Dziewczyny, robimy teatr!
Magda Piekarska: Skąd jesteście?
Soffia Onishchenko: Ja z Kysliwki, to mała miejscowość niedaleko Charkowa.
Daria Bogdan: Ja z Charkowa.
Vasylyna Martseniuk: A ja z Bahmut, miasta w obwodzie donieckim.
Znałyście się wcześniej?
Daria Bogdan: My z Sonią trzymałyśmy się razem od początku studiów.
Vasylyna Martseniuk: Ja byłam rok niżej. Studiowałyśmy na tym samym kierunku – lalkarstwo w Charkowskim Państwowym Instytucie Sztuki im. Iwana Piotrowicza Kotljarowskiego. Widywałam Sonię i Daszę na uczelnianych korytarzach, ale poznałyśmy się dopiero tu, w Polsce, kiedy po wybuchu wojny w Ukrainie wszystkie trzy zaczęłyśmy studiować w Akademii Sztuk Teatralnych.
Jak trafiłyście do Wrocławia?
Vasylyna Martseniuk: Przez naszą charkowską wykładowczynię, prof. Julię Bilinską. Miała we Wrocławiu znajomych, bywała tu wcześniej na festiwalach. 1 marca byłam już w Polsce, zatrzymałam się u siostry w Warszawie. Spędziłam tam dwa tygodnie, wszystko wydawało się tymczasowe, nie robiłam planów. Aż profesor Bilińska powiedziała mi, że mogłabym kontynuować studia w Białymstoku albo we Wrocławiu. Wybrałam Wrocław i przyjechałam tu całkiem sama, nic nie wiedząc o mieście.
Soffia Onishchenko: My z Daszą przyjechałyśmy 14 marca prosto do Wrocławia – przekraczając granicę, wiedziałyśmy już, że jedziemy studiować. Przedtem długo zastanawiałyśmy się nad wyborem uczelni. Możliwości było sporo, brakowało jednak konkretnych informacji, co nas czeka na miejscu. We Wrocławiu miałyśmy jednak przyjaciół, którzy trafili tu wcześniej. Potem okazało się, że to był najlepszy wybór z możliwych.
Jak pamiętacie czas przed wybuchem wojny?
Soffia Onishchenko: Zagrożenie wisiało w powietrzu. Pamiętam, że chciałam zrobić spektakl o Hryhoriju Skoworodzie, ukraińskim pisarzu i filozofie, pierwsza próba miała się odbyć 25 lutego. O wojnie mówiło się już wcześniej, jednak nikt nie wiedział, kiedy wybuchnie. Kilka dni przed rozpoczęciem szturmu miałam sny o wojnie i kiedy rano budziłam się, mówiłam sobie: jak dobrze, że to tylko sen. Pamiętam, że 20 lutego w mediach pojawił się wykradziony Rosjanom plan ataku na Ukrainę – w formie mapy ze strzałkami. I poczułam, jakby ktoś mnie ścisnął za gardło i nie pozwolił oddychać. A dzień przed wybuchem miałyśmy w teatrze trening – jak kontrolować stres.
Daria Bogdan: Nazajutrz jednak cała ta nauka poszła w las, nie byłyśmy w stanie z tej świeżo zdobytej wiedzy skorzystać. Mieszkam w Charkowie z rodzicami i choć, owszem, trochę rozmawialiśmy o wojnie, to generalnie tematy związane z polityką rzadko pojawiały się w naszym domu. Częściej rozmawiałam o tym w teatrze, ale jakoś nie mogłam uwierzyć, że wojna jest realną perspektywą. Myślałam: to jakiś fake, to nie może się zdarzyć.
Vasylyna Martseniuk: Wszyscy moi znajomi rozmawiali o wojnie, ale ja instynktownie odgrodziłam się od tych informacji. Miałam sporo pracy na studiach i skupiałam się na tym, co mam do zrobienia. Jednocześnie czułam, że powietrze wokół robi się coraz cięższe, ale wciąż nie chciałam o tym myśleć.
Daria Bogdan: Po raz pierwszy poczułam strach, kiedy nasza profesorka zaczęła mówić o wojnie. Pomyślałam: oho, coś jest na rzeczy.
Soffia Onishchenko: Pamiętam też, jak podano pierwszą przewidywaną datę rosyjskiego ataku – miał nastąpić 16 lutego. Pamiętam bardzo dobrze ten dzień, zastanawiałam się, co jest dla mnie w życiu ważne i czy chcę pojechać do rodziców, bo dawno ich nie widziałam. Nie zrobiłam tego i wciąż o tym myślę. Pamiętam, że tego dnia na ulicach Charkowa było dużo flag – można było poczuć siłę i dumę. W tym czasie pomagałam innym studentom w przygotowaniach do egzaminu z historii Ukrainy. Kiedy pytali, czy będzie wojna, nie wiedziałam, co im odpowiedzieć.
A kiedy wojna wybuchła?
Vasylyna Martseniuk: O wpół do szóstej rano obudziła mnie i moją współlokatorkę z akademika moja przyjaciółka. Powiedziała: „Dziewczyny, jest wojna, pakujcie się, zabierajcie wszystko”. Otworzyłam drzwi, na korytarzu wszyscy stali już z torbami, walizkami. Kierowniczka akademika zebrała nas wszystkich na jednym korytarzu. Było mnóstwo emocji – ktoś głośno płakał, ktoś stał bez ruchu jak sparaliżowany, część pobiegła do sklepu, żeby zrobić zapasy. A ja kompletnie nie wiedziałam, co zrobić. Miałam chaos w głowie. Iść do metra? Czy tam będzie bezpiecznie? Czy może lepiej zostać w akademiku? Ostatecznie razem z pozostałymi, którzy od razu nie wyjechali, spędziliśmy kilka dni w piwnicy akademika. To był ciężki czas, wszyscy stłoczeni w jednym miejscu, w atmosferze chaosu. Ustaliliśmy dyżury – zawsze ktoś czuwał, żeby w porę ostrzec pozostałych, nasłuchiwał syren i alarmów. Spędziłam tam około pięciu dni. Codziennie dzwoniła moja siostra, która mieszkała wtedy w Warszawie – namawiała mnie, żebym do niej przyjechała. A ja każdego dnia przekonywałam samą siebie, że jeszcze jest normalnie, że jakoś to będzie. Wreszcie siostra przekonała mnie do wyjazdu – razem ze mną pojechała moja koleżanka z pokoju. Miałyśmy dziesięć minut, żeby się spakować, ale cała podróż zajęła nam dwa dni. Pięć godzin czekałyśmy na pociąg, a kiedy w końcu nadjechał, okazało się, że ludzi jest tylu, że trzeba było czekać na kolejny. Potem, tuż przy granicy, do czwartej nad ranem czekałyśmy na autobus. Kiedy nareszcie udało nam się dotrzeć do Warszawy, byłyśmy wykończone.
Soffia Onishchenko: Obudziłam się o czwartej nad ranem z uczuciem, że dzieje się coś niedobrego. „Spoko, spoko” – mówiłam samej sobie. – „Nic się nie dzieje”. Ale godzinę później widziałam już łunę za oknem. Pamiętam, że moja koleżanka powiedziała: „O nie, znowu się zaczęło!”. Jest z obwodu donieckiego, już przerabiała wojnę. Spakowałam się i pojechałam do siostry. Tydzień spędziłyśmy w piwnicy jednej z charkowskich fabryk. Z chłopakiem naradzaliśmy się: wyjeżdżać, nie wyjeżdżać. Postanowiliśmy wyjechać do Lwowa, kiedy bomba uderzyła w budynek urzędu miasta. Siostra wyjechać nie chciała: „Przecież mamy z mężem rybki” – tłumaczyła. – „Jak bez nich wyjechać? Kto im da karmę”. To było szalenie trudne, myślałam: mam osiemnaście lat i taki wybór przed sobą. Koniec końców zdecydowałam, że jadę. W pociągu ktoś powiedział: „Jeśli uda się przejechać przez Kijów, wszystko będzie w porządku”. Za oknami było ciemno, a ja cały czas zastanawiałam się, czy już minęliśmy Kijów. Nie można było nawet włączyć telefonu, żeby nie było widać światła. We Lwowie spędziłam dwa tygodnie, aż przyjechała Dasza.
Daria Bogdan: Obudziły mnie wybuchy za oknem. Wybiegłam z pokoju, tata wyskoczył na ulicę, żeby zobaczyć, co się dzieje. Mama miała panikę w oczach. Ja na odwrót, od razu wszystko mi się w głowie poskładało, emocje się zablokowały. Od razu zaczęłam główkować, co robić. Wiedziałam, że trzeba się spakować i iść do metra albo poszukać innego schronienia. Skontaktowałam się z przyjacielem – mieszkał w bloku, na dziewiątym piętrze i widział te wojskowe przeloty. Potem narada z rodzicami: iść do tego metra czy nie. Sąsiedzi mieli piwnicę, powiedzieli: „Jakby co, chodźcie do nas”. Pamiętam, jak przenosiłam tam nasze rzeczy – świeciło słońce, co z jednej strony dawało wrażenie apokaliptycznej atmosfery, z drugiej jednak trochę podnosiło na duchu. Sąsiedzi jeszcze tego dnia wyjechali do Polski, my zostaliśmy w tej piwnicy – spędziliśmy tam dziesięć dni, wymykając się na chwilę do domu na prysznic, po jedzenie. Mieliśmy taki biwakowy sprzęt, małą kuchenkę, więc w piwnicy gotowaliśmy. Było zimno, wciąż siedzieliśmy w kurtkach, czapkach, butach. U mnie w głowie nie było wielkiego stresu, ale odczuwałam go w ciele – z każdym wybuchem całe się trzęsło. Namawiałam rodziców na wyjazd. Było ciężko, mama nie chciała puścić mnie samej, ona bez ojca też nie chciała jechać. Wreszcie dowiedzieliśmy się, że nasz przyjaciel wyjeżdża z Charkowa dwoma samochodami, z całą rodziną. Miał miejsce w jednym z nich, ale było tak mało, że nie mogliśmy zabrać naszej kotki – została w Charkowie, wciąż o niej myślę. Dotarliśmy do centralnej Ukrainy, do Złotonoszy, skąd pojechałam do Lwowa pociągiem – rodzice zostali u ciotki. Z Sonią umówiłyśmy się, że pojedziemy razem do Polski, bo sporo naszych przyjaciół z charkowskiego teatru trafiło właśnie tutaj.
Pytam o wasze doświadczenia, bo Historia Ukrainy, spektakl, który przygotowałyście na wrocławskiej Akademii Sztuk Teatralnych, to – na przekór tytułowi – bardziej wasza osobista historia niż przekrój dziejów narodu.
Soffia Onishchenko: Ale jeśli chcesz zapytać, czy miał nam jakoś pomóc, zadziałać terapeutycznie, od razu powiem, że nie.
Daria Bogdan: Przede wszystkim chciałyśmy poprzez nasze osobiste historie pokazać, co się dzieje w Ukrainie. Tak, żeby widzowie mogli poczuć, jak to jest, kiedy na twój kraj spadają bomby, kiedy wojna wybucha tuż obok ciebie i niszczy twój bezpieczny świat.
Soffia Onishchenko: I żeby zrozumieli, jak niedaleko stąd to się dzieje. Oczywiście, równie cenne jest to dla nas – największe znaczenie ma to, że nasz głos stał się słyszalny, że kolejne osoby poznają nasze historie, ale też opowieści naszych przyjaciół z charkowskich i kijowskich piwnic, wolontariuszy, żołnierzy, którzy walczą dziś o bezpieczeństwo Ukrainy i Europy.
Daria Bogdan: Przede wszystkim nie mogłyśmy siedzieć z założonymi rękami, wiedząc, co robią nasi przyjaciele, którzy zostali w Ukrainie.
Od czego się więc zaczęło?
Daria Bogdan: Od Soni. Któregoś dnia spotkałyśmy się i powiedziała: „Dziewczyny, robimy spektakl”.
Soffia Onishchenko: Moment nie był sprzyjający: na uczelni sporo pracy, poza tym wciąż miałyśmy problemy z adaptacją, z językiem, z nowymi przedmiotami.
Daria Bogdan: W tamtym momencie nie wierzyłam jeszcze, że to możliwe, że to zrobimy. Ale Sonia zawsze ma tyle wiary w to, co robi, że zaraża nią innych. Kiedy mówi: „Chcę zrobić spektakl”, idę za nią. I niemal od razu czuję odpowiedzialność za ten projekt.
Vasylyna Martseniuk: Ja tylko szeroko otworzyłam oczy: spektakl? Nie miałam siły, żeby się w to angażować. Wydawało mi się, że nie dam rady. Ale jednocześnie bardzo chciałam, żeby to przedstawienie powstało, wiedziałam, jak bardzo jest dla nas ważne. W jakimś sensie dla mnie miało to sens terapeutyczny – nasze spotkanie i pierwsze próby były odpoczynkiem od stresu związanego z przeprowadzką do Wrocławia, od poczucia, że jesteśmy niezrozumiane. Znalazłyśmy przestrzeń, w której mogłyśmy swobodnie wypowiedzieć się o naszych uczuciach, gdzie razem mówiłyśmy o najistotniejszych dla nas kwestiach.
Soffia Onishchenko: Ale najważniejsze było to, że każdy z czterech wrocławskich pokazów obejrzało około sześćdziesiąt osób, co oznacza, że naszą historię usłyszało dotąd 240 osób. I one poniosą ją dalej, przekazując rodzinie, znajomym. Artem Wusyk, nasz przyjaciel, twórca charkowskiego teatru Neft, w którym pracowałyśmy, po wybuchu wojny we Lwowie założył teatr Warta. Powstał tam spektakl o pierwszym dniu wojny. Kiedy o tym usłyszałam, pomyślałam, że nie wiem, czy to jest dobry moment na teatr. Wiele osób ma podobne wątpliwości – ludzie z Warty też je mieli. Ale ktoś im powiedział: na froncie są żołnierze, walczą o to, żebyście mogli pracować, więc róbcie to. Pomyślałam, że skoro we Lwowie może istnieć tak silny front kulturalny, jak my możemy milczeć, nie pracować, mając możliwości, jakie daje nam wrocławska akademia? My tego przedstawienia nie mogłyśmy nie zrobić! Na początku miałyśmy pomysł na teatralny serial w odcinkach. Potem od tego odeszłyśmy, ale de facto sporo z tej pierwotnej idei przetrwało – każdy z dotychczasowych pokazów był inny, nie zmieniała się struktura, ale teksty już tak, bo zmieniamy się i my, i rzeczywistość wokół.
O wybuchu wojny opowiadacie chociażby przez pryzmat waszej ulubionej wegańskiej knajpy, w której dzień przed atakiem jadłyście falafele. Dzień później już jej nie było – została zmieciona z powierzchni przez rosyjską bombę.
Daria Bogdan: Tak, bo chciałyśmy pokazać, że za sprawą wojny znikają także takie miejsca. No i nie chciałyśmy, żeby nasz spektakl był wyłącznie głosem rozpaczy, żeby zamienił się w użalanie się nad sobą, w serię opowieści o tym, jakie to jesteśmy biedne, nieszczęśliwe. To miał być nasz manifest o bólu, ale i o sile, przełamany dowcipem, czasem zderzony z banałem, tak, żeby to wszystko było prawdziwe, ludzkie, nie patetyczne.
Soffia Onishchenko: Nasza opowieść rozgrywa się na trzech poziomach: pierwszy z nich to nasze historie, prywatne opowieści, zdjęcia; drugim jest historia Ukrainy – wykorzystujemy wideo z zapisem ważnych momentów z jej dziejów; trzecim jest historia życia zawarta w ciele, kiedy opowiadamy znów o sobie, ale w kontekście wojennych przeżyć – tu na przykład sięgamy po nagranie z piwnicy, które zarejestrowała Dasza. Wszystko po to, żeby opowiedzieć o sile w naszej sztuce i w ludziach, o tym, skąd się bierze, co jest jej źródłem.
Kiedy robiłaś nagrania w piwnicy, wiedziałaś, że je potem wykorzystasz?
Daria Bogdan: Nie wiedziałam, w jaki sposób to zrobię. Bardzo często nagrywam rozmaite sytuacje z mojego życia – rozmowy z bliskimi, z rodzicami. Wcale nie z myślą o konkretnym projekcie, chociaż towarzyszy mi wtedy przekonanie, że kiedyś mogą mi się przydać. I część z nich rzeczywiście potem wykorzystuję. Tak jak nagrania z charkowskiej piwnicy.
Soffia Onishchenko: Kiedy dzisiaj patrzę na moje zdjęcia z rodzicami, oglądam nagrania, na których tańczę przed domem, wydaje mi się niewiarygodne, że wciąż je mam – są jak mały kryształ, taka czarodziejska kula, w której można znaleźć ważne dla mnie okruchy przeszłości. Chciałyśmy widzom przekazać to odczucie.
Daria Bogdan: Przyjeżdżając do Wrocławia, miałyśmy doświadczenie pracy nad dokumentalnymi przedstawieniami w teatrze Neft. Nigdy wcześniej nie robiłyśmy jednak spektaklu o sobie.
Vasylyna Martseniuk: Bardzo ważne było dla nas, żeby spektakl zawierał elementy naszego życia. One się wplatały w jego strukturę na bieżąco. W Ukrainie został mój tato, ale też babcia z wujkiem. Babcia jest bardzo chora, zestresowana całą tą sytuacją. Długo nie miałam z nią kontaktu, aż wreszcie w trakcie jednej z prób zadzwonił wujek. Tak się cieszyłam, że mogłam porozmawiać z babcią, usłyszeć jej głos! Dasza nagrała naszą rozmowę. Z początku nie myślałam o tym, że stanie się częścią spektaklu, ale potem zrozumiałam, że bardzo tego chcę.
Soffia Onishchenko: Ukraiński pisarz Serhij Żadan powiedział: „Życie musi trwać, nawet kiedy jest wojna”. I tak jest: nawet podczas tego pierwszego tygodnia, spędzonego w piwnicy, było tam życie, bo były i śmiech, i płacz. I to jest właśnie życie – nawet w najskrajniejszych sytuacjach jest i tragizm, i komizm. Od początku pracy nad spektaklem byłyśmy przekonane, że musimy oddać ten pejzaż w pełni, żeby to kogokolwiek poruszyło. To by nie zadziałało, gdybyśmy tylko w kółko mówiły o tym, że jest źle.
Jakie macie plany na najbliższe miesiące?
Daria Bogdan: 21 czerwca jedziemy z Historią Ukrainy do Białegostoku. Potem wracamy do Wrocławia, gdzie chciałybyśmy zrealizować jeszcze jeden ukraiński projekt we współpracy z Hubertem Sulimą – czytanie sztuki teatru Warta o pierwszym dniu wojny. Zależy nam, żeby wrocławska publiczność mogła usłyszeć ten tekst. Potem chciałybyśmy z Sonią pojechać do Ukrainy.
Soffia Onishchenko: Spotkamy się tam z przyjaciółmi i z rodzicami Daszy. Ja ze swoimi nie mogę się zobaczyć – mieszkają na okupowanych terenach. Potem chciałybyśmy wrócić do Wrocławia, ale w naszej sytuacji bardzo trudno cokolwiek zaplanować w dłuższej perspektywie niż tydzień do przodu.
Vasylyna Martseniuk: Chciałabym wrócić latem do Ukrainy, ale siostra i tato zabraniają. Mama długo nie chciała stamtąd wyjeżdżać, teraz jest tu, we Wrocławiu, ale bardzo trudno jej się odnaleźć.
Soffia Onishchenko: Marzy nam się, żeby znów robić teatr w Ukrainie. Ale też, żeby zabrać tam naszą studencką grupę z Wrocławia i zrealizować spektakl we współpracy z nimi. Tak, żeby w jakiś sposób odwdzięczyć się Polakom za to wszystko, co dla nas robią.
15-06-2022
galeria zdjęć Historia Ukrainy, spektakl Wasilisy Matsenyuk, Sofii Onishchenko i Daszy Bogdan, AST Wroclaw ZOBACZ WIĘCEJ
I personally use these individuals only high-quality things: you can see these folks while in: todayonlinenews
Mmm.. estimable for being through ones document or maybe advise, whatsoever, When i repute I should also practice sturdy intended for the include web page wish When i engage in many salubrious additionally kept up to date chaotic with your position. Leroy's Florist