AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Współczesność w cieniu greckich mitów

Muzyk i polonistka, w latach 50. XX w. aktorka Teatru na Tarczyńskiej i Teatru Poezji UW, później wieloletnia nauczycielka muzyki w Szkole Podstawowej nr 15 w Warszawie, profesor Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina i publicystka „Ruchu Muzycznego”. Doktor habilitowana nauk humanistycznych, autorka książek o teatrze muzycznym i polskich artystach. Publikowała też w „Teatrze”, „Dialogu”, nowojorskim „Przeglądzie Polskim”,„Pamiętniku Teatralnym”. Współpracuje z ISPAN i z Teatrem Wielkim – Operą Narodową.
A A A
 

Tej jesieni Warszawska Opera Kameralna zorganizowała drugą już edycję Sceny Młodych. Napłynęło 49 projektów operowych, teatralnych i tanecznych z Warszawy, Gdańska, Krakowa, Łodzi, Białegostoku, Bytomia, Wrocławia, Mławy i Londynu. Nie brano pod uwagę licznych projektów koncertów. Właściwie szkoda.

Przecież sama Warszawska Opera Kameralna dawała i daje dużo koncertów. Mnóstwo utworów czeka na swoje wykonania i mnóstwo arcydzieł na nowe interpretacje. A każda scena, byle o przyzwoitych parametrach akustycznych, stanowić może miejsce do koncertów.

Wśród projektów rozpatrywanych przez jury niewiele tym razem było propozycji stricte współczesnych, takich, w których młodzi tworzą wszystko: utwór i koncept realizacji. Z serii siedmiu przedstawień do kategorii nowości zaliczam dwa. W obu przypadkach młodzież próbowała odnieść się do otaczającej ją teraźniejszości poprzez sięgnięcie w głęboką przeszłość, aż do antyku i greckich mitów. Męczy ją teraźniejszość? To ucieczka czy chęć poznania korzeni kultury? Nie wiem. W każdym razie Bachantki (16, 17 X), co samym tytułem zapowiadały wiele, zawiodły. Idea współczesnego spojrzenia na świat Dionizosa, sformułowana w programie przez reżyserkę Kamilę Michalak, nie znalazła odbicia w zastosowanych przez nią środkach teatralnych i muzycznych. Nadzieja, że zaproszeni do projektu aktorzy, młodzi na ogół, z XXI wieku, ze zrozumieniem i zaangażowaniem przekażą widzom fragmenty tragedii Eurypidesa z V w. p.n.e., w XIX-wiecznym przekładzie Zygmunta Węclewskiego, z góry skazana była na porażkę. Obnażeni, kędzierzawi chłopcy leżeli, stali lub siedzieli będąc niby Dionizosem i Gońcem. Coś na pamięć pod nosem mówili. I tyle. Akcja, jak należało się domyślać, działa się w lesie (Dionizos bąkał coś o sosnach). Szpaler żywych choinek zamykał scenę, choinki też wypełniły nieczynną orkiestrową fosę. Jedynie w grze Jakuba Wieczorka można było dostrzec zarys – chwilami prawdziwie wyrazisty – roli Penteja. Najpierw władczy, krzykliwy, łomotał w podłoże, wymachiwał kończynami, ale wizja przeobrażenia w kobietę go kusiła; wiotczał, czynił kolisty gest dłoni. W końcu światło wycięło w czerni tylko jego twarz. Maskę. Aktor odrobinę ją przechylił i zastygł w dziwnym grymasie śmierci. 

Strona muzyczna, w żaden sposób nie spojona z teatralną, wypadła lepiej. Z głębi, zza zieleni drzew, dobiegał chóralny śpiew bachantek: cierpkie harmonicznie, rozlewające się plamy dźwiękowe raz zwięzłe, innym razem rozciągane w czasie, niepokoiły, elektryzowały; niekiedy obiegały wnętrze teatru. Były (chyba) nagłośnione i sterowane z konsolety. Niewidoczne dla publiczności członkinie Warszawskiego Towarzystwa Scenicznego (wyszły tylko do ukłonów), stapiając głosy w jedno, wykonały je doskonale. Sięgnięto tu do opery Die Bakchantinnen (z 1930 r.) Egona Wellesza, austriackiego kompozytora o oryginalnych inspiracjach. Jego utworów nigdy bodaj nie grano w Polsce i za sam taki wybór kierownictwu muzycznemu przedstawienia w osobie Lilianny Krych należą się wyrazy uznania. Sądząc po fragmentach to odmiana wiedeńskiego ekspresjonizmu. W takim stylu brzmiał (a cappella) ekstatyczno-histeryczny monolog Agawe. W jej absolutnie współczesną – z woli scenografki Karoliny Fandrejewskiej – figurę wcieliła się doświadczona już scenicznie sopranistka Aleksandra Klimczak. Miała czarne futro, czarne szpilki, czarną perukę z fiokiem i czarną szminkę krzywo nałożoną na wargi. Śpiewała świetnie. Miotała się u stóp syna, Penteja. To ona, matka, rozszarpała razem z bachantkami jego ciało. Ściągnęła rajstopy, skuliła się na podłodze tyłem do widowni. Jej nagie nogi przy czerni futra wyrażały bezradność wobec czynu, jaki popełniła.  

Takie rozwiązania reżysersko-aktorskie, jak moment cierpienia Agawe czy wcześniejszy śmierci Penteja pozwala wierzyć, że Kamila Michalak (już nagradzana, a przeze mnie wysoko ceniona za Gwałt na Lukrecji Brittena, niezależną produkcję z 2013 r.) ma rzeczywiście coś do powiedzenia w teatrze muzycznym. Natomiast absolutną świeżość artystycznego myślenia wnieśli nowi dla tego środowiska twórcy Wieczoru współczesnej opery kameralnej: student dyrygentury Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina Jarosław Praszczałek, pomysłodawca wieczoru, Ewelina Grzechnik i Marta Grądzka – projektantki scenografii i kostiumów oraz reżyserki całości (a na co dzień jeszcze aktorki pantomimy), gromadka śpiewających żółtodziobów (niekiedy dawało się słyszeć, że nieopierzonych jeszcze w sztuce wokalistyki), no i, last but not least, troje kompozytorów. Nazwali razem swój wieczór prapremier FuturOpera, ale więcej, niż do Future (przyszłości), było w nim odwołań do Past: mitów i archetypów kultury. Otworzyli tym samym szerokie pole do metaforycznych ujęć losu człowieka, jako że każdy jest wędrowcem (jak bohater Three tall tales of Doctor Monsieur Façade [Trzy nieprawdopodobne historie Doktora…] Ryana Latimera z Londynu), każdy ma w sobie śmieszność (jak ów bohater), każdy kogoś szuka (jak pieśniarz z Labiryntu Orfeja Burzyńskiej) i każdy boryka się ze śmiercią (jak rybak z Wasserstimmen Przybylskiego, co w sieci znalazł szczątki dziewczyny). 

Ogólny ton nadała Nikolet Burzyńska, wywodząca się ze Śląska kompozytorka i aranżerka po studiach w uczelniach muzycznych Warszawy i Strasburga, aktywna, jak się okazuje, uczestniczka życia muzycznego w Europie. Podłoże libretta Labiryntu Orfeja wywiodła (wraz z Pawłem Przezwańskim) z twórczości literackiego outsidera starszej generacji, Jacka Dobrowolskiego. Znawca buddyzmu i zen, tłumacz najwybitniejszych osobistości współczesnego teatru, jakie odwiedzały Polskę (Pina Bausch, Peter Brook, Ellen Stewart, Robert Wilson), wywarł, jak się zdaje, szczęśliwy wpływ na to, co działo się na scenie i poniżej, w zespole dziewięciorga instrumentalistów. Nic nie było oczywiste, wszystko – sugestywne i zastanawiające.

Postać męską (baryton Łukasz Skrobek) można uznać za błądzącego Orfeusza, dwie małe ściany rozsuwały się przed nim i zsuwały jak w labiryncie. Wyłaniała się dziewczyna (Eurydyka?) w powiewnym tiulu. Twarze obojga w charakteryzacji rodem z barokowego teatru śmierci, a na poły filmowego ekspresjonizmu, z obwiedzionymi czarno oczami, znaczyły ich obecność w krainie cieni. Towarzysząca temu muzyka Burzyńskiej płynęła miękko i melodyjnie, kantyleny otaczała kolorystyczna barwność (grały m.in. skrzypce, gitara, klarnet basowy, to znów tuba lub waltornia), głosy brzmiały solo i w duecie. Wyświetlany tekst z dyskretnym rymem wspomagał słownym obrazem to, co krążyło w myślach i odczuciach lirycznych podmiotów tych wierszy i pochodnych osób scenicznych. Zrodziła się kulminacja: dramatyczne uderzenia w bęben (do akcji wprowadził je niepospolity perkusista Leszek Lorent) wprawiły w szybszy ruch ściany labiryntu i dwa jeszcze wcielenia Eurydyki (jedna odzywała się nisko i ciemno – może być miała mityczną furią?). Ona sama zrzuciła jasny tiul, ukazując się w czerni. Burzyńska nadzwyczaj zręcznie skomponowała ensemble tercetu głosów żeńskich i dopowiadającego barytonu. Dym wypełzł na scenę. Coś się stało, coś zmąciło, coś skończyło.

A po chwili zaczęło od nowa, wraz z inną, biegnącą z rytmicznym drive’em muzyką Dariusza Przybylskiego, jednego z najbardziej obiecujących twórców młodego pokolenia. Ściany zostały, wsunięto łóżko z niewyraźnym ludzkim kształtem. Głosy z wody (Wasserstimmen) otworzyła przerażona twarz i spieszny śpiew (do słów libretta Przemysława Fiugajskiego wedle eskimoskiej legendy) barytona Michała Przygońskiego. Kształt wyplątał się z sieci, zmienił w dziewczynę. Sopran głównej wykonawczyni Olgi Siemieńczuk pewniej brzmiał w Labiryncie Orfeja; tutaj wymóg ekspresji w wysokim rejestrze okazał się trudniejszym zadaniem, ale w sumie spisała się znakomicie, barwa jej głosu i sposób śpiewu oraz drobna, lekka w ruchu postać do obu tych ról nierealnych zjaw nadzwyczaj trafnie zostały dobrane. Dźwięczały też czasem dwa delikatne mezzosoprany (siostry Natalia i Justyna Ołów); obie, niczym morskie najady, falowały zieloną albo srebrzystą materią. Dymienie zza kulis czy ręcznie wywoływane wodne fale wydać się mogły nader naiwnym środkiem teatralizacji zdarzeń, jednak wpisały się w konsekwentnie utrzymaną w tym przedstawieniu konwencję baśni i snu.  

Każde z wewnętrznych ogniw tego znakomitego przedstawienia miało precyzyjnie skonstruowaną formę. Ale dziwną, nieomal mistyczną jego poetykę realizatorzy postanowili przełamać figurą zamyślonego… klowna. On pierwszy, w jaskrawo kraciastym ubiorze, z czupryną sterczącą i głupawą miną pokazał się publiczności. Ciągle ktoś z kolegów artystów go potrącał – z innego był przecież świata – wciąż coś gubił i nieporadnie zbierał. Nic nie mówił, lecz na przegubach dłoni, w kieszeniach i w torbie miał rozmaite perkusjonalia, brzękadła, gwizdki, piszczałki, dziecięce trąbki. Wyczekiwał ciszę i cicho szeleścił blaszkami. Albo potrząsał dzwoneczkiem. A gdy wydał cichuteńki, wysoki dźwięk piszczałką, ten sam dokładnie dźwięk równie subtelnie podjął z fosy flet Magdaleny Łapińskiej i dopiero wtedy Orfej począł zbliżać się do labiryntu. Podobna scenka klowna, inaczej rozegrana, oddzieliła Labirynt Orfeja od Głosów z wody. Do niego należał też już bardziej rozbudowany finał, nawet ze słowną narracją aktora-śpiewaka, o surrealistycznej treści. Tym samym domknęły się owe Trzy nieprawdopodobne historie Doktora Monsieur Façade’a Ryana Latimera.

Każde z wewnętrznych ogniw tego znakomitego przedstawienia miało precyzyjnie skonstruowaną formę. A także całość przemyślaną od pierwszej nuty i sytuacji scenicznej do ostatniej. Klown otworzył wieczór i on go zamknął: siadł znużony na scenie, odwrócił głowę i spoważniał. Wówczas z głębi wyłoniła się dziewczyna, niby-Eurydyka, niby-topielica. Z profilu klowna można było wyczytać, że nad jej/ich losem warto się zastanowić. I zapadła kurtyna.

Muzyka Burzyńskiej bezbłędnie wytwarzała nastrój, muzyka Przybylskiego – napisana na pięć zaledwie instrumentów! – budowała napięcie i dramaturgię, wykazała rzadką zgodność narracji dźwiękowej i scenicznej. Oboje dowiedli talentu w komponowaniu partytur rzeczywiście operowych. Czy będą mieli szansę talent ten rozwinąć? Czas pokaże. 

14-11-2014

galeria zdjęć Bachantki, reż. Kamila Michalak, SCENA MŁODYCH WARSZAWSKIEJ OPERY KAMERALNEJ Bachantki, reż. Kamila Michalak, SCENA MŁODYCH WARSZAWSKIEJ OPERY KAMERALNEJ Bachantki, reż. Kamila Michalak, SCENA MŁODYCH WARSZAWSKIEJ OPERY KAMERALNEJ Bachantki, reż. Kamila Michalak, SCENA MŁODYCH WARSZAWSKIEJ OPERY KAMERALNEJ ZOBACZ WIĘCEJ
 

SCENA MŁODYCH WARSZAWSKIEJ OPERY KAMERALNEJ (16 X – 6 XI)
Bachantki
na podstawie dramatu Eurypidesa w przekładzie Zygmunta Węclewskiego z wykorzystaniem fragmentów opery Die Bacchantinen Egona Wellesza
reżyseria: Kamila Michalak
kierownictwo muzyczne: Lilianna Krych
scenografia: Karolina Fandrejewska
obsada: Aleksandra Klimczak (sopran); aktorzy: Kamil Przystał, Kacper Matula, Jakub Wieczorek, Sławomir Głazek, Jacek Różański oraz Chór Warszawskiego Towarzystwa Scenicznego

Wieczór współczesnej opery kameralnej / FuturOpera, 5-6 XI 2014
reżyseria, scenografia, kostiumy: Ewelina Grzechnik, Marta Grądzka
kierownictwo muzyczne, dyrygent: Jarosław Praszczałek

Nikolet Burzyńska
Labirynt Orfeja
libretto: Paweł Przezwański, Nikolet Burzyńska
na podstawie poematu Raróg i dramatu Dziewanna Jacka Dobrowolskiego

Ryan Latimer
Three Tall Tales of Doctor Monsieur Façade
libretto: Ryan Latimer

Dariusz Przybylski
Wasserstimmen
libretto: Przemysław Fiugajski

obsada: Olga Siemieńczuk (sopran), Natalia i Justyna Ołów (mezzosoprany), Łukasz Skrobek, Michał Przygoński (barytony), James Christopher Oldham (mim)
muzycy: Magdalena Łapińska – flet, Mateusz Rajkowski – klarnet, klarnet basowy, Paula Lis – waltornia, Krzysztof Piaszczyk – tuba, Leszek Lorent – perkusja, Paulina Garlińska – gitara, Paweł Janas – akordeon, Mateusz Zaziębło – skrzypce, Can Kehri – wiolonczela 

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
dwa plus trzy jako liczbę: