AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Życie w 2D

Teatrolog. Pracowała w Wydawnictwie KRĄG, w Instytucie Sztuki PAN, w Teatrze na Woli, w Teatrze Narodowym, w Agencji Filmowej TVP, obecnie w Muzeum Narodowym w Warszawie. Prowadzi zajęcia w Akademii Teatralnej im. Zelwerowicza, publikuje w miesięczniku "Teatr".
A A A
Fot. Krzysztof Bieliński  

Muszę przyznać, że na scenie Teatru Studio tekst Masłowskiej nabiera nieco miąższości. Ale tylko trochę, tyle, ile wynosi różnica między planszą storyboardu a zainscenizowaną i odegraną scenką. Jak podczas lektury dramat wydał mi się plakatowy, tak w teatrze również zmaterializował się tylko w dwóch wymiarach. Jest jasne, że Agnieszka Glińska ma zupełnie inny pogląd na Dwoje biednych Rumunów.

Lektura Dwojga biednych Rumunów mówiących po polsku Doroty Masłowskiej wywołuje wrażenia nudy, fałszu i jałowości, identyczne jak przy próbie przebrnięcia przez pierwsze strony harlequina. A przecież Masłowska operuje na przeciwnym biegunie, napisała anty-harlequina. Żadnego sentymentalizmu, historia jest śmieszna tylko z pozoru, w istocie straszna – uprzedza autorka na czwartej stronie okładki. Czyni bohaterami lumpenfilistrów średniego i młodego pokolenia i wymyśla ekstremalne jak na mieszczańską wytrzymałość sytuacje. Dżina i Parcha, rzekomi Rumuni, to para imprezowiczów, którzy nie zorientowali się w porę, że balanga się skończyła, trzeba zrzucić przebranie, założyć pidżamki i iść spać. Rozdokazywani i odurzeni trafiają poza granice stołeczności, a polska prowincja okazuje się pułapką obsługiwaną przez nieżyczliwie nieufnych, żałosnych i sfrustrowanych ludzi. Następnie Masłowska demaskuje tytułowych Rumunów jako serialowego aktora i młodocianą, samotną matkę, a na koniec każe Dżinie się powiesić, co, nawiasem mówiąc, jest równie łatwe do przewidzenia jak proroctwo, że następne święta też nie będą białe.

W harlequinie główni bohaterowie są piękni i dobrzy, a romans ma małżeński finał, u Masłowskiej wszyscy są nieszczęśliwi, wiodą marne życie, nie ma miłości, są tylko zdrady i przygodny, smutny seks i, rzecz jasna, nie ma happy endu. I co? I nic, zero wstrząsu. Bo odwrócenie biegunów niczego nie załatwia, w obu wariantach, harlequina i anty-harlequina rządzą półprawdy. Zapowiadano literaturę o ludzkiej rozpaczy, tymczasem Masłowska podpisała plakat ostrzegający przed skutkami przedawkowania środków odurzających i nieplanowanej ciąży.

Wolałabym Dwoje biednych Rumunów w konwencji na przykład czarnej komedii, bez niewiarygodnego serio, które zamiast przejmować, wywołuje u mnie śmiech niezamierzony, niestosowny a niepohamowany jak głupawka podczas ceremonii pogrzebowej.Dobrze wiem, jak łatwo ulec temu złudzeniu, wystarczy wsiąść do pierwszego lepszego autobusu komunikacji miejskiej albo do pociągu i natychmiast osacza gadanina w ramach darmowych abonamentów. Nic tylko włączyć dyktafon. W większości przypadków przyczyną porażki jest próba zapisania tej rozgadanej rzeczywistości wprost, „jak w życiu”, bez formy. Co prawda Masłowska stosuje jakiś rodzaj stylizacji, ale chwyty językowe, takie jak: podsłuchana, potoczna składnia, nadużywanie imiesłowów, wyliczanka, fonetyczny zapis zwrotów obcojęzycznych szybko stają się manierą oraz tracą świeżość i skuteczność. Takiej zabawy wystarczy na skecz, a nie na trzy akty. Zresztą podobne sposoby już dawno przejęli copywriterzy wymyślający telewizyjne reklamy dla banków i operatorów telefonii komórkowych. I mają porównywalne osiągnięcia w dziele opisywania świata.

Jest jasne, że Agnieszka Glińska ma zupełnie inny pogląd na Dwoje biednych Rumunów. Trudno sobie wyobrazić, by reżyserowała i umieszczała na afiszu kierowanego przez siebie teatru dramat, którego nie ceni. Nie ma rady, trzeba ten rozziew opinii wpisać do protokołu rozbieżności i już.

Muszę zresztą przyznać, że na scenie tekst Masłowskiej nabiera nieco miąższości. Ale tylko trochę, tyle, ile wynosi różnica między planszą storyboardu a zainscenizowaną i odegraną scenką. Jak podczas lektury dramat wydał mi się plakatowy, tak w teatrze również zmaterializował się tylko w dwóch wymiarach. Wrażenie to potęguje zamknięcie okna sceny przez ścianę poddasza, na którym rozgrywa się akcja. Ruch sceniczny zdaje się prowadzić tylko w dwie strony, od lewej do prawej i na odwrót. Aktorzy często wygłaszają kwestie raczej do widowni niż do siebie. Nie wykluczam, że ta dwuwymiarowość przestrzeni fizycznej i niefizycznej jest efektem zamierzonym, jak w malarstwie, które świadomie rezygnuje z perspektywy i światłocienia. Ale w efekcie obnaża i tę słabość tekstu Masłowskiej, która polega na topornym przejściu od tonu obyczajowej groteski do kiczowatej drastyczności finału. Wolałabym Dwoje biednych Rumunów w konwencji na przykład czarnej komedii, bez niewiarygodnego serio, które zamiast przejmować, wywołuje u mnie śmiech niezamierzony, niestosowny a niepohamowany jak głupawka podczas ceremonii pogrzebowej.

Trojgu aktorom reżyserka zaproponowała tak modne we współczesnych mieszczańskich sferach płciowe transfery. Za sprawą sztucznego zarostu i niezłej mowy ciała śliczna, kobieca Dorota Landowska stała się mężczyzną, prowincjonalnym policjantem, którego stereotyp narzucili realizatorzy serialu o księdzu-detektywie. W ostatniej odsłonie aktorka wcieliła się w Dziada. Z jurodiwym Masłowska sobie nie poradziła, a Landowska intuicyjnie odwołała się do obłąkańców ze zgoła innego repertuaru – ja usłyszałam Żonę z Nie-Boskiej. Peruka, sukienka, wysokie obcasy, długie, zgrabne nogi plus niewątpliwy talent komiczny – Modest Ruciński jako policjantka i barmanka zmonopolizował sympatię widowni. Dżina (Agnieszka Pawełkiewicz), kobieta-dziecko, u której zbyt wczesne macierzyństwo zatrzymało jej rozwój psychofizyczny, jest wiecznie upalona i wulgarna, a w sferze emocji albo zobojętniała, albo rozhisteryzowana. Parcha (Marcin Januszkiewicz) z woli autorki sztuki cierpi na logoreę, w której wulgaryzmy pełnią funkcję znaków przestankowych, niemniej Januszkiewicz gada bardzo sprawnie. Monika Krzywkowska gra aż trzy postaci i wynik tego meczu w mojej opinii wynosi 2 : 1. Za porażkę uważam rolę Kierowcy, ale nie ma w tym cienia winy aktorki. Po pierwsze kwestie Kierowcy należą do najsłabszych w całej sztuce. Po drugie Krzywkowska wyraźnie źle czuje się w męskim ciele, a charakteryzacja i wyjątkowo nietrafiony kostium wcielenia tego nie ułatwiły. Niemniej Szatniarkę, a zwłaszcza Kobietę Krzywkowska zagrała brawurowo. Rola pijanej damy w pewnym wieku tylko z pozoru jest łatwizną, taka łatwość niesie duże ryzyko grepsu, czego Krzywkowska uniknęła.

Wszystko przebiega bardzo sprawnie, scenka, dżingiel, zmiana kostiumu i peruki, scenka, dżingiel, zmiana… Jest także, rzecz jasna, teatrzyk marionetek. Publiczność dobrze się bawi, owacja, loża malkontentów pustawa. Nie ma się czego czepiać.

9-10-2013

galeria zdjęć Dwoje biednych Rumunów, reż. A. Glińska, fot. Krzysztof Bieliński Dwoje biednych Rumunów, reż. A. Glińska, fot. Krzysztof Bieliński Dwoje biednych Rumunów, reż. A. Glińska, fot. Krzysztof Bieliński Dwoje biednych Rumunów, reż. A. Glińska, fot. Krzysztof Bieliński ZOBACZ WIĘCEJ
 

Teatr Studio im. Stanisława Ignacego Witkiewicza w Warszawie
Dorota Masłowska
Dwoje biednych Rumunów mówiących po polsku
reżyseria: Agnieszka Glińska
scenografia: Magdalena Maciejewska
kostiumy: Agnieszka Zawadowska
obsada: Monika Krzywkowska, Dorota Landowska, Agnieszka Pawełkiewicz, Marcin Januszkiewicz, Modest Ruciński
premiera: 16.09.2013

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
dwa plus trzy jako liczbę:
komentarze (1)
  • Użytkownik niezalogowany Polonistka
    Polonistka 2015-03-03   21:57:45
    Cytuj

    Obejrzałam właśnie w TVP Kultura „Dwoje biednych Rumunów…”. Jeżeli tak ma wyglądać teatr, to ja dziękuję za taki teatr. To jest jakaś kompletna pomyłka, a nie teatr. Proszę nie kompromitować teatru w Polsce czymś tak całkowicie bezwartościowym.