AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Kazio daje wolność

 

Magda Piekarska: A, tu cię znalazłam!

Anna Makowska-Kowalczyk: No tak, to jest właśnie zaułek Makowskiej-Kowalczyk.

Często tu przesiadujesz?

Zwykle już na dwa tygodnie przed premierą nowego odcinka Kazio Sponge talk show można mnie zastać w sali dla palaczy we wrocławskiej kawiarni Literatka, na kanapie w rogu. Tu jest moje skupisko weny. To dlatego, że u mnie w tajemniczy sposób papieros jest połączony z mózgiem i jak nie palę, nie mam pomysłów. Bez papierosa nic nie napiszę. Te wszystkie wypalone paczki to koszty, których nie da się ofakturować, wpisać w budżet spektaklu.

Dużo czasu tu spędzasz?

Zdarza mi się przesiedzieć tu nawet od 12 do 18. Zawsze z notesem pod ręką, z telefonem. Weny nie da się zaprogramować – czasem siadam i piszę, kiedy indziej przez cały dzień duszę kota bez efektu.

Podsłuchujesz kawiarniane rozmowy?

Podsłuchuję, podpatruję ludzi. Czasem jedno słowo potrafi uruchomić nić prowadzącą do piosenki. Tutaj właśnie napisałam piosenkę o wąsach Piłsudskiego do naszego październikowego show, poprzedzającego Wszystkich Świętych i rocznicę odzyskania niepodległości. Znałam historię wąsów marszałka, wiedziałam, że miały ukryć ubytki w uzębieniu, ale kompletnie nie miałam pojęcia, jak zacząć ten tekst. Obok mnie siedział facet z wąsami i krzywymi zębami. Kiedy mu się przyglądałam, przyszła mi do głowy Wróżka Zębuszka. To w jej rolę wchodzi Kazio, żeby opowiedzieć historię wąsów Piłsudskiego: „W XIX wieku nie kwitła stomatologia / Nie było protez zębowych / Nie było nawet gum Orbit w drażetkach / Wiec by zakryć w uzębieniu ubytki / Inwestowało się w porost wąsa szybki”. Ale z gwaru wyławiam nie tylko pomysły dramaturgiczne – czasem podsłuchane rozmowy podpowiadają mi rym, którego szukam od dawna.

Jak to jest przygotowywać co miesiąc nowe show?

Mam wrażenie, że od kwietnia żyję z Kaziem na innej planecie. I pewnie dlatego proza życia mnie wkurza, wybija z rytmu. Denerwuję się, że trzeba spać, wstać, jeść, pić, iść z awizem na pocztę, zapłacić rachunki. Że w ogóle istnieje jakieś inne życie poza Kaziem.

To adrenalina tak cię uzależnia?

Możliwe. Bo przygotowanie spektaklu jest bardzo stresujące. Ale tak samo, jak dogaduję się z papierosem, dobrze funkcjonuję pod wpływem stresu. Podniesiony poziom kortyzolu mi sprzyja, motywuje do pracy. Mam poczucie, że skoro już weszłam na tę drogę, nie mogę się poddać.

Masz plan kolejnych odcinków?

Pracujemy z Grzegorzem Mazoniem, który odpowiada za muzykę do naszych show, z miesiąca na miesiąc, ale mamy pomysły na kolejne części: wiemy mniej więcej, jakie tematy pojawią się w lutym czy w kwietniu. Na pewno w czerwcowym odcinku zdradzimy wszystkie tajemnice produkcyjne, opowiemy na przykład o tym, że większość tekstów piosenek do wyborczego show powstała w ciągu zaledwie pół godziny na tarasie WTL-u, na dwa dni przed premierą. No, bo mnie uruchamia dopiero deadline – jak zegar tyka, czuję przypływ weny. Nie umiałabym napisać niczego na zamówienie, na zadany temat.

Kazio wróci w przyszłym sezonie?

Nie mam pojęcia. Na razie mam plan pracy do czerwca, mocno wpisany w mój organizm. I nawet nie myślę o tym, co będzie we wrześniu czy październiku przyszłego roku. Wiem tylko, że w lipcu zrobię sobie porządne wakacje. Odłożę Kazia wtedy na półkę – nie pojedzie ze mną.

Zostawiałaś go już wcześniej?

Zdarzało się. W listopadzie, po premierze odcinka naszego show Memento Mori, wyjechałam z mężem na dziewięć dni w góry, zostawiłam Kazia, wyłączyłam telefon, starałam się nie myśleć o nim. A to jest trudne, bo zwykle jest zawsze ze mną. Nie zostawiam go na noc w teatrze, nawet jeśli tuż przed premierą mamy intensywne próby – zawsze wraca ze mną do domu. A kiedy tam zostaje, czuję niepokój. Bo co będzie, jeśli wybuchnie pożar albo przyjdzie powódź? Komu, poza mną, przyjdzie do głowy, żeby w pierwszej kolejności uratować tę walizeczkę, w której mieszka?

Długo jesteście razem?

Ponad dziewięć lat, w czerwcu minie dziesięć. Gdyby nie był lalką, ale żywym dzieckiem, poszedłby do komunii, dostałby zegarek i rowerek. No ale zegarek, swojego roleksika, już ma, a rowerek mu niepotrzebny. To dziesięciolecie trzeba będzie hucznie uczcić, chociaż oficjalnie zawsze będzie miał sześć lat, to się nie zmienia. Mija czas, a on nie rośnie, ani się nie starzeje.

Pamiętasz, jak się urodził?

To było na pierwszym roku studiów, sama go zrobiłam do studenckiego spektaklu w reżyserii Agaty Kucińskiej. Zagrał w nim dziesięcioletnią dziewczynkę. Ale już kiedy wyrzeźbiłam jego głowę, nazwałam go Kazio. I od razu, jeszcze przed premierą, zaczął funkcjonować w szkole. Szybko okazało się, że wszyscy wiedzą, kto to jest – kiedy rozpoczął się spektakl, szedł tylko taki szept przez widownię: „Kazio, Kazio”. Był na wszystkich imprezach, przeklinał, układał piosenki, opowiadał dowcipy, świetnie funkcjonował w towarzystwie. Nigdzie się bez niego nie ruszałam, wszędzie zabierałam go ze sobą. Nawet jak w naszym studenckim mieszkaniu szukaliśmy współlokatora na wakacje, to Kazio robił casting. Przychodzili ludzie umówieni na oglądanie pokoju i na dzień dobry mieli sprawdzian z Kazia, z tego, czy i na ile okażą się otwarci na kontakt z nim. Okazało się, że faceci w większości nie mieli z tym problemu, babki były bardziej wycofane. Trochę to się zmieniło przez lata – teraz na spektaklach to one chcą się z Kaziem całować.

Kończąc szkołę z Kaziem, byłaś w wyjątkowej sytuacji – miałaś już pomysł na siebie.

To był też powód, dla którego po dyplomie nie pchałam się na etat do żadnego teatru. Zwykle absolwenci o tym marzą, a u mnie to była świadoma decyzja – chciałam spróbować wolności, zamiast przeskakiwać z bardzo hermetycznego środowiska szkoły aktorskiej w hermetyczny zespół teatralny. Wolałam wybadać teren, tym bardziej że zdawałam sobie sprawę z tego, jak ważne jest to, dokąd trafię. Bałam się i ciągle się boję, że teatr stanie się fabryką, miejscem pracy. Że jak zwiążę się z jednym miejscem, praca w nim przestanie mi sprawiać radość. Nie chciałam stać się frustratką, która całe swoje życie opiera na jednej instytucji, do której codziennie idzie jak na ścięcie, z poczucia obowiązku, nie z pasji. Dlatego wolałam poczekać, poobserwować, wybrać świadomie. To się udało dzięki Kaziowi: zlecenia, jakie dostawałam dzięki pomysłowi na niego, zapewniły mi byt, dach nad głową, pozwoliły mi na ten okres twórczych poszukiwań.

Wrocławski Teatr Lalek, gdzie pracujesz już trzeci sezon, to był świadomy wybór?

Tak – mieszkając we Wrocławiu, obserwowałam, co się dzieje na tej scenie, poznałam też część zespołu. I odkryłam, że ma on w sobie coś magicznego, niesamowitego. To jest niesłabnąca chęć do pracy. Bo najgorsze to trafić do środowiska teatralnego, które swojej pracy nie lubi. Tutaj, w WTL, widać, że w aktorach nie umarła ta iskierka podniety, satysfakcji z wykonywania zawodu. Bywałam wcześniej w różnych miejscach, ale nie znalazłam innego, w którym chciałabym zapuścić korzenie. A tu chciałam zagrzać miejsce na dłużej.

Wcześniej spędziłam cztery lata na freelansie, więc podejrzewam, że pod koniec czwartego sezonu w WTL będę mogła ocenić, gdzie mi było lepiej. Ale jestem przekonana, że ten czas, jaki sobie dałam przed angażem do teatru, był najlepszą decyzją w życiu. Gdybym na początku mojej drogi zachłysnęła się perspektywą stabilizacji, byłabym dziś pewnie w innym mieście, możliwe, że na drugim końcu Polski. I chyba nie tak spełniona, jak tu.

Zastanawiasz się, co Kazio ci dał?

Nie rozkminiałam tego zbyt szczegółowo, ale intuicja mi podpowiada, że bardzo dużo. Chociaż romans z Kaziem niósł ze sobą pewne niebezpieczeństwo upupienia w jednej formie, a przecież każdy artysta boi się szufladek. I po części tak się stało – funkcjonuję publicznie jako mama Kazia, ta dziewczyna od Kazia, a on stał się moją wizytówką. Pocieszające, że dostaję też inne aktorskie zadania, że mogę rozwijać się poza tą formą.

Na początku było też inne ryzyko – pojawiły się propozycje udziału w reklamie czy w telewizyjnym programie. Odmawiałam mimo finansowej pokusy i wydaje mi się z dzisiejszej perspektywy, że dobrze robiłam. Gdybym się na to zdecydowała, byłabym pewnie już zawsze takim Rysiem z Klanu, nie byłabym w stanie robić nic innego poza Kaziowymi show. Po szkole miałam też inne wątpliwości, zastanawiałam się, na ile Kazio będzie lotny, kiedy się skończy wyporność tej jednej postaci. Ale okazuje się, że choć w pewnych sferach ona się kończy, w innych pojawiają się nowe szanse. Na przykład w tym roku zrezygnowałam z udziału w Festiwalu Szekspirowskim, gdzie od lat razem z Kaziem komentowałam spektakle, czując, że już mnie to nie rozwija, że Kazio już tam zrobił swoje. Jednocześnie skupiłam się na realizacji kolejnych odcinków Kazio Sponge Talk Show, które są o wiele bardziej skomplikowane i wymagające.

Co Kazio miał reklamować?

Zgłosiła się do mnie duża firma sprzedająca wszelkie produkty dla dzieci – gadżety, zabawki, ubranka. Propozycja była kusząca, nawet bardzo, ale zdaję sobie sprawę, że w reklamie czy w telewizji nie mogłabym mieć wpływu na każdy element tego, co powstaje, że musiałabym się dopasować. A ja tak nie potrafię – owszem, mogę jako aktorka grać w cudzym spektaklu, ale jeśli chodzi o Kazia, muszę mieć pewność, że nikt mi nie zaingeruje w to, co powstaje – od strony tekstu, ideologii, scenografii. Jak tylko wyczuwam takie ryzyko, wycofuję się. Poza tym przy tej reklamie wiadomo było, że chodzi o dziecięcego odbiorcę. A ja chciałam w postaci Kazia uniknąć skojarzeń z dziecięcym teatrem.

Dlaczego?

Jest w tym jakaś wewnętrzna sprzeczność – przecież Kazio jest chłopcem, lalką, wiecznym sześciolatkiem. Zresztą grywam z nim od czasu do czasu dla dzieci i one zazwyczaj kupują tę konwencję, traktując go jak rówieśnika, partnera do zabawy, rozmowy. Jednak próbuję unikać takich sytuacji, on mi bardziej pasuje do dorosłych widzów. Czuję, że więcej może tam zdziałać. W świecie dorosłych funkcjonuje jak nasze krzywe zwierciadło. Można w nim przyjrzeć się rozmaitym przywarom. Wiem to z własnego doświadczenia – w duecie z Kaziem mam łatwość mówienia o sobie i śmiania się z samej siebie.

Z dorosłym widzem można sobie pozwolić na więcej?

Tak, można też poruszać inne tematy niż z dzieckiem. Właściwie można powiedzieć wszystko.

W tej wolności nie ma granic?

Nie ma, chociaż pilnuję tego, żeby w swoim show Kazio był uniwersalny. Żeby nie opowiadał się po żadnej stronie tego sporu, który podzielił Polskę. Chciałabym, żeby na spotkania z nim przychodziła zarówno lewa, jak i prawa strona barykady. Oczywiście mam swoje poglądy na to, co się dzieje w kraju, ale pilnuję, żeby teatr pozostał spotkaniem widzów ponad podziałami. Wystarczająco dużo jest ich na co dzień. Publiczność Kazio Sponge Talk Show ma miło spędzić czas i przy okazji przyjrzeć się sobie.

Da się Kazika upilnować?

Obawiam się, że w improwizacjach mi się wymyka, nie jestem w stanie nad tym zapanować. Wiem też, że Polacy nie są gotowi na pewien poziom humoru, że nie ze wszystkiego wypada się śmiać publicznie. No, i tu musimy się pilnować, bo nas ponosi. Łatwo można nas oskarżyć o złe intencje, więc wycofujemy się z niektórych elementów, z takiej bezpośredniości, żeby nikogo nie urazić.

Zdarzało się, że jakiś widz miał do was pretensje?

Nie. Ale bywało – jak w wypadku piosenki o wąsach Piłsudskiego czy w ostatnim odcinku przy scenie jasełek – że poruszaliśmy się na granicy. W przypadku jasełek obśmiewamy dewocjonalia, współczesną symbolikę świąt, ale nie czyjąś wiarę. Wiemy, że Piłsudski jest symbolem niepodległości Polski i nie jest naszą ambicją ocena, czy to dobry, czy zły wybór – chcemy tylko wpuścić trochę życia i dystansu do tej pomnikowej, usztywnionej narracji o bohaterach. Kilka osób powiedziało nam później, że z początkiem piosenki o wąsach nastąpiło takie spięcie na widowni, rozładowane później przez absurdalny pomysł, żeby wąsy po śmierci marszałka odzyskały wolność i mogły rosnąć w nieskończoność. Zawsze jest ryzyko, że przegniemy, że coś pójdzie nie tak. Zresztą oboje z Grzegorzem Mazoniem nie stawiamy tu sobie granic, mało co jest nas w stanie urazić, mamy duży dystans do świata. Ten element autocenzury pojawia się dopiero, kiedy montujemy nasze pomysły, składamy puzzle.

I z czym jest wtedy największy kłopot – z polityką, historią czy religią?

Z tym, że bierzemy się za mocne symbole kojarzące się z Polską. Sama mam do nich dystans, ale wiem, że dla wielu ludzi znaczą one dużo więcej i szanuję to. Te decyzje – co zostawić w programie, a co byłoby już przegięciem – są przez nas podejmowane intuicyjnie. Nie jest tak, że na dzień dobry stwarzamy sobie granice. Raczej robimy wszystko, co chcemy, a potem rezygnujemy z jednych ryzykownych elementów, a inne próbujemy ocalić. Przy czym nie unikamy ryzyka, bo bez jechania po bandzie nie byłoby dobrego show. Musi pojawić się element ostrej konfrontacji z widzem. Każdy spektakl gramy tylko dwa razy – w sobotę i niedzielę. Sobota jest takim sprawdzianem, kiedy wszystko jest poddawane analizie, oglądowi. Poziom stresu jest wtedy najwyższy. Ale w niedzielę też jest trudno, bo formuła jest już sprawdzona i pojawia się strach, żeby nie zatracić spontaniczności. Po pierwszym spektaklu Grzesiek często komentuje Kaziowe monologi i dowcipy. A ja zastanawiam się, o czym on mówi, bo ja nic z tych rzeczy nie pamiętam – zaczyna się spektakl i idę na żywioł. A dzień później, kiedy próbuję powtórzyć sprawdzony dowcip, często okazuje się, że nie żre to, co zażarło w sobotę. Tak naprawdę za każdym razem powstają dwa kompletnie różne spektakle, jak woda i ogień.

Ile w twoim show jest improwizacji?

Piosenki są wcześniej przygotowane – to jest ta część, do której potrzebujemy inscenizacji z podziałem na role, scenografią, rekwizytami, kostiumami. I oboje wiemy, co się wtedy wydarzy. Są też tematy, które w obrębie odcinka można poruszyć, ale ja to sama układam. To, jak zostaną podane, jest już czystą improwizacją.

Zastanawia mnie mechanizm tej improwizacji.

Sama nie mogę go rozgryźć. Nagle uruchamia się ta część mojej osobowości, którą znają właściwie tylko mój mąż, Mazoń, Ala, która prowadzi nam światła, czyli ci, którzy obserwują mnie z Kaziem od kulis. Zanim zapalą się światła, jestem totalnie spanikowana, takiego stresu nie doświadczam w żadnej innej sytuacji poza Kaziowym graniem. Zagryzam paznokcie i cała się trzęsę. I nagle, jak za wciśnięciem guzika, wszystko się zmienia. Próbuję to analizować, ale nie mam pojęcia, jak to się dzieje. Wiem, że kiedy biorę Kazia za kołek, nie mam już szansy się wycofać. Ta adrenalina jest tak silna, że po każdym spektaklu jestem nie do życia. Nawet jak ktoś wyciągnie mnie do knajpy, siedzę i się nie odzywam. Nie jestem w stanie wrócić do rzeczywistości.

Zawsze tak było?

Zawsze z Kaziem tak jest. Stres i silna podnieta wchodzą w reakcję chemiczną, która wywołuje impuls, sprawiający, że mózg zaczyna pracować na ultraszybkich obrotach. Nigdy go tak nie zużywam, jak przy Kaziu. Pewnie stąd to późniejsze zmęczenie.

A te momenty, kiedy animując Kazia, wydajesz się zaskoczona tym, co mówi – na ile są zagrane?

Nie są. To pewnie ma związek z tym przyspieszeniem pracy mózgu – jak jestem Kaziem, zdarza się często, że mówię coś szybciej niż myślę. To tak, jakby się coś chlapnęło w towarzystwie. I łapiesz się na tym, ale jest już za późno, żeby się wycofać. Jedyne, co możesz zrobić, to rzucić ripostę, która pozwoli ci z tego wybrnąć. Prywatnie miałabym z tym kłopot, ale będąc Kaziem, niczego się nie boję, czuję się jak złoczyńca w państwie bez prawa, bez więzień, jak zbój, który za swoje podłe, złe czyny wcale nie zgnije w kiciu.

Czyli Kazio daje ci wolność?

Może tak? Bo czy kiedykolwiek zarzucałam sobie szelki, pracując z nim, wycofywałam się? Chyba nie. Nie było takiej potrzeby. Z Kaziem czuję się bezkarna. I chcę, żeby pozostało tak, jak jest, żeby nikt nie mógł go powściągać. Takie ryzyko pojawiłoby się w sytuacji, gdybyśmy dostali do pomocy scenografa, reżysera, bo przecież ani ja, ani Grzesiek Mazoń nie jesteśmy reżyserami ani scenografami. Gdyby ktoś chciał nam ułatwić robotę, nie zdecydowałabym się – wolę ryzykować, robić mój show po swojemu, nawet kosztem braków w dramaturgii, bieda dekoracji. Daję sobie pozwolenie na te błędy. Nie wyobrażam sobie superprodukcji ze sztabem ludzi – wolę być sama, z tymi błędami, tąpnięciami. Wolę wywrócić się, ale na własnych zasadach, niż mieć kogoś, kto opakuje to w swoje wyobrażenia.

A jak wygląda na tym tle twoja praca w innych projektach teatralnych, już bez Kazia?

To jest coś totalnie bezstresowego! Jasne, jest trochę adrenaliny przy premierze, ale naprawdę praca aktorki, która nie trzyma Kazia za kołek, to komfort pracy, na uśmiechu, bez gryzienia paznokci. To jest zadanie do wykonania. Przy Kaziu jestem odpowiedzialna za wszystko – za każdy rekwizyt, każde słowo, dowcip, piosenkę, a jako aktorka w innych spektaklach tylko za postać, za którą gram. Tu jesteśmy z Grzesiem Mazoniem jedynymi twórcami i wszystko spoczywa na naszych barkach. Tam nie mam i nie mogę mieć wpływu na wszystko. To musi być więc mniej stresujące, skoro odpowiedzialność rozkłada się na cały zespół.

Wyobrażasz sobie, że mogłabyś Kazia kiedykolwiek odłożyć na zawsze?

Nie umiem tego sobie wyobrazić. Czasem ktoś mnie pyta, czy po Kaziu będzie inna postać, inna lalka. Wiem, że nie będzie. A wybiegając w przyszłość, mogę powiedzieć, że odłożę go, kiedy poczuję, że już nie działa, że nie ma miejsca dla niego w świecie teatru. Cóż, trzeba wiedzieć, kiedy zejść ze sceny. Być może przyjdzie moment, kiedy przestrzeń dla niego się skończy, a ja zdam sobie sprawę, że wykonał swoje zadanie i nie ma sensu dalej bić piany. Na razie sobie tego nie wyobrażam, jestem uzależniona od adrenaliny, jaką mi daje.

Dzień przed sylwestrem zobaczymy nowy odcinek Kaziowego show w WTL-u. Co się w nim znajdzie?

Jesteśmy na etapie burzy mózgów, ale na pewno będzie to wyjątkowy sylwester w teatrze lalek, choćby przez to, że rozpocznie się dwa dni przed końcem roku. Obiecuję wielką imprezę, której nikt się nie spodziewa. Z gwiazdami, szampanem, confetti, przebojowymi piosenkami i całym mnóstwem talku, jak przystało na talk show. W ciągu półtorej godziny, nie ruszając się z jednego budynku i nie opuszczając jednej sceny, publiczność zobaczy, jak cały świat wita Nowy Rok. Mogę też obiecać, że powstanie sylwestrowy hit, który wspólnie zaśpiewamy.

10-12-2018

Anna Makowska-Kowalczyk – aktorka, lalkarka, absolwentka PWST im. Ludwika Solskiego w Krakowie – Wydział Lalkarski we Wrocławiu (dyplom w 2013) oraz Państwowej Szkoły Muzycznej im. Witolda Lutosławskiego w Nysie w klasie śpiewu solowego i fortepianu. Od 2016 związana z Wrocławskim Teatrem Lalek, w którego spektaklach można ją oglądać. Szerszej publiczności znana z duetu z Kaziem Sponge, lalkowym sześcioletnim chłopcem, z którym występuje. Podczas tegorocznej edycji Przeglądu Nowego Teatru dla Dzieci zadebiutował przygotowany wraz z Grzegorzem Mazoniem Kazio Sponge Talk Show – z początkiem bieżącego sezonu co miesiąc dorosła publiczność WTL-u dostaje nowy odcinek. Laureatka nagród na I Festiwalu Małych Prapremier w Wałbrzychu (2013) i VII Międzynarodowym Festiwalu Teatru

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
siedem minus cztery jako liczbę: