Życie w 2D
Muszę przyznać, że na scenie Teatru Studio tekst Masłowskiej nabiera nieco miąższości. Ale tylko trochę, tyle, ile wynosi różnica między planszą storyboardu a zainscenizowaną i odegraną scenką. Jak podczas lektury dramat wydał mi się plakatowy, tak w teatrze również zmaterializował się tylko w dwóch wymiarach. Jest jasne, że Agnieszka Glińska ma zupełnie inny pogląd na Dwoje biednych Rumunów.
Lektura Dwojga biednych Rumunów mówiących po polsku Doroty Masłowskiej wywołuje wrażenia nudy, fałszu i jałowości, identyczne jak przy próbie przebrnięcia przez pierwsze strony harlequina. A przecież Masłowska operuje na przeciwnym biegunie, napisała anty-harlequina. Żadnego sentymentalizmu, historia jest śmieszna tylko z pozoru, w istocie straszna – uprzedza autorka na czwartej stronie okładki. Czyni bohaterami lumpenfilistrów średniego i młodego pokolenia i wymyśla ekstremalne jak na mieszczańską wytrzymałość sytuacje. Dżina i Parcha, rzekomi Rumuni, to para imprezowiczów, którzy nie zorientowali się w porę, że balanga się skończyła, trzeba zrzucić przebranie, założyć pidżamki i iść spać. Rozdokazywani i odurzeni trafiają poza granice stołeczności, a polska prowincja okazuje się pułapką obsługiwaną przez nieżyczliwie nieufnych, żałosnych i sfrustrowanych ludzi. Następnie Masłowska demaskuje tytułowych Rumunów jako serialowego aktora i młodocianą, samotną matkę, a na koniec każe Dżinie się powiesić, co, nawiasem mówiąc, jest równie łatwe do przewidzenia jak proroctwo, że następne święta też nie będą białe.
W harlequinie główni bohaterowie są piękni i dobrzy, a romans ma małżeński finał, u Masłowskiej wszyscy są nieszczęśliwi, wiodą marne życie, nie ma miłości, są tylko zdrady i przygodny, smutny seks i, rzecz jasna, nie ma happy endu. I co? I nic, zero wstrząsu. Bo odwrócenie biegunów niczego nie załatwia, w obu wariantach, harlequina i anty-harlequina rządzą półprawdy. Zapowiadano literaturę o ludzkiej rozpaczy, tymczasem Masłowska podpisała plakat ostrzegający przed skutkami przedawkowania środków odurzających i nieplanowanej ciąży.
Wolałabym Dwoje biednych Rumunów w konwencji na przykład czarnej komedii, bez niewiarygodnego serio, które zamiast przejmować, wywołuje u mnie śmiech niezamierzony, niestosowny a niepohamowany jak głupawka podczas ceremonii pogrzebowej.Dobrze wiem, jak łatwo ulec temu złudzeniu, wystarczy wsiąść do pierwszego lepszego autobusu komunikacji miejskiej albo do pociągu i natychmiast osacza gadanina w ramach darmowych abonamentów. Nic tylko włączyć dyktafon. W większości przypadków przyczyną porażki jest próba zapisania tej rozgadanej rzeczywistości wprost, „jak w życiu”, bez formy. Co prawda Masłowska stosuje jakiś rodzaj stylizacji, ale chwyty językowe, takie jak: podsłuchana, potoczna składnia, nadużywanie imiesłowów, wyliczanka, fonetyczny zapis zwrotów obcojęzycznych szybko stają się manierą oraz tracą świeżość i skuteczność. Takiej zabawy wystarczy na skecz, a nie na trzy akty. Zresztą podobne sposoby już dawno przejęli copywriterzy wymyślający telewizyjne reklamy dla banków i operatorów telefonii komórkowych. I mają porównywalne osiągnięcia w dziele opisywania świata.
Jest jasne, że Agnieszka Glińska ma zupełnie inny pogląd na Dwoje biednych Rumunów. Trudno sobie wyobrazić, by reżyserowała i umieszczała na afiszu kierowanego przez siebie teatru dramat, którego nie ceni. Nie ma rady, trzeba ten rozziew opinii wpisać do protokołu rozbieżności i już.
Muszę zresztą przyznać, że na scenie tekst Masłowskiej nabiera nieco miąższości. Ale tylko trochę, tyle, ile wynosi różnica między planszą storyboardu a zainscenizowaną i odegraną scenką. Jak podczas lektury dramat wydał mi się plakatowy, tak w teatrze również zmaterializował się tylko w dwóch wymiarach. Wrażenie to potęguje zamknięcie okna sceny przez ścianę poddasza, na którym rozgrywa się akcja. Ruch sceniczny zdaje się prowadzić tylko w dwie strony, od lewej do prawej i na odwrót. Aktorzy często wygłaszają kwestie raczej do widowni niż do siebie. Nie wykluczam, że ta dwuwymiarowość przestrzeni fizycznej i niefizycznej jest efektem zamierzonym, jak w malarstwie, które świadomie rezygnuje z perspektywy i światłocienia. Ale w efekcie obnaża i tę słabość tekstu Masłowskiej, która polega na topornym przejściu od tonu obyczajowej groteski do kiczowatej drastyczności finału. Wolałabym Dwoje biednych Rumunów w konwencji na przykład czarnej komedii, bez niewiarygodnego serio, które zamiast przejmować, wywołuje u mnie śmiech niezamierzony, niestosowny a niepohamowany jak głupawka podczas ceremonii pogrzebowej.
Trojgu aktorom reżyserka zaproponowała tak modne we współczesnych mieszczańskich sferach płciowe transfery. Za sprawą sztucznego zarostu i niezłej mowy ciała śliczna, kobieca Dorota Landowska stała się mężczyzną, prowincjonalnym policjantem, którego stereotyp narzucili realizatorzy serialu o księdzu-detektywie. W ostatniej odsłonie aktorka wcieliła się w Dziada. Z jurodiwym Masłowska sobie nie poradziła, a Landowska intuicyjnie odwołała się do obłąkańców ze zgoła innego repertuaru – ja usłyszałam Żonę z Nie-Boskiej. Peruka, sukienka, wysokie obcasy, długie, zgrabne nogi plus niewątpliwy talent komiczny – Modest Ruciński jako policjantka i barmanka zmonopolizował sympatię widowni. Dżina (Agnieszka Pawełkiewicz), kobieta-dziecko, u której zbyt wczesne macierzyństwo zatrzymało jej rozwój psychofizyczny, jest wiecznie upalona i wulgarna, a w sferze emocji albo zobojętniała, albo rozhisteryzowana. Parcha (Marcin Januszkiewicz) z woli autorki sztuki cierpi na logoreę, w której wulgaryzmy pełnią funkcję znaków przestankowych, niemniej Januszkiewicz gada bardzo sprawnie. Monika Krzywkowska gra aż trzy postaci i wynik tego meczu w mojej opinii wynosi 2 : 1. Za porażkę uważam rolę Kierowcy, ale nie ma w tym cienia winy aktorki. Po pierwsze kwestie Kierowcy należą do najsłabszych w całej sztuce. Po drugie Krzywkowska wyraźnie źle czuje się w męskim ciele, a charakteryzacja i wyjątkowo nietrafiony kostium wcielenia tego nie ułatwiły. Niemniej Szatniarkę, a zwłaszcza Kobietę Krzywkowska zagrała brawurowo. Rola pijanej damy w pewnym wieku tylko z pozoru jest łatwizną, taka łatwość niesie duże ryzyko grepsu, czego Krzywkowska uniknęła.
Wszystko przebiega bardzo sprawnie, scenka, dżingiel, zmiana kostiumu i peruki, scenka, dżingiel, zmiana… Jest także, rzecz jasna, teatrzyk marionetek. Publiczność dobrze się bawi, owacja, loża malkontentów pustawa. Nie ma się czego czepiać.
9-10-2013
galeria zdjęć Dwoje biednych Rumunów, reż. A. Glińska, fot. Krzysztof Bieliński ZOBACZ WIĘCEJ
Teatr Studio im. Stanisława Ignacego Witkiewicza w Warszawie
Dorota Masłowska
Dwoje biednych Rumunów mówiących po polsku
reżyseria: Agnieszka Glińska
scenografia: Magdalena Maciejewska
kostiumy: Agnieszka Zawadowska
obsada: Monika Krzywkowska, Dorota Landowska, Agnieszka Pawełkiewicz, Marcin Januszkiewicz, Modest Ruciński
premiera: 16.09.2013
Obejrzałam właśnie w TVP Kultura „Dwoje biednych Rumunów…”. Jeżeli tak ma wyglądać teatr, to ja dziękuję za taki teatr. To jest jakaś kompletna pomyłka, a nie teatr. Proszę nie kompromitować teatru w Polsce czymś tak całkowicie bezwartościowym.