AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Widmo krąży po Europie

13. Wałbrzyskie Fanaberie Teatralne „Straszny Teatr”
Doktor nauk humanistycznych, krytyk teatralny, członek redakcji portalu „Teatralny.pl”. Pisze dla „Teatru”, kwartalnika „nietak!t”, internetowego czasopisma „Performer” i „Dialogu”. Współautor e-booka Offologia dla opornych. Współorganizuje Festiwal Niezależnej Kultury Białoruskiej we Wrocławiu.
A A A
Wij. Ukraiński horror, reż. Łukasz Kos,
Teatr Zagłębia w Sosnowcu, fot. Maciej Stobierski  

Czy teatr potrafi jeszcze wzbudzać w nas autentyczną grozę? Nie, nie mówię o cenach biletów, lecz o lęku i przerażeniu, które zmuszają do tego, by nerwowo, aż do odrętwienia kończyn, ściskać podłokietniki fotela. Czy jest we współczesnym teatrze miejsce na taki gatunek jak horror? Dlaczego w ogóle warto chodzić na przedstawienia, które konfrontują nas z własnymi lękami? Wszystkie te pytania, niczym potwory ukryte w szafie, czekały na nas podczas tegorocznych Wałbrzyskich Fanaberii, które poświęcone były właśnie strachowi.

Cyfra trzynaście, która wyprzedzała w tym roku nazwę festiwalu, świetnie się w ten cały pomysł wpisała. Pogoda też dopisała – deszcz smagał, a wczesny listopadowy zmrok zaganiał wszystkich do przytulnego foyer. Lecz nie samą numerologią i specyfiką klimatyczną żyła wałbrzyska impreza. Oprócz odpowiedniego doboru spektakli, tematyczną atmosferę wspierać miały liczne „gratisy” w postaci różnorakich wydarzeń towarzyszących. Niepełna ich lista wyglądała następująco: zbiorowy performans Zombie Walk (mały prezent dla wszystkich miłośników The Walking Dead), tak popularne w ostatnich latach nocne zwiedzanie czegokolwiek (w tym wypadku budynku teatru), projekcja najgorszego horroru świata oraz Straszne Disco.

Żeby nie było tych wydarzeń za mało, doszedł do nich towarzyszący festiwalowi X Wałbrzyski Pomost, w ramach którego zaproszono spektakl z sąsiedniej Jeleniej Góry. Muszę od razu zapewnić sceptyków, że nie był to tylko i wyłącznie akt sąsiedzkiej przyjaźni i życzliwości. Karskiego historia nieprawdziwa Teatru im. Cypriana Norwida moim zdaniem, a wychodzi na to, że i zdaniem organizatorów, pozostaje najciekawszym i najbardziej udanym projektem tej sceny z ostatnich kilku lat. Oryginalne podejście do ciężkiego, setki raz podejmowanego tematu, aktorski i reżyserski zapał, wyraźnie sformułowany przekaz –  oto nieskomplikowany przepis na sukces.

W tym wypadku ważne było i to, że przedstawieniu temu towarzyszy zupełnie wyjątkowy rodzaj strachu. To, że karykaturalno-groteskowe wygłupy i tańce-łamańce mieszkańców „strefy zero”, gdzie nie doszło do Holocaustu, czyli świata wiecznej demokracji i lukru-cukru-pudru, wywołują dreszcze na plecach, zawdzięczamy wiedzy o rzeczywistym przebiegu wydarzeń. Wiedza ta, chociaż niewątpliwie wzbogaca, jednocześnie obezwładnia i napawa goryczą. Ostatnia ze scen, gdzie Karskiemu, bohaterowi nad bohaterami, zadają proste i nieuniknione pytanie: „Co by było, gdyby się nie panu nie udało?”, sprawia, że gdzieś w samym brzuchu coś drapie, płacze i wyje.

Pierwszy wieczór festiwalu można śmiało nazwać wieczorem ukraińskim. Zanim widzowie wystawili swoje nerwy na próbę, grupa Atmasfera zaprosiła wszystkich na godzinną wyprawę przez malownicze, etniczno-egzotyczne pejzaże dźwiękowe. Ukraińskiemu zespołowi tego dnia towarzyszył nie byle kto, tylko sam Gogol. Teatr Zagłębia w Sosnowcu przywiózł do Wałbrzycha Wija. Krótka nowela, na podstawie której powstał ten ukraiński horror (podtytuł spektaklu), wydana została w 1835 roku, kiedy Edgar Allan Poe dopiero zaczynał swoje nieśmiałe próby oswojenia szerszego grona czytelników z tym faktycznie nieistniejącym jeszcze gatunkiem. Dla ówczesnej literatury Wij pozostaje czymś wyjątkowym, dziwacznym i nie do końca zrozumiałym.

Niektórzy być może jeszcze pamiętają kultową wersję przygód studenta kijowskiego seminarium Chomy w czarno-białym radzieckim filmie z 1967 roku. Muszę przyznać, że mam do niego wielki sentyment. Szkoda, że publiczność, jak się wydaje, nie do końca dała się wciągnąć w ten Gogolowski świat. Szkoda, niezbyt często bowiem oglądam przedstawienia, które rzeczywiście chcą opowiadać może niezbyt skomplikowane, lecz intrygujące, trzymające w napięciu historie. Robić to bez nadmiernego gromadzenia niepotrzebnych symboli, semantycznych wariactw i mędrkowania. Podchodzić do materiału niezbyt dosłownie, ale nie wciskając go na siłę w arbitralnie wybraną estetykę, zachowując balans między słowem a obrazem. Wszystko to znalazłem w Wiju w reżyserii Łukasza Kosa, za co mogę mu tylko podziękować.

Teatr Polski w Poznaniu natomiast przywiózł do Wałbrzycha Drakulę, prawdziwego arystokratę grozy. Tylko że po bliższym poznaniu gościa z Transylwanii okazało się, że hrabia przyjechał straszyć nas Internetem i zagubionymi w tych wszystkich „online’ach” piętnastolatkami, które jeszcze „nie robiły tego”. Wszystko to przebrało formę luźnie powiązanych ze sobą bardziej poważnych i całkiem kabaretowych skeczów. Spektakl trwa ciut ponad godzinę i kończy się szczerym wyznaniem dwójki aktorów (Piotr Dąbrowski i Paweł Siwek), że reżyserka Agata Biziuk nie zdążyła ukończyć przedstawienia. Teraz widzowie mogą podzielić się własnymi pomysłami na najbardziej odpowiednią końcówkę. Otóż wysyłam swoją propozycję (jak to często bywa, przyszła mi do głowy sekundę po wyjściu z widowni) – niech na koniec powraca „lewitująca święta”. Każdy, kto był na przedstawieniu, zapewnie zgadnie, o co mi chodzi. Innych natomiast zapraszam do obejrzenia, chociaż w tym akurat wypadku nalegać nie będę.

Główną i jedyną nagrodę festiwalu, którą wręcza się na podstawie głosów publiczności, dostał spektakl Teatru im. Heleny Modrzejewskiej w Legnicy Droga śliska od traw. Jak to diabeł wsią się przeszedł w reżyserii Pawła Wolaka i Katarzyny Dworak. Rozdawany przed spektaklem papierowy termometr, za pomocą którego organizatorzy mierzyli temperaturę przedstawienia, sięgnął niebezpiecznych dla życia 41,15 stopni. Trudno się temu dziwić, zważywszy na to, że tytułowy Diabeł pojawia się już w pierwszej scenie, żeby towarzyszyć, komentować, współtworzyć całe przedstawienie. Lecz świetny w tej roli Grzegorz Wojdon nie ma w sobie zgoła nic z tradycyjnych atrybutów „księcia ciemności”. Daleko mu też do ohydnych potworów z obrazów Boscha. Ubrany w elegancką, nie bez estradowego szpanu, marynarkę, wygląda na prowadzącego kolejne popularne reality-show.

W rzeczy samej historię, którą zobaczymy, można uznać za kolejną medialną wersję publicznego podglądania czyjegoś prywatnego życia. Tym razem przedmiotem uwagi jest bezimienna polska wieś, gdzie wszystko zaczyna się od rodzinnego przekomarzania przy świątecznym stole, a kończy prawie że antyczną tragedią z nożami, zabójczym szaleństwem, zemstą i torturami. Spektaklowi z Legnicy udało się połączyć psychologiczną różnorodność i wiarygodność postaci z wnikliwymi socjologicznymi obserwacjami, ciętymi dialogami, dobrym humorem i aktualnym, jasnym morałem. Ten ostatni sprowadza się do kończącego przedstawianie wyznania Diabła, że bez naszej pomocy nie potrafiłby nawet ręki podnieść. Świadomość ta, niezależnie od tego, jak zinterpretujemy postać samego diabła, rzeczywiście napawa strachem. Wszystko sami sobie zrobiliśmy i sami sobie załatwiliśmy! Zawsze tak było i zawsze tak będzie! Bardzo się cieszę, że wałbrzyska publiczność doceniła powagę tego przesłania.

Pytanie „Czego państwo się boją?”, którym rozpoczynało się każde pospektaklowe spotkanie, w ostatnich czasach niestety nabiera coraz większej aktualności. W tym sensie, że rzeczywiście mamy obecnie czego się bać i nie jest to zwykłą histerią „sytych i zadowolonych”. „Co to będzie? Co to będzie?” – śpiewał podczas performansu psychoromantycznego (określenie z notki programowej) zespół Wieszcze Niespokojne. Tak, strach krąży po Europie, jak niegdyś krążyło po niej widmo komunizmu. Miejmy jednak nadzieję, że skutki tego błąkania się nie będą równie okropne. Lęki wałbrzyszan podczas festiwalu były zbierane w wymyślonych przez organizatorów Punktach Poboru Strachu, następnie zostały umieszczone w Kapsule Strachu i starannie zakopane. Miejmy nadzieję, że pozostaną tam na zawsze. 

P.S. Nie śledzę na bieżąco całego tego zamieszania wokół tzw. złotego pociągu, podejrzewam jednak, że cenny ładunek tego pojazdu, starym słowiańskim obyczajem, został już „zaocznie” podzielony. Apeluję jednak, żeby jedną, niechby nawet najmniejszą sztabę przekazać Teatrowi Dramatycznemu w Wałbrzychu. Między innymi na kolejne edycje Fanaberii!

21-12-2015

 

13. Wałbrzyskie Fanaberie Teatralne „Straszny Teatr”, 20–26.11.2015

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
dwa plus trzy jako liczbę:
komentarze (3)
  • Użytkownik niezalogowany KIM
    KIM 2015-12-22   10:59:34
    Cytuj

    DOBRA RECENZJA! GRATULACJE DLA AUTORA!

  • Użytkownik niezalogowany Salem
    Salem 2015-12-21   17:52:03
    Cytuj

    ...niech na koniec powraca „lewitująca święta”. Bardzo poprawnie trafiłeś, głęboko i dokładnie!

  • Użytkownik niezalogowany TUR H
    TUR H 2015-12-21   17:06:48
    Cytuj

    Zwięźle, jasno, bez zbędnych dodatków i o wszystkim! Zawsze czytam recenzje tego autora! Pisz, zawsze czekamy! Gratulacje!