Teatralni archiwiści
Wszystko zaczęło się od starego, przedwojennego albumu ze zdjęciami. Był na nich Poznań, jakiego nie pamiętamy – z dziewiętnastowiecznymi fasadami kamienic na Starym Rynku, Pływalnią Miejską przy Nowej Elektrowni, z niezasypanym jeszcze korytem Warty przecinającym dzielnicę Chwaliszewo, z czeskimi samochodami marki tatra o dziwnym, „volkswagenowatym” kształcie. I z ludźmi-cieniami, których nie potrafimy rozpoznać, a którzy przecież tu właśnie byli, tu pracowali, bawili się, przeżywali rozterki, kochali…
Album należy do mieszkającej dziś w Jerozolimie żydowskiej mieszkanki przedwojennego Poznania, Firy Mełamedzon-Solańskiej, która w maju 1939 roku wyemigrowała do Palestyny. Jej ojciec był tam już od roku, a matka zawitała do nowej ojczyzny w sierpniu – dziesięć dni przed wybuchem wojny. Była to już druga emigracja rodziny Mełamedzon – za pierwszym razem uciekli z bolszewickiego Charkowa w roku 1927, niemal w ostatniej chwili przed stalinowskim zatrzaśnięciem wrót. Można im pozazdrościć instynktu przetrwania, ale też zastanowić się, jaką cenę zapłacili za podwójne wykorzenienie. No i podumać nad sobą, bo to przecież nie tylko strach przed wojną wygnał ich z Poznania – do ich emigracji przyczynili się także rodzimi „wielkopolacy”.
Album Firy Mełamedzon-Solańskiej został wspaniałym zrządzeniem losu odnaleziony przez Andrzeja Niziołka – poznańskiego reportera, kulturoznawcę, wytrawnego tropiciela śladów lokalnej przeszłości. Pośredniczką, która losowi wydatnie pomogła, była Ksenia Kosakowska, mieszkająca w Tel Awiwie, ale urodzona grubo po wojnie w Jastrzębiu Zdroju filozofka, „zaadoptowana” przez panią Firę i uznana za jej „polską wnuczkę”. Oboje zainicjowali szeroko zakrojony projekt, na który składa się wydanie książki zatytułowanej Fira. Poznańscy Żydzi. Opowieść o życiu, zawierającej ponad trzysta zdjęć, opatrzonych komentarzami tytułowej bohaterki (ukaże się już wkrótce – 31 maja). W ramach tego projektu przygotowywana jest także w Bibliotece Raczyńskich wystawa zawartych w książce zdjęć. Do życia powołane już natomiast zostały i publicznie funkcjonują: rozbudowująca się strona internetowa i spektakl Teatru Ba-Q zatytułowany Toast, którego premiera miała miejsce w grudniu 2013 roku podczas festiwalu „Maski”.
Jak na scenie oddać choćby jakąś taką mniej, nawet nieszczególnie zawikłaną cząstkę tamtego życia? Realizacji tego przedstawienia, opartego na urywkach wspomnień Firy Mełamedzon-Solańskiej, podjął się lider Ba-Q, doświadczony twórca teatru alternatywnego, Przemysław Prasnowski. Przez wiele lat współtworzył on spektakle, happeningi i akcje uliczne Teatru Strefa Ciszy, później powrócił do swych kulturoznawczych korzeni tudzież zainteresowań, animując już od dłuższego czasu różne formy aktywności Baraku Kultury – jednej z najprężniej działających wielkopolskich organizacji pożytku publicznego w tytułowej dziedzinie. Dziełem kierowanego przezeń zespołu są m. in. doskonale już rozpoznawalne imprezy: Dni Kultury Prawosławnej, Inny Festiwal (nakierowany ku osobom niepełnosprawnym) oraz Inwazja Barbarzyńców – festiwal obrazujący problemy i animujący życie wszelkiego rodzaju mniejszości.
Toast doskonale pasuje do formuły tej ostatniej imprezy, nic więc dziwnego, że stał się jednym z głównych punktów jej wydania z 2014 roku, zamykając w sobotę 12 kwietnia bogaty program festiwalu.
Spektakl zagrano w okazałej sali typu black box, mieszczącej się w nowoczesnym Pawilonie Starej Gazowni – kolejnym, obok Sceny Wspólnej Teatru Łejery i Centrum Sztuki Dziecka, stosunkowo niedawno oddanym do użytku teatralnym (i nie tylko) miejscu Poznania.
Widzowie witani są przy wejściu przez kapitana statku i marynarza (Paweł Stachowczyk i Hubert Kożuchowski). Wycieczkowy rejs, pełen rozmaitych atrakcji, jest okazją do wznoszenia kolejnych toastów, a każdy z nich ożywia wspomnienia i prowokuje do podsumowań. Fira (Małgorzata Walas-Antoniello) pije szampana, tańczy, konwersuje z załogą, a przede wszystkim wspomina i snuje refleksje nad nieuchronnie przemijającym życiem, jego gwałtownymi zwrotami, przewartościowaniami, nad stawianymi przez nie zagadkami i tajemnicami, których już nie zdoła rozwikłać. Temu solowemu występowi „akompaniuje” młoda towarzyszka podróży (Joanna Chułek), której sceniczna obecność stanowi dobry, konieczny kontrast dla nakierowanych w przeszłość wynurzeń głównej bohaterki. Wokół obu pań krzątają się marynarz i kapitan, wprowadzając w sceny statyczne, ciążące ku pokładowym leżakom, ruch, posuwistą energię i zamieszanie. Podejmowane przez nich próby flirtu (nieodzowne w tej rejsowo-wycieczkowej sytuacji) zdecydowanie ożywiają akcję spektaklu.
Zatem: Toast – spektakl edukacyjny? Czy to jednak nie za mało?Przez kilkadziesiąt minut jej trwania biedziłem się z myślą: co jeszcze atrakcyjnego teatralnie potrafią wymyślić reżyser i zespół, by ożywić wspomnienia Firy Mełamedzon-Solańskiej – nieruchome, blaknące, zaklęte w ludzkich bytach z fotografii, z krainy cieni, które kojarzą się nieuchronnie z Kantorowskim „teatrem śmierci”. Niestety, to nie Kantor ani nawet nie bohaterka spektaklu byli sprawcami teatralnego ożywienia tych zaprzeszłych bytów. A w związku z tym mogłem tylko ze smutkiem, chwilami z uznaniem, lecz niemal od samego początku z rezygnacją obserwować rzetelne wysiłki realizatorów Toastu, aby urywki wspomnień Firy uzyskały odpowiedni kształt – istotny dramatycznie, wyrazisty teatralnie, wciągający emocje widza w wir scenicznych wydarzeń. Owszem, doceniałem strzelistą, lecz funkcjonalną, pomagającą aktorom scenografię autorstwa Piotra Tetlaka, słuchałem, jak muzyka Macieja Kuśnierza wkomponowuje się harmonijnie w akcję przedstawienia, podziwiałem jak zwykle rzetelne, tym razem stonowane, refleksyjne aktorstwo Małgorzaty Walas-Antoniello… i nadal kombinowałem: co oni jeszcze mogą wymyślić, żeby oddać tu i teraz całą głębię, całe powikłanie tej niełatwej i tragicznej wersji ludzkiego losu, coraz bardziej odchodzącej w blaknącą przeszłość. Oddać to wszystko tu i teraz: w pięknej sali Pawilonu, w przesycony słoneczną wiosną sobotni dzień 12 kwietnia 2014 roku, gdy stare koryto Warty jest od dawna zasypane, gdy na Starym Rynku od prawie siedemdziesięciu lat nie ma dziewiętnastowiecznych fasad kamienic, za to w samym jego środku od lat 60. straszą nowoczesne budynki wklejone tam prawem kaduka, gdy przedwojenne tatry mogą ewentualnie przyjechać do Poznania na doroczny zlot starych samochodów, gdy dawna synagoga dopiero parę lat temu przestała być pływalnią miejską, gdy życie tamtych ludzi, tragicznie przecięte masowym mordem – przemysłowo zaplanowanym, na zimno zrealizowanym – możemy dziś ogarnąć jedynie wysiloną, lecz słabnącą mocą wyobraźni.
Jak na scenie oddać choćby jakąś taką mniej, nawet nieszczególnie zawikłaną cząstkę tamtego życia? Jak nie popaść w patetyczną, łzawą postholokaustową nostalgię? A z drugiej strony – jak nie popaść po prostu w banał: żyli, kochali, zginęli, są cieniami. Kropka. Kantor to sam osobiście przeżył, zakopał w głębinach pamięci, a potem odkopał, odtrupił i pokazał. I wyszły mu rzeczy piękne i straszne. A tutaj, w Pawilonie Starej Gazowni mogłem obserwować jedynie skrzętną, rzetelną krzątaninę powojennych teatralnych archiwistów.
Ze szczególną wyrazistością ta papierowa bladość rodem z fotograficznego archiwum wyszła, gdy na koniec oddano głos samej Firze – dziewięćdziesięciodziewięcioletniej kobiecie o bystrym wzroku, przemawiającej do nas nienaganną polszczyzną z ekranu. Jej słowa: „Oni żyją we mnie!” były silniejsze od wszystkiego, co przez niemal godzinę działo się na scenie.
Zastanawiałem się ponadto, cóż ten spektakl może znaczyć dla osoby, która przed przyjściem do Pawilonu Starej Gazowni nie zapoznała się z historią Firy Mełamedzon-Solańskiej (a przecież mogło tak być, i to w niejednym przypadku). Do dziś mam obawę, że niewiele. Owszem, przyznaję: obejrzenie Toastu może taką osobę zachęcić do poszukania odpowiedniej dozy informacji, choćby na stronie fira1915.pl w Internecie. Zatem: Toast – spektakl edukacyjny? Czy to jednak nie za mało?
Była w tym przedstawieniu tylko jedna scena, która sprostała tragizmowi jego przesłania: kamyki, upuszczane na ziemię, jeden po drugim, przez Firę i wypowiadane z każdym upadającym kamykiem imię i nazwisko. Teatralny kadisz jatom – czytelny znak, że nie wszystko zginęło, że ludzka pamięć jest może i słaba, lecz zawsze może wynurzyć nagle ze swych odmętów żywy, boleśnie wyrazisty kształt w nadziei, że inni – młodsi a wrażliwi – poniosą go dalej w przyszłość.
25-04-2014
galeria zdjęć Toast,, reż. P. Prasnowski, Teatr Ba-Q w Poznaniu ZOBACZ WIĘCEJ
Teatr Ba-Q z Poznania
Toast
scenariusz: Monika Chuda, Dorota Słomczyńska, Przemysław Prasnowski
reżyseria: Przemysław Prasnowski
scenografia: Piotr Tetlak
kostiumy: Dorota Słomczyńska
ruch sceniczny: Adrian Rzetelski
muzyka: Maciej Kuśnierz
obsada: Małgorzata Walas-Antoniello, Joanna Chułek, Paweł Stachowczyk, Hubert Kożuchowski
premiera: 08.12.2013
... bo to przecież nie tylko strach przed wojną wygnał ich z Poznania – do ich emigracji przyczynili się także rodzimi „wielkopolacy”... a gdzie Pan recenzent to "wyczytał" ?