Wrażliwość sutków
Sławny filozof zobaczył kiedyś na sklepowej wystawie szyld z napisem „Nogawki skracam”. Zaczął rozmyślać, jak to filozof, czy w tym sklepie rzeczywiście można skrócić nogawkę czy tylko szyld był na sprzedaż. Wizyta w teatrze może skłonić do równie głębokich refleksji. Kronos we wrocławskim Teatrze Polskim rozpoczyna się od wyświetlenia napisu „Spektakl odwołany”. Na premierze nikt nie wyszedł. Każdy myślał…
Napis wyświetlany był na żelaznej, przeciwpożarowej kurtynie przesłaniającej scenę. Już po kwadransie publiczność została wybita z rozmyślań. W olbrzymiej kurtynie otworzyły się z hukiem niewielkie drzwi i na proscenium wyszła aktorka, żeby dać świadectwo. Młody reżyser, niejaki G., przeczytał dzienniki sławnego pisarza G., zatytułowane Kronos, i doszedł do wniosku, że każdy może coś podobnego napisać, nawet aktor. Zaproponował więc artystom Teatru Polskiego, by sobie sami własne Kronosy napisali, a potem to wszystko elegancko ze sceny wygłosili. Widzowie na taki seans mogliby jednak nie przyjść, całe przedsięwzięcie nazwane więc zostało adaptacją głośnej książki wybitnego pisarza. To akurat nic nowego. Tytuły przedstawień teatralnych coraz częściej przywołują tytuły sławnych sztuk czy powieści wyłącznie w celach marketingowych, bo młodzi twórcy pod szyldem klasyków wystawiają własne utwory, zapewne im bliższe.
Tuż za mną siedział bliski znajomy jednej z aktorek i głośno opowiadał o mękach twórczych artystki. Pisała Kronosa. Reżyser G. przemienił bowiem aktorów w pisarzy. Na szczęście nie musieli wymyślać na nowo Ferdydurke czy Kosmosu, mieli napisać własne życiorysy. Większość uznała, że skoro sławny pisarz G. chędożył parobków i własną żonę, to i oni powinni okrasić swoje opowieści pieprznymi szczegółami, dla uwiarygodnienia. Wrocławscy artyści teatru obnażają się więc publicznie w kolejnych wyznaniach swoich Kronosów niczym mimki podczas Floraliów w antycznym Rzymie. Aktorka K., lub C., jest nimfomanką. A może obie, nie pamiętam. Aktor C. zawsze chciał być aktorem, a kiedy nim został, porzucał wszystkie kobiety, które go kochały. Aktor Sz. jest seksoholikiem i biseksualistą. Aktorka S. ma wrażliwe sutki, a także jedno dziecko bez taty. Aktor K. doświadcza wizji, nawet na trzeźwo. Każdy też chędożył, ale jakoś tak smętnie, bez wyobraźni. Do wychędożenia parobka żaden z aktorów się nie przyznał.
W starożytnym Rzymie artystki na koniec swoich nagich popisów paradowały przed podnieconą publicznością z tablicami, na których zapisana była cena za jeden stosunek seksualny. Po widowisku widzowie byli bowiem zachęcani do chędożenia wybitnych mimek w świątyni bogini Flory. Niektórzy wrocławscy artyści zdawali się traktować swój występ również jako formę swoistej autopromocji. Na przykład kiedy Sz. skarżył się publiczności, że wszystkie seks-adresy wyparowały mu tajemniczo z telefonu, na żelaznej kurtynie wyświetlały się powabne portrety jego twarzy…
Ciekawe, co robił reżyser G., gdy aktorzy pisali Kronosy. Pewnie rozmyślał. Rozwijał i pogłębiał antykoncepcję antyinscenizacji. G. bierze bowiem pieniądze od dyrektorów teatrów, żeby w ich teatrach antyreżyserować antyteatr. Inaczej nie umie. Ma antytalent. Naiwnie wierzy, że jego antyteatr to nowy teatr. Ale bunt, wpisany do repertuaru państwowej instytucji i sprowadzony do wyreżyserowania nudnego przedstawienia, ma rangę co najwyżej żartu towarzyskiego.
Młody reżyser, niejaki G., przeczytał dzienniki sławnego pisarza G., zatytułowane Kronos, i doszedł do wniosku, że każdy może coś podobnego napisać, nawet aktor. Przez pierwszą godzinę trzeba się gapić na przeciwpożarową kurtynę. Wyświetlany jest na niej niekiedy film z działań aktorów za kurtyną, czyli na scenie niewidocznej dla publiczności. Obraz jest byle jaki. Transmisja rwie się i ostatecznie zacina. Miła pani informuje o przerwie z powodów technicznych. Nikt nie wie, czy to antyteatr czy przerwa prawdziwa. Część widzów wychodzi. Część zostaje i myśli. Po dwudziestu minutach transmisja ze sceny zostaje przywrócona. Aktorzy kontynuują zwierzenia. Możemy oglądać w powiększeniu ich twarze i mikroporty. Dwaj aktorzy z wiertarką i młotkiem udają operację na mózgu trzeciego aktora leżącego na łóżku. To pewnie pisarz G., postać fikcyjna. Choć w tym odwołanym spektaklu nic nie może być pewne. W międzyczasie na proscenium wychodzi aktor C. i z dużą powagą czyta swego Kronosa. Transmisja powraca. Nagle, ku wielkiemu zaskoczeniu, żelazna kurtyna podnosi się w górę. Naszym oczom objawia się kolorowa, oświetlona scenografia.
Tam właśnie, na tle malowniczych słupów z folii, aktorka S. wyjawia prawdę o własnych sutkach. W tym czasie kilkoro aktorów bawi się w ganianego. Potem aktor K. zwierza się z problemów psychicznych. Inni snują się po ogromnej przestrzeni bez celu. Kurtyna znowu opada. Świadectwa ze sceny transmitowane są ponownie w wersji wideo. Tylko seksoholik Sz. wydobywa się spoza żelaznej kurtyny, żeby zaśpiewać ładną piosenkę razem z panią grającą na gitarze. Muzyka do spektaklu tworzona jest na żywo i towarzyszy większości aktorskich wynurzeń niczym pampers w serialu brazylijskim. Po jakimś czasie kurtyna raz jeszcze idzie w górę. Na scenie aktor Z. dyktuje własnego Kronosa aktorce piszącej na komputerze. To mogliby być pisarz G. i jego żona Rita. Ale Z. nie gra pisarza G. Gra siebie. Opowiada o swoich przygodach we Wrocławiu w latach 70. Cedzi słowa wolno, bardzo wolno. W skupieniu pali papierosa i popija kawę. Trwa to wieki. W końcu nawet antyreżyser G. tego nie wytrzymuje i spuszcza żelazną kurtynę. Z. próbuje coś jeszcze mówić w kierunku widowni, ale zagłusza go opadająca z łoskotem blacha. Koniec i bomba. A kto patrzył, ten trąba.
Podczas przedstawienia poznajemy intymne detale życia wielu artystów i artystek, nie dowiadujemy się jednak niczego o G., twórcy „adaptacji scenicznej i reżyserii”. A z pewnością wielu widzów chętnie by usłyszało, kogo G. chędoży i czym to robi. W programie do spektaklu G. zdradza tylko, że najbardziej mu doskwiera bycie reżyserem. Mozolnie, acz skutecznie uwalnia się jednak od tego ciężaru. Kronos w Teatrze Polskim potwierdza jego antytalent. Po tym spektaklu spokojnie może uznać, że reżyserem nie jest. Strach jednak myśleć, w co G. może się przeistoczyć. W tym samym programie zwierza się, że marzy o wymordowaniu mieszkańców dużego miasta. To nie pierwszy artysta z takimi marzeniami. Tamten też robił w sztukach wizualnych. I na początku wszyscy się z niego śmiali.
Bogusław Litwiniec, legendarny twórca Teatru „Kalambur”, wychodząc oburzony w połowie spektaklu, krzyczał – o ile dobrze zrozumiałem – że reżyser wymaga fachowej pomocy. Mógł mieć rację.
18-12-2013
galeria zdjęć Kronos, reż. K. Garbaczewski, fot. Natalia Kabanow ZOBACZ WIĘCEJ
Teatr Polski we Wrocławiu
Witold Gombrowicz
Kronos
adaptacja sceniczna i reżyseria: Krzysztof Garbaczewski
scenografia: Aleksandra Wasilkowska
kostiumy: Svenja Gassen
muzyka: Julia Marcell
obsada: Sylwia Boroń, Agnieszka Kwietniewska, Halina Rasiakówna, Ewa Skibińska, Janka Woźnicka, Marta Zięba, Adam Cywka, Andrzej Kłak, Cezary Łukaszewicz, Marcin Pempuś, Paweł Smagała (gościnnie), Wojciech Ziemiański, Adam Szczyszczaj
premiera: 15.12.2013
Dzisiaj byłam na Kronosie, to co mnie chyba najbardziej zasmuciło, to ilość niedoróbek oraz momentami bardzo słaba gra aktorek, dramatyczna wręcz dykcja. Całość niespójna. Technicznie wręcz sprawia wrażenie bardzo amatorskiego przedstawienia, co na tym poziomie wydaje się wręcz niemożliwe. Wszystko jakby nieprzerobione, nieprzetrawione, a to przecież nie pierwsze przedstawienie.
Dzisiaj miałem nieprzyjemność bycia na tym czymś. Tym bełkocie bez ładu i składu, polotu, koncepcji, choćby promila wizji i kreatywności. Czyżby reżyser pukał w dno od spodu...? Wstyd i hańba dla TP. To kolejny bardzo słaby spektakl, po bełkotliwym "Klinikien...". Czy pan dyrektor nie mógłby się udać po rozum do krowy? Taka "wizja" teatru, tacy "reżyserzy" to równia pochyła.
Jeszcze jedno mnie rozbawiło. Zarzut z tym Hitlerem. Przecież to odpowiedź na fantazje reżysera, który chciałby wymordować ludzi. To jego wyznanie jest ok, a kpina Kocura z tego już nie? Dziwna logika, przyznam.
To, że się taka recenzja tu ukazała, to właśnie doskonały przykład, że są rzetelni i obiektywni. Nie znalazłem miejsca w internecie, w którym by były tak różne i tak wyczerpujące opinie na temat spektakli. Czy to "postępowych", czy "konserwatywnych". No bo przecież nie na e-teatrze. melpomen napisał(a):
melpomen napisał(a):
Poprosimy, jak czytelnicy, o konkretny przykład nierzetelności i nieobiektywności (choć to akurat dyskusyjne, w przypadku recenzji)."teatralny.pl ma za zadanie rzetelnie i obiektywnie opisywać wszystkie fakty życia teatralnego" - ta pseudorecenzja, jak widać, jest dobitnym przykładem rzetelności i obiektywności. W sam raz na poziomie pudelka.pl, którym widocznie teatralny.pl chce być. No to niech sobie będzie, tylko proszę nie mydlić oczu jakąś tam rzetelnością i obiektywnością.
Jeśli artyści w spektaklach mogą w ironiczny sposób oceniać innych, atakować, ośmieszać, pokazywać bezlitośnie słabości często także konkretnych osób, to czemu recenzent nie może? Jakieś inne zasady gry? To hipokryzja.
Spektakl widziałem, bardzo słaby. Recenzja pana Kocura jest natomiast żenująca. Chodzi o jakąś osobistą frustrację? Winszowałbym sobie recenzji w których w merytoryczny, KULTURALNY, CYWILIZOWANY, sposób opisuje się wielotygodniową pracę (jaka by ona nie była) zespołu ludzi a nie wylewa pomyje wiadrami.
Byłem. Widziałem. Nie wierzyłem ,że to co widzę dzieje sie naprawdę. Recenzję pana Mirosława Kocura uważam ,za bardzo delikatną i kulturalną. To ocean grafomanii i tandety.A przede wszystkim oszustwa . Chyba ,że o to chodziło. Jeżeli tak,to się udało.
Malowniczy...genialny jest! :) To jest recenzja na miarę starych mistrzów. Oczywiście po bandzie i bez litości, ale jeśli współcześni artyści mogą wyśmiewać/obnażać w spektaklach zjawiska i ludzi (a uważam, że jak robią to mądrze, to mają do tego prawo!) to tak recenzent ma prawo do znęcania się nad nimi. Bijemy w kogoś jak w bęben, a sami jesteśmy pod kloszem? Nie ma tak dobrze.
no tak, ale te zalinkowane artykuły są jakieś... asekuracyjne i letnie i trochę jakby nie wiadomo co z tym zrobić. a myśl że internet i media i esemsy i takie pokolenie? no ale to można było przeczytać w gazecie dziesięć lat temu. spektaklu nie widziałam, mówię tylko o recenzjach. p. Kocur bardzo malowniczy jest ale taka jego cecha. tak jak dziwność reżysera G.
i tak jeszcze: http://www.e-teatr.pl/pl/artykuly/174748.html
a można też tak to odczytać: http://www.rp.pl/artykul/9131,1073048-Kronos-Krzysztofa-Garbaczewskiego-we-Woclawiu.html ale prościej obśmiać i wyzwać od kurew i hitlerów.
Tak bardzo się chciało, tak bardzo się czekało może tym razem się odwróci, może w końcu ruszymy do przodu.Niestety,. jeszcze gorzej!A może działamy w kierunku, jakby to zrobić co by tu wymyślić żeby było gorzej.No skoro tak? to ok! Zadanie wykonane.
złośliwy troll napisał(a):
czytaj uchem, anie brzuchem trollu. Wyszedł przed przerwą, a nie po napisie, sierotoPokażże co, gówniarzu, tym gówniarzom, bo wstyd będzie. Plum!
Przecież chodzi o to, że nikt nie wyszedł po tym numerze ze "spektakl odwołany", a nie że w ogóle. Potem wychodzili, sam widziałem. Recenzja cudowna ;)
Początek recenzji: "Na premierze nikt nie wyszedł". Koniec recenzji: "Bogusław Litwiniec, [...] wychodząc oburzony w połowie spektaklu [...]". Pogratulować autorowi konsekwencji. Ale pewnie by się błyskotliwy koncept leadu zaburzył ;-)