikować. Właściciel domu, niejaki pan Kowalski (Wojciech Siedlecki) mieszka na górze, zaś pani Nowak (Martyna Rozwadowska) na dole i oboje zdecydowanie sobie wadzą, wyczyniając nieliche swawole: Kowalski jest wielbicielem ptaków, które dokarmia i hołubi, powodując ciągłe zagrożenie pani Nowak tudzież elementów jej dobytku ze strony lecących z góry „pocisków” o nie najmilszym zapachu i konsystencji. Z kolei ona przyjaźni się z nawiedzającymi piwnicę szczurami – tu zagrożenia są oczywiste i rozciągają się na szerokiej przestrzeni, dokładnie rozpracowanej w literaturze, filmie i wszelakich innych nośnikach fabuł – od dżumy i wielu innych choróbsk poprzez groźbę zostania spożytym przez agresywne stado na pospolitym, powszechnym obrzydzeniu kończąc.

Domostwo zamieszkałe przed dwoje antagonistów jest pokazane na scenie w oryginalny, wielofunkcyjny, atrakcyjny plastycznie sposób – to po prostu piętrowy, solidny, żelazny wóz na kółkach. Dwie podłogi (jedna z nich jest przy okazji sufitem mieszkania pani Nowak) są zbudowane z metalowych kratek, tak więc oboje mogą obserwować, co też sąsiad lub sąsiadka aktualnie wyczynia w swym domostwie. Kółka posłużą do łatwego, sprawnego odwracania i przemieszczania całej konstrukcji, zaś metalowy pręt w kształcie ptasiego dzioba, przymocowany do jednego z boków domostwa, stanie się w pewnym momencie dziobem samolotu.

Warto też podkreślić, że najistotniejsza wartość tego spektaklu – bezpośredni, żywy kontakt dwojga aktorów i trójki muzyków z dziećmi – jest ułatwiony dzięki mądremu, praktycznemu ograniczeniu przestrzeni widowni: nad parterem rozciągnięta jest wielka płócienna płachta, eliminująca z pola widzenia (i siedzenia) balkon, dająca także możliwość rzucania na nią obrazów latających machin Leonarda da Vinci, gdy przychodzi pora na kulminacyjny moment opowieści o tym, jak szczury pomogły szpakowi Fryderykowi w groźnej dla niego sytuacji.

Najistotniejsza wartość tego spektaklu – bezpośredni, żywy kontakt dwojga aktorów i trójki muzyków z dziećmi.Cała przestrzeń sceny i ograniczonej do parteru widowni jest ciekawie zagospodarowana przez aktorskie działania: pan Kowalski na samym początku wychodzi nie z kulis, ale z drzwi na widownię, oboje antagoniści swobodnie przemieszczają się w trakcie spektaklu między małymi widzami, ocierając się o ich nogi, a znaczna część historii o perypetiach szpaka Fryderyka jest opowiadana przez Siedleckiego i Rozwadowską przez mikrofony stojące z boku widowni, na wysokości siódmego rzędu itp. itd. Nihil novi, to jasne, ale tutaj – w odróżnieniu od wielu innych przedstawień w polskich teatrach – te „nowoczesne (?) chwyty inscenizacyjne” są zastosowane konsekwentnie i służą od początku do końca nadrzędnemu celowi – mądremu animowaniu młodych widzów, wciąganiu ich w materię spektaklu, ryzykownemu momentami oddawaniu im inicjatywy w dziele rozwijania akcji. Kiedyż to ja widziałem ostatnio coś podobnego w polskim teatrze dla dzieci? W latach osiemdziesiątych? Dziewięćdziesiątych? Do wspomnień bajarza weterana jeszcze tu powrócę.

Na razie trzeba dokończyć relacjonowanie fabuły sztuki Rudolfa Herfurtnera, niemieckiego dramaturga, pisarza, dziennikarza i filmowego scenarzysty, mądrze i ciekawie zainscenizowanej w Gnieźnie przez kierownika artystycznego tamtejszej sceny, Łukasza Gajdzisa. Rzecz jest o konflikcie i jego pokojowym rozwiązaniu. Nie tylko i może nawet nie tyle o szacunku dla inności, „jakże często wzbudzającej agresję lub wzgardę” czy o „potrzebie akceptacji i uczucia” (tak pisze reżyser w programie spektaklu), ile po prostu o dogadywaniu się stron konfliktu. O wyobrażeniu sobie takiej możliwości, o znalezieniu mądrego sposobu na jej ucieleśnienie, no i o jej realizacji – trudnej, najeżonej niebezpieczeństwami, lecz jakże potrzebnej.

Mądrym sposobem na rozładowanie konfliktu jest w dramacie Herfurtnera opowieść o tytułowym szpaku Fryderyku – młodziutkim, niedoświadczonym, uczącym się latać – i o szczurach, które zdecydowały mu się pomóc w tragicznej sytuacji, gdy spadła nań „skądś z nieba” plama tłustego oleju. Inicjuje tę opowieść pani Nowak w kluczowym momencie – gdy pan Kowalski żąda, by się wyniosła z parteru jego domu. W snuciu opowieści pomagają jej trzy „szczury” – mężczyźni w szczurzych maskach z metalowej siatki, którzy nie tylko z ożywieniem gestykulują oraz to i owo animują, przesuwają i przestawiają, ale też świetnie grają na akordeonie, klarnecie i kontrabasie, przydając snutej przez oboje bohaterów opowieści rytmu i dynamiki. Tak – oboje bohaterów, bo pan Kowalski dość szybko, po kilku chwilach obowiązkowych dąsów i ansów, przyłącza się do grona narratorów i wspomaga panią Nowak oraz trzech muzyków-animatorów w opowiadaniu sobie i dzieciom historii o udanej współpracy szczurów i ptaków.

Koniec jest już łatwy do przewidzenia: do ostatecznej zgody między dwojgiem dotychczasowych antagonistów dochodzi w radosnym nastroju: kręci się ładnie pomyślana i sprawnie animowana „karuzela z ptakami” na piętrze domu, pan Kowalski brata się z panią Nowak i ze szczurami-muzykami, którzy rżną wesoło od ucha do ucha taneczną melodyjkę, a dzieci klaszczą do rytmu i śmieją się – uhaha!

Bardzo poważne przesłanie tego spektaklu podane jest bez nadęcia, na wesoło, w atmosferze zabawy, czasem nawet grepsu czy wygłupu (vide świetny numer ze „szczurem”, który prowadzi na start gotowy do lotu „dom-samolot” dwiema lampami typu lotniskowe follow me). Tyle że tutaj te wygłupy są w dobrym guście, zagrane bez gburowatej, niesmacznej przesady, we współpracy z dziećmi.

Rzecz jest o konflikcie i jego pokojowym rozwiązaniu. Teraz najważniejsze: owa współpraca jest najcenniejszą wartością Szpaka Fryderyka w Teatrze im. Fredry. Została bardzo dobrze zaplanowana i wkomponowana w strukturę spektaklu, warto ją jednak realizować z większą determinacją i konsekwencją. Podczas prezentacji Szpaka..., w której uczestniczyłem jako widz 30 kwietnia dwójka aktorów nie zawsze podejmowała sygnały ze strony dzieci, które – zachęcone przez nich – dawały im wielokrotnie do zrozumienia, że chcą intensywniej współpracować z nimi w dziele budowania spektaklu. Drodzy Państwo! Nie bójcie się odpowiadać dzieciom własnym słowem z głowy, gdy wołają: „O! Szczur! Tam jest szczur!” albo słowem i/lub gestem, gdy dotykają Waszych kostiumów. Bądźcie konsekwentni – skoro nawiązujecie z nimi rozmowę, musicie odpowiadać na sygnały z ich strony, inaczej rozmowa ta okaże się „dialogiem jednostronnym”, tak dobrze nam znanym z polityki czy z życia codziennego. Dajcie dzieciom w teatrze odrobinkę inicjatywy, opowieść na tym nie straci – jesteście zawodowcami i tak czy inaczej, pomimo turbulencji i perturbacji, doprowadzicie ją do końca, a Waszą nagrodą będzie dziecięce spełnienie w dziedzinie odzyskiwania podmiotowości, tłamszonej na co dzień przez szkołę.

Przecież słyszeliście w tamtą środę, podczas drugiego przedpołudniowego spektaklu koszmarną uczycielkę-uciszycielkę z ósmego rzędu, która co rusz wydawała odgłosy paszczą typu „Ćććććśśśś”, a przed spektaklem nakazała kategorycznie kilku chłopcom zdjąć czapki, choć nigdzie w teatralnej sali nie było widać godła państwowego; która stentorowym głosem, wyćwiczonym w wielu „sytuacjach pedagogicznych”, wywrzaskiwała nakazy, zakazy, polecenia, napomnienia, wyrzuty, epitety. Jesteście artystami czy nie? Jesteście w teatrze, na swoim terytorium. Tutaj Wy ustanawiacie prawa i obowiązki. Chcecie, żeby dzieci były w waszej „świętej” przestrzeni sztuki tłamszone i zastraszane? Chcecie, żeby uczycielki-uciszycielki narzucały Wam swoje prawa w Waszym królestwie? Zróbcież coś im wbrew! Dajcie dzieciom szansę na podjęcie inicjatywy. To się da zrobić! Po tym, co widziałem i przeżyłem w latach 80. na spektaklach Nieinstytucjonalnego Zawodowego Teatru Wierzbak z Poznania, mówię Wam, że Wasze potencjalne problemy z okiełznaniem widzów w Waszej przestrzeni to mały pikuś. Trzeba Wam było siedzieć ze mną w auli jednej z opolskich szkół zimą 1984 roku, gdy Grażyna Wydrowska, Artur Szych i Bogdan Wąsiel na skraju wyczerpania nerwowego, ostatkiem sił, ale radośnie, z uśmiechem na ustach doprowadzali trzy setki dzieci do ekstazy. A później powoli, przekrzykując wrzask, informując, gestykulując, przepychając się i ostatecznie kończąc swoje Baśnie Andersena, wracali z sali na scenę, a potem schodzili z niej po kilkuminutowych ukłonach, żegnani grzmotem braw, okrzykami, tupaniem, okrzykami „Jeszcze! Jeszcze!”.

To działo się w miejscu nieteatralnym – w auli szkoły, gdzie dzieci były u siebie, a aktorzy byli gośćmi. Działo się w potwornej, dołującej „sytuacji ogólnej”, gdy przemoc instytucji wobec obywatela osiągała właśnie swój szczyt, w ramach „jaruzelskiej normalizacji” po stanie wojennym. Taki teatr był wtedy dla dzieci odtrutką dla codziennego życia – szkolnego, podwórkowego, rodzinnego, wszelakiego. Był azylem wolności, nie zawsze przez nie docenianym, bo przecież można było potraktować aktorów odruchowo, zgodnie z utrwalonym już nawykiem, jako osoby dorosłe, a więc reprezentujące Instytucje, które tłamszą dziecięce życie. To też trzeba było przezwyciężyć. I aktorzy Wierzbaka znajdowali w sobie siłę i determinację, a także wynajdywali techniki dające szansę na takie przezwyciężenie.

Bądźcie i Wy w Waszym pięknym spektaklu dzisiejszą odtrutką na instytucjonalną przemoc. Dajcie sobie i dzieciom szansę na godzinę wolności. Nagroda będzie sowita, bo (to już przecież wiecie) dzieci to najwdzięczniejsza, najcudowniejsza publiczność. Jej wdzięczność będzie niezmierzona, pod warunkiem, że potraktujecie małych widzów poważnie i dacie im choć na chwilkę poczucie, że są w teatrze nie „widzowskim mięsem”, nie „obiektami wychowawczymi”, lecz radośnie oczekiwanymi gośćmi oraz podmiotami scenicznej akcji.

7-05-2014

galeria zdjęć Szpak Fryderyk, reż. Ł. Gajdzis, Teatr im. Aleksandra Fredry w Gnieźnie Szpak Fryderyk, reż. Ł. Gajdzis, Teatr im. Aleksandra Fredry w Gnieźnie Szpak Fryderyk, reż. Ł. Gajdzis, Teatr im. Aleksandra Fredry w Gnieźnie Szpak Fryderyk, reż. Ł. Gajdzis, Teatr im. Aleksandra Fredry w Gnieźnie ZOBACZ WIĘCEJ
 

Teatr im. Aleksandra Fredry w Gnieźnie
Rudolf Herfurtner
Szpak Fryderyk
przekład: Lila Mrowińska-Lissewska
reżyseria: Łukasz Gajdzis
scenografia: Maryna Wyszomirska
choreografia: Aneta Jankowska
muzyka: Kacper Chabrowski, Tomasz Leszczyński, Mateusz Szwankowski
obsada: Martyna Rozwadowska, Wojciech Siedlecki, Kacper Chabrowski (akordeon), Tomasz Leszczyński (kontrabas), Mateusz Szwankowski (klarnet)
premiera: 25.04.2014

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
dwa plus trzy jako liczbę: